Reklama

A co z tego zapamięta wasze dziecko?

Warto podróżować z dzieckiem, bo każde nawet najmniejsze doświadczenie zostaje w jego podświadomości i wpływa na późniejszy kontakt ze światem.

Pola, dziś 6-letnia córka Marka Kamińskiego, podróżnika, żeglarza, pisarza, jedynego człowieka, który w ciągu roku zdobył oba bieguny Ziemi, miała zaledwie dwa tygodnie, gdy pojechała z rodzicami na Hel. Zanim skończyła dwa miesiące, zwiedziła Kopenhagę, Norwegię, w wieku trzech miesięcy - Turcję.

Od małego była przyzwyczajana do wyjazdów, które są pasją jej rodziców, bo mama Kasia była pierwszą Polką na biegunie północnym. Jednak jej najważniejsza wyprawa to podróż po Polsce. Miała niespełna pół roku, gdy Kasia i Marek wpadli na pomysł nakręcenia dokumentalnego filmu "Z Polą przez Polskę".

Reklama

- Chcieliśmy pokazać, że niekoniecznie trzeba jechać z dzieckiem na koniec świata, szczególnie jeśli rodzice wcześniej nie wyjeżdżali na dłużej - mówi Kamiński. - Nie chodzi o to, gdzie pojedziemy, ale co będzie się podczas podróży działo. Przed naszą wyprawą nie było książek o tym, jak przygotować się do wyjazdu z dzieckiem. Pamiętam, bo szukałem informacji - dodaje.

- Teraz jest mnóstwo poradników, co też jest dowodem na to, jak bardzo zmienia się nasze podejście do tego tematu. Sześć lat temu plan był taki: podróż nie może stać się łańcuszkiem przypadkowo odwiedzanych miejsc. - Nagle stwierdziłem, że najlepszym pomysłem będzie jechać wzdłuż Wisły - opowiada Marek Kamiński. - Ten film miał nie tylko pokazać, jak spędzać czas z dzieckiem, ale też mieć wartość edukacyjną, bo przecież wzdłuż brzegów Wisły jest mnóstwo ważnych, historycznych miejsc. Przez półtora miesiąca wynajmowali pokoje w gospodarstwach agroturystycznych, w niektórych zostawali na dłużej. - Staraliśmy się, żeby każde miejsce było znaczące. Zwiedzaliśmy Wawel, klasztor benedyktynów w Tyńcu, Kazimierz - wymienia Kamiński.

Artur Flaczyński, specjalista od komunikacji w dużym banku, z żoną Malwiną, pedagogiem, i ich trójką dzieci: 9-letnim Piotrkiem, 7-letnią Agnieszką i 3-letnią Alicją, właśnie wrócili ze Sri Lanki. - Świetny kraj do jeżdżenia z maluchami. Nieduże odległości, rozwinięta kolej, piękne zabytki, bardzo przyjaźni ludzie - wyliczają.

To ich piąta egzotyczna podróż z dziećmi. Wszystko zaczęło się w 2002 roku, kiedy pojechali do Maroka. Piotrek skończył wtedy 16 miesięcy, mimo to plany mieli ambitne - chcieli zobaczyć Marrakesz, Fez, Meknes, pustynię. Już na lotnisku w Hamburgu z zaciekawieniem przyglądała im się grupka młodych ludzi. Jedna z dziewczyn uśmiechała się do Piotrusia, podeszła, zaczęła go zabawiać. Była zdziwiona, kiedy para opowiadała, że w ciągu trzech tygodni chce przejechać całe Maroko i nie ma zaplanowanych noclegów. "To tak można z małym dzieckiem?", dziwiła się. I dodała: "Super, dajecie mi nadzieję, że rodzicielstwo to nie koniec fajnego życia".

Wyprawa do Maroka okazała się cudowna. Malwina i Artur podróżowali autobusami i pociągami. Piotruś poznawał afrykański kraj, głównie w nosidełku. Prawie nie płakał, ciągła zmiana miejsc, nowe bodźce dobrze na niego działały. Tubylcy wydawali się zachwyceni małym blondynkiem, każdy chciał go wziąć na ręce, przytulić. Gdy widzieli, że biała kobieta karmi ponadroczne dziecko piersią, uśmiechali się z aprobatą, na migi dawali znać, że jest ich bratnią duszą.

Malwina i Artur po powrocie z Maroka założyli stronę internetową: publikowali nie tylko zdjęcia, ale i pamiętniki z podróży, zachęcali innych rodziców do wyjazdów z dziećmi. Ludzie pytali, jak się przygotować do takiej wyprawy, na co zwracać uwagę, gdzie można jechać.

Plany do zmiany

Na swojej stronie Flaczyńscy wymieniają kilkadziesiąt rzeczy, o których warto pamiętać, wybierając się w daleką podróż z dzieckiem. Ważne, by zorientować się, na jakim poziomie jest służba zdrowia kraju, do którego się wyjeżdża, i gdzie można liczyć na medyczną pomoc. Koniecznie zabrać środki czystości (może się okazać, że na miejscowe dziecko jest uczulone), wilgotne chusteczki (przydadzą się, gdy zabraknie wody) i małą dmuchaną wanienkę, która może służyć jako basen podczas upałów.

Sporą część poradnika poświęcają jedzeniu: należy stołować się w miejscach, gdzie jedzą tubylcy, zamawiając potrawę, mówić, że to dla dziecka. Nie należy jeść surowizny, pić niczego z lodem, bo nie wiadomo, z jakiej wody został zrobiony. Ważne, by dziecko było zdrowe.

Są miejsca, w które małych dzieci zabierać nie można - te położone wysoko nad poziomem morza. Także te, gdzie panuje głód. Myśląc o wakacjach w Afryce, warto zastanowić się, co będzie, gdy nie uda się nam zdobyć żywności. I nie planować niczego na siłę. Może się okazać, że dziecko źle znosi podróż i ciągłe przemieszczanie się nie jest możliwe.

Wakacje w Wietnamie. Tu najmłodsza Alicja dostaje ospy wietrznej, krostami obsypana jest od stóp do głów. Flaczyńscy od razu jadą do miejscowego lekarza, dostają leki. Na wszelki wypadek ich nazwy konsultują przez maila z zaprzyjaźnionym lekarzem, on poleca odkażać rany nadmanganianem potasu.

- Na szczęście zawsze mamy go w apteczce, kiedyś znajomy lekarz polecił nam, by w egzotycznych krajach tym roztworem przemywać owoce. Ospa też trochę zmieniła nasze plany, nie chcieliśmy nikogo narazić na zetknięcie się z Alicją, więc końcówkę wakacji spędziliśmy na leniwej wycieczce statkiem po zatoce Ha Long.

Jutro lecimy na wakacje

- Na urlopie zawsze mam przy sobie nurofen i podstawowe leki do zbijania temperatury, wapno i elektroniczną nianię - mówi Alina Christ, 34-letnia właścicielka agencji PR. - Dawniej podczas podróży byłam spontaniczna. Potrafiłam przez sześć miesięcy na Rodos spać na plaży w namiocie. Od kiedy jeździmy z mężem i naszymi synami, pilnuję, by warunki były dobre. Nie decyduję się też na ekstremalne wyprawy. Nigdy nie pojechałabym w Himalaje czy miejsca, gdzie łatwo zarazić się tropikalnymi chorobami.

Maj 2011. Alina Christ od rana ma mnóstwo pracy: setki maili, telefonów. Marzy o kawie, ale ciągle coś jej przeszkadza. Kiedy urodziły się dzieci, biuro przeniosła do domu. Starszy synek, 3-letni Jeremi, jest w przedszkolu, niespełna roczny Mikołaj śpi obok w pokoju. Przy kolejnym telefonie myśli: "Dość, należy mi się przerwa". W ramach rozrywki przegląda strony linii lotniczych, uwielbia to robić. Myśl o kolejnych wyjazdach daje jej energię do działania. Zawsze tak było.

Miała 4 lata, gdy uciekła z przedszkola przez okno łazienki. Wsiadła do taksówki i powiedziała: "Poproszę na lotnisko". Kierowca odwrócił się zdziwiony: "Lecę do Wenezueli, do cioci", tłumaczyła. - Taki miałam plan, zamierzałam w luku bagażowym dostać się do Ameryki Południowej - wspomina. - Taksówkarz odprowadził mnie z powrotem do przedszkola, ale ta rodzinna anegdota doskonale odzwierciedla mój charakter.

Przez całe liceum i studia dużo jeździła: najpierw z rodzicami, potem z przyjaciółmi i chłopakiem. Męża Daniela też zaraziła tą pasją. Teraz realizuje ją także w pracy, organizując dla firm wyjazdy na windsurfing, kite'a czy narty w Alpach. To, że ma rodzinę, nie powstrzymuje jej.

Jeszcze trzy miesiące przed porodem pojechali do Barcelony. Mimo upału dziennie robili po 20-30 kilometrów. Teraz ich wyjazdy są najczęściej związane ze sportem. Jeremi miał 10 dni, gdy wyjechali do Zakopanego, trzy miesiące, gdy wylecieli na Wyspy Kanaryjskie, siedem miesięcy, gdy pojechali z Danielem na narty do Włoch. Odległość z Warszawy do Lavignon - 1300 km, jedyne miejsce postoju to stacje benzynowe. Tam przewijali i karmili synka.

Do Włoch wzięli nianię, która do południa zajmowała się dzieckiem, oni w tym czasie byli na stoku, ale zdarzało się, że Alina musiała szybko zjeżdżać na dół albo opiekunka w ekspresowym tempie dostać się na górę, bo Jeremi był głodny.

Podróże kształcą

Markowi i Kasi Kamińskim czasem ktoś zadawał pytanie: "A co z tego wszystkiego zapamięta wasze dziecko?". - Dla mnie to błąd w myśleniu - mówi podróżnik. - Osobowość dziecka kształtuje się do trzeciego roku życia i to, co wtedy przeżywamy, jest najistotniejsze. Każde najmniejsze doświadczenie odkłada się w naszej podświadomości i wpływa na późniejszy kontakt ze światem.

Co z tego, że Pola nie skończyła wtedy roku? Być może dlatego tak teraz kocha malować, bo przez tydzień podziwiała w Kazimierzu pracę Jerzego Gnatowskiego, znanego artysty. On przygotował specjalnie dla niej farby olejne na palecie, żeby mogła śmiało mazać. Już wtedy było widać, że malowanie ją zachwyca. Podróż wpłynęła na jej rozwój. - Gdy wyjeżdżaliśmy, niewiele mówiła, potem to się zmieniło, znała wiele nazw: kajak, woda, statek, niedźwiedź. Jej świat dzięki poznaniu różnych miejsc, kultur stał się bogaty - mówi Kamiński.

O tym, jak podróżowanie wpływa na rozwój dziecka, z perspektywy czasu może powiedzieć Monika Bułaj, fotograf i reporter, dziś matka dorosłych synów: 24-letniego Aleksandra, 22-letniego Stanisława i prawie 18-letniego Józefa. Jest autorką licznych książek i reportaży poświęconych wierzeniom mniejszości narodowych i etnicznych w różnych rejonach świata, m.in. we wschodniej Europie (pisała o Tatarach, Romach, Łemkach, Hucułach i Bojkach), północnej Afryce, na Bliskim Wschodzie. Przez lata pracę godziła z wychowywaniem trzech synów.

- To była prawdziwa ekwilibrystyka - mówi. - Pamiętam, jak Staś miał pół roku, jeździłam do Łemków. Całymi dniami nosiłam go w chuście i karmiłam wyłącznie piersią, tetrowe pieluchy prałam w studni. Kiedy chłopcy byli mali, nie zabierała ich na egzotyczne wyprawy. - Trudno ogarnąć taką trójkę. Pamiętam pojedyncze podróże, były to pobyty stacjonarne, bo nie wyobrażałam sobie wędrówki z dziećmi.

Wyjątek to dwumiesięczny wyjazd na Bali. Mieszkaliśmy w wioskach. To było niesamowite zobaczyć, jak łatwo adaptują się one do każdych warunków. Podobały im się balijskie nocne tańce. Od najmłodszych lat chłopcy poznawali różne kultury, religie. Uczyli się, że ludzie są różni, jedzą różne rzeczy. Potem nigdy nie byli wybredni, jeśli chodzi o kuchnię, inne dzieci jadły tylko makaron, oni fasolę, ryż, warzywa.

Wspólne wyjazdy zaczęły się, gdy najmłodszy syn miał 8 lat. - Byliśmy w Turcji, na Słowacji, Ukrainie, Białorusi, Litwie, spaliśmy głównie u tubylców. Nigdy się nie bałam, ludzie mieli dobre nastawienie do dzieci.

W pewnym momencie zauważyła jednak, że najciekawsze są podróże tylko z jednym z synów. - Gdy zabierałam wszystkich, miałam wrażenie, że tracę nad nimi kontrolę - uśmiecha się Monika Bułaj. - Tworzyli przeciwko mnie wspólny front pod hasłem: "Mama, tu nie, lepiej jedźmy tam". Kiedy byłam tylko z jednym, stawaliśmy się zgranym teamem, wspólne poznawanie świata stawało się naszym sekretem.

Z najstarszym zwiedziła m.in. Kaukaz i wioski cygańskie w Europie, ze Staśkiem - całą Litwę, Ukrainę, Białoruś, z najmłodszym podróżowała do Stambułu tureckim statkiem handlowym. - Józio tak zaprzyjaźnił się z kapitanem, że parę razy sterował sam statkiem, wieczorami grał w kości z załogą i wszystkich równo ogrywał, a miał wtedy niecałe 10 lat.

Takie życie wpłynęło na synów. Zawsze byli aktywni. Przez lata trenowali wyczynowo wushu, najstarszą chińską sztukę walki, dżudo, breakdance, pływanie, Józek nurkował, wszyscy żeglowali. Teraz uprawiają windsurfing, kochają chodzić po górach. Podróże nauczyły ich dyscypliny, tolerancji, pokory, rozbudziły ciekawość świata: najmłodszy ruszył właśnie z pielgrzymami do źródeł Gangesu.

Alina i Daniel Christowie już teraz zauważają, że ich synek Jeremi dzięki wyjazdom z rodzicami stał się otwarty i samodzielny. - Jest odważniejszy niż dzieci koleżanek, które rzadko ruszają się z domu. Nie boi się ludzi, wie, że jedni mają jasny kolor skóry, inni ciemny, niektórzy jedzą kurczaki, inni ośmiornice, sam też próbował tych potraw. Zna wiele włoskich, angielskich i hiszpańskich słów.

Kochanie, dziękuję

Malwina i Artur Flaczyńscy przyznają, że to nie dzieci czerpią największe korzyści z podróży, tylko dorośli. - Najmłodsi są najlepszą przepustką do świata miejscowych ludzi, budzą wszędzie zainteresowanie, a część tej sympatii spływa też na nas. W krajach egzotycznych białe dziecko otwiera drogi niedostępne innym turystom.

Monika Bułaj śmieje się, że dzięki synom poznała kuchnie różnych regionów świata. - Ja mogłabym właściwie nie jeść i nie pić, a planowanie posiłków to jedna z ważniejszych czynności, gdy wyjeżdża się z dziećmi. Niedawno doszłam do wniosku, że tylko dzięki synom wiem, jak wspaniała jest kuchnia turecka czy serbska.

Alina Christ z Danielem, Jeremim i Mikołajem właśnie wrócili z Fuerteventury. Pół żartem, pół serio twierdzą, że ta podróż uratowała ich związek. - Przed wyjazdem kłóciliśmy się o źle odstawioną szklankę, niepoukładane ubrania - opowiada Daniel. - Dla związku najgorszy jest brak perspektyw, a podróże je dają. Dlatego staramy się wyjeżdżać jak najczęściej. Jeśli nie zagranica, to np. weekend nad morzem. "Dlaczego nie zostawicie chłopaków u dziadków?", pytają Alinę czasem znajomi. Odpowiada: "Bo oni powinni być z nami".

Doskonale pamięta, jak mama i tata "podrzucali" ją babci. - Byli okulistami, dużo jeździli na kongresy, kiedyś wyjechali na miesiąc do Singapuru, tęskniłam. Nie chciałam, żeby moi synowie przeżywali to samo.

Zdaniem Marka Kamińskiego wyjazdy to jedyny czas, w którym jest się naprawdę z rodziną. - W domu dzieci bawią się w pokoju, ktoś ogląda telewizję, ktoś pracuje. Jest się niby razem, a w rzeczywistości osobno. Dla nas wyprawa z Polą była sposobem budowania więzi. Na co dzień jestem zajęty, prowadzę fundację (Marek Kamiński Foundation, której celem jest m.in. organizowanie pomocy dla chorych dzieci - przyp. red.), angażuję się w wiele projektów, ale gdy mam urlop, w stu procentach poświęcam czas rodzinie.

- Gdyby nie Pola, pewnie nigdy nie poznałbym Polski. Poza tym wtedy opowiadałem jej bajki, które teraz spisuję. Niedługo najprawdopodobniej ukaże się moja nowa książka "Wyprawa". I najważniejsze: w życiu zawodowym pociągają mnie podróże ekstremalne, ale ich nie da się uprawiać z dziećmi. Jednak dzięki nim poznaję świat bardziej spokojnie. W zeszłym roku byliśmy nad jeziorem Garda, planujemy wypad do Portugalii. Kilka dni temu kupiłem duży czteroosobowy kajak i wyjeżdżamy na spływ.

Katarzyna Troszczyńska

PANI 07/2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy