Reklama

Ego zostało dopieszczone

Samuel Palmer - 28-latek po Uniwersytecie Harvarda. Poznaniak, pięć lat mieszkał w Ghanie, ojczyźnie ojca.

Zagrał w serialu Barwy szczęścia. Wcześniej była Szansa na sukces, później - dwa reality show z milionową widownią. Ostatnie miesiące należą do niego. Kolorowe pisma prześcigają się w tropieniu jego partnerek (choć jest singlem) i spekulacjach, czy Palmer zostanie twarzą telewizyjnej Dwójki (on nie komentuje).

Ego zostało dopieszczone

Kto choć raz nie pomyślał: fajnie być sławnym i bogatym? Ja od dzieciństwa lubiłem występować, być w centrum uwagi. Jednak nie zakładałem, że się wybiję. I tak ze względu na kolor skóry "wystawałem", przyzwyczaiłem się, że ludzie się mną interesują. W szkole akademie, na studiach grałem w musicalu Charlie Brown, wystąpiłem w Szansie na sukces. To był przełom. Gdy tuż po programie pojechałem nad morze, pani, u której wynajmowałem kwaterę, krzyknęła: "Och, to pan?". Przyjemne. Po roli w Barwach szczęścia, udziale w Gwiazdy tańczą na lodzie i Jak oni śpiewają moje ego zostało rozpieszczone. Rozpoznaje mnie celniczka na lotnisku, sprzedawczyni lodów. Kiedy z serialowymi znajomymi - Kaśkami: Zielińską i Glinką, i Wojtkiem Medyńskim wybieramy się do Międzyzdrojów i idziemy główną ulicą znad morza do budki z goframi na końcu promenady, zajmuje nam to dwie godziny! Przechodnie proszą o autografy, chcą sobie zrobić zdjęcie. I ja wciąż to lubię. Dostaję coraz więcej zaproszeń na imprezy, VIP-owskie zaproszenia na narty w Kaprun i wakacje w Turcji, w domu zapełnia się karton z gratisowymi kosmetykami i prezentami. Tak działa ten świat. A ja chwilowo wciągam się w tę zabawę. Gdy policjantka zatrzymuje mnie za przekroczenie prędkości, robię test: uśmiecham się szeroko, czekam. Ona też się śmieje i odpuszcza mandat.

Reklama

Szybki kurs odcinania kuponów

Gdy minęła fascynacja wielkim światem, odkryłem korzyść innego rodzaju. Mogę obcować z osobami, które dotąd były dla mnie nieosiągalne. Wywiad z Budką Suflera? To jest coś! Po studiach miałem plan, żeby odwiedzać szkoły średnie i zachęcać do nauki w zagranicznych prestiżowych uczelniach. Wtedy niektórzy dyrektorzy liceów pytali: a jaki ma pan w tym interes i kto pan w ogóle jest? Teraz w trakcie programu na żywo mogłem powiedzieć o tym setkom tysięcy ludzi. Czysty zysk - ważniejszy od "bywania" i zdjęć w gazetach, choć hipokryzją byłoby twierdzić, że mi na tym nie zależy. Jednak zadziwia, a nawet śmieszy uznanie, pieniądze i korzyści za coś, co przecież nie jest nadzwyczajną umiejętnością.

Wygranie reality show jest na dalekiej pozycji na liście moich życiowych doświadczeń. Mam świadomość, że kręci się wokół mnie maszyneria, która produkuje "gwiazdy" tak potrzebne ludziom. Żyjemy w czasach, gdy bycie "celebrytem" - niestety - stało się miarą sukcesu. Więc co jakiś czas robię bilans: czy jestem w tym miejscu świadomie i dlatego, że sam chcę? Dopóki odpowiedź brzmi "tak" - gramy dalej. Kiedy jednak okazuje się, że manipuluje mną siła, na którą przestałem mieć wpływ, mówię: hamuj.

Podpisz pan dychę

Telefony odbieram, nawet te nieznane. Nie czuję się osaczony. Ale zauważyłem, że za granicą oddycham swobodniej - nikt mnie nie zna, nie obgada, nie zrobi głupiej fotki. W Warszawie się pilnuję, jednak trudno zawsze być czujnym. Mam dni, kiedy idę na imprezę w klapkach i T-shircie, piję o trzy drinki więcej, niż wypada. Wychodzę z założenia: jeśli chcą mnie obsmarować i tak to zrobią. Jestem w tej grze z własnego wyboru i mogę wyjść, jeśli mi się coś nie spodoba. Choć przyznaję: czasem pojawia się mała paranoja, że wszyscy dookoła patrzą na mnie.

A kim ja jestem? Zagrałem w jednym serialu, pojeździłem trzy miesiące na łyżwach, zaśpiewałem dla frajdy - i już. Ostatnio na zakupach w Tesco tropiła mnie pewna pani. Chyba analizowała zawartość mojego koszyka. Ale jeśli na stoisku z gazetami są okładki, z których uśmiecha się Palmer - to tak musi wyglądać.

Granica? Nauczyłem się asertywności. Niedawno siedziałem w knajpce nad morzem. Podeszła pierwsza osoba, druga, w krótkim czasie wisiało ich nade mną trzydzieści, a kartki na autografy wpadały mi do talerza. Nie wytrzymałem: "Zaraz, ludzie, przecież ja jem!". W takim momencie sympatia zamienia się w obrazę. Jedno słowo i stajesz się zarozumiałą gwiazdą. Ale nie można dać sobie wejść na głowę. Kilka dni temu ktoś podał mi do podpisania banknot dziesięciozłotowy. Poczułem się tak sobie. Przypadkowy gość, nie miał nawet serwetki. Ale są prawdziwi fani proszący o podpis na zdjęciu, które kiedyś zrobili sobie ze mną i długo czatowali na okazję, żeby zdobyć autograf. To mnie rusza.

Zmieniłem się

Ostatni czas to emocjonalne układanie się, określanie priorytetów. Kiedyś byłem otwarty. Dziś zaczynam znajomości z rezerwą, stopniowo nabieram zaufania. Poznaję mnóstwo ludzi. Ktoś pomyśli: super, ma tylu przyjaciół. Nie ma, bo te pseudoznajomości są powierzchowne. Co z tego, że moja skrzynka mailowa pęka w szwach, że wciąż ktoś dzwoni. Doceniłem tych, którzy dopytywali, co u mnie, gdy nie byłem znany. Mam grupę przyjaciół, których zapraszam do domu. Siadam na kanapie, kładę nogi na stół, pijemy whisky, gramy na gitarze, gadamy do nocy. Oni znają mnie z taaakich sytuacji, mają taaakie zdjęcia, że zakasowaliby każdą bulwarówkę. Ale to przyjaciele, są dyskretni.

Jakiś czas temu umówiłem się z dziewczyną, która na randce przez czterdzieści pięć minut wypytywała o Dodę i Justynę Steczkowską. Byłem dla niej łącznikiem ze światem, z którym mnie identyfikowała. Atrakcyjny, bo znam gwiazdy? Wstałem i wyszedłem. Co będzie za rok? Niedawno prowadziłem poza Warszawą koncert, na którym było kilkanaście tysięcy ludzi. Wróciłem do hotelu, stanąłem przy oknie. Nie znałem w tym mieście nikogo, chociaż przed godziną zabawiałem tłum. Byłem sam, cisza dzwoniła w uszach.

Co teraz? Mogę sto razy włączać nagranie z programu, w którym światła są skierowane na mnie, zwycięzcę odcinka show, ale co z tego? Wyłączam telewizor i mnie nie ma? Poznałem w tym światku parę osób uzależnionych od stałego dopływu informacji o sobie. Pewnie byłbym wśród nich, gdybym zdobył popularność dziesięć lat wcześniej, kiedy nie miałem doświadczenia i silnego kręgosłupa. Najgorzej, gdybym uwierzył, że istnieję i jestem coś wart, ponieważ o mnie piszą i mówią.

Za rok nikt może nie pamiętać o Samuelu Palmerze i ja to dobrze wiem. Na szczęście oprócz resztek kosmetyków i paru miłych wspomnień zostanie mi wiedza o tym, co jest w życiu najważniejsze.

Wysłuchała: Agnieszka Litorowicz-Siegert

Fragment artykułu "Wszystkie światła na mnie".

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy