Reklama

Szpiedzy tacy jak my

Takiej akcji amerykańskie FBI nie przeprowadziło od czasów zimnej wojny. Podczas zakrojonej na wielką skalę operacji zamknięto dziesięciu rosyjskich agentów. Procesu jednak nie będzie, a szpiedzy zamiast do więzienia trafili jako gwiazdy na okładki gazet i w glorii chwały wrócili do Moskwy. Świat stanął na głowie?

Największą karierę może zrobić Anna Kuszczenko, znana jako Anna Chapman, ale również jako "ślicznotka ze Stalingradu" albo "dziewczyna Bonda". Choć to ostatnie określenie, nadane jej przez gazety, jest mocno niesprawiedliwe, bo piękna rudowłosa Anna w niczym nie przypominała kociaków otaczających agenta 007. To ona była Bondem! Hollywoodzcy scenarzyści cyzelują już scenariusz filmu opartego na jej życiorysie, a chęć zagrania głównej roli wyraziła Angelina Jolie.

Wszystko przez to, że szefowie FBI liczyli, że uda im się operacja w stylu lat 60. Przez długi czas obserwowali siatkę rosyjskich agentów, którzy przeniknęli do USA, zmienili nazwiska i "wrośli" w lokalne społeczności. Jednego dnia szpiegów aresztowano. Przed kamerami odtrąbiono wielki sukces. I zaraz potem zaczęły się kłopoty.

Reklama

Okazało się, że czasy się zmieniły, a w XXI wieku opinia publiczna nie ufa ślepo suchym komunikatom wydawanym przez rzecznika agencji wywiadowczej. Nic w tym dziwnego. Każdy, kto oglądał "Piękny umysł" Rona Howarda albo "Good Night and Good Luck" w reżyserii George'a Clooneya, zachowuje wobec FBI i CIA sporą dozę sceptycyzmu.

Zresztą po 11 września 2001 roku problemem numer jeden Ameryki stał się islamski terroryzm, a nie zimna wojna z następczynią Związku Radzieckiego. Gdyby jeszcze chodziło o wysoko postawionych polityków, urzędników Pentagonu czy prominentnych biznesmenów. Ale na filmach z zatrzymania szpiegów pojawiły się twarze zwykłych emigrantów z Europy Wschodniej, przeciętnych zjadaczy chleba, którzy niczym nie różnili się od tysięcy przechodniów w nowojorskim Brooklynie.

Dziennikarze zaczęli więc zadawać niewygodne pytania: jakież to tajne informacje pozyskało dla wschodniego mocarstwa starsze małżeństwo z New Jersey - Lidia i Władimir Guriewowie - o którym sąsiedzi mówili z sympatią, że zimą sumiennie odgarniali śnieg z posesji i dobrze opiekowali się dwiema nastoletnimi córkami?

Albo jakie niebezpieczeństwo dla kraju stanowił 27-letni student uniwersytetu Seton Hall Michaił Siemienko, który dał się poznać koleżankom jako niezrównany gawędziarz snujący opowieści o swoich wakacyjnych podróżach z plecakiem po Chinach? A czy aresztowanie Vicky Pelaez, dziennikarki hiszpańskojęzycznego "El Diario La Prensa", znanej ze swoich ostrych śledczych artykułów na temat niewolniczej pracy imigrantów w USA, nie miało przypadkiem charakteru zemsty na uprzykrzającej życie urzędników reporterce?

Czy naprawdę cała dziesiątka była "uśpionymi agentami wpływu", jak twierdzą przedstawiciele Federalnego Biura Śledczego? Jakie tajemnice wykradli? A wreszcie - ile kosztowała zakrojona na tak szeroką skalę operacja? Żadne tajne służby takich pytań nie lubią.

Kolejnym krokiem były utrzymane w ironicznym tonie komentarze publicystów "New York Timesa". Zwracali oni uwagę na brak profesjonalizmu służb. Z hukiem zamknięto agentów, zamiast ich "odwrócić", żeby pracowali dla USA. A z materiału dowodowego zgromadzonego przez FBI wynikało, że najmocniejszym argumentem w procesie mógł być zarzut przebywania w USA pod przybranym nazwiskiem. W kraju, w którym nielegalnie mieszka (za to legalnie płaci podatki) kilkadziesiąt milionów ludzi, to zdecydowanie za mało.

Przechwycone i ujawnione przez FBI raporty szpiegów wyśmiała nawet Anne Applebaum - komentatorka "Washington Post", a prywatnie żona polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Według Applebaum liche analizy dotyczące amerykańskiego rynku złota i stanu stosunków USA z Iranem, które wysyłali agenci, były znacznie mniej użyteczne niż dostępne w Internecie raporty publikowane oficjalnie przez administrację bądź komentarze dziennikarzy.

Czy rosyjscy aparatczycy na Kremlu płacili setki tysięcy dolarów za coś, co mogli mieć w każdej chwili za darmo, i to całkiem oficjalnie? Kto tu oszalał - następczyni KGB czy FBI, które weszło w tę grę, jakby na jego czele wciąż stał polujący w latach 60. na komunistyczne "czarownice" John Edgar Hoover?

Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Dziennikarz "New York Post" wstukał nazwisko jednej z rosyjskich agentek w pole wyszukiwarki na portalu społecznościowym Facebook. Następnego dnia cały świat mówił o seksownej rudowłosej Annie Chapman. FBI mogło ją uwięzić, ale nie mogło sprawić, by Amerykanie zobaczyli w niej groźnego funkcjonariusza Imperium Zła. Ładna, młoda, tajemnicza kobieta kontra bezduszna, biurokratyczna machina "przejadająca" publiczne miliardy dolarów. Nic gorszego nie mogło się FBI przytrafić.

A przecież Anna Kuszczenko, vel Anna Chapman, była rzeczywiście szpiegiem, i to zręcznie wślizgującym się w wyższe sfery biznesowe Ameryki. W rodzinnym Wołgogradzie (od 1925 do 1961 roku miasto nazywało się Stalingrad), z którego wyjechała jako 17-latka, jest dziś traktowana jak bohaterka, a jeśli wystartuje w przyszłorocznych wyborach - na co namawia ją już kilka ugrupowań politycznych - mandat deputowanej do rosyjskiej Dumy ma w kieszeni.

Anna miała 20 lat, gdy w londyńskim klubie spotkała Aleksa Chapmana. Szczegóły ich krótkiego związku poznajemy od samego Chapmana, który po złożeniu obszernych zeznań brytyjskiemu wywiadowi MI5 natychmiast podzielił się swoimi wrażeniami z "Daily Telegraph". Alex zakochał się w młodej Rosjance i podziwiał jej zaradność. Gdy przez moment mieszkali w Moskwie, Anna w ciągu jednego dnia załatwiła mu pracę nauczyciela angielskiego. "Weszła po prostu do jakiegoś obskurnego, odrapanego domu, porozmawiała pięć minut, a następnego dnia odebrałem kilkanaście telefonów z propozycjami", zachwycał się Alex.

Niepokoił go jedynie ojciec młodej żony. "Wasilij Kuszczenko to antypatyczny facet, którego Anna uwielbiała", tak Alex wspominał spotkanie z Wasilijem w Zimbabwe, gdzie Kuszczenko przebywał z misją dyplomatyczną: "Przyjechał wielkim land roverem. Przed nim i za nim jechały samochody z ochroną. Wysiadł, otaksował mnie wzrokiem i ostro zapytał, czy mam jakiś biznes w Rosji. Odpowiedziałem, że zakochałem się w jego córce i tyle. Nie wyglądał na zadowolonego".

Alex i Anna przenieśli się do Londynu, gdzie Rosjanka, dzięki małżeństwu świeżo upieczona poddana królowej, zrobiła karierę w bankowości. "Dostawała bez problemu pracę w oddziałach najlepszych banków", z podziwem wspominał Alex. W 2006 roku, po zaledwie czterech latach małżeństwa, Anna wystąpiła o rozwód i korzystając z brytyjskiego paszportu i angielskiego nazwiska, przeniosła się do USA, gdzie założyła internetową firmę deweloperską.

Pomimo kryzysu jej firma zatrudniała aż 50 osób, a branżowy magazyn "New York Entrepreneur Week" przeprowadził z nią wywiad. Anna zdradziła w nim swój sposób na rozwinięcie biznesu: "Gdy przybyłam do Nowego Jorku, nie znałam nikogo. Ktoś z Europy przedstawił mnie Amerykaninowi, on polecił mnie następnej osobie i tak, powoli, poznałam tu wszystkich i mogłam rozkręcić interes". Brzmiało to jak wyznanie Vita Corleone z "Ojca chrzestnego"…

Anna co środę przekazywała raporty szpiegowskie. Z oficerem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa spotykała się w księgarniach i bibliotekach. Jej ostatnim zadaniem przed aresztowaniem było przekazanie fałszywego paszportu i pieniędzy podstawionej przez FBI agentce.

Cała dziesiątka, według pierwszych doniesień po zatrzymaniu, miała stanąć przed sądem za szpiegostwo, pranie brudnych pieniędzy i posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Jednak szum medialny, jaki rozdmuchał "sukces" FBI, spowodował, że do aresztowanych zaczęli zgłaszać się adwokaci, chętni, by za darmo poprowadzić sprawę zapowiadającą się na proces stulecia.

W centrali FBI szybko zrobiono rachunek potencjalnych zysków i strat. W trybie pilnym spotkali się rosyjski ambasador w USA Siergiej Kislak i zastępca sekretarza stanu William Burns. W zaledwie pół godziny doszli do porozumienia. W zamian za dziesiątkę rosyjskich agentów Rosjanie zgodzili się uwolnić czwórkę naukowców, których sześć lat temu skazano na ciężkie roboty w obozach pracy za zdradzenie CIA tajemnic rosyjskiego programu nuklearnego.

Już następnego dnia w Wiedniu doszło do wymiany - pierwszej tego typu od upadku Związku Radzieckiego. Na lotnisku w Moskwie dziesiątkę szpiegów witano jak bohaterów. Przedstawiciele Kremla zapewnili ich, że pomogą im w ułożeniu sobie nowego życia. O swoją przyszłość nie musi się też obawiać Anna Chapman. Według doniesień "New York Post" na jej konto wpłynęło już 250 tysięcy dolarów, których zażądała za prawa do sfilmowania swojej biografii. Książkę zaczęła już pisać, a jej wydanie zapowiadane jest na początek przyszłego roku.

Otrzymała też kilka propozycji sesji zdjęciowych od najbardziej znanych magazynów dla panów. Jeśli będzie miała ochotę, może też wystąpić w filmie porno. Taką ofertę złożył jej Steven Hirsch, właściciel wytwórni Vivid Entertainment, która wsławiła się już wyprodukowaniem filmów dla dorosłych z udziałem m.in. Pameli Anderson i Kim Kardashian.

Kariera Anny jako szpiega raczej jest już skończona. Tylko filmowy James Bond mógł pozostać tajnym agentem Jej Królewskiej Mości, pomimo że znał go z imienia, nazwiska i upodobania do martini z wódką (wstrząśnięte, nie mieszane!) każdy barman od Monte Carlo po Hongkong. Zresztą temperament najpiękniejszej rosyjskiej agentki bardziej niż przy pisaniu nudnych wywiadowczych raportów przyda się w show-biznesie.

O Annie Kuszczenko, vel Annie Chapman, jeszcze usłyszymy. A szefowie FBI będą musieli przełknąć gorzką pigułkę, gdy Angelina Jolie w ekranizacji biografii "Ślicznotka ze Stalingradu" stworzy kreację godną Oscara.

Sergiusz Pinkwart

PANI 10/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy