Reklama

Tata to nie ty

On myśli, że to jego dziecko. Ona wie, że ma dwóch ojców. W Polsce jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy podobnych przypadków. I tyle samo dylematów, które trudno rozwiązać. Kłamać w imię szczęścia? Żyć w strachu, że jednak się wyda? Opowiadają Basia i Dorota.

Basia i Wojtek: wyretuszowane życie

Milimetrowa diastema. Taką samą przerwę między zębami ma syn i ojciec. Kiedy Tymon i Wojtek zaśmiewają się, oglądając "South Park", trudno nie zauważyć podobieństw. Zmarszczony nos, uniesiona lewa brew, gdy skupiają na czymś uwagę. Przy śniadaniu obaj słodzą herbatę - dokładnie dwie i jedna czwarta łyżeczki.

Tymek, jak tata, uwielbia "Milionerów", kolekcjonuje komiksy, a jego rysunki są precyzyjne, jakby namalował je student ASP, a nie siedmiolatek. - Talent odziedziczony chyba po Wojtku - Basia pokazuje oprawione w ramki najpiękniejsze projekty męża. "Może mały też będzie architektem?". Zachęca synka do rysowania. Nie namawia za to do śpiewania czy grania, choć chłopiec ma znakomity słuch. Jak jego TATA. Ten, którego Tymon nigdy nie pozna.

Reklama

"Autor. Albo 'P.' " - tak Basia myśli o przystojnym muzyku Filharmonii Śląskiej, biologicznym ojcu Tymka. Odkąd zaszła z nim w ciążę, nie wymawia jego imienia. "Tatuś. Tatko. Tati". - Dla Tymka istnieje tylko Wojtek. Liczy się ten rodzic, który kocha, a nie ten, który przekazał Tymonowi swoje DNA - mówi stanowczo Basia. Chce w to wierzyć.

Przecież jej małżeństwo jest jak love story. Ona - stylistka wnętrz, on architekt. Spotkali się w Katowicach przy urządzaniu domu pewnego biznesmena. Decyzję o ślubie podjęli 45 dni po poznaniu. Tak byli zakochani. Fajna para, nikt nie słyszał, żeby się kłócili. W końcu doczekali się dziecka. Tajemnica nie mogła zniszczyć ich szczęścia.

Ten raz

Za każdym razem, kiedy Basia widzi wysokiego mężczyznę z włosami spiętymi w kucyk, serce bije jej szybciej. - Boję się spotkać "autora" - mówi. - Przechodzę na drugą stronę ulicy, uciekam. P. nie wie o Tymku. Ja za to dużo wiem o P. Na przykład, że z żoną bezskutecznie starają się o dziecko - tym bardziej paraliżuje mnie lęk, że się domyśli, że zobaczy w Tymonie własne odbicie. Że zażąda badań genetycznych, by potwierdzić ojcostwo, że rozbije naszą rodzinę.

Do zdrady przyznałam się przyjaciółce. "Dlaczego się z nim przespałaś? - Ze złości. Bezsilności", ucięłam wtedy rozmowę. Na to pytanie odpowiedziałam sobie w myślach tysiąc razy - Basia spuszcza wzrok. - Siedemnaście testów ciążowych, siedemnaście rozczarowań. Bezskuteczne starania o dziecko od ślubu z Wojtkiem. Coraz mniej wiary, namiętności, seks - choć regularny - był jak "lekcja do odrobienia" - opowiada. - Kłopoty. Choroba nowotworowa teściowej. Mąż w biurze albo u rodziców. Zmęczony, zniechęcony, nocą odwracał się do mnie plecami. Czułam, że go rozczarowuję, łaknęłam miłości. Zaciskałam zęby, bo miał kłopoty. W rozgoryczeniu krzyczałam jednak: "Traktujesz mnie jak współlokatorkę!". Wtedy był seks "na zgodę". Nieczuły, bez bliskości, za którą tak tęskniłam. Dał mi ją P. - chłopak z czasów liceum.

Maj 2003. Na dziesięcioleciu matury Basia spędza z P. wieczór w sali gimnastycznej szkoły. Oboje mają obrączki na ręce, oboje omijają temat swoich małżeństw. Liczą się dawne czasy. Są komplementy, znieczula wódka z tonikiem. Ona nie protestuje, gdy on bawi się jej włosami jak kiedyś. Ani gdy taksówkarzowi podaje swój adres. Ani gdy rozpina bluzkę. Żadne z nich nie szuka kontaktu po "tamtej nocy". On dzwoni tylko raz: - "Nie chcę komplikacji. - Ani ja". "Pozamiatane", myśli Basia z ulgą.

Wierząc w rodzinę

Miesiąc później - niespodzianka. Test ciążowy wypada pozytywnie. Ginekolog: "Piąty tydzień. Musi pani o siebie zadbać". Basia po wyjściu z gabinetu: "Nie mogę mieć tego dziecka. Koleżanka miała zabieg w Katowicach...". - Panika. Histeria - wspomina. - Wizyta w katedrze: "Panie Boże, daj mi znak. Co mam robić?" - modli się.

- Nie było wskazówek. Za to huśtawka emocjonalna - opowiada o pierwszych tygodniach. Strach: "Prawda zniszczy mój związek. I małżeństwo. P. przecież nie chciał komplikacji". Przypomina się też niechęć Wojtka, gdy kiedyś - po kolejnym negatywnym teście - napomknęła: "Zadzwonimy do ośrodka adopcyjnego? - Zapomnij! Znajomy zwrócił chłopca do domu dziecka. Nie da się pokochać nie swojego...".

Basia chce się upić. Zapomnieć. Kiedy indziej, zamiast lęku, racjonalna kalkulacja: marzenie o macierzyństwie kontra kłamstwo - Basia układa w głowie plan. Ostatni seks z mężem - dwa tygodnie przed zdradą. "Nie powiem. Nie powiem po prostu" - w imię szczęścia. Nadzieja pojawia się czasem nagle - Basię rozczula plakat UNICEF z roześmianymi dzieciakami. "Jakoś się ułoży, Wojtek pokocha malucha, marzył o nim", wierzy.

Jest też czarny scenariusz: mąż odkrywa prawdę. Ona samotnie wychowuje dziecko. - Koszmarna wizja, bo jestem z rozbitego domu - kontynuuje Basia. - Matka po odejściu ojca zaczęła pić, zapominała o mnie. Straciłyśmy kontakt, gdy zdałam maturę. Dotąd nie widziała wnuczka. Wtedy czułam się jak sierota. Za wszelką cenę chciałam mieć prawdziwą, PEŁNĄ rodzinę. Z Wojtkiem. Tak przynajmniej tłumaczyłam dylematy przyjaciółce.

Raz zapytała: "Dlaczego nie przyznasz się P.? - Brzydzę się P. To tylko dawca. Mielibyśmy układać sobie życie na zgliszczach? Wolę sama. Nie wierzę w nas. Wojtek to mężczyzna mojego życia. Albo z nim, albo z nikim". I jeszcze jedna kalkulacja: pieniądze, choć Basia wstydzi się o tym mówić. Jako stylistka wnętrz zarabia, gdy są zlecenia. Wie, że na nazwisko pracuje się latami. Przy mężu może pozwolić sobie na wciąż nieopłacalną pasję.

- Wojtek postawił dla nas dom, jeździliśmy dwoma autami - tłumaczy - nie musiałam kupować śpioszków w ciuchlandach, choć na studiach sama się tam ubierałam. Nie uważałam tego za wyrachowanie. Tylko za odpowiedzialność. Jako samotna mama nie byłabym dyspozycyjna. Bałam się: nie dam rady nas utrzymać. Kolejny argument, by być razem. Bardziej przerażała katastrofa związku, strata ukochanego, choć ten rok przed ciążą był trudny.

- Wojtek mnie fascynował. Jako kochanek. Jako autorytet. Jako człowiek. Chyba z nas dwojga to ja kochałam bardziej. Potrafiłam wpatrywać się w niego, gdy spał, jak się wściekał, prowadził samochód, pracował na projektami. Przyjaciółki nieraz się śmiały: "Jesteś chora z miłości". A w naszym związku nie działo się najlepiej. Myślałam może egoistycznie: "Jeśli mam stracić mężczyznę, nie mogę stracić dziecka".

Wolałam kłamać, wierząc jednak w rodzinę, niż tę rodzinę burzyć. Wróciłam do domu. Po prostu przytuliłam się do męża. Pokazałam oczywisty wynik badania krwi: "1070 jednostek hormonu HCG. - Jesteśmy w ciąży?!" - wykrzyknął. To, że powiedział "my" zamiast "ty" przekonało: już nie ma odwrotu. Skoczyłam na główkę. Odetchnęłam. Czekaliśmy na dziecko. Znów byłam najważniejsza dla mojego mężczyzny.

Szczepionka na szczęście

Nudności. Pierwsze kopnięcia. Rodzinna sielanka. Wojtek już nie odwraca się plecami. Wtulony, czujny. W szkole rodzenia prymus. Składa przewijak dla dziecka pół roku przed porodem. Kupuje książki dla przyszłych rodziców. "Wychowamy fajnego facecika", przytula. Szuka informacji o porodach rodzinnych - "Chcę być z wami cały czas", planuje. - To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Wart każdego kłamstwa - opowiada Basia. - Znowu byliśmy w sobie zakochani, czasem nawet wierzyłam, czułam: pod sercem noszę dziecko Wojtka.

Znajomi gratulowali. Chora na białaczkę teściowa miała lepsze wyniki. Podczas wizyt u ginekologa to mąż pytał o szczegóły ciąży. Raz o konflikt serologiczny. - "Oboje państwo mają ujemny czynnik Rh - uspokoił lekarz. - Zrobiło mi się słabo. "Jaką grupę ma P.?", panikowałam. Pomogła przyjaciółka. Udając ankietera z Ministerstwa Zdrowia, "przypadkiem" wpadła na ulicy na P. i zadała ogólne pytania o stan zdrowia. O grupę krwi i czynnik Rh. Basia: - Potwierdziły się obawy o konflikt - on ma "plus".

Musiałam zdradzić lekarzowi sekret o "autorze". - "Ojciec biologiczny to nie pani mąż?", zapytał. Ginekolog poleca szczepionkę, którą Basia sprowadza ze Szwajcarii. "Jesteśmy bezpieczni", rozmasowuje ślad po zastrzyku. W 40. tygodniu ciąży rodzi się Tymon. Wojtek krzyczy razem z żoną, pierwszy bierze synka na ręce. Basia: - Widząc jego, nasze szczęście, nie myślałam o tym, czy są podobni. Czy tata rozpozna, że nie jest tatą. "Ma kulfonowaty nos po moim synu", zachwycała się teściowa. - "Jak Wojtek: wielkie stopy", powtarzał teść.

Czy w takich chwilach miałam zadręczać się tajemnicą? Wyparłam ją. Ta historia powinna mieć happy end. Akt urodzenia potwierdza: "Tymon, syn Wojciecha". Basia ogląda dokument wiele razy. Ulga. Życie w kłamstwie nie jest tak dotkliwe, jak się obawiała. Poczucie winy pojawia się rzadko. Basia przypomina sobie jednak kilka sytuacji.

Na przykład artykuł o "sfałszowanych ojcach": "Dostępność badań genetycznych pokazała, że 30 procent mężczyzn po rozwodzie dowiaduje się, że wychowywało cudze dziecko", czyta. - Nie jestem jedyna - upewnia się w swojej decyzji. - Z czasem coraz mniej się bałam, że prawda wyjdzie na jaw. Zapominałam. Liczyła się codzienność. Uspokajała, że dokonałam słusznego wyboru. Gdy widziałam, jak synek wierzga nóżkami z radości na widok Wojtka albo gdy później zaczyna składać sylaby - ta-ta-ta-ta. I wtedy, gdy jako trzylatek liczy ze mną na zegarze godziny do powrotu ojca z delegacji.

Albo gdy obaj wtuleni zasypiają na kanapie. "Mama, nie wtrącaj się, to nasze sprawy", słyszałam, wchodząc do pokoju dziecinnego. "To męski wyjazd", Wojtek zabierał syna na motorówkę. Zaprojektował domek na drzewie w ogrodzie, gdzie bawili się całe lato, przypominając sobie o mnie wtedy, gdy byli głodni - opowiada. Basia nie pamięta dokładnie, kiedy pierwszy raz czuje się "wykluczona" ze świata męża i syna.

Jak kiedyś dopomina się o uwagę Wojtka: "Pojedźmy na narty tylko we dwoje". On rezerwuje pensjonat dla trójki. Ona nie pozwala Tymkowi przychodzić w nocy do sypialni. On prosi: "Zostaw, może miał zły sen". Basia: - Zazdrość, a potem złość, znowu czułam się odrzucona, jak wtedy przed spotkaniem z P. Znowu o mało nie popełniłam głupstwa.

Na krawędzi

2008 rok. Czwarte urodziny Tymona. Wojtek prosi sekretarkę z pracowni o organizację kinderbalu. - "Poznaj moją prawą rękę", przedstawia przy tej okazji żonie asystentkę, dziewczynę podobną do Evy Mendes. Natychmiastowa zazdrość. Basia nakręca się. Martwią ją wspólne delegacje, telefony do męża późnym wieczorem. Którejś nocy przegląda jego komórkę: "Dziękuję za wczoraj" i dobijający: "Na Zakynthos nie ma już miejsc. Znajdę inną ofertę:-))".

Basia szaleje z niepokoju. Wybucha, gdy mąż znów wraca przed północą. Przyznaje się do śledztwa: - "Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że jedziesz do Grecji?! Kolejna delegacja, co? Nie zranisz mnie! - wykrzykuje. - Nie przypuszczasz nawet, jak ja mogę zranić ciebie!" - O mały włos - Basia zaciska usta. - Zabrakło sekund, bym wtedy wykrzyczała: "Tymon nie jest twój!". Z zemsty. Z bólu, że odrzucił mnie dla innej kobiety.

- "To nasze wakacje! Niespodzianka dla ciebie!", na szczęście Wojtkowi udało się przekrzyczeć mój lament. - "Śmieszna idiotka", przepraszałam. Odtąd często robię rachunek sumienia: mam pełną rodzinę. Dobrego męża, z którym bardzo chciałabym mieć drugie dziecko. Zamiotłam przeszłość pod dywan. Pewnie, nadal boję się spotkać "autora". Zastygam, gdy słyszę historie w rodzaju: "Dziecko uratował ojciec, jedyny odpowiedni dawca nerki". Gdyby tak się stało, prawda mogłaby wyjść na jaw. Modlę się o zdrowie Tymka codziennie. I... kłamię dalej.

Ani mąż, ani syn nie dowiedzą się, jak było naprawdę. Ze strachu. Że mnie odrzucą, znienawidzą, że ich zranię. I siebie, pozbawiając się tego, co kocham. Lęków jest wiele, ale zysków znacznie więcej. Powiedzieć prawdę? To byłoby samobójstwo. Ludzi nęka większe poczucie winy niż mnie - mówi stanowczo Basia.

- Sprawca wypadku, który zabił dziecko na pasach. Alkoholik, który wielokrotnie gwałcił żonę. Oni wyrządzili krzywdę. Ja dałam mojemu dziecku przepustkę do szczęścia, spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Nawet jeśli nieco "wyretuszowałam" nasze życie kłamstwem. Wierzę w mniejsze zło.

Dorota i Mateusz: śliczna para

W różowej dorożce siedzą cztery postaci. - Kogo narysowałaś? - pyta Mateusz córkę. - Nie poznajesz? Nasza rodzinka: tu mama, ja, ty i wujek. - Zbieraj się, zawiozę cię do szkoły - tata odwraca głowę. Jeszcze nie zawsze potrafi zachować obojętność, kiedy ośmioletnia Zuzia pokazuje, że coraz ważniejszy jest dla niej "wujek". Rok temu Mateusz się dowiedział, że jest ojczymem. Że ukochaną córeczką musi się podzielić z Bartkiem, ojcem biologicznym.

- "Zdradziłaś podwójnie! Oszukałaś mnie i dziecko" - krzyczy Mateusz. Dzień przed Wigilią 2009 roku Dorota, płacząc, próbuje zatrzymać męża. - Tamtego dnia czułam, że tracę wszystko, co najważniejsze - opowiada. - Mateusz cisnął obrączką, odepchnął mnie, a ja powtarzałam w transie: "Nie rozbijaj naszej rodziny". - "Ja? Trzeba było o tym myśleć, zanim zachciało ci się romansu. Zanim skłamałaś, że Zuzia jest moja!".

Dwa tygodnie wcześniej Dorota w pracy odbiera maila od Bartka: "Po konsultacji z prawnikami podejmuję kroki. Masz wybór: a) odzyskam córkę za twoją zgodą; b) potwierdzam ojcostwo badaniem genetycznym i wysyłam wynik twojemu mężowi". - Wypaliłam wtedy cztery papierosy, choć nie palę - opowiada Dorota. - Ze strachu. Przestałam decydować o własnym życiu - kontrolował je obcy człowiek. Na moje własne życzenie.

Bartek i Dorota byli śliczną parą. Przelotnie. Dziewięć lat temu on jest współwłaścicielem dużego biura podróży, w którym ona jest konsultantką. Samotna 21-latka. Żonaty 35-latek w trakcie rozwodu. Ze szkolenia firmowego na Cyprze wracają zakochani. Dorota: - "To facet na całe życie", opowiadałam koleżankom. A byłam zaledwie zabawką na chwilę, Bartek postanowił jednak zawalczyć o swoje małżeństwo. Dorota opłakuje go rok, wciąż licząc na happy end, bo ukochany okazjonalnie zjawia się i uwodzi. Po czym znika.

Marzyłam: "Niech się okaże, że jestem w ciąży, może tak go odzyskam". Nieodpowiedzialna gówniara! - przyznaje Dorota. - "Musisz zapomnieć o Bartku, wiesz, ilu fajnych facetów jest w sieci" - przyjaciółka zachwyca się nowo powstałym serwisem randkowym. Dorota wchodzi na stronę, przedstawia się, umieszcza swój profil. Zaczepia ją Mateusz, 31-letni neurolog z Warszawy. Trochę nieśmiały. Bardzo inteligentny. Zabawny. Ze znakomitej lekarskiej rodziny. Sam robi sushi i zabiera na koncert Kasi Nosowskiej.

"Ma gust", myśli Dorota. Kolejne fajne randki - wyjazd do Kazimierza, regaty w Sopocie i biegówki w Puszczy Kampinoskiej. Seks przeciętny, ale jest czułość, brak nudy. - Ani jednej kłótni przez rok, za to porozumienie, dużo śmiechu i coraz śmielsze wspólne plany - wspomina. - Pewnego dnia Mateusz zabrał mnie na skarpę w lesie pod Warszawą. "Tu postawimy nasz dom", przytulił, a ja pomyślałam: "Chcę ułożyć sobie z nim życie". Tego dnia wyrzuciłam do śmieci szalik eks - wąchałam go czasem ukradkiem w chwilach tęsknoty. "Zamykam ten rozdział", postanowiłam.

Bartek jakby wyczuł, że mnie traci. Nagle po miesiącach milczenia zaczął naciskać na spotkanie. Uległam, żeby powiedzieć: "Przegrałeś z Mateuszem". I żeby kochać się ostatni raz. To był seks na "do widzenia".

Bękart

Pierwsza myśl, gdy spóźnia się okres: "Nie tym razem, nie teraz". Badanie krwi potwierdza obawy. Dorota nie jest pewna, kto jest ojcem. - Test ciążowy był dla nas wszystkich testem miłości - opowiada. - Zdał go tylko Mateusz. Nie umiałam sama podjąć decyzji, co robić. Jedna przyjaciółka namawiała na aborcję. Druga przekonywała: "Powiedz prawdę". Ale jaka jest prawda? Z wyliczeń wynika: prawdopodobnie to dziecko ekskochanka. Dorota postanawia nie ukrywać przed nim ciąży. Kolejne rozczarowanie. Bartek zostawia ją roztrzęsioną w holu biura. - "Mój scenariusz na życie nie przewiduje bękarta - mówi agresywnie.

- Zresztą udowodnij, że to moje. Zapominam, że to usłyszałem". Dorota: - Miałam 22 lata, byłam przerażonym dzieciakiem. Impulsywnie, bez refleksji szukając wsparcia, zadzwoniłam do Mateusza, najbliższej mi osoby. "Jestem w ciąży - rozryczałam się. - Kochanie, jesteś moim wszechświatem", łamał mu się głos. Ze szczęścia. Stało się. Oszukałam. I wiedziałam, że już się nie wycofam. Może to był instynkt matki, która za wszelką cenę chce zapewnić dziecku bezpieczeństwo? Brnęłam w kłamstwo.

Co więcej, z czasem zaczęłam wierzyć, że to prawda: "Nie jest wykluczone, że Mateusz jest jednak ojcem... Przecież dni płodne mogły się przesunąć...". Naprawdę wierzyłam w wizję naszego szczęśliwego domu na leśnej skarpie. Wprowadziliśmy się tam, kiedy Zuzia miała pół roku. Wcześniej przyjęłam oświadczyny Mateusza. Moja babcia, która wyszła za dziadka, bo tak chcieli jej rodzice, powtarzała: "Z czasem przychodzi miłość". Jej małżeństwo trwa ponad 50 lat. Ten przykład dawał nadzieję: będziemy idealną rodziną - opowiada Dorota.

- Mateusz zwariował na punkcie Zuzi. Czasem byłam zazdrosna o ich więź - godzinami układali konstrukcje z magnetycznych klocków, bawili się w klinikę misiów. Naburmuszona córka wolała przytulić się do taty. Jeździli na rolkach, wymyślali bajki o ludzikach mieszkających pod szafą. Gdy jako niemowlę córka miała zapalenie płuc, to Mateusz spał na podłodze przy jej łóżeczku w szpitalu. - "Znam tu wszystkich", wyganiał mnie wieczorem z oddziału. - "Gdzie pani znalazła takiego ojca?", zazdrościły matki. Wierzyłam w nasze rodzinne powodzenie. Moja córka miała fantastycznego tatę, ja troskliwego męża. O błędach nie chciałam pamiętać.

Dość kłamstw

Pierwszy raz zobaczyłam go w kościele. W czerwcową niedzielę ochrzciliśmy w końcu naszą pięcioletnią córeczkę. Nie wiem, skąd Bartek wiedział o uroczystym obiedzie na Starówce. Kelner dyskretnie szepnął: "Jakiś pan prosi na słówko przy szatni". - "Jak ma na drugie imię moja córka?" - usłyszałam. - To córka Mateusza" - wyszeptałam spanikowana. - Nie chciałeś bękarta. Zniknij. Jak wtedy w biurze. Wystarczająco przez ciebie cierpiałam".

Bartek mimo to nie odpuszcza. Przez dwa lata naprzykrza się Dorocie. Raz łagodną perswazją: "Zuzia jest moja. Nie widzisz, jaka jest podobna? Popełniłem błąd, musiałem dojrzeć do bycia tatą. Każdy zasługuje na szansę". Innym razem straszy: "Chyba nie chcesz, żebym sam opowiedział Mateuszowi o naszej przygodzie?". Dorota szuka pomocy. Prawnicy potwierdzają: "Nie ma jak uciec od tej sytuacji. Ojciec biologiczny może zażądać badań".

Dorota: - Przez dwa tygodnie zbierałam się, by powiedzieć prawdę, bałam się kolejnego szantażu, tego, że Bartek zapuka kiedyś do naszych drzwi. Tamtego dnia przed Wigilią, półtora roku temu, zatrzymałam auto na podjeździe i patrzyłam na oświetlony świątecznie dom. Czy go stracę?

Wiedziałam: koniec kłamstw, wystarczająco długo grałam nie fair. Haust alkoholu i stanęłam przed Mateuszem: "Jesteś najwspanialszym tatą na świecie. Niestety, nie jedynym". Mateusz wyprowadza się do kolegi: - "Daj mi pomyśleć, kobieto", ucina rozmowę. Na pytania siedmioletniej Zuzi, gdzie tata, Dorota odpowiada uczciwie: - "Pamiętasz, córeczko, tę reklamę o maluchach w domu dziecka i o nowych rodzicach, którzy je stamtąd zabrali? Te dzieciaki mają starego i nowego tatę i czasem obaj kochają je tak samo. Tak jak ciebie.

- Ale ja mam jednego tatusia. - Dwóch. To bardzo fajny człowiek. Podróżnik, kocha konie, tak jak ty... Ale jeśli nie masz ochoty, nie musisz go poznawać. - Mogę, jeśli pojedzie ze mną tatuś".

Mozaika z wujkiem

Zuza spotyka tatę na koniach. Bartek przyprowadza kucyka z balonami przywiązanymi do siodła. Niezręcznie próbuje przytulić dziewczynkę. Dorota zgadza się na ten pierwszy kontakt pod warunkiem wspólnej - także z Mateuszem - wizyty u psychologa dziecięcego. Terapeuta przekonuje: "Dla dziecka liczą się tata i mama. Potrzebuje tych, którzy kochali i wychowali. Nie wolno państwu zniknąć. Nie można wymagać, żeby Zuzia pokochała nieznanego dotąd ojca biologicznego. Może nawet pana nie polubi".

"Zawalczę o córkę, o nas" - mówi Bartek. Mateusz tęskni. Wtedy, w 2009 roku, jeszcze przed sylwestrem wraca do domu. Do córki, ale nie do żony. - Na początku trwaliśmy razem dla Zuzki. Mąż mówił o rozwodzie. Teraz, odkąd trafiliśmy na terapię małżeńską, próbujemy odbudować bliskość. Nadskakuję, rozpieszczam, walczę o mojego mężczyznę. Wreszcie w wakacje, po miesiącach oddalenia, usłyszałam: "Kocham cię, łobuzico".

Odzyskujemy siebie. Namawiam nieśmiało: "Pomyślmy o drugim dziecku", ale to delikatny temat. Skupiliśmy się na córce i... wprowadzeniu nowego członka rodziny - mówi Dorota z przekąsem. - Codzienna układanka z "wujkiem" wygląda coraz lepiej. Biologiczny ojciec spędza z Zuzią dwa dni w tygodniu i czasem weekend. Był nawet pomysł "planu rodzicielskiego" - sądowego ustalenia: kto, kiedy, ile czasu opiekuje się Zuzą. Ale jakoś się we trójkę dogadujemy.

Choć na początku Mateusz unikał kontaktu, teraz widuje "konkurenta". Na prośbę córki - ona chce, żeby wszyscy się lubili - opowiada Dorota. - Jest nieźle, czasem słyszę, jak Mateusz rozmawia z Bartkiem przez telefon: "Sprawdź, co mała ma zadane z matematyki, proszę". Nadal jednak, kiedy córka znika z drugim tatą, atmosfera między mną i mężem gęstnieje. Nie umiem pozbyć się poczucia winy. Mimo to wierzę, że rana się zagoi. Zuzka nas potrzebuje i to daje siłę. A pozycja Mateusza jest niezagrożona.

Byłam ostatnio świadkiem takiej sceny: - "Chodź, tatuś pokaże ci źrebaka" - Bartek usiłował kilkakrotnie z wujka zmienić się w ojca. Zuza zareagowała błyskawicznie: - "Ty nie jesteś moim tatą. Mój tata czeka w aucie. Ale możesz do nas przyjść na Wielkanoc malować pisanki. Tatuś się zgodził".

Marta Bednarska

Twój STYL 4/2011

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy