Reklama
My sóm z tela, czyli jesteśmy stąd

Halina Mlynkova i Leszek Wronka

Piosenkarka i producent muzyczny. Dzieli ich różnica wieku, łączy muzyka, Zaolzie i miłość. Oboje po rozwodzie, ale nie boją się zaczynać od nowa. Wkrótce biorą ślub.

Halina Mlynkowa

Pierwszy raz zobaczyłam Leszka na planie programu "Bitwa na głosy". On, menedżer Ewy Farnej, piosenkarki z Zaolzia, wymyślił, że wystąpię w półfinale. Podał mi rękę i spojrzał w oczy. Nie unikam kontaktu wzrokowego, ale wtedy dziwnie się speszyłam. Nazwisko Wronka znałam już w dzieciństwie, jego ojciec był dyrygentem chóru, w którym w młodości śpiewała moja mama. Samego Leszka nigdy wcześniej nie spotkałam. Wiedziałam tylko, że to popularny w Czechach menedżer i producent muzyczny. Jakiś czas potem zaprosił mnie na kolację, mieliśmy porozmawiać o sprawach zawodowych.

Reklama

Poszłam z moją ówczesną menedżerką, ale oboje tak się zagadaliśmy, że niemal nie zauważyliśmy jej wyjścia. Po spotkaniu chcieliśmy zamówić taksówki, jednak okazało się to niemożliwe. Był 11 listopada, a w centrum Warszawy po Marszu Niepodległości wybuchły zamieszki. Powiedział, że mnie odprowadzi. Szliśmy z placu Konstytucji na Mokotów i rozmawialiśmy, było chłodno i mglisto. Gdy dotarliśmy pod mój dom, wsiadłam do auta i powiedziałam: "Odwiozę pana do hotelu", bo wciąż byliśmy na pan/pani. Potem dzwonił kilka razy, znów próbował mnie gdzieś zaprosić, a ja, choć bardzo chciałam się z nim spotkać, ciągle miałam ważne sprawy na głowie.

Raz, gdy już prawie byliśmy umówieni, zachorował mój syn. Po kilku tygodniach udało się nam jednak wyjść razem do miasta, świetnie się bawiliśmy. Zbliżyły nas doświadczenia, podobne spojrzenie na otaczający świat. Nie słucham powtarzanych ludowych mądrości w rodzaju: trzeba się uczyć na własnych błędach. Gdybym się do nich stosowała, bałabym się związków, a ja wchodzę w ten nowy bez strachu. Przyjmuję też ze spokojem to, co już się wydarzyło, doceniam dobre momenty i niczego nie żałuję. Nie umiem powiedzieć, dlaczego zakochałam się w Leszku. Po prostu coś zaskoczyło. Magia, której nie da się opisać.

Jesteśmy ze sobą od dwóch lat i wciąż się poznajemy. On ma bardzo mocny charakter, a ja nie mogłabym być z kimś, kto jest słabszy ode mnie. Wiem, że jestem silna i zawładnęłabym takim mężczyzną, a tego nie chcę, wolę czuć się kobietą. Podziwiam go, bo jest bardzo odpowiedzialny. Przez lata prowadził swój biznes, osiągnął sukces finansowy, jednak zawsze najważniejsza była dla niego muzyka, dlatego sprzedał swoje firmy i wrócił do komponowania. To facet, z którym nigdy się nie nudzę. Jest zapalonym tenisistą, gra w turniejach towarzyskich, zdobywa puchary. To łączy go z Piotrkiem, bo tenis to też pasja mojego syna. Lubię poczucie humoru Leszka, oboje mamy pozytywne nastawienie do świata, nie znosimy narzekania i użalania się nad sobą. W sumie jesteśmy do siebie bardzo podobni, uparci, hardzi.

Czasem wybuchają między nami sprzeczki, najczęściej kłócimy się o drobnostki wynikające z typowych dla kobiet i mężczyzn różnic w postrzeganiu świata. Postanowiliśmy jednak, że nie będziemy rzucać słuchawką, szkoda na to życia. Jesteśmy w kontakcie telefonicznym non stop: rano, w południe, wieczorem. Leszek inspiruje mnie jako artysta. Pisze dla mnie kompozycje, wie, co mi się podoba. W domu ma swoją pracownię, zamyka się w niej, gdy potrzebuje ciszy i spokoju. Tam komponuje, gra na różnych instrumentach: skrzypcach, fortepianie, gitarze. Gdy dzwonię, od razu wiem, kiedy tworzy. "Co tam? Coś ważnego?", pyta i czuję, że chce kończyć, bo ma kolejne nuty do zapisania. Żyjemy na dwa domy - jeden w Warszawie, drugi w Pradze - widzimy się przynajmniej dwa razy w miesiącu.

Na razie nie myślę o przeprowadzce, bo Piotrek musi skończyć tutaj podstawówkę. Nie chcę zmieniać mu środowiska, kolegów, szkoły. Choć to właśnie syn zaczyna być głównym orędownikiem zmian, bo uwielbia Pragę. Ja też odkrywam ją na nowo - kiedyś wpadałam tam do znajomych, zwiedzałam zabytki. To fascynujące miasto, ale dziś patrzę na nie z innej perspektywy. Kiedy tam jestem, czuję, że zaczyna to być moje miejsce. Bardzo lubię chwile, gdy jesteśmy wszyscy razem, czyli mój Piotruś, dzieci Leszka: córka Magdalenka, synowie Tobiasz i Michał, dziewczyna Michała oraz dwa psy. Wtedy dom staje się naprawdę wesoły i głośny, dzieci biegają i hałasują. Maleńki pies Rufus próbuje za nimi nadążyć, Michał coś gotuje, my podajemy do stołu, rozmawiamy. To bezcenne chwile.

Gdy jesteśmy tylko we dwoje, czas staje w miejscu. W Warszawie lubię leniwe poranki - powoli wstaję, parzę kawę, szykuję śniadanie... Brakuje mi bycia z Leszkiem każdego dnia, patrzenia na siebie, przytulania, czułości. Kiedy jesteśmy razem, czuję się spokojna i bezpieczna. Na co dzień Leszek nie lubi gotować, ale w Wigilię to on sam przyrządza barszcz i lepi uszka. Tego wieczoru w Czechach nie ma postu, więc pierożki są z wędzonym bekonem. Najbliższe Boże Narodzenie spędzimy razem w Pradze, będą też nasze dzieci. Wszyscy razem przygotujemy wigilijne dania i nakryjemy do stołu.

Wcześniej trzeba będzie kupić mnóstwo drobnych prezentów, bo tam wkłada się pod choinkę wszystko: skarpetki, kapcie, ale i większe podarunki. Potem każdy po kolei odpakowuje swoje paczuszki, a inni patrzą i komentują. Te momenty zostają w mojej pamięci jak najpiękniejsze obrazy. Lubię przywoływać je we wspomnieniach w ciągu roku, kiedy wyjeżdżam w trasę koncertową czy wyruszam do Leszka. Wtedy w podróży zamykam oczy i znowu nas widzę.

-----

Halina Mlynkova - piosenkarka pochodząca z Zaolzia. Była wokalistką zespołu Brathanki. Dziś wydaje solowe płyty. Nagrała "Etnotekę" (2011) i "Po drugiej stronie lustra" (2013). Skończyła 37 lat. Z byłym mężem Łukaszem Nowickim ma syna Piotra (11 lat). 

Miłość do Haliny okiem Leszka Wrony. Czytaj na następnej stronie!

Leszek Wronka


Od dawna wiedziałem o jej istnieniu. Była dużo młodszą dziewczyną z moich stron, która tańczyła w zespole folklorystycznym Olza, nasze rodziny nawet się znały. Potem słyszałem, że robi karierę w Polsce jako wokalistka zespołu Brathanki. W latach 80. pisałem piosenki dla znanych czeskich wykonawców: Heleny Vondráčkovej, Hany Zagorovej, Karela Gotta, później zająłem się biznesem, ale zawsze interesowałem się tym, co dzieje się na rynku muzycznym. Znałem utwory Brathanków, podobał mi się głos wokalistki. Obserwowałem ich karierę i zastanawiałem się, dlaczego o zespole, który osiągnął tak duży sukces, zrobiło się cicho. Czy sława przyszła zbyt szybko i nie umieli jej wykorzystać? Zabrakło im pokory? Słyszałem, że wokalistka odeszła z Brathanków, potem urodziła dziecko i na siedem lat zniknęła ze sceny.

Gdy ją poznałem, dużo rozmawialiśmy o muzyce. Dziś staram się pomóc jej w powrocie na rynek. To niełatwe, bo zmieniły się czasy, jest większa konkurencja, panują inne zasady. Myślę jednak, że wciąż jest zapotrzebowanie na takie piosenkarki.

Podczas pierwszego spotkania Hala zachwyciła mnie kolorem oczu. Nigdy nie widziałem tak głęboko brązowych. Jest typową góralką, która potrafi o mnie zadbać. Bardzo kobieca, subtelna, ale gdy się wkurzy, umie mocno walnąć pięścią w stół, a wtedy jej oczy stają się ciemnobrązowe. Uparta jak osioł, obstaje przy swoim zdaniu i nie działają na nią żadne logiczne argumenty.

Piszę tekst, a jej nie podoba się jakiś zwrot, więc chce go zmieniać. Dyskutujemy, ale ona długo nie daje się przekonać. "Nie zaśpiewam tego", wykrzykuje. Zaczynam więc głośno zastanawiać się, czy mam wyrzucić całą kompozycję do kosza. Zagaduję ją, obłaskawiam, w końcu ulega i mówi: "Czy ty zawsze musisz mieć rację?". Ja też mam góralską krew, więc między nami mocno iskrzy, ale staram się panować nad sobą. Jestem starszy, wiem, że warto ustąpić, bo czasem można w afekcie powiedzieć coś, czego potem długo się żałuje.

Jak się zakochujemy, nosimy różowe okulary. One przysłaniają wszystko, ale potem, w miarę poznawania się, coraz bardziej przyglądamy się tej drugiej osobie, zwracamy uwagę na jej charakter, a nasze radary starają się wykryć niebezpieczeństwo. Na szczęście okazało się, że Hala nie ma zbyt wielu wad. Dla nas ważne są zasady, liczą się: rodzina, przyjaciele, dom. Nie kryję, że jesteśmy trochę konserwatywni i chcemy, aby wiadomo było, kto w związku jest facetem, a kto babką. Paradoksalnie tak właśnie wychowały mnie mama, babcia i starsza siostra, ojca nigdy nie było w domu, koncertował, rodzice szybko się rozwiedli.

Z jednej strony, byłem przez kobiety rozpieszczany, dogadzały mi, z drugiej, wiedziałem, jakie mam obowiązki, i czułem się za nie odpowiedzialny. Lubiłem pomagać, odkurzać, trzepać dywany, ale śmieję się, że robiłem to z czystego egoizmu, bo kobiety nauczyły mnie, że najpierw trzeba coś dać, żeby potem otrzymać. Rozpieszczam też Halę. Pierwszy raz poprosiłem ją o rękę na Malediwach, byliśmy na urlopie. Leżeliśmy na plaży, świeciły gwiazdy, a ja wcześniej dużo o tym myślałem. Jestem osiem lat po rozwodzie, potem byłem w kilku związkach, ale nie zamierzałem brać już ślubu - z nią jest inaczej.

Nigdy nie czułem różnicy wieku, dopóki nie przyszła refleksja, że chcę być z Halą na zawsze. Co będzie za 10 lat? Ale czy trzeba się nad tym zastanawiać? Niekoniecznie, bo życie jest zbyt nieprzewidywalne. Zaręczyliśmy się w restauracji w Pradze, ślub planujemy w lutym 2015 roku. Śmieję się, że to ja zająłem się hardware’em, czyli urzędami, wyborem miejsca, zaproszeniem gości, a ona software’em, czyli całą oprawą: jadłospisem, zastawą, ubraniami. Hala interesuje się modą, ma styl i świetny gust, myśli o własnym blogu.

Uwielbiam to, jak w Warszawie wpadają znajome stylistki, ona mierzy sukienki i mi się w nich pokazuje. Pobieramy się w Czechach, bo oboje mamy tamtejsze obywatelstwo, więc łatwiej wszystko zorganizować. Ale ja czuję się Polakiem, nawet nie Czechem polskiego pochodzenia. Zawsze interesowała mnie polska historia, kultura, studiowałem we Wrocławiu. Jestem wychowany w duchu patriotycznym, dobrze czuję się w Polsce, bliższy mi jest krakowski Wawel niż praski Hrad. Znam dobrze Warszawę, mam tu wielu przyjaciół. Gdy zastanawiam się, jaka jest różnica między tymi dwoma krajami, od razu ciśnie mi się na usta odpowiedź: kiedy tu jestem, chudnę, jem lekkie sałatki, produkty bio, a w Pradze tak się nie da. Nawet Hala, która odżywia się zdrowo, nie może się powstrzymać przed łakomstwem, tam pozwalamy sobie na knedliki, kaczki, bekon. Ale jak można nie zagryźć pilznera dobrą przekąską?

W naszym domu rozmawiamy zaolziańską gwarą. To bardzo szybko połączyło moją dziewczynę i dzieci. Mówimy językiem górali beskidzkich, który po czeskiej stronie ma trochę tamtejszych naleciałości. Gdy poznałem Halę, pisała tylko po polsku, dziś nawet nasze SMS-y są w gwarze. Uwielbiam jeździć do jej mamy na Zaolzie, sam żyłem tam przez 37 lat. Siadamy przy stole, jemy, do tego pijemy warzonkę, tj. gorącą wódkę z miodem, i od razu robi się nam miękko na sercu, chce się śpiewać i powtarzać: "My sóm z tela", czyli jesteśmy stąd. Potem wychodzimy przed dom, patrzymy na grónie - szczyty gór, zabieramy dzieci nad Olzę. Nasi młodsi synowie dobrze się dogadują, Tobiasz od razu polubił Halę. Ona ma podejście do dzieci, podziwiam ją, bo jest świetną matką, czasem może zbyt wymagającą.

Dobrze wychowuje Piotrka, chłopak ma charakter i już wiadomo, że w życiu się nie pogubi. To głównie dla syna decyduje się jeszcze przez jakiś czas zostać w Warszawie. Akceptuję to, choć oczywiście wolałbym, aby jak najszybciej zamieszkali ze mną.

------

Leszek Wronka - kompozytor, autor tekstów, producent muzyczny, biznesmen, menedżer między innymi Ewy Farnej i Haliny Mlynkovej. Mieszka w Pradze, ma 54 lata, jest ojcem Michała (27 lat), Magdaleny (23 lata), Tobiasza (6 lat).

PANI 12/2014

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy