Reklama

Zawsze pierwsza

Monika Olejnik w rankingu dziennikarskich sław utrzymuje się na szczycie od ponad dwudziestu lat. Regularnie obrażają się na nią politycy. I regularnie wracają do jej programów, w których kilka razy historia działa się na żywo. Impulsywna, wyrazista, dociekliwa.

Twój STYL: Pamięta Pani swój pierwszy wywiad?

Monika Olejnik: Pamiętam pierwszy ważny. To była rozmowa z Lechem Wałęsą, rok '89.

Gdzie Pani wtedy pracowała?

Monika Olejnik: W radiowej Trójce jako reporterka. To było inne niż dzisiaj radio i inne czasy. W nocy redakcja się zamykała i nic nie można było zrobić. A ja chodziłam akurat na zebrania OKP (Obywatelski Klub Parlamentarny - red.), które trwały czasem do świtu. Robiłam nocne nagrania, przychodziłam do radia, budziłam inżyniera dyżurnego i mówiłam mu, że ma przegrywać moje taśmy. Technika była wtedy na innym poziomie. Biedny inżynier Michniewicz narzucał coś na piżamę i przegrywał. Ja, jeszcze nocą, montowałam z tych materiałów relacje z wydarzeń. A w ciągu dnia biegałam z mikrofonem po sejmie razem z moimi kolegami: m.in. Tomkiem Lisem, Andrzejem Morozowskim, Kasią Kolendą-Zaleską, Jarosławem Gugałą. Choć każdy z nas pracował w innej, konkurencyjnej stacji, spotykaliśmy się po pracy. Do dziś się przyjaźnimy. Bawiliśmy się czasami nawet wspólnie z politykami. Teraz byłoby to nie do pomyślenia.

Reklama

Kontakty z politykami, których dziennikarze mają rozliczać, są dwuznaczne. Można im potem zarzucić, że nie wszystkich traktują tak samo.

Monika Olejnik: Nikt z polityków nie mógł liczyć na taryfę ulgową. Mówimy o wyjątkowych czasach - reguły gry były jasne dla obu stron. W radiu czy telewizji traktowaliśmy ich jak polityków, a nie ludzi, których znamy prywatnie. Spotykaliśmy się z przedstawicielami różnych partii. Pamiętam imprezę, na której bawiłam się ze Stefanem Niesiołowskim i posłami z ZChN-u. I taką, na której byli politycy z ówczesnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Spotkanie odbywało się w Harendzie. W pewnej chwili do naszego stolika podszedł chłopczyk z kwiatami na sprzedaż. Ze mnie zawsze była "społecznica", więc mówię: "To straszne! Noc, a tu małe dziecko bez opieki!". A Jan Krzysztof Bielecki, który był wtedy premierem, powiedział: "Pani Moniko, tak się rodzi gospodarka rynkowa".

Kiedy to się urwało?

Monika Olejnik: W połowie lat 90. Wszyscy byli coraz bardziej zabiegani. Potem pojawili się paparazzi, "pudelki", agresywne tabloidy. Dzisiaj, niestety, żyjemy w czasach, gdy o każdym można wszystko powiedzieć i napisać bez odpowiedzialności. Sfrustrowani internauci na forach wylewają kubły pomyj na znanych ludzi.

Lata przed rokiem '89 to był dla Pani: a. dobry czas, b. taki sobie, c. cholernie trudny?

Monika Olejnik: C! Ale pomimo cenzury Trójka dawała sobie radę. Byliśmy dla ludzi oazą wolności. Pracowałam ze świetnymi i zdolnymi dziennikarzami. To były silne i bardzo niezależne osobowości. Robiłam reportaże społeczne, interwencyjne, ale występowałam też w kabarecie. W Trójce, m.in. z moim ówczesnym mężem Grzegorzem Wasowskim, Alicją Resich-Modlińską, Wojtkiem Mannem, Jankiem Chojnackim, Jurkiem Kordowiczem, Januszem Kosińskim i innymi robiliśmy kabaret Nie tylko dla orłów. Jeździłam też na koncerty i nagrywałam wywiady z muzykami rockowymi. Szalony czas.

Jaka Pani wtedy była?

Monika Olejnik: Zawsze długie blond włosy. Zawsze rozbiegana. Zawsze rozemocjonowana, poszukująca nowych pomysłów. Pod tym względem mało zmian.

A jak wyglądał Pani dzień?

Monika Olejnik: Inaczej, gdy byłam jeszcze bez zobowiązań rodzinnych, inaczej, gdy urodził się mój syn Jerzy. Najczęściej odprowadzałam go do przedszkola i biegłam do pracy, która często kończyła się nocą. Godziłam ze sobą obie te role, jak mogłam. Kiedyś, pamiętam, że wybiegłam z zebrania redakcyjnego, żeby popatrzeć przez okno, czy Jurkowi nie dzieje się nic złego - przedszkole było bardzo blisko radia.

Do pracy dojeżdżała Pani...

Monika Olejnik: Rowerem albo piechotą, bo mieszkałam niedaleko Myśliwieckiej (siedziba radiowej Trójki - red.). Nie miałam samochodu ani prawa jazdy. Zrobiłam je pod koniec lat 90., za trzecim podejściem.

Monika Olejnik: Po pierwsze, było mnie już stać na samochód, oczywiście na kredyt - wtedy wszyscy braliśmy kredyty. Po drugie, wreszcie dojrzałam do bycia kierowcą. Długo wydawało mi się, że jestem zbyt roztrzepana, żeby prowadzić. Okazało się, że potrafię.

Co wtedy było dla Pani synonimem luksusu?

Monika Olejnik: Chyba właśnie mój pierwszy samochód: żółte sportowe cinquecento. Jak w Warszawie mijałam kogoś w takim samym aucie, machaliśmy sobie, bo mało było tych samochodów.

Chodziła Pani już wtedy w szpilkach?

Monika Olejnik: Nie. Wówczas to były trampki albo zupełnie płaskie buty. Ale zawsze starałam się, żeby coś w sobie miały. I chyba się udawało, senator Gawronik, który zaczynał jako biznesmen, a na którego potem czekaliśmy z mikrofonami pod bramą więzienną, powiedział mi kiedyś: "Pani ma zawsze takie ładne buty". Innym razem przed "Kropką nad i" Lew Rywin powiedział mi: "Pani Moniko, byłem ostatnio w Paryżu i widziałem bardzo ekstrawaganckie buty. Pomyślałem, że tylko pani mogłaby je włożyć".

Czy w ciągu tych lat zdarzyło się coś, co było dla Pani punktem zwrotnym?

Monika Olejnik: Rozpadło się moje małżeństwo, ale mamy fantastycznego syna i jesteśmy z Grześkiem przyjaciółmi. W 2001 r. Trójkę zamieniłam na Radio Zet, co długo dla mnie samej było zaskoczeniem. Zdarzało mi się, że z przyzwyczajenia zamiast do nowej pracy podjeżdżałam do... Trójki. Propozycje przejścia do innych stacji pojawiały się zresztą już wcześniej. Na początku lat 90. Andrzej Wojciechowski zapraszał mnie do Zetki, a Edward Miszczak miał już nawet wymyśloną wielką kampanię z okazji mojego przyjścia do RMF.

Bardzo się Pani zmieniła przez te lata?

Monika Olejnik: Jestem dojrzalsza i mądrzejsza o wszystkie te rozmowy ze wspaniałymi ludźmi, których miałam szczęście spotkać. Ale wciąż tkwi we mnie osiemnastolatka. Mam ochotę na szaleństwa...

Anna Jasińska

Styczniowy "Twój STYL" już w sprzedaży!

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy