Reklama

Bunt jest w porzo

W Europie Zachodniej płoną ulice, a młodzi ludzie zachłystują się gniewem. Nam apokalipsa na razie nie grozi. Dawni buntownicy i anarchiści nie zamierzają stanąć na czele rewolucji. Zamiast niszczyć stare, budują nowe życie.

Kiedy jedni śledzili z kanap telewizyjne migawki z rewolty w Londynie: rozbite szyby, włamania do sklepów, dawni punkowcy przypominali sobie na YouTube piosenkę sprzed ponad trzydziestu lat "London's burning" ("Londyn płonie") Clashów. Zespół śpiewa o tym, że ludzie buntują się z nudów. Oglądają telewizję, potem chodzą po mieście i rozrabiają.

Madryt, Sztokholm, Ateny, Londyn - w spokojnych do tej pory krajach Europy wybuchają rewolucje. W mediach trwają dyskusje na temat ich przyczyn. Padają diagnozy: narastająca frustracja, pogarszające się warunki materialne, rozwarstwienie społeczne, problemy rasowe. Gniew skupia się na rządach, ale winne są też rynki finansowe, które prowadzą egoistyczną politykę.

Reklama

Okazuje się, że w dzisiejszym skomercjalizowanym i globalistycznym świecie jest miejsce nie tylko na bunt destrukcyjny, ale i na twórczy.

Przeszłość na "nie"

Słynie z kontrowersyjnych inscenizacji dzieł klasycznych. Już na studiach dorobiła się przydomku "niepokorna". Monika Pęcikiewicz, 38-letnia niezależna reżyserka teatralna, znana między innymi z głośnego spektaklu "Sen nocy letniej" Szekspira we wrocławskim Teatrze Polskim, mówi: - Te dzisiejsze rebelie wydają się dość powierzchowne, naskórkowe. Skupiają się głównie na stawianiu warunków ekonomicznych, a takie dążenia nigdy nie mają końca.

- Wynoszenie telewizorów ze sklepów to nie bunt. To po prostu kradzież - dodaje Zygmunt Miłoszewski, 35-letni pisarz, autor między innymi "Uwikłania". Wydarzenia śledził w telewizji. Rozmawiam z nim w mieszkaniu na warszawskim Gocławiu. Ascetyczne wnętrze, kanapa, stolik, rzędy półek z książkami. Miłoszewski podaje mi mocną kawę z tradycyjnej kawiarki ustawionej na palniku.

- Bunt nie polega na tym, że robię sobie tatuaż na d..., krzyczę: "Jestem anty!" i sieję pożogę - mówi. - To dla mnie dziecinada - przekonuje. On sam zawsze był na kontrze, ale w jego buncie chodziło o coś innego: samodzielność, odnalezienie własnej drogi. Od rodziców wyprowadził się szybko, tuż po maturze. Studiował kilka kierunków. - Żadnego nie skończyłem. Najdłużej byłem na historii kultury, ale studia mnie rozczarowały. Wcześnie zostałem ojcem. Dziś moja córka ma 13 lat. Musiałem więc zadbać o rodzinę.

Najpierw pracował fizycznie w Szwecji, a po powrocie do kraju jako reporter sądowy w "Super Expressie". Kariera w mediach stała przed nim otworem, ale wolał rzucić wszystko i pisać książki.

Patrycja Soliman, jedna z najbardziej utalentowanych artystek młodego pokolenia, znana z tytułowej roli w "Ogrodzie Luizy" w reż. Macieja Wojtyszki, aktorka Teatru Narodowego, jako nastolatka była zbuntowana. Przekraczała dozwolone granice, lubiła prowokować.

Dziś ma 29 lat, ale wciąż wygląda jak licealistka: długie, sięgające do pasa włosy, wyraziste brązowe oczy. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś miała ogoloną na łyso głowę i mnóstwo kolczyków. Uważała, że szkoła tłamsi osobowość, nie lubiła tam chodzić.

- W ósmej klasie odważyłam się na kolczyk w nosie. Chciałam zrobić coś, co by zależało ode mnie, i wziąć za to odpowiedzialność. Poczułam się bardzo dorosła, inna i odważna. Dziś śmieje się z tego. - Byłam "anty", to taki rozwojowy bunt bez powodu, bo nie działo się w moim życiu nic takiego, co by sprawiło, że musiałam być na "nie".

Mimo że nie znosiła się uczyć, bez problemu zdała do warszawskiej Akademii Teatralnej. - I tu znów byłam tą wyszczekaną, co nie bała się nikogo - wspomina ze śmiechem. - Kiedy trzeba było o kogoś powalczyć z profesorami, załatwić coś dla studentów, na coś się nie zgodzić, koledzy od razu typowali: "Niech Soliman idzie!".

Młodzieńczy bunt Moniki Pęcikiewicz polegał na mocnym postanowieniu, że zostanie reżyserką. Wychowała się w rodzinie niemającej nic wspólnego ze sztuką. Jako dziewczynka dużo czasu spędziła z rodzicami w Afryce. - Wcześnie zobaczyłam, jak wygląda los człowieka w takich krajach jak Nigeria, i to wyostrzyło moje odczuwanie. Tam kobiety nie mają żadnych praw, są czyjąś własnością, najpierw ojca, potem męża. Rozmawiałam o tym z rodzicami, pytałam. Wielokrotnie czułam się bezradna. Chciałam coś zrobić, pomóc, działać.

Może dlatego została artystką? Najpierw studiowała na wydziale aktorskim, potem uczyła się na wymarzonej reżyserii. Xawery Żuławski, reżyser filmowy, autor głośnych filmów "Chaos", "Wojna polsko-ruska", też zawsze dużo podróżował. Włóczęgowski tryb życia ma we krwi. W podstawówce spędził ponad rok u dziadków w Senegalu, był tam jedynym białym dzieckiem w szkole.

Gdy miał 12 lat, pojechał do ojca do Francji. Jako 16-latek zdecydował, że chce wrócić do Polski. Tęsknił za krajem, za mamą. Jeździł stopem, mieszkał w squatach. Od tego czasu undergroundowy styl i sztuka stały mu się bliskie, wpłynęły na sposób myślenia.

- Sprzeciwiałem się dużo i często - wspomina. - Choć mogłoby się wydawać, że żyjąc w tolerancyjnej artystycznej rodzinie (Xawery jest synem Małgorzaty Braunek i Andrzeja Żuławskiego), nie mam z czym się zmagać. Ja jednak, jak typowy szczeniak, walczyłem, przeżywałem poważne bunty duchowe. I dziś nie zgadzam się z wieloma rzeczami, choćby z tym, że nie wiem, co będzie ze mną po śmierci. Niektórzy mówią: "Idziesz tam, gdzie wierzysz", ale ja w tej sprawie też jestem na "nie"!

Siła rozmowy

Elegancka restauracja R20 na warszawskim Powiślu. Spotykają się tu biznesmeni i artyści. Dlaczego Monika Pęcikiewicz, dobra reżyserka teatralna, zdecydowała się na prowadzenie własnej restauracji? Jak tu pogodzić bunt z codziennością polegającą na dbaniu o zaopatrzenie i myśleniu o nowym menu?

- To też wyraz mojej ekspresji - tłumaczy. - Uwielbiam gotować, cieszy mnie, że tworzę miejsce, w którym można porozmawiać. Dziś znów ludzie zaczynają chodzić do restauracji, w których można podyskutować i wymienić się pomysłami. R20 prowadzi ze swoją wspólniczką Karoliną Benoit, scenografką, z którą pracuje także na scenie.

Monika Pęcikiewicz zadebiutowała w Teatrze Polskim we Wrocławiu sztuką "Leworęczna kobieta" Petera Handkego. Główna bohaterka, 30-letnia Marianna, próbuje wyzwolić się z roli matki i żony. Reżyserka jest feministką i uważa, że w sprawach równouprawnienia trzeba jeszcze mnóstwo zrobić.

Teraz najczęściej zmaga się z klasyką. W teatrze Wybrzeże w Gdańsku wystawiła "Tytusa Andronikusa" Szekspira, jedną z najbardziej krwawych sztuk w historii nowożytnej. Kocha Hamleta. Uważa, że to cudowny buntownik, w którego postaci można przejrzeć się jak w lustrze. Dwa lata temu zrobiła też we Wrocławiu głośny spektakl "Sen nocy letniej" Szekspira.

Za każdym razem, gdy wystawia sztukę, towarzyszą temu ekstremalne przeżycia. Zarówno z jej strony, jak i publiczności. - Zdarza się, że oburzeni widzowie wychodzą z moich spektakli - mówi. - Chcę ich wzruszyć, dotknąć, sprowokować do myślenia, bo zbyt często jesteśmy powierzchowni, nastawieni na wygodę, staramy się lekko przechodzić przez życie.

Podobny stosunek do zawodu ma Patrycja Soliman, która za każdym razem mocno angażuje się w swoje role i odważnie wciela się w kolejne postaci. Jeszcze na studiach zagrała w Teatrze Narodowym, potem bardzo szybko dostała tam etat. Pracuje z najlepszymi reżyserami: Mają Kleczewską ("Fedra" według Eurypidesa, Seneki, Enquista i Tasnádiego, "Marat/Sade" Weissa), Agnieszką Glińską ("Lekkomyślna siostra" Perzyńskiego, "Mewa" Czechowa), Janem Englertem ("Iwanow" Czechowa, "Śluby panieńskie" Fredry).

- Najbardziej fascynujące są te momenty, gdy na scenie coś wymyka się spod kontroli, powstaje nowa jakość - twierdzi Patrycja Soliman. - Dzisiaj w teatrze często dominuje prowokacja. A ja nie widzę aż tak dużej wartości w robieniu sztuki inaczej. Wielu młodych reżyserów właśnie od kontrowersyjnych przedstawień zaczyna karierę. Wydaje im się, że "im dziwniej, tym lepiej". A ja zastanawiam się, czy byliby w stanie zrobić to tradycyjnie. Jeśli się sprawdzą, wtedy mogę próbować inaczej. Dla mnie najciekawsze jest wystawianie klasyki tak, żeby dotykała i obchodziła nas teraz - dodaje. - Picasso nim zaczął malować abstrakcyjnie, przez wiele lat rysował studium dłoni.

Zygmunt Miłoszewski ma na swoim komputerze naklejoną karteczkę z napisem: "A odwrotnie?". Kiedy napisał horror, umiejscowił go nie w tajemniczym zamku, lecz w blokowisku z wielkiej płyty. Niedawno skończył "Ziarno prawdy", drugą część trylogii kryminalnej.

Główny bohater, prokurator Teodor Szacki, przenosi się do Sandomierza. - Jako warszawiak mogłem iść utartym szlakiem kryminału miejskiego, jednak dla czytelnika dużo ciekawsza jest zmiana. Wiąże się to z większą pracą, ale ja tak wolę - spędziłem w Sandomierzu pół roku, bo nie można pisać, nie znając dobrze miejsca, jego atmosfery, ludzi.

W "Uwikłaniu" znalazły się historie osadzone w realiach PRL-u, tym razem pojawia się wątek żydowski. Pisarza zainspirował wiszący w sandomierskiej katedrze XVIII-wieczny obraz przedstawiający rzekomy mord rytualny dokonywany przez Żydów. - Teraz na obrazie wisi zasłona, bo nie wiadomo, co z tym zabytkiem zrobić - mówi.

- Może zamiast ukrywać, przydałoby się opatrzyć go właściwym komentarzem, co dałoby pretekst do dyskusji o antysemityzmie? Staram się stawiać pytania, co mogłoby się stać, gdyby dziś w kraju, w którym prawie nie ma już Żydów, padło takie oskarżenie. W moim kryminale ktoś celowo wzbudza dawne lęki, strachy, gra na stereotypach.

Zygmunt Miłoszewski żartuje, że po tej książce już nie będzie pupilkiem prawicowych mediów, którym podobał się wątek rozliczeń z komunistyczną przeszłością. W trzecim tomie poruszy sprawy polsko-niemieckie, a rzecz będzie rozgrywała się w Olsztynie, który przed drugą wojną należał do Prus Wschodnich.

Buntownicy domownicy

Podczas naszej rozmowy Marta Ogrodzińska, reżyserka teatralna i narzeczona Zygmunta Miłoszewskiego, właśnie wychodzi na próbę. Zostawia pod jego opieką 5- miesięcznego synka, który wydaje z siebie rozkoszne odgłosy "gugania". Pisarz świetnie sobie radzi, karmi niemowlaka łyżeczką. - O, marchewkowa rewolucja! - śmieje się.

- Wszelkie bunty wymagają wysiłku. Ot, choćby słoiczki z dziecięcym jedzeniem - dodaje i pokazuje ten, który trzyma w ręku. - Oczywiście można w sklepie kupić zupkę dla dziecka wyprodukowaną przez sukinsyńską korporację, która uznała, że ten sam produkt będzie na Zachodzie z lepszego mięsa niż u nas, w trzecim świecie. Ale wolę zadać sobie trud i poszukać sklepu, gdzie są produkty innej firmy.

Przed wakacjami Zygmunt Miłoszewski decydował o tym, do jakiego gimnazjum ma pójść jego córka. I skreślił takie, które według niego stosowały segregację majątkową. - Jak to możliwe, że w publicznej szkole organizuje się drogie wycieczki za granicę, na które jadą tylko wybrani, których na to stać? To są takie małe bunty domowe, wymagające stałej czujności, żeby nie iść na łatwiznę.

Xawery Żuławski też często dziwi się różnym pomysłom pedagogów dotyczących wychowania. Jest dobrym ojcem, uczestniczy w życiu swoich dzieci. Ma syna Kaja w trzeciej klasie szkoły podstawowej, dwuletnią córkę Marysię. Razem z żoną Manią Strzelecką, plastyczką, anarchistką, kiedyś wokalistką zespołu punkowego, dziś właścicielką firmy ubraniowej Luka Bandita, prowadzą bardzo poukładane życie. Kiedy urodził się synek, byli parą luzaków.

Musieli się szybko zmienić i dorosnąć, bo Kaj okazał się alergikiem. - Tak naprawdę to on nauczył nas porządku i regularnego trybu życia, choć nadal staramy się być na luzie.

- Moja córka Frania bardzo mnie zmieniła - przyznaje Patrycja Soliman. - Żyłam w chaosie, niespójnie, a dzięki niej musiałam popracować nad sobą. Ja lubię pospać, Frania wstaje o świcie. Dziś ma cztery lata, jest uparta i twarda. Od tygodnia zamiast opaski nosi do przedszkola plastikową koronę. Zakłada ją rano, zdejmuje tuż przed snem. Teraz inne koleżanki proszą rodziców o takie diademy. Cieszę się, że taka mała dziewczynka już wyznacza trendy.

- Bunt jest szalenie istotny w kształtowaniu osobowości - uważa Monika Pęcikiewicz. - Ja mam już za sobą pierwsze "niezgody" moich dwóch synków - trzyletniego i rocznego. Będę starała się wychowywać ich tak, żeby byli krytyczni i umieli czasem powiedzieć "nie".

Końca świata nie będzie!

Współcześni gniewni to w gruncie rzeczy smakosze życia. Zdają sobie sprawę, że są częścią konsumpcyjnego świata, czy im się to podoba, czy nie. Bez oporów przyznają, że zależy im na pieniądzach, bo to one pozwalają zachować wolność twórczą i utrzymać rodzinę. Głośno mówią to, co czują i w co wierzą, że mają wpływ na rzeczywistość.

Patrycja Soliman wystąpiła w kilku serialach: "Pensjonat pod Różą", "Londyńczycy", "Barwy szczęścia". - Nie odmawiam żadnej pracy, uważam, że w serialach też powinni grać dobrzy aktorzy - mówi. - Unikam za to telewizyjnych show. Chcę zarabiać pieniądze na swoim zawodzie, a nie na bywaniu i pokazywaniu się na bankietach. To mnie nie interesuje.

Xawery Żuławski właśnie przygotowuje nowy serial dla TVP. Reżyseruje go według hiszpańskiego, ale znanego na świecie formatu "Aida". - Niektórzy będą mi pewnie zarzucać, że niezależny artysta zgadza się kręcić serial, jednak dostałem wolną rękę w tym, jak go zrealizować - opowiada. - Wszystko jest dla ludzi. Komercyjny produkt też powinien być dobry i profesjonalnie zrobiony. Poza tym kręcenie komedii to cenne doświadczenie, które potem może mi się przydać w robieniu własnych filmów.

Nie na wszystkie propozycje zawodowe się zgadza. Zdarza mu się odmawiać, uważa, że najważniejsze jest świadome dokonywanie wyboru. Nie można brać wszystkiego, co podsuwa nam świat. Trzeba myśleć. - Mam wrażenie, że żyjemy w czasach kryzysu wszelkich wartości - dodaje Żuławski.

- Wielu ludzi czuje się "zawieszonych", tracą kierunek i nadzieję. Wartościami przestają być moralność, religia, a nawet pieniądz. Nie znam się na ekonomii, ale ta cała historia z szalejącym kursem franka wygląda jak ogłaszanie kolejnej epidemii. Pewno w cichości eleganckich biur "kolesie" robią olbrzymie interesy kosztem zwykłych ludzi. Jako ojciec dwójki małych dzieci odczuwam niepokój, myśląc, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Z drugiej strony jeden z moich kolegów powiedział trafną rzecz: "Jeśli umiesz sobie wyobrazić i nazwać koniec świata, to wiedz, że to na pewno nie jest to, co teraz się dzieje.

Patrycja Soliman dodaje, że na co dzień dostrzega kompletny brak zasad i bardzo elastyczny kręgosłup moralny przede wszystkim u ludzi, którzy nazywają się elitą, artystów. Ona jednak wierzy, że to się wkrótce zmieni. Gdy słucha się zdecydowanych poglądów dzisiejszych buntowników, wydaje się, że dla nich przede wszystkim liczą się bycie sobą, odwaga i szczerość.

Zygmunt Miłoszewski deklaruje, że nie wierzy w żadne systemy, religie i ideologie: - Każdy system, który wyręcza nas w myśleniu, jest zły. Ważne, aby umieć zachowywać się uczciwie. Czasem jest to działanie zgodne z ogólnie przyjętymi zasadami, innym razem kompletnie wbrew nim. Miłoszewski napisał w "Newsweeku" felieton "Wściekłość polska", który odbił się szerokim echem. Wypunktował w nim nasze narodowe wady. To, że jesteśmy wiecznie wkurzeni i wściekli, agresywni wobec wszelkiej inności, a jednocześnie przekonani o swojej słuszności i wyjątkowości.

Xawery Żuławski zgadza się z tym. Jego też drażni w Polsce wiele rzeczy. - Czasem czuję, jakby ktoś podciął mi tu skrzydła - mówi. - Zwykle decydenci od sztuki to nie ci, co powinni siedzieć na wysokich stołkach. Ludzie bywają nieprofesjonalni, ale to nie są wielkie problemy. Jednocześnie uważam, że mamy całkiem stabilny gospodarczo i fajny kraj, z którego nigdy bym nie wyjechał. Jeśli się chce coś robić, to są możliwości. Urodziłem się w 1971 roku, pamiętam zniewolenie w komunizmie i doceniam ogromne zmiany, które zaszły. Z tej perspektywy nasze obecne polityczne podziały wydają mi się śmieszne.

- To dar od losu, że mogę żyć właśnie teraz i uczestniczyć w tym, co nastało po buncie lat 80. - dodaje prawie rówieśniczka Żuławskiego Monika Pęcikiewicz. - Ciekawa jestem, jakie będzie pokolenie naszych dzieci.

Monika Głuska-Bagan

PANI 10/2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy