Reklama

Miłość z polecenia

Ona: po trzydziestce, inteligentna, atrakcyjna, ambitna i sama. Mówi: „nie mam czasu nikogo poznać, rówieśnicy są już zajęci, randki przez portale kończą się rozczarowaniem”. I co dalej? Czekać? Odpuścić? A może zgodzić się na sposób dziś jakby... niemodny? Agata, choć niechętnie, ale umówiła się z mężczyzną, którego znalazła jej mama. Kasia przyszła na randkę zaaranżowaną przez przyjaciół. Dziś obie są mężatkami.


Agata - architekt wyswatana przez mamę

Agata: Mama wymarzyła sobie dla mnie "idealne" życie. Mieszczańskie, z niedużym domem za miastem, dwójką dzieci, psem i dobrym człowiekiem u boku. Takim jak mój ojciec, nauczyciel fizyki, który nigdy niczym jej nie zaskoczył. Żyli przewidywalnie - co dla mamy było zaletą - z rytuałami, których przestrzegali. Były wśród nich sierpniowe wakacje w Unieściu, pastowanie podłogi w soboty i niedzielna popołudniowa drzemka. Czegoś podobnego mama chciała dla mnie.

Od kiedy pamiętam, próbowała wyswatać mnie z Kubą, z zawodu hydrologiem, synem jej przyjaciół, "dobrym człowiekiem". Wysokim, ale przygrubym. Dosyć inteligentnym i nawet zabawnym, ale dla mnie wtedy zupełnie pozbawionym "tego czegoś", czego szukałam u faceta. Zero przyciągania. Przynajmniej z mojej strony. Poznałam go dwa lata po studiach, na imieninach ojca. Przyprowadzili go jego rodzice. Kuba zaczepił mnie przy grillu, zaczął opowiadać o czymś tak nieinteresującym, że nie kryłam zniecierpliwienia. Zauważył to, więc speszył się i poczerwieniał. Tego samego dnia wracał do Warszawy. Nie miałam jeszcze samochodu, więc zgodziłam się z nim jechać. W drodze włączył moją ulubioną płytę Radiohead (po latach dowiedziałam się, że zasugerowała mu to moja matka) i prawie się nie odzywał, za co byłam mu wdzięczna.

Reklama

Maria, mama Agaty: Trochę było mi wstyd za córkę. Mądra, przebojowa, ale nie potrafiła zająć się inteligentnym chłopakiem w jej wieku, który nikogo na imprezie nie znał. Kuba nie musiał tego dnia wracać do Warszawy, ale gdy usłyszał ode mnie, że Agata chce jechać nocnym pociągiem, zadeklarował, że ją zawiezie. "Opiekuńczy", pomyślałam. Wiele rzeczy mi się w nim podobało. Miał niski, spokojny głos. Był dobrze zbudowany. Robił doktorat, sam wyremontował swoją kawalerkę. I, co wiedziałam od przyjaciółki, długo przeżywał rozstanie po pięcioletnim związku. No, ale cóż, córka zaprzepaściła wszystko.

Agata: Pożegnałam się z Kubą pod moim blokiem i więcej o nim nie pomyślałam. Niedługo później się zakochałam. Utonęłam w miłości do W., producenta telewizyjnego, w którym pociągało mnie wszystko. To, jak formułował myśli, jak się ubierał, jak na mnie patrzył, jak mówił o dziewiętnastowiecznych poetach. Wprowadził się do mnie. Nie byłam już sama w Warszawie, z kredytem na samochód, mieszkanie, nie musiałam aż tak walczyć. Prowadziliśmy kolorowe życia dwojga niezależnych ludzi, którzy czerpią przyjemność z bycia razem, ale starają się siebie nie ograniczać, nie obarczać problemami. On to potrafił, ja próbowałam. Nie zwierzałam się z lęków, nie zadręczałam nieprzyjemnymi sprawami, bo tego nie lubił. Byłam uśmiechnięta, zabawna, ciepła, nawet gdy czułam inaczej. Nie robiłam wyrzutów, kiedy się spóźniał, nie odbierał telefonów, nie oddzwaniał. Gdy wydawało mi się, że kłamie. Czasem jednak nie dawałam rady: wybuchałam, krzyczałam, trzaskałam drzwiami. Wtedy on się ubierał i szedł do swojego mieszkania.

Pamiętam dzień, w którym się ze mną rozstał. Po trzech wspólnych latach! Kwietniowa sobota, byłam u rodziców. Zadzwonił w południe. "Wszystko się pochrzaniło, awantury, twoje sceny zazdrości, mam tego dość", usłyszałam. Chciał spróbować innego życia. Przyznał, że kogoś ma.

Maria: Pamiętam ten dzień. Świeciło kwietniowe słońce. Siedziałam na tarasie, gdy z domu usłyszałam krzyk. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam na górę. Agata leżała na łóżku i wyła. "Dziecko, co się dzieje?!", pytałam przerażona. Tuliłam ją. Nie wiem, ile upłynęło minut, zanim mi powiedziała: "On mnie zostawił, ma kogoś". To było do przewidzenia. Od dawna wiedziałam, że marnował jej czas. Producent telewizyjny, 43-letni pseudoamant ze wsi pod Lublinem. A ona? 30 lat, atrakcyjna architekt w znanej pracowni. Do wszystkiego doszła sama.

Od małego była zdolna: pianino, francuski, wygrywała olimpiady. Zasługiwała na więcej. Gdy z nią zerwał, bałam się o córkę. Dlatego tydzień później odwiedziłam ją w Warszawie. Otworzyła pewna siebie, elegancka. Żartowała. Przez chwilę myślałam, że do siebie wrócili, ale zaprzeczyła: "Leczę się pracą". Zauważyłam jednak, że łyka jakieś tabletki. W nocy usłyszałam jej płacz. Podeszłam pod drzwi sypialni. "Daj mi jeszcze jedną szansę", mówiła przez telefon. Nie mogłam tego słuchać. Niby silna, niezależna, a w relacji z mężczyznami słaba i krucha. Czy będzie szczęśliwa? Znałam kogoś, z kim mogłaby być - Kubę, ale ona nie chciała o nim słyszeć. Zadzwoniłam nawet do przyjaciółki: "Basiu, może spróbujemy znów umówić dzieci? - Kuba z kimś się spotyka", odpowiedziała. Westchnęłam. Trudno.

Agata: Próbowałam zapomnieć o W. Zostawałam w pracy po godzinach, nie chciałam się z nikim spotykać. W ten sposób mijały miesiące. Humor poprawiały mi rozmowy z koleżankami, amerykańskie seriale i duże ilości wina. Tak też chciałam spędzić sobotę pięć lat temu. W południe ktoś zadzwonił do drzwi. Kuba. Ten Kuba od grilla u rodziców. Był jeszcze grubszy. Przyniósł bukiet słoneczników: "Chcę cię zabrać za miasto, wiem, że masz czas, nie oponuj". "Matka dała mu mój adres", pomyślałam wściekła.

Maria: Tak, dałam, bo na szczęście znów był sam! A ja się o córkę zamartwiałam. Przepracowywała się, bardzo schudła, gdy stanęła z boku, wydawała mi się cienka jak kartka. Kiedy tylko się dowiedziałam, że Kuba znów jest wolny, zadzwoniłam do niego: "A może byście się umówili? Agata wciąż cię miło wspomina", skłamałam. Wiem, nie powinnam była tego robić, ale chciałam zatrzeć złe wrażenie, które córka wywarła. "Myślała ostatnio, czy nie zadzwonić do ciebie, ale jakoś nie ma śmiałości. No wiesz, jest ambitna", dodałam. Poradziłam, żeby był przy niej przebojowy i śmiały. Zabrał ją do indyjskiej knajpy albo na wystawę, bo ona lubi sztukę. Śmiał się. Inaczej niż mój mąż, który wszedł do kuchni i kazał natychmiast przestać.

Agata: Zaprosiłam Kubę do domu, nie wypadało inaczej. Poczęstowałam go kawą. Z drugiego pokoju zadzwoniłam do przyjaciółki. Radziła: "A czemu nie miałabyś gdzieś pojechać z miłym facetem?! Nie zawiesić na jedno popołudnie żali i wspomnień o tamtym". Pojechałam. Dotarliśmy nad jezioro, rozpaliliśmy ognisko, z samochodu słuchaliśmy Tracy Chapman. Na początku było sztywno, ale zaczął się rozkręcać. Opowiadał o problemie wymierania tuńczyków, czym nawet mnie zainteresował. Później przeszliśmy do rozmów o naszych byłych, polityce, filmach. Przed północą odwiózł mnie do domu. "Było miło", powiedziałam i cmoknęłam go w policzek. Przez kolejne dni nie zadzwonił do mnie ani ja do niego. "Jest fajny, ale przy nim nie czuję żadnego drżenia w środku. To nie facet dla mnie", mówiłam koleżankom.

Maria: Niczego nie chciała mi powiedzieć o spotkaniu, więc odpuściłam. Zrobiłam, co mogłam, reszta należała do nich.

Agata: Kilka tygodni później pierwsza napisałam do Kuby. Nie pamiętam dlaczego. Chyba przypomniało mi się coś zabawnego z naszego spotkania. A może po prostu czułam się samotna? Może opłakałam już tamten związek i zatęskniłam za życiem bez czekania, szarpania się, płaczliwych telefonów, a on wydał mi się do takiego życia dobrym kandydatem? Wymieniliśmy kilka SMS-ów, napisał, że planuje biegać. Ja też chciałam. Codziennie po pracy spotykaliśmy się pod moim blokiem i ruszaliśmy do parku. Byłam lepsza, zostawiałam go w tyle. Ale szybko przestałam, bo Kuba chudł i gubił brzuch. Odwiedził mnie raz, drugi, trzeci. Dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Naprawił niedomykającą się szafkę w kuchni, gotował, bo ja nie potrafię. Chodziliśmy do kina na wieczorne seanse. Któregoś dnia kupił bilety do Budapesztu. W pewnym momencie poczułam się przy nim normalnie, bezpiecznie.

Pamiętam ten dzień. Obudziłam się obok niego i pomyślałam: "jest mi dobrze". Nie wyglądał jak amant, nie zarabiał kokosów, ale był pierwszym facetem, przy którym nie musiałam udawać kogoś, kim nie jestem. Mówiłam koleżankom: "Zakochałam się w mężczyźnie nie z mojej bajki, który nie zna się na sztuce, jego pasją są samochody. Ale jest dobry, czuły, nosi mnie na rękach".

Maria: Córka długo nie mówiła, czy jest coś między nimi na poważnie. Nic nie wiedziałam. Przed świętami powiedziała, że przyjadą do Cieszyna jednym samochodem. "Czyli jesteście razem? - dopytywałam. - Zamieszkamy razem u mnie. Jego kawalerka to upiorna nora" - odpowiedziała sucho. Wkładała dużo wysiłku, żeby mnie przekonać, że Kuba nie jest taki, jakim go widziałam. Statecznym i przewidywalnym facetem, którego ona by nie wybrała. Odpuściłam, najważniejsze, że już nie musiałam się o nią bać. Minęły cztery lata... Odwiedziłam ich ostatnio. Zięć wyszedł wcześniej z pracy, żeby odebrać mnie z dworca. Mają nieduży dom pod Warszawą, w przedpokoju wisi mnóstwo zdjęć Agaty i Kuby. Ze ślubu, z plaż na greckiej wyspie, z ogrodu przed domem, gdzie tarzają się w śniegu. Ale najwięcej zdjęć ma tam mój wnuk. Na tym zrobionym ostatnio próbuje zdmuchnąć trzy świeczki na urodzinowym torcie. Cieszę się, że tak to się potoczyło, że są szczęśliwi, choć córka mówi, że żadna w tym moja zasługa. "Tylko dałaś mu mój adres", twierdzi. Niech tak myśli, tak jest lepiej.

Kasia - tłumaczka wyswatana przez przyjaciół

Martyna, "swatka": Za kwadrans północ, telefon od Kaśki: "Ja już z nim nie wytrzymam, przysięgam! Wraca z dyżuru o 19 i idzie spać. A ja zostaję sama z domem, z tym wszystkim. Porozmawiajcie z nim, to wy mi zachwalaliście «przystojnego lekarza», to wasz kolega!" Przyjaciółka czasem myśli, że skoro wyswataliśmy ją z Robertem, przejmiemy odpowiedzialność za jej związek. Traktuje nas jak biuro skarg i zażaleń, w którym można złożyć reklamację na męża. "To są wasze sprawy, nam nic do tego", mówię. Ona się rozłącza. Wciąż się kłócą, potem godzą. I tak pewnie będzie do końca życia.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, przed moim ślubem. Wychodziłam za mąż jako trzecia z paczki czterech przyjaciółek. Miałam 29 lat, Kaśka 33, była sama od lat, choć ładna, z poczuciem humoru, niezłą pracą tłumacza. Długo nie wiedzieliśmy, dlaczego nie potrafiła ułożyć sobie życia.

Kasia: Latami nie mogłam spotkać faceta, który byłby inteligentny, normalny i sam. Przez portal randkowy poznałam Daniela. Był miły, przystojny, choć niezbyt bystry. Na pierwszej randce powiedział, że prowadzi własną firmę transportową, na drugiej przyznał, że jest taksówkarzem i mieszka w pokoju, który wynajmuje u ciotki. "Mam dwa fakultety, znam języki, zasługuję na coś więcej", pomyślałam. Na obozie narciarskim dla singli poznała Pawła. Był finansistą z początkami schizofrenii. Twierdził, że ktoś go śledzi, obserwuje. Budził się w nocy, nasłuchiwał. Dlaczego tak trafiałam? Nie wiem. Może zaczęłam szukać partnera zbyt późno, po trzydziestce, a wtedy normalni rówieśnicy są już zajęci? Wcześniej nie spieszyło mi się do związku. Uczyłam się, studiowałam za granicą, poznawałam siebie, świat. Może z wiekiem miałam coraz większe wymagania - przyznaję potrafiłam kogoś skreślić za to, że latem chodził ubrany cały na czarno. Ale czy to źle mieć wymagania?

Kiedy moja najlepsza przyjaciółka Martyna wychodziła za mąż, zazdrościłam jej. Poznała mężczyznę, z którym tworzyli zgrany duet, chciała spędzić z nim życie. Też marzyłam o normalności i zwyczajności, którą miała ona. "Mamy kogoś dla ciebie, chcemy cię z nim poznać", powiedziała Martyna miesiąc przed swoim ślubem. Kilka dni później na kolacji w ich mieszkaniu miałam poznać Roberta, przyjaciela jej męża. "Rozwodnik, ale bez dzieci. 39-letni przystojny lekarz", zarekomendowała przyjaciółka. Przyszłam spóźniona. On już czekał. Był cholernie przystojny. Gdy podał mi rękę i się do mnie uśmiechnął, spąsowiałam jak licealistka. "Czy to możliwe, że taki facet jest sam?", myślałam.

Martyna: Gdyby nie my, Kaśka byłaby wolna do dziś. Owszem, zdarzało jej się spotykać świrów, ale często też sama zniechęcała normalnych facetów. Nie widziała swoich wad, neurotyzmu, porywczości. Chodziła na randki z check listą, którą miała w głowie i odhaczała "za" i "przeciw". Prestiżowa praca i kitesurfing to plus. Weganizm i niemodne buty - minus. Skreślała tych poniżej metra osiemdziesięciu, zbyt śmiałych, za mało przebojowych, fanów powieści fantasy i modelarstwa. Widziałam w jej środowisku wielu fajnych facetów, których ona nie zauważała. Szukała kogoś, kto nie istnieje. Robert, przyjaciel mojego narzeczonego, wydawał nam się idealnym rozwiązaniem. Spełniał wszystkie powierzchowne kryteria. Wysoki, z wybielonymi zębami, z dobrą pensją, w modnych dżinsach i kolorowych sweterkach z kaszmiru. Był naprawdę miły. Miał jednak wadę - wydawało mi się, że w środku jest zamrożony. Może rozwód tak go zdystansował, pozamykał? "Jedyna osoba, która może go obudzić, to Kaśka, modelowa wariatka", powiedział mój narzeczony. "No to ich poznajmy".

Kasia: Nasze początki? Wspaniałe. Byliśmy sobą nienasyceni, wszystko chcieliśmy robić razem. "Wpadniesz do szpitala? Zjemy razem lunch", pisał mi w SMS-ach. Wymykałam się z pracy pod pretekstem spotkania z klientem i pędziłam do niego. "Muszę jutro jechać w delegację do Szczecina, ale nie chce mi się bez ciebie...", powiedziałam któregoś wieczoru przy kolacji. Rano Robert mnie zaskoczył - przybiegł na dworzec. "Zamieniłem się dyżurem z kolegą", powiedział. Przysyłał mi do pracy kwiaty, przy nim promieniałam, odmłodniałam. Któregoś poranka usłyszałam: "39 lat cię szukałem". To był wspaniały czas. Nie potrzebowaliśmy niczego i nikogo, przyjaciółki przysyłały mi SMS-y: "Co się z tobą dzieje, żyjesz?".

Martyna: Stali się tak pochłonięci sobą, że trudno było się z nimi umówić. Kaśka zniknęła z mojego życia na kilka miesięcy. Sporadycznie przysyłała SMS-y w stylu: "nie mogę uwierzyć w swoje szczęście". Słała za to dużo MMS-ów: z ich romantycznych spacerów, z wyjazdów, ze wspólnego gotowania. Dostałam też zdjęcie złotego naszyjnika, który jej podarował. Przez te kilka miesięcy odwiedzili nas raz. Mieli być o 18, zrobiliśmy spaghetti. Przyszli półtorej godziny później. Kaśka tłumaczyła z uśmiechem: "Straciliśmy poczucie czasu". Nie skomentowałam tego, ale byłam wkurzona, jedliśmy odgrzewany, posklejany makaron. Mówili głównie o sobie. Późnym wieczorem musieliśmy z mężem wykąpać dziecko, a oni nadal siedzieli w kuchni, otworzyli kolejne wino i chichotali. "Ciekawe, ile to potrwa? - zapytał mnie mąż. - Niedługo. Wkrótce przyjdzie codzienność" - powiedziałam.

Kasia: Szalona namiętność trwała pół roku, potem zaczęło się sypać. Byłam motorem wszystkiego fajnego, co się działo w naszym życiu. To ja kupowałam bilety do Lizbony, proponowałam: "pojedźmy w góry", "zamieszkajmy razem". W końcu mi się znudziło. Kłóciliśmy się o brak inicjatywy z jego strony. No to zaczął mnie zaskakiwać. Wykupił kwadrans w aerotunelu, w którym miałam poczuć, że latam. Nie wiedziałam, dokąd mnie zabiera, więc poszłam w sukience. Czułam się jak wariatka. Przeszkadzała mi jego skrupulatność: to, jak układał na półce książki w porządku alfabetycznym, że wyginał palce tak, aż strzelały w stawach, że wieczorami siadał przed telewizorem, zamiast mnie gdzieś zabrać. Zwyczajne życie zaczęłam mylić z brakiem uczuć. Mówiłam: "Nie zależy ci na mnie tak jak kiedyś". Dzwoniłam do Martyny: "Niech twój mąż z nim porozmawia, znają się przecież".

Martyna: W kryzysie wróciliśmy do łask. Mąż doradzał Robertowi: "Ona lubi gonić króliczka, nie spełniaj jej każdej zachcianki".

Kasia: Przyjaciółka obiecywała, że z nim pogadają, ale w zachowaniu Roberta nic się nie zmieniało. Jednego dnia przynosił kwiaty, drugiego zachowywał się tak, jakby mu nie zależało. Dlaczego nie odeszłam? Bo mnie intrygował, bo był pierwszym facetem, na którym mi zależało, którego kochałam i o którym wiedziałam, że mnie potrzebuje.

Martyna: Chcieli się dogadać, więc za naszą namową zaczęli chodzić do psychologa, razem i osobno. Pracowali nad związkiem, opowiadali o przeszłości, analizowali, jak jest, a jak być powinno. Słuchałam tego, bo jako swatka stałam się powiernicą Kaśki. "Dziś nastąpił przełom, Robert poczerwieniał ze złości, a wiesz, że on nie okazuje emocji", mówiła przy winie, a ja udawałam zainteresowanie. Robert się otwierał, a moja przyjaciółka czuła się ważna, sprawcza i potrzebna. Wieloletnia singielka zaczynała rozumieć, na czym polega bycie w parze. Rok później Robert jej się oświadczył. "Czy to nie za wcześnie, czy damy radę?", słyszałam. "Wyobrażasz sobie życie bez niego?", zapytałam. Nie wyobrażała. Na weselu wznieśli toast za swatów. Pięknie razem wyglądali, płakałam.

Kasia: Tego samego wieczoru pokłóciliśmy się z Robertem na zapleczu restauracji, w której było przyjęcie. Chwilę potem przeklinałam Martynę i jej męża: "Wpuścili mnie na minę, wielkie dzięki". Popłakałam się, mąż mnie przytulił, siedzieliśmy kilkanaście minut w milczeniu. Pomyślałam: "Chyba tak już będzie zawsze". Ale czy to źle, że między ludźmi sporo się dzieje? Tak jest między nami do dziś. Jak na rollercoasterze.

Niedawno obchodziliśmy pierwszą rocznicę ślubu. Zrobiłam listę jego wad i zalet. Minusy: perfekcyjność, pedantyzm, introwertyczność (wciąż) i tak dalej. Wyszło mi, że plusów jest dokładnie tyle samo. Ale dotyczą spraw ważniejszych. Na przykład? "Uwielbiam budzić się rano i przyglądać jego twarzy". "Robert potrafi zaparzyć najlepszą kawę". "Gdy wrzeszczę, próbuje mnie rozbroić". Ostatnio, kiedy wpadłam w szał, bo znów o czymś zapomniał, podszedł, przytulił i powiedział: "Chcę mieć z tobą dziecko, wariatko". Śmiałam się i zaczęłam płakać. Takich siebie kochamy.

Natalia Kuc

TWÓJ STYL 5/2015

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy