Reklama

Życie to carnival

Marzenia się spełniają, nawet gdy prawdopodobieństwo jest bliskie zera. Katarzyna Stocka z Olsztyna została królową brazylijskiego karnawału. Podbiła Latynosów poziomem, którego zazdroszczą jej tancerki z Rio de Janeiro.

Późny wieczór w Rio. Gorąco, głośno. Sambodrom widziany z góry musi teraz wyglądać jak rzeka światła. W blasku fleszy migoczą kryształki na sukniach tancerek. Mężczyźni poprawiają nabrylantynowane włosy. Już! Jest sygnał, korowód rusza. Szkoła Alegria da Zona Sul, jedna z kilkunastu startujących w konkursie, ma do przejścia 700 metrów i musi zmieścić się w czasie 82 minut. Już zaprezentowała się para niosąca największą świętość - flagę szkoły.

Za sekundę ruszy madrinha, dziewczyna prowadząca paradę. Gwiazda, o jej pozycji marzą wszystkie tancerki. Smukła brunetka płynie przed orkiestrę. "Linda, linda!" - krzyczy ktoś z publiczności - "Piękna, piękna!". Kroki, ruch biodrami, zatrzymanie. "Oczko" do widzów, spojrzenie w kierunku fotoreporterów. I dalej - samba. Szpilki wyklejone brylancikami rzucają refleksy na asfalt. Tłum skanduje, zaczyna się szaleństwo. Madrinha ma na ramionach źle skonstruowany stelaż, do którego przymocowano skrzydła z piór długich na półtora metra.

Reklama

Ciężkie i niewygodne, ale ona tego nie czuje. Zdarte do krwi plecy zobaczy dopiero na mecie. Gdy na sambodromie opadnie kurz po imprezie, właśnie za nią będą się uganiali dziennikarze. To pierwszy taki przypadek w historii brazylijskiego karnawału. Jeszcze nigdy pokazu szkoły nie otwierał obcokrajowiec. Dzisiaj robi to Polka. Katarzyna Stocka z Olsztyna.

Pokaż, co umiesz

Zaczęła tańczyć, gdy miała sześć lat. Skończyła towaroznawstwo i AWF. Dziś ma w Olsztynie własną szkołę tańca. Balet dla dzieci, grupa estradowa dorosłych, czirliderki. Jest instruktorem choreografem, w olsztyńskiej filharmonii wystąpiła w głównej roli Klary w Dziadku do orzechów, ze swoimi tancerzami wystawiła burleskę. - Ale wciąż czułam się niespełniona - opowiada. Ma południowy typ urody i ani jednego latynoskiego genu. Samby uczyła się z internetu, potem w Barcelonie podglądała tancerki na ulicy. "Wstydu nie ma", pomyślała o sobie. Znajomi zachęcali: zrób coś więcej, szkol się. Jeden stwierdził: musisz lecieć do Rio.

- Ta myśl nie dawała mi spokoju, budziła mnie w nocy. Aż postanowiłam: raz kozie śmierć, lecę na tydzień do Brazylii. Kupiłam bilet, zamówiłam przewodnika, miałam plan: znajdę szkołę i wkręcę się na zajęcia - opowiada Kasia. Połowa listopada ubiegłego roku. W hali przylotów lotniska w Rio de Janeiro czeka Gustavo, przewodnik z miejscowego biura podróży. - "Zapomnijmy o zwiedzaniu. Nie jestem zwykłą turystką. Masz misję, zastanów się, czy w to wchodzisz" - zaczyna Katarzyna i boi się, że Brazylijczyk ją wyśmieje. On chyba czuje jej determinację.

- "To wariacki pomysł, ale zadzwonię do paru osób, może wieczorem uda się wprowadzić cię na trening", powiedział. - Było przedpołudnie, zaprotestowałam więc: Nie wieczorem, teraz, szkoda czasu. A on ciężko westchnął - mówi Katarzyna. W dzień w szkołach nie dzieje się wiele. Tancerze zbierają się późno. Teraz Gustavo może pokazać jej miasto samby, o ile w ogóle ktoś zechce ich tam wpuścić. To wydzielony obszar Rio, gdzie siedzibę ma 12 najlepszych szkół. Wszystkie strzeżone przed wścibskimi. W halach ćwiczą tancerze, w warsztatach buduje się ruchome platformy i dekoracje na główną paradę karnawału, która de facto jest konkursem. Ostatnia szkoła odpada z ekstraklasy i musi się wyprowadzić poza miasto. To oznacza dramat, utratę prestiżu.

Samba dla Brazylijczyków to więcej niż NBA dla Amerykanów i korrida dla Hiszpanów. "Wiozę Katarzynę, królową z Polski", Gustavo idzie na całość, skołowani strażnicy wpuszczają ich do środka. Kasia dołącza do turystów zwiedzających jedną ze szkół, ale dla niej to za mało. Gustavo musi dzwonić dalej. Nareszcie ma dobrą wiadomość: są umówieni na wieczór w szkole Vila Isabel. To najwyższa liga. Może uda się zatańczyć przed kimś ważnym, a na trybunie VIP-ów ma być dziś sam prezydent szkoły. - "To nie będzie kameralny casting" - uprzedza Gustavo. Trening w szkole samby to wielka, huczna impreza. W hotelu Katarzyna wkłada czarną sukienkę i szpilki, drżą jej nogi. Wieczorem ważny dyrektor orzeka: dobrze wyglądasz, ale chcemy zobaczyć, co umiesz. "Jest najlepsza, oszalejecie!", przekonuje Gustavo. Szarżuje, bo jeszcze nigdy nie widział Kaśki w tańcu. Ale czuje, że ma do czynienia z przyszłą gwiazdą. Może to jego wybierze na menedżera?

Banan czy królowa?

No to: SAMBA! Zaczyna się trening w wielkiej hali, bucha muzyka, Katarzyna słyszy od jakiejś asystentki: "Tańcz tam, gdzie cię zaprowadzę". Dziewczyna ciągnie ją w tłum. Ktoś ocenia, odsyła dalej, asystentka instruuje: "Kiedy wejdą pasiści, dołączysz do nich". Pasiści to grupa zaawansowanych tancerzy wykonujących energiczną sambę. Jeden z nich nagle wyciąga Katarzynę z tłumu, pozostali rozstępują się, tworzą szpaler. Widownia dopinguje, Katarzyna nie ma pojęcia, jak jej taniec wypada na tle Brazylijek.

- Wszystko robiłam pierwszy raz, nie wiedziałam, na ile mogę sobie pozwolić. Musiałam śledzić każdy gest partnera, odczytywać jego intencje - opowiada. Pasista poprowadził ją do baterii - orkiestry, żeby przedstawić debiutantkę muzykom, potem pod balkon VIP-ów, gdzie należało ukłonić się prezydentowi. - To było jak sen. Znalazłam się w centrum, a przecież byłam tam nikim - mówi Katarzyna. Po skończonym tańcu jedna z licznych współpracownic prezydenta prosi ją do siebie: "Gdyby pani zechciała wystąpić z nami w lutym podczas karnawału - zapraszamy. Proponujemy miejsce semi-musy na samochodowej platformie" - powiedziała po portugalsku.

Gustavo przetłumaczył, Katarzyna spytała, czy dobrze zrozumiał. Miejsce na samochodzie? Tuż po "rainhi" i "madrinhi", które otwierają paradę, tancerka na platformie to najbardziej prestiżowa rola. To za nią tańczą pasiści i "ale" - duża grupa amatorek. Rainhą i madrinhą może być tylko dziewczyna od lat związana z zespołem, przeważnie urodzona i wychowana w dzielnicy, z którą sympatyzuje szkoła. - Marzyłam, żeby wystąpić w czasie karnawału. Jeśli tylko nie musiałabym przebierać się za coś głupiego, na przykład za banana, byłabym zachwycona. O miejscu na samochodzie nawet nie śniłam - wyznaje Katarzyna.

Tamtego wieczoru oszołomiona sukcesem jedzie na jeszcze inną imprezę, gdzie odbywa się konkurs tańca. Katarzyna staje w linii zawodniczek. Odpadają kolejne, w końcu zostają dwie - ona i dziewczyna reprezentująca szkołę gospodarza. O wygranej ma zdecydować publiczność. Aplauz jest równy, więc decyzję musi podjąć szef orkiestry. Ten wskazuje na "swoją". Dopiero na filmiku, który nagrał Gustavo, Katarzyna zobaczy, że na jej stronę przeszła większość pasistów. Stanęli za jej plecami, to wyraz akceptacji i uznania. - W tamtym momencie pierwszy raz poczułam się tancerką samby. Dyrektor szkoły, w której odbywał się konkurs, poprosił, żebym przyszła za kilka dni, będzie miał propozycję. Ale ja zabukowałam już bilet powrotny - opowiada.

Tuż przed odlotem spotkała się z prezydentem Vila Isabel. Potwierdził: trzyma dla niej miejsce, wkrótce da znać, ile to będzie kosztowało - uczniowie samby płacą za możliwość reprezentowania szkoły. Koszt to wpisowe i cena kostiumu. Po kilku dniach e-mail: Katarzyna musiałaby zainwestować w przeliczeniu na złotówki 70 tysięcy złotych. Gustavo, który przez ten czas wyrósł na prawdziwego agenta, zareagował natychmiast: "Wstrzymujemy się, jeżdżę po wielu miejscach, pokazuję nagrania, jest dużo propozycji". Po jakimś czasie napisał: "Sam w to nie wierzę, ale jedna z czołowych szkół proponuje ci pozycję madrinhi - królowej". Koszt: 50 tysięcy. W Olsztynie padał pierwszy śnieg, Katarzyna odpisała: "Stanę na głowie i zdobędę te pieniądze. Powiedz, że jestem zdecydowana".

Pomóżcie mi

"Dziewczyna chce sobie zrobić wakacje w Brazylii, potańczyć. Niby dlaczego mamy za to płacić?", musiała się liczyć z takim podejściem ewentualnych sponsorów. Na zebranie całej kwoty miała miesiąc. Gustavo naciskał: "Przyjeżdżaj jak najszybciej, publiczność powinna cię poznać". A ona rozkładała ręce: przecież musi zdobyć fundusze. No i nie może zostawić pracy, przygotowuje nowy spektakl. - Chodziłam od firmy do firmy, pukałam do drzwi urzędów. Tłumaczyłam: jest okazja na promocję Polski, regionu, uwierzcie we mnie - wspomina. Zgłosiła się do lokalnych mediów i do portalu wspieramto.pl - Przekonywałam, że nie chodzi o moją fanaberię. Opowiadałam, czym jest rywalizacja szkół. Nie wszyscy rozumieli, o czym mówię. Czasem wątpiłam. Wstydziłam się prosić o pieniądze. Byłam zmęczona. Płakałam - opowiada Katarzyna.

Słyszała wątpliwości znajomych: internauci mogą ją zniszczyć, jeśli pokaże się w skąpym kostiumie. Bliscy prosili: zastanów się dobrze, licz się z hejterami. Kasia przekonywała: w sambie chodzi o taniec, a nie epatowanie nagością. "W połowie grudnia jest oficjalny trening na sambodromie, powinnaś być", dzwonił Gustavo. A na koncie wciąż było za mało. - Jakoś przekonałam prezydenta szkoły, że po przyjeździe wpłacę połowę w gotówce, resztę potem - wspomina Katarzyna. Po Nowym Roku zapakowała do walizki letnie ubrania i plik banknotów. Mama wycałowała ją na szczęście.

W Rio było już gorąco. Treningi szkoły Alegria da Zona Sul, którą miała reprezentować, odbywały się w centralnym punkcie Copacabany. Gdy Katarzyna wyszła na plac, powitały ją owacje. Każda królowa jest uwielbiana i wyczekiwana. - Zaschło mi w gardle i miałam dreszcze. Byłam szczęśliwa, ale poczułam, jaką odpowiedzialność biorę na siebie.

Gdzie ta madrinha?!

Carnavalesco - reżyser, projektant i koordynator w jednym - sprawdza, czy wszystko gotowe. Katarzyna wpada na sambodrom w ostatniej chwili. Malowanie i smarowanie ciała brokatem trwa wieczność. Ale już przeciska się na linię startu, obsługa w biegu dopina jej ciężki naszyjnik. Zrobiła go sama, bo na miejscu rozłożyli ręce: nie damy rady. Zrozumiała, że szycie kostiumu to doświadczenie specyficzne. Carnavalesco wręczył jej projekt, krawcy przytaknęli ze zrozumieniem. I uszyli coś zupełnie innego. Katarzyna chciała mieć pióra, ale to wykraczało poza budżet. Jedno kosztuje 200 złotych, a na kostium potrzeba stu. Ale się uparła i znalazła atelier, które zgodziło się je wypożyczyć.

- W dniu występu wiozłam pióra tramwajem. Sterczały mi z torby. Modliłam się, żeby nie dopadł mnie jakiś złodziej - opowiada Kasia. Tego dnia Gustavo nie mógł być przy niej. Brazylijczycy nie mówią po angielsku, więc gdy Katarzyna dotarła wreszcie na zaplecze sambodromu, Gustavo tłumaczył przez komórkę: "To madrinha, obsługujcie ją z honorami". "Ustaw się szybciej, zaraz wychodzisz!", dyryguje człowiek z ekipy technicznej i ona już sunie przed orkiestrę. Szkoła śpiewa w trakcie pokazu własne enredo, specjalnie skomponowany hymn. Ale to za chwilę, teraz popis pary flagowych i nareszcie ona - Katarzyna Stocka z Polski!

"Kashira" - tak tutaj zmieniają jej imię, "Katarzyna" jest za trudna do wymówienia. Krótkie przywitanie, ona wyrzuca ręce w górę, błyskają flesze. I... pęka stanik! Co za pech. Madrinha przytrzymuje biustonosz, koleżanka, która stoi opodal, wyciąga sznurówkę z buta, związuje stanik. - A to był tylko początek dramatów. Potem rozwiązał mi się stelaż od skrzydeł. Opadły i stały się ogonem. W ruchu okazało się, że kostium jest trochę za duży i muszę pilnować, by się nie przesuwał - opowiada Kasia.

Na trasie parady są cztery punkty kontrolne, gdzie jurorzy oceniają szkołę w kilku kategoriach, m.in. ekspresję, kostiumy, no i oczywiście sam taniec. Co kilkadziesiąt metrów zegary pokazują czas, więc jeśli korowód się ociąga, człowiek kontrolujący tempo zaczyna wrzeszczeć "prędzej!". Tancerze, samochody i statyści muszą przyspieszyć, a semi-musy tańczące na platformach nie mogą z nich pospadać. Katarzyna musi trzymać fason, zachować rytm, śpiewać po portugalsku i co jakiś czas w ściśle określonym miejscu zatrzymać się w tańcu i zrobić pozę do zdjęcia. - To był kosmos, coś niesamowitego. Dotarliśmy na metę bez spóźnienia, ludzie zaczęli wiwatować. Choć miałam bąble na stopach, nie zamieniłabym tej chwili na żadną inną - wspomina.

Do tancerki z Polski natychmiast podbiegli fani i dziennikarze. "Jak to możliwe, że ty TAK tańczysz sambę?!" - to będzie w Brazylii pytanie dyżurne.

* * *

- Skąd ja to mam? Dar od Boga, inaczej nie umiem wyjaśnić, dlaczego czuję sambę. Pamiętam, dawno temu byłam w Brazylii jako tancerka w zespole folklorystycznym. Wracaliśmy w ludowych strojach, kiedy zobaczyłam dziewczyny tańczące na ulicy sambę. W zapasce i wianku też spróbowałam. Już wtedy coś mi powiedziało, że jeszcze tam wrócę - śmieje się Kasia. Ma nowy plan: w przyszłym roku wystąpi jako królowa w którejś ze szkół z najściślejszej czołówki. To możliwe.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 4/2016

Zobacz także:

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy