Reklama

Ciekawy przypadek

Oglądasz nowy odcinek Dr. House'a, na oddział trafia kolejny pacjent z zagadkową przypadłością. Analizujesz objawy i myślisz: Hm, ja też mam dziwnie zarumienione policzki! A jeśli to toczeń? Seriale medyczne są fikcją, ale zdaniem lekarzy coraz częściej pomagają nam dbać o zdrowie w rzeczywistości.

W minionym sezonie każdy odcinek najpopularniejszej polskiej telenoweli medycznej "Na dobre i na złe" oglądało zazwyczaj 4,5 miliona osób (dane AGB Nielsen Audience Measurement). Na liście przebojów zagranicznych produkcji serwisu Świat Seriali pierwsze miejsce pod względem liczby fanów zajmuje "Dr House", trzecie "Chirurdzy". Dlaczego tak bardzo lubimy seriale medyczne? A co ważniejsze, czy mogą mieć wpływ na zdrowie? Mogą, i to większy, niż ci się wydaje.

Od telewizora do doktora

Odbieram telefon od koleżanki, słyszę, że jest przejęta: - Spałam długo, ale od rana bolą mnie oczy i wydaje mi się, że gorzej widzę. Pamiętam z "Chirurgów" przypadek kobiety, która nagle zaczęła tracić wzrok, bo leczyła się hormonalnie. Biorę tabletki antykoncepcyjne, może ze mną też dzieje się coś złego?!

Reklama

Okazuje się, że jej reakcja nie jest wyjątkowa. Lekarze potwierdzają: wielu pacjentów zgłasza się do nich ponieważ zauważyli u siebie objawy podobne do tych, jakie miał bohater z telewizji. - Najwięcej osób przychodzi po odcinkach, w których była mowa o popularnych przypadłościach typu choroba serca, wrzody żołądka, refluks, cukrzyca czy padaczka - opowiada dr Katarzyna Borycka-Kiciak ze Szpitala Orłowskiego w Warszawie, główna konsultantka medyczna serialu "Na dobre i na złe".

- Mieli wcześniej pewne dolegliwości, ale je ignorowali. - Seriale medyczne zachęcają pacjentów do szukania informacji o różnych schorzeniach - mówi prof. Wiesława Łysiak-Szydłowska, specjalistka żywienia klinicznego z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. - Uświadamiają nam, że nie należy lekceważyć nawet pozornie błahych symptomów, jak kaszel czy intensywne pocenie, ponieważ bywają objawami poważnych problemów ze zdrowiem, np. gruźlicy lub nowotworu. Bywa też, że unikamy wizyty u lekarza, ponieważ zwyczajnie krępujemy się przyznać do pewnych dolegliwości.

- Pokazanie w serialu chorób, które uważamy za wstydliwe, takich jak hemoroidy, kłopoty z prostatą czy nietrzymanie moczu, powoduje, że ludzie się przełamują - obserwuje dr Borycka-Kiciak. - Nagle widz zdaje sobie sprawę, że nie jest sam, bo podobny problem mają też inni. Dowiaduje się, że jego przypadłość ma swoją medyczną nazwę, można o niej rozmawiać, a lekarze wiedzą, jak ją leczyć.

Ale czy doszukiwanie się objawów, które mają serialowi bohaterowie nie grozi hipochondrią? Naukowcy z Uniwersytetu Rhode Island na podstawie badań stwierdzili, że nadmierna fascynacja serialami medycznymi w skrajnych przypadkach rzeczywiście może prowadzić do depresji lub pogłębić paranoję. Jednak lekarze się tym nie przejmują. - Zawsze byli na świecie ludzie przewrażliwieni na punkcie swojego zdrowia - uważa prof. Sheila Murphy, ekspertka do spraw komunikacji masowej na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. - A jeśli widzowie dzięki serialom medycznym staną się bardziej uważni i będą chętniej zwracać się o pomoc do lekarza, to należy tylko się cieszyć.

Masowa diagnoza

W Stanach Zjednoczonych robi się szczegółowe badania, które pozwalają stwierdzić, jak treści medyczne zawarte w danym odcinku serialu działają na zachowania telewidzów. Prowadzi je m.in. prozdrowotna organizacja charytatywna Kaiser Family Foundation. Dzięki takim akcjom wiemy, że tydzień po emisji jednego z odcinków "Ostrego dyżuru" liczba osób świadomych istnienia tzw. pigułki "po" (hormonalnej tabletki, która nie dopuszcza do zajścia w ciążę) wzrosła z 10 do 30 procent. W innej części serialu była mowa o HPV (wirusie brodawczaka ludzkiego, który powoduje m.in. raka szyjki macicy). Zbadano, że wcześniej tylko jedna czwarta ankietowanych zdawała sobie z tego sprawę. Po obejrzeniu serialu była to już blisko połowa (47 proc.).

Świadomość, w jak dużym stopniu treści przekazywane w telenowelach trafiają do widzów, zmieniła podejście dr Boryckiej-Kiciak do pracy nad scenariuszem. - Na początku wydawało mi się, że pomagam tylko w wyjaśnianiu medycznych zawiłości. Teraz wiem, że mogę też służyć potencjalnym pacjentom. Dlatego próbuję przemycać do dialogów informacje dotyczące zdrowia, które chciałabym przekazać im podczas spotkania w cztery oczy.

Fascynujące schorzenie

Skąd biorą się pomysły na serialowe choroby? Dostarcza ich życie. - Często mamy własne doświadczenia w tej kwestii, a w mediach niemal co dzień przedstawiane są dramatyczne historie. Staramy się również na bieżąco reagować na tematy aktualne społecznie - mówi Agnieszka Krakowiak, wiodąca scenarzystka "Na dobre i na złe". Statystycznie w amerykańskich telenowelach aż jeden na cztery wątki mówi o schorzeniach nietypowych lub rzadkich.

Jednak twórcy polskich produkcji najczęściej podejmują tematy, które dotyczą większej liczby osób. To dobrze, ale lekarze ostrzegają przed uogólnianiem przypadków medycznych. - Nie powinniśmy wymagać od specjalisty, który nas bada, żeby naśladował rozwiązania pokazane w telewizji - ostrzega prof. Bolesław Rutkowski, kierownik z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. - U każdego człowieka ta sama choroba może mieć inny przebieg, a poza tym należy pamiętać, że nawet rzetelnie zrealizowany serial to tylko fikcja i nie można go traktować jako wiarygodnego źródła informacji.

Czy House kłamie?

W jakim stopniu wiedza medyczna w serialu bywa wytworem wyobraźni scenarzystów? Dziś większość produkcji jest konsultowana ze specjalistami. Agnieszka Krakowiak mówi, że scenarzyści "Na dobre i na złe" regularnie bywają w szpitalach i podpatrują codzienną pracę personelu. To lekarze zatwierdzają każdy wątek medyczny. Producenci serialu często pytają o opinię kilku ekspertów, by mieć pewność, że w treści odcinka nie będzie błędów merytorycznych.

- Zdarza się, że musimy zmienić historię bohatera, ponieważ nie chcemy naginać faktów medycznych - opowiada. Trudne zadania miewają też filmowi konsultanci. Największych problemów nastręcza czas. Jeden odcinek to najczęściej zamknięta całość z happy endem - taka formuła dobrze działa na psychikę widza.

W pięćdziesiąt minut opowiedziana jest historia, która dzieje się w ciągu dwóch, trzech dni. - Rzadko udaje się przekonać realizatorów do rozciągnięcia wątku na cały tydzień - mówi dr Borycka-Kiciak. - Ale nawet wtedy ciężko jest znaleźć chorobę, którą diagnozuje się i leczy tak szybko - uważa specjalistka.

Dodatkowe utrudnienie? Schorzenie zazwyczaj pomaga rozwiązać problem życiowy bohatera. - Diagnostyka wymaga czasu, na wyniki badań czeka się czasem nawet dwa tygodnie. Zwykle godzimy się więc na pewne przyspieszenie terminów, mając na uwadze fakt, że fabuła serialu może czasami odbiegać od rzeczywistości, a medycyna ma być tylko tłem do przedstawienia perypetii bohaterów.

Spośród zagranicznych tytułów lekarze najwyżej cenią za rzetelność "Ostry dyżur". Ich zdaniem serial najwierniej odzwierciedla szpitalną rzeczywistość, nawet dialogi są zbliżone do faktycznych rozmów (nie bez powodu - reżyser Michael Crichton sam skończył medycynę). Nie pochwalają "Chirurgów". Kontrowersje specjalistów budzą zwłaszcza intymne zażyłości, do jakich dochodzi w serialu między personelem medycznym szpitala a pacjentami.

Oburzenie wywołują też wątki, jak ten, w którym telewizyjni chirurdzy nielegalnie, bo wbrew woli rodziny pacjenta, przeprowadzają sekcję zwłok (artykuł wytykający błędy "Chirurgów" opublikowały na łamach internetowego magazynu "Slate" lekarki Ingrid Katz i Alexi Wright z Brigham and Women's Hospital w Bostonie).

A co na to polscy eksperci? Tomira Chmielewska- Ignatowicz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, która przygotowuje doktorat na temat komunikacji lekarzy z pacjentami i porusza w nim kwestię seriali medycznych, napisała w jednym z artykułów prasowych, że nasi medycy porównują warunki pracy z tymi w USA. Mówią: "Dr House zleca tyle badań, że zrujnowałby każdy szpital". Śledzą przypadki chorobowe, ale przede wszystkim podglądają, jak ich serialowi koledzy rozmawiają z chorymi, zwłaszcza w sytuacjach, gdy trzeba przekazać im niepomyślną diagnozę.

Lekarz na plan!

Aby dopilnować szczegółów sztuki medycznej, konsultanci są obecni również podczas realizacji zdjęć. Przed trudniejszymi ujęciami rozmawiają z aktorami, wyjaśniają im technikę i cel wykonywanych czynności. - W ruchach lekarza musi być widać, w jakim celu używa danego przyrządu medycznego - mówi dr Borycka-Kiciak. Aktorzy weterani, którzy z serialem są związani od lat, pracują niemal tak sprawnie jak specjaliści i często nie potrzebują już wskazówek.

Ale bywa, że na planie zdarzają się wpadki. Gorzej, gdy błędy widać dopiero na zmontowanym materiale. - Pamiętam jedną z pierwszych scen reanimacji - wspomina dr Borycka-Kiciak. - Okazało się, że odgrywając walkę o życie pacjenta, zapomnieliśmy o najważniejszym: podłączeniu go do respiratora! Na zbliżeniach niestety było wyraźnie widać rurkę intubacyjną, której jeden koniec umieszczony był w tchawicy chorego, a drugi prowadził donikąd. Respirator stał gdzieś z tyłu. W innej scenie pacjent wyjeżdżał z sali operacyjnej, mając na sobie mnóstwo opatrunków, a już w kolejnej wjeżdżał na oddział niemal zupełnie zdrowy i bez śladu blizny.

To nie Leśna Góra

Tych pomyłek my, telewidzowie, zazwyczaj nie dostrzegamy. Dostajemy za to obraz doskonale prowadzonego szpitala. Może nawet zbyt sielski, ponieważ wielu z nas ma wyobrażenie, że tak właśnie będzie wyglądać opieka, kiedy z jakiegoś powodu trafimy na oddział. - Nieraz słyszałam od pacjentów, że chcieliby, żeby fachowość była taka jak w "Ostrym dyżurze", a atmosfera jak w "Na dobre i na złe" - opowiada prof. Łysiak-Szydłowska.

- Chorym się wydaje, że będą w centrum zainteresowania i całe życie szpitala będzie się kręcić wokół nich, co nie jest, niestety, możliwe. Narzekamy na lekarzy, do których chodzimy, a tych z telewizji uwielbiamy. Serialowi doktorzy, jak choćby House, zawsze mogą i korzystać ze sprzętu diagnostycznego najnowszej generacji. Przeżywają, gdy nie udaje im się ocalić pacjenta. Okazuje się, że jak każdy z nas mają słabości i problemy.

Genialny diagnosta Gregory House musi uporać się nie tylko z trudnymi przypadkami medycznymi, ale także z własnym inwalidztwem, uzależnieniami. I za tę niedoskonałość go lubimy, nawet jeśli jego cyniczne i aroganckie zachowanie względem pacjentów pozostawia wiele do życzenia. Ale to wyjątek, bo na ogół w serialach pacjenci mają dobre relacje z personelem medycznym i są odpowiednio traktowani.

Polskich lekarzy z jednej strony drażni wyidealizowany obraz szpitala z "Na dobre i na złe", z drugiej chcieliby być tak lubiani i szanowani przez pacjentów jak dr Zosia. Dlatego serial otrzymał w tym roku wyróżnienie w Konkursie Liderów Ogólnopolskiego Systemu Ochrony Zdrowia za kreowanie pozytywnego wizerunku ochrony zdrowia.

Pacjentom najczęściej pozostają jedynie marzenia o warunkach pobytu i opiece jak w Leśnej Górze (bywa, że chorzy proszą lekarzy o skierowanie do tej placówki, bo są przekonani, że naprawdę istnieje!). Autorzy serialu twierdzą, że przedstawianie optymistycznego obrazu to zabieg celowy, przygnębiającą prawdę już znamy. W niedzielne popołudnie widz nie chce sobie jej przypominać.

Aleksandra Postoła

Twój STYL 9/2011

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy