Reklama

Mówiłam, że spadłam ze schodów

Na początku była miłość. Agata wyszła za szanowanego adwokata, Marlena za znanego chirurga, Patrycja za biznesmena. Wkrótce w domu zaczął się terror. Jak długo można znosić bicie, obelgi? Czekać, że on wróci do domu pijany? Bać się, że on z jego pozycją i pieniędzmi odbierze jej dzieci?

I słuchać, gdy policjant mówi: "Jest pani mądra i zadbana. Tak nie wygląda ofiara". A przemoc zdarza się także w "dobrych" rodzinach. O przełamywaniu wstydu i walce o siebie opowiadają bite kobiety: dziennikarka, finansistka, kosmetyczka.

Agata: Policjanci żartowali: z was to takie włoskie małżeństwo

Z oględzin lekarza dyżurnego warszawskiego szpitala: "Krwiak czoła 4 na 5 cm, złamanie przegrody nosa, uraz twarzoczaszki, krwiak oka lewego. Pacjentka, lat 36, przyjęta na oddział nieprzytomna. Możliwe pobicie. Mąż twierdzi, że spadła ze schodów". Z notatki policjanta, którego powiadomił lekarz: "Krzysztof K., z zawodu adwokat, zeznał, że w dniu, w którym doszło do wypadku, wrócił z pracy o 20 i znalazł żonę leżącą przy schodach w przedpokoju. Dzieci nocowały u znajomych. Agata K. była nieprzytomna, przerażony natychmiast wezwał pogotowie".

Reklama

Kilka godzin wcześniej. Willa w podwarszawskim Konstancinie. Krzysztof wraca do domu z kwiatami dla żony. Zagląda do pokoju dzieci, który nie wygląda, jakby mieszkały tu sześciolatki: zabawki schowane w szafkach, żadnych rozrzuconych klocków, niepoukładanych puzzli. Dzieci sprzątały z mamą. Bo tata codziennie sprawdza porządek. Nie może być fałd na narzucie w misie. "Dyscyplina ponad wszystko", to motto Krzysztofa.

Twierdzi, że bez niej byłby nikim. A tak jest poważanym mecenasem. Ma dom z kamienia, drewna i szkła. Z łaźnią fińską, parową i własnym pokojem fitness. Jest miły. Do czasu. Gdy ona idzie poczytać dzieciom, on przegląda jej SMS-y. I wykrzywia twarz ze złości. "Kim jest Robert? Czemu proponuje ci pracę?", krzyczy do żony. "Kolega redaktor, chce, żebym napisała coś do ich gazety", tłumaczy Agata, dziennikarka. "Przecież ty nie potrzebujesz pracy! Ja się tobą opiekuję! Wszystko masz ode mnie!".

Agata wie, że powinna przemilczeć, załagodzić, wrócić do tematu, gdy będzie spokojniejszy. Ale nie potrafi. Mówi, że chce mieć kawałek własnego życia, chodzić do pracy, gdy dzieci są w szkole. "Już ja ci nie wystarczam?!". Kłócą się. W szale Krzysztof wykręca numer Roberta: "Odwal się od niej, chamie!". A potem przeprasza Agatę i mówi, że kocha. Ale ona nie chce słuchać, bierze torebkę i biegnie do drzwi. "Nie zostawisz mnie! - Krzysztof wykręca jej rękę. - Widzisz, do czego mnie doprowadzasz?!", powtarza w kółko. I bije, gdzie popadnie.

Z zeznań Agaty: "Tego popołudnia wypastowałam podłogę. Poślizgnęłam się na najwyższym stopniu, spadłam na dół, nic dalej nie pamiętam". Tylko lekarka w szpitalu zapyta, dlaczego nie powiedziała prawdy. "Bo się boję - odpowie Agata. - Żeby w zemście nie odebrał mi dzieci". Lekarka opowie policjantowi, co wie od pacjentki. Ale ten, z powodu braku dowodów, zamknie jej zeznania w szufladzie.

Na początku jest dobrze. Nikt nigdy tak nie zabiegał o Agatę jak Krzysztof. Nie dzwonił kilkanaście razy dziennie, by tylko usłyszeć jej głos. Nie rezygnował ze spotkań ze znajomymi, by non stop być z nią.

Prosi o to samo. "Niepotrzebni nam inni. Jestem tobą nienasycony". Któregoś wieczoru opowiada, jak ojciec w dzieciństwie bił go deską do mięsa. Agata płacze, kocha jeszcze mocniej.

Trzy miesiące później Krzysztof oświadcza jej się na dachu hotelu w Nowym Jorku. "Taka miłość się nie zdarza", myślała. Już nie wyobrażała sobie życia bez niego. Po raz pierwszy mąż wpada w szał na ich weselu. Woła ją do toalety i wymachuje pięścią, bo poszła porozmawiać z koleżankami, a on siedział sam przy stole. Do końca wesela jest zły, w noc poślubną wpycha do sedesu jej sukienkę. Bo za długo tańczyła z kolegą z pracy.

Agata pakuje walizkę, ale on przeprasza i obiecuje poprawę: "Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy nikogo tak nie kochałem". Opowiada jej, jak w dzieciństwie prawie zamarzł, bo schował się na noc w śmietniku ze strachu przed pijanym ojcem. Wzrusza Agatę, a ona przestaje myśleć, że trzeba odejść. "On nie może być złym człowiekiem - tłumaczy sobie. - Ja też nie jestem bez winy, na weselu chciałam wzbudzić w nim zazdrość".

- Zaczęłam racjonalizować: to nie jest związek idealny, ale będę nad nim pracować, moją miłością go zmienię - opowiada Agata. - Chciałam walczyć inaczej niż matka, która za zdradę wyrzuciła ojca z domu i nie pozwoliła na kontakt z nami. Została sama, sfrustrowana. Długo miałam jej za złe, że prawie taty nie znam. Chciałam mieć rodzinę. Tamto wydarzenie wymazałam z pamięci. Po latach przeczytałam, że mózg próbuje ochronić nas przed złymi wspomnieniami, dlatego tak szybko o nich zapominamy. I wracamy do kata.

Agata zachodzi w ciążę, Krzysztof jest szczęśliwy. Tylko czasem, gdy zza płotu pomacha jej sąsiad albo zadzwoni kolega, zdenerwowany docieka: "Ciąża bliźniacza?! To nie moje dzieci! W mojej rodzinie bliźniaków nie było!". Przeszukuje maile, SMS-y. Ale potem przeprasza, obiecuje, że się zmieni. Na dowód sadzi w ogrodzie jej ulubione magnolie. Znów jest miły, troskliwy. Znów jest człowiekiem, w którym się zakochała. Przez cały miesiąc albo nawet cztery. Sielanka.

Po urlopie macierzyńskim Agata zostaje w domu, a Krzysztof przestaje się hamować. Nawet gdy ona trzyma dziecko na rękach, potrafi popychać. - Nie wiem, jak dałam się zmanipulować. Ja, która potrafiłam kiedyś zerwać z facetem, bo po kinie nie zachował się dość szarmancko i nie odwiózł mnie do domu? Miałam dyplom UW, dobre stanowisko w mediach. Dlaczego mnie złamał? Może uwierzyłam, kiedy po urodzeniu bliźniaków on mówił do mnie: "Mój ty salcesonie, kiełbasko. Nie przejmuj się, ja nie kocham cię za to, jak wyglądasz. Gdyby tak było, przez te rozstępy już dawno bym z tobą nie był". A przecież nie było źle. Ważyłam 55 kilo. Z nerwów wkrótce schudłam 13.

Wściekł się: "Dla kogo ty to robisz?! Z kim mnie zdradzasz?!". Moje poczucie wartości podkopywał systematycznie. Kiedy przychodzili jego znajomi sędziowie, dziennikarze, adwokaci, co chwila wołał mnie do kuchni i pouczał, że za dużo mówię, za głośno się śmieję. "Kompromitujesz mnie! Źle trzymasz kieliszek!".

Przyjaciółkom nie mówiłam, co się dzieje w domu. A co miałam powiedzieć? Że gdy mam inne zdanie, za karę ląduję w wannie z zimną wodą? Że mąż potrafi popchnąć, przydusić poduszką? Udawałam przed nimi, że mój związek jest OK, bo wstydziłam się tego, co mnie spotkało, swojej bezradności. I próbowałam walczyć o uczucia tego człowieka! Robiłam bilans: awantura, kopniak, popchnięcie, płacz, nerwy - jakieś dziesięć godzin tygodniowo, a tydzień ma 168. Więc większość życia jest w porządku.

Po raz pierwszy Agata dzwoni na policję, gdy po kolacji, którą mąż wydał na cześć kolegów, zaczął walić jej głową w kaloryfer. "Bo za głośno się śmiała". "Prowokacyjnie ubrała". Cudem ucieka do łazienki. Radiowóz przyjeżdża, ale nikt policjantom nie otwiera. Bo Krzysztof stoi pod drzwiami łazienki i mówi, że czeka na nią z tasakiem. "Wezwałaś gliny? Zabiję cię, pójdę siedzieć, ale ciebie porąbię na kawałki", zapewnia. Patrol odnotowuje: "Nikogo nie było w domu. Ktoś mecenasowi zrobił kawał".

Agata noc spędza w łazience, wychodzi, gdy on rano idzie do pracy. Ale Krzysztof zabiera ze sobą dzieci. "Możesz odejść, ale bez nich", mówi przez telefon. Agata zostaje, ale gdy on wraca, dostaje ataku paniki, wybiega do ogrodu, krzyczy, rysuje mu samochód. Krzysztof wzywa pogotowie, naciska, żeby ją zabrali, ale lekarz mówi, że wystarczą leki na uspokojenie. Agata od matki słyszy: "Zrobi z ciebie wariatkę! Nie prowokuj go, bo was pozabija!". Krzysztof znów przeprasza.

Ona idzie do psychologa z opieki społecznej. Ten stwierdza, że dzieciom nic nie jest. Narysowały kolorowy dom, słońce, mamę i tatę trzymających się za rękę. "Nie boicie się taty?", Agata pyta w domu dzieci. "Boimy", odpowiadają sześciolatki. - Wtedy dowiedziałam się, że rysowały to, co im kazał. Gdy Krzysztof dowiaduje się, że Agata poszła po pomoc, w łazience wali głową w lustro. Krew, poharatane ręce, wybiega z domu. Robi obdukcję, zakłada na policji Niebieską Kartę dla ofiar przemocy.

Agatę wzywa policjant, mówi: "Mąż zeznał, że chodzi pani o pieniądze". Agata opowiada swoją historię. Słyszy, że nie ma świadków, jest elegancka, zadbana, a zdaniem policjanta nie tak wyglądają kobiety bite przez mężów: "Pani zeznania są niewiarygodne". - Gdy katuje menel, policja zabiera go, zamyka jest po sprawie. Ale udowodnić przemoc w "porządnym" domu to droga przez mękę.

Agata ucieka. Po tym, gdy któregoś dnia on krzyczy: "Nie pozwolę ci odejść! Kocham cię! Doceń to wreszcie!" i ściska ją za szyję. Odwozi dzieci do przyjaciółki, robi obdukcję. Pięć dni później z domu koleżanki bliźniaki zabiera policja, Krzysztof składa pozew przeciwko żonie o to, że je porwała. - Wróciłam - mówi Agata. - Nie mogłam zostawić z nim synka i córeczki. Ale wynajęłam adwokata. Napisał pozew o rozwód, o znęcanie się, o eksmisję Krzysztofa, pozbawienie go praw rodzicielskich i alimenty. Prawnik powiedział, że to będzie trudne, bo z dokumentów wynika, że winni jesteśmy oboje. "Obdukcja przeciw obdukcji".

Ale na szczęście mam chociaż dwóch świadków: matkę i przyjaciółkę. Prawnik powiedział też: "O przemocy domowej trzeba mówić, wtedy tyran się wycofuje". Opowiedziałam kilku znajomym, co się działo. Pojechali do jego kancelarii i przy wspólniku powiedzieli, żeby miał się na baczności. Bałam się, że po tej rozmowie mnie zabije, więc kupiłam gaz pieprzowy. Mąż wrócił do domu zmieniony, jakby skurczony od środka. Zaproponował, żebyśmy polecieli ratować nasze małżeństwo na Seszele. Odmówiłam, nie wierzę w jego przemianę.

W domu jest spokój, ale ja znów się boję co będzie, gdy dostanie pozew. Dlatego codziennie wyczekuję listonosza, żeby przejąć korespondencję. Nie zostawię mu jej tak po prostu. Zaproszę przyjaciół albo wyjadę z dziećmi na weekend. Na czym mi najbardziej zależy? Na wyłącznej opiece nad bliźniakami. Tylko to pomoże nam odzyskać równowagę.

Z zeznań sąsiadki Agaty i Krzysztofa: "Pan mecenas to złoty człowiek. Zawsze się kłania, a gdy trzeba, pomoże. Moją synową bronił za darmo, gdy szef chciał ją zwolnić po macierzyńskim. Obrońca kobiet! A pani Agata? Miła dziewczyna, ładna, ale nerwowa. Nieraz widziałam, jak trzęsą jej się ręce. Może pije? Nie wiem. Czasem było słychać, jak krzyczała na męża. Ale to normalna rodzina, a nawet więcej niż normalna. W wakacje jeździli na Kubę".

Patrycja: Miałam cel - ratować jego

- Przemoc domowa to ciągły strach, lęk i skurcz żołądka, bo jak przewidzieć jego oczekiwania - mówi Patrycja. - To także myślenie: o co dziś się wścieknie, na co obrazi? Czy wróci pijany? Co powie, gdy wyjdą znajomi? Wyśmieje, pochwali, rzeczowo zmiesza z błotem? To ciągły stres, żeby nie popełnić błędu. A jeśli się popełni, to co? - Nie, nigdy nawet mnie nie uderzył - opowiada. - Chodzi o groźby. Wrzask, tak rozdzierający, że aż płoszy ptaki w ogrodzie. O płacz córeczki i jej strach tak duży, że moczy się w majtki. O moje myślenie, że on kocha, tylko nie umie okazać. Lęk, że kiedyś odejdzie. Do innej. To się działo w moim chorym umyśle. W głowie ofiary.

Oni. Patrycja, dyrektorka w firmie finansowej, z dyplomem londyńskiej uczelni, córka dyplomaty. Cezary, biznesmen, przerwał studia, bo dorobił się na handlu samochodami. Czterdziestoletni singiel, przystojny, mówił: "Wciąż szukam kobiety życia". - Za wszelką cenę starałam się nią być - wspomina Patrycja. - Początki były romantyczne. On opowiadał kolegom: "Zobaczyłem ją na ulicy i poszedłem za zielonym płaszczem". Pojechaliśmy na Mazury, potem odwiedzaliśmy winnice w dolinie Rodanu.

Jego zdrady wyszły na jaw trzy lata po ślubie. Znalazłam SMS-y. Sypiał z kelnerką, agentką ubezpieczeniową, wspólniczką, nawet z moją koleżanką. Nie tłumaczył się, mówił tylko: "Kocham cię, ale nie umiałaś mnie seksualnie przy sobie zatrzymać". Patrycja wyprowadza się do matki, dwa tygodnie później okazuje się, że jest w ciąży. - Byłam załamana, nie wiedziałam, co robić. A on, gdy się dowiedział? Kupił cztery walizki ciuszków, zabawek. Znalazł na Ursynowie segment z ogródkiem. "Zbłądziłem, wybacz", mówił.

I na tym to wszystko polegało. Że w ważnych sprawach zachowywał się, jak powinien. Więc nie mogłam znienawidzić go do końca. Przysiągł, że więcej mnie nie zdradzi. Wkrótce zaczął ją zmuszać do seksu. Włączał filmy pornograficzne i wołał: "Chodź, obejrzymy, nauczysz się czegoś". Albo przynosił ciuchy z sex-shopu i kazał się przebierać. Nie chciała, więc się wkurzał. "Nie wiesz, co działa na mężczyzn, nie jesteś kobietą", drwił. Wychodził z domu i wracał nad ranem.

Gdy przychodzili znajomi, komplementował inne kobiety: "Co za włosy, jakie buty, twój mąż to ma szczęście". Albo mówił: "Helenko, jesteś taka atrakcyjna, zdradź mojej żonie, jak to robisz". - Szłam do łazienki i płakałam. A potem poprawiałam makijaż i wracałam jakby nigdy nic. Bo tłumaczyłam sobie, że to wszystko dzieje się, bo wypił, nie był sobą, mój Cezary by tego nie zrobił. Na trzeźwo przepraszał. I stawał się normalny.

Ale pił coraz częściej, głównie wino. Po czterech latach wypijał już trzy butelki dziennie, ale twierdził, że to koneserstwo i degustacja. Bo Cezary wyczuwał aromaty! Któregoś dnia po pierwszej butelce opowiadał o nutach fiołków, lukrecji i pieprzowych niuansach. Po drugiej o różnicach między Côtes du Rhône a Côtes du Rhône Villages. Po trzeciej wziął nóż i zaczął odcinać kable. Od lodówki, pralki, telewizora. A potem nóż przystawił jej do gardła. I zdzierał z niej ubranie. - Nad ranem miał wyrzuty sumienia - stanął w oknie i chciał skakać. Nie myślałam już o tym, co mi zrobił. Miałam cel: ratować jego.

- Na terapii nie chciał słyszeć o esperalu, ale przyrzekł, że na alkohol nigdy już nawet nie spojrzy. Terapeutka poprosiła, żeby wyszedł, i zaczęła pytać mnie. O dzieciństwo. "Rodzice na placówkach. Ja w Polsce z surowymi dziadkami". O szczęśliwe wspomnienie. "Wigilia u sąsiadów. Dla mnie niezwykła, bo z prezentami, kolędami, choinką. Moja rodzina - ateiści. Rodzice na święta nawet nie przyjeżdżali, ale babcia pozwoliła mi wtedy pójść do sąsiadów na całe Boże Narodzenie".

Usłyszałam, że w moim dzieciństwie zabrakło miłości bezwarunkowej, która uczy chronić własne granice. I że w związku weszłam w rolę ratownika. "A gdzie pani wola, myśli, plany? Odczytuje je pani z twarzy męża, której grymasom się przygląda". Wysłuchałam, ale na terapię nie poszłam. Nie miałam czasu. Cezary przestał pić, więc związek rokował. Łudziłam się, że gdzieś w głębi serca mnie kocha. Bo nie zniszczył do końca?

O jego długach dowiedziała się, gdy przyszło pismo od komornika. Dał dwa tygodnie na spłatę, inaczej zajmie dom. - Czy odeszłam? Ależ skąd! Wzięłam kredyt, żeby to spłacić. 200 tysięcy. A mąż? Tłumaczył, że nie chciał mnie denerwować, więc milczał o problemach w firmie. Dziękował, że mu pomogłam. Ale im dłużej nie pił, tym gorszy miał humor. Wściekał się o wszystko.

Więc jest tak: on nie pije, czyli jest wielki, a w domu staje się bogiem. Nawet gdy opowiada o czymś błahym, to podniesionym głosem. Gdy pracuje nad dokumentami, wydaje polecenia: "Proszę iść na górę, bo muszę się skupić. Proszę natychmiast zrobić mi herbatę". Wtedy drżą jej ręce. Więc wyleje herbatę, rozsypie cukier, stłucze szklankę. Tego już za wiele. Cezary krzyczy, że musi się napić!

Wieczorem ona prosi: "Śpij w salonie, po tym wszystkim nie mogę leżeć obok ciebie". "Proszę bardzo - odpowiada. - Jesteś mi obojętna". Następnego dnia nie znajduje butelki, którą na czarną godzinę schował w wersalce, woła: "Kochanie, chodź do samochodu, mam dla ciebie niespodziankę". Ciemno, jadą pół godziny, Cezary zatrzymuje się na pustej drodze tuż przy lesie, wyciąga ją z auta, wyrywa torebkę. Zatrzaskuje drzwi samochodu.

"To kara. A teraz jadę po wino". Odjeżdża. Ona woła o pomoc. Następnego dnia Patrycja idzie na terapię grupową. Pięćdziesięcioletnia nauczycielka mówi: "Spędziłam życie na zaspokajaniu potrzeb męża tyrana, alkoholika. Od pięciu lat nawet córki nie widziałam, bo gdy kupowała mi bilet do siebie do Londynu, mówiłam, że muszę pilnować ojca". - W jej opowieści zobaczyłam swoją przyszłość. Wybiegłam przerażona - mówi Patrycja.

- Spakowałam siebie i córkę, pojechałam do matki. Przeleżałam weekend w łóżku, płacząc. Odeszłam w ostatnim momencie. Zdążyłam wystąpić o podział majątku. Komornik za kolejne długi męża zajął tylko jego część domu. Półtora roku później Patrycja dostaje rozwód bez orzeczenia o winie: "Za mało dowodów".

- Kilka miesięcy później on złożył pozew o alimenty, wykazał, że ma uszkodzony kręgosłup i przez rok nie może pracować. Ale ja wiem, że pracuje, założył spółkę na kolegę i dzielą się nieformalnie zyskiem. Sąd zasądził mi na rzecz byłego męża 500 złotych miesięcznie. "Z czego jest pani dumna?", zapytała ją niedawno psycholog. Odpowiedziała: "Z tego, że kiedy jego matka dzwoniła do mnie: »Przyjedź, wróć, on cierpi, właśnie wszedł na dach i chce skakać«, odłożyłam słuchawkę. - Moje jedyne zmartwienie teraz? Nie popełnić tych samych błędów. Wychować córkę tak, żeby nigdy nie cierpiała przez mężczyznę".

Marlena: Rozwalał meble, bił mnie, ale dla dzieci był dobry

Mieszkanie Marleny i Pawła. Trzy pokoje na strzeżonym osiedlu. Ściany pomalowane na ciemny brąz i granat. To co, że zmniejszają wnętrze domu? Przede wszystkim dodają elegancji. Tak sądzi Paweł. A w tym musi być tak, jak chce mężczyzna, pięćdziesięcioletni, niewysoki, łysiejący. żeby nie było kłótni. Bo nie ma własnych pieniędzy, choć w salonie kosmetycznym zarabia 1800 netto.

"Jesteś mi winna te marne grosze", mówi on. A ona o wszystko musi poprosić. - O szampon do włosów, o pstrąga zamiast pangi, którą kupował, bo tania, i nie przyjmował do wiadomości, że to ryba z chińskiego ścieku. Musiałam prośby logicznie uzasadnić. "Po co, dlaczego? A skąd ty to niby wiesz?". Sprzeciw? Rzadko.

Szantażował, że nas zostawi bez grosza. Mówił: "Mogę mieć każdą pielęgniarkę od zaraz, młodszą od ciebie". Patrzyłam na jego zakola i chciało mi się śmiać, ale z drugiej strony wiedziałam, że kobiety często postępują wbrew logice. Tłumaczyłam sobie: "Dam spokój, dopóki dzieci się nie usamodzielnią. A kiedy robiłam klientce zimne algi na spuchnięte od płaczu oczy, myślałam: »Cóż, wszystkie mamy ciężkie życie«". I chyba gdzieś w głębi duszy go kochałam.

W nocy czasem się przytulał i mówił, że mu ciężko. Współczułam, bo od lat co drugi dzień brał dyżury całodobowe, licząc na awans. A na zmęczenie podawał sobie kroplówki. Nie zawsze było źle. Gdy się poznali, rozmawiał z nią, słuchał. Gdy wyjeżdżał na sympozja, nagrywał dźwięki miast i wysyłał jej pliki mailem. Śpiew dzieci w parku w Berlinie, klaksony na ulicy w Stambule, klarnecistę w londyńskim metrze.

- Byłam zakochana - mówi Marlena. - Pierwszy raz aż tak bardzo. Jakiś sygnał ostrzegawczy? Na światłach wyciągnął z samochodu młodego chłopaka, który zajechał nam drogę. Zaczął pięściami bić go po głowie. Ledwo go odciągnęłam. Tłumaczył wszystko stresem wielogodzinną operacją. Ale czemu ja pomyślałam, że przy nim zawsze będę bezpieczna?

Odchodziła od niego dwa razy. Bo dwa razy ją uderzył. Raz pchnął na regał, rozcięła czoło. Za drugim razem kopał ją w nogi. Do dziś Marlena nie nosi spódnic, spodnie zakrywają blizny od jego drewniaków. Ale wtedy wstydziła się wezwać policję. Zapukała do nich sąsiadka, czy wszystko w porządku. Powiedziała: "Tak, stłukł się wazonik, bo był przeciąg". Ale po ucieczce wracała. Bo przysięgał, że ją kocha. Pisał: "Wróć z dziećmi, codziennie w nadziei smażę trzy kotlety więcej". Bo od ojca usłyszała: "Kobieta powinna łagodzić obyczaje". Bo znajomy ksiądz powiedział: "Oto krzyż twój, kara za grzech życia bez sakramentu małżeństwa. Ślubu cywilnego Bóg nie błogosławi".

Bo koleżanki mówiły: "Kurczę, może mu daruj? On bez ciebie szaleje, chyba naprawdę cię kocha". Pół roku było nieźle. Pojechali na Bornholm i znów jak kiedyś nie mogli się nagadać. Ale wkrótce Paweł zaczął mieć problemy w pracy. "Zerowe szanse na awans", mówił. Smutek, przygnębienie przeradzały się w złość, znów wpadał w gniew z byle powodu. To, że podpalił jej spodnie biodrówki, bo "nie będziesz z gołym tyłkiem chodzić" to nieważne. Nieistotne też, że gdy nie chciała prać ręcznie jego koszul, oblał jej ciuchy ketchupem i zaczął po nich skakać. Najgorsze było, że gdy wydzwonili wyższy niż zwykle rachunek za telefon, wyrzucił zawartość lodówki do śmieci. Nie zostawiał żadnych pieniędzy. Wrzeszczał: "Nauczę was rozumu, szacunku".

To, co kupował sobie, podpisywał: "Szynka doktora. Nie ruszać". I zaklejał taśmą. Sypał sól do cukru, pieprz do kawy. "Żeby nie mogli tego jeść". Marlena pożyczała na chleb, na lekarza, odwołała letnie obozy dzieci. Od klientki w salonie, której się zwierzyła, dowiedziała się, że przemoc nie ogranicza się tylko do bicia. Wyzwiska, poniżanie, wydzielanie pieniędzy też się do niej zaliczają. Poszła do ośrodka pomocy społecznej, usłyszała: "Musi pani złożyć pozew o alimenty".

- Ale nie chciałam zakładać mu sprawy. Zadzwoniłam do siostrzeńca prawnika - wspomina. Przyjechał do nich. Mówił o przemocy psychicznej, ekonomicznej, konsensusie, dobrej woli i współpracy. Paweł się śmiał, przytakiwał, mówił o zmęczeniu, wyolbrzymianiu. Gdy siostrzeniec wyszedł, poczerwieniał. Rzucił nią o ścianę, kopał w brzuch. Uciekła, jak stała. Wróciła z policją.

Żaden siniak nie zdążył się zrobić, więc policjant westchnął: "Ech, kobiety... Nie odnotuję interwencji, bo musiałbym panią ukarać za fałszywe zeznania przeciw doktorowi". - Wtedy się zaczęło. Kopał mnie, dusił, mówił: "Jestem lekarzem, wiem, jak nie zostawiać śladów". Uratowały mnie dzieci, które wróciły ze szkoły.

Zaczęliśmy się pakować, a on błagał, żeby mu wybaczyć. Biegł za nami do autobusu. Dotarło do mnie, że jest chory. Takie odkrycie po wspólnych pięciu latach! Zatrzymaliśmy się u mojej koleżanki. Stał pod jej blokiem, leżał pod drzwiami. Sąsiedzi wezwali policję, przestał. Wniosła pozew o rozwód i o znęcanie się nad rodziną. Na pierwszej rozprawie powiedział: "Nie dawałem pieniędzy, bo wszystko wydawała na siebie".

Na drugiej: "Uderzyłem, bo znęcała się nade mną psychicznie, szydziła ze mnie, gdy coś mówiłem, przewracała oczami". - Nie wróciłam już nigdy do domu, tylko dzieci raz pojechały po komputer, ale powiedział, że on go kupił, więc konfiskuje. Kiedyś zapytały: "Mamo, jak ty z nim tyle wytrzymałaś?". "Robiłam to dla was. Nie słyszałam waszych skarg".

Powiedziały: "Bo wydawało nam się, że go kochasz, że bez niego się załamiesz". Dziś mieszkają w wynajętym pokoju z kuchnią. - Jest ciężko, ale pomagają moi rodzice. Robimy wszystko inaczej, niż on chciał. Muzyka na cały głos, rano nie ścielimy łóżek. Wolność. Na ulicy, gdy zobaczę podobnego do niego, robi mi się słabo. Jeśli sąd orzeknie rozwód z jego winy, uzna, że stosował przemoc, będę mogła ubiegać się o alimenty. A wtedy pójdę na prywatną terapię, bo w Ośrodku Pomocy Społecznej mam konsultacje tylko raz w miesiącu.

Wczoraj w sklepie Marlena zobaczyła Pawła z kobietą. - Ona taka młoda i ładna, on wtulał twarz w jej włosy. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. I wie pani, to okropne, ale przez chwilę pomyślałam, że może to mnie nie dało się kochać? Że jego zachowanie to może była jednak moja wina.

Natalia Kuc

Twój STYL 7/2011

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy