Reklama

Wielka księga ślubów

Styl życia singli jest już passe. Nie sprawdził się w pokoleniu 30-latków, którzy niepowodzenia w związkach tłumaczyli karierą i brakiem odpowiedniego partnera. Dziś 20-latkowie stawiają na małżeństwo. Ekonomia? A może jednak miłość...

Mają po dwadzieścia kilka lat, żyją w dużym mieście, skończyli dobre studia, nie zamykają się na świat. I choć wydawać by się mogło, że to staromodne, ślub był dla nich ważny. Świadomie wzięli na siebie odpowiedzialność za drugą osobę, przysięgli sobie wierność i życie razem, na zawsze. Z sondażu GFK wynika, że prawie 80 procent osób w wieku 18-26 lat uważa, że małżeństwo ma i będzie miało znaczenie.

Jesteśmy krajem, w którym rodzina nadal bardzo się liczy i uznaje się ją, tuż po zdrowiu, za najważniejszą wartość udanego życia. Gwarantuje stabilność na niestabilne czasy. Tu nic się nie zmienia, większość wchodzących w dorosłość ma podobne priorytety, chce mieć ciekawą pracę, osiągnąć sukces i jednocześnie go z kimś dzielić.

Reklama

Gdy patrzę w twoje oczy, zaczyna się dzień

Jasne mieszkanie w apartamentowcu na Mokotowie. Karolina Staszewska szykuje obiad dla dwuletniej córeczki Hanki. Spięte w koński ogon włosy, buzia dziewczynki i filigranowa sylwetka. Jej mąż Kazimierz Staszewski właśnie wrócił ze spaceru z suką bulterierką Basią.

Karolina i Kazio (tak nazywany w domu, w odróżnieniu od ojca – Kazika Staszewskiego, twórcy zespołu Kult) – zgodnie krzątają się po kuchni. Mają po 25 lat, oboje w podkoszulkach i dżinsach, z identycznymi tatuażami – kotwicami na przedramieniu. Zwracają się do siebie czule, głaszczą po rękach. Wyglądają jak para zakochanych nastolatków, choć po ślubie są już prawie cztery lata.

Poznali się w drugiej klasie liceum. Siedzieli razem w szkolnej ławce. – W trzeciej klasie zaczęliśmy ze sobą chodzić – śmieje się Karolina. – Na początku strasznie się siebie wstydziliśmy. Po miesiącu wytatuowaliśmy sobie na znak miłości po kropce na środku dłoni. Wkrótce każde z nas na przegubie ręki miało tatuaż z imieniem drugiego, napisany własnym charakterem pisma. Ci, którzy to robili, mówili, że tatuowanie w liceum to nie najlepszy pomysł, bo takie związki zazwyczaj nie trwają długo.

– Prawda była taka, że po dwóch miesiącach znajomości wróciłem ze szkoły do domu i powiedziałem, że chcę wziąć ślub – dodaje jej mąż. – Ale potrzebna była zgoda rodziców, nie miałem jeszcze osiemnastu lat. Oni są tolerancyjni, otwarci, sami pobrali się, mając po 20 lat, ale wtedy starali się odwieść mnie od tego pomysłu. Mówili, że mamy jeszcze czas. Podobnie zareagowali rodzice Karoliny, uważali, że to dzieci chcące bawić się w dom. Wkrótce jednak przekonali się, że młodzi traktują ten związek bardzo poważnie.

Po czterech latach zamieszkali ze sobą. Rodzice zaufali im i pomogli. Złożyli się na mieszkanie dla młodych. Oni, trochę wbrew czasom, w których żyją, nie myśleli, że szkoda wolności, że warto się wyszaleć, bo przecież dla nich związek wcale nie był żadnym ograniczeniem. Najczęściej tak się dzieje, gdy trafia się na tę właściwą osobę.

Monika Mrozowska-Szaciłło, znana jako Majka z polsatowskiego serialu "Rodzina zastępcza", wyszła za mąż siedem lat temu. Odwiedzam ją w bloku na warszawskim Bemowie, gdzie mieszka z mężem Maciejem Szaciłło i siedmioletnią córką Karoliną. Drzwi otwiera Monika. Uśmiechnięta, opalona, z okrągłym jak piłka brzuszkiem. Dwa dni temu minął planowany termin porodu, ale córeczka Jagoda nie bardzo spieszy się na świat (urodziła się w dniu, gdy oddawaliśmy numer do druku).

Monika parzy dla mnie kawę, a mąż szykuje kanapki i sałatkę. Obydwoje zajmują się gotowaniem, piszą i wydają książki kucharskie (patrz s. 193). Poznali się, gdy ona miała 21, a on 24 lata. - Spotkaliśmy się w pracowni ceramicznej, do której chodziłam, kiedy nie dostałam się do szkoły teatralnej - wspomina Monika. - Maciek od kilku lat zajmował się ceramiką. Na początku nie zwróciła na niego uwagi. On też podchodził do niej z dystansem. Była znana, wydawało mu się, że żyje w kompletnie innym świecie. Są razem od koncertu, na który on ją zaprosił. Rozmawiali do rana, a potem ona wyjechała do Anglii i codziennie wysyłała do niego listy. Po powrocie wyruszyli we wspólną podróż. Drugiego dnia, na polu namiotowym we Włoszech, okradziono ich.

Zostali bez niczego, tylko w strojach kąpielowych, w których wyszli na plażę. - Przez dwa tygodnie przeżyliśmy szkołę przetrwania - wspomina Monika. - Ale dzięki temu przekonałam się, że Maciek jest fantastyczny i poradzi sobie w każdej sytuacji. Pomyślałam, że jeżeli tu się sprawdził, to w Warszawie może być tylko lepiej. Mama Moniki szybko zaakceptowała i polubiła Maćka, jego rodzice ją. Wkrótce zamieszkali razem w garażu u jej dziadka na działce. Wyremontowali pomieszczenie, ale warunki nadal były dość spartańskie. - Po ciężkiej zimie, paleniu w piecach i myciu się w misce zaczęliśmy szukać czegoś porządniejszego, z pomysłem, czegoś na stałe - wspomina Maciek. - Gdyby rok wcześniej ktoś mi powiedział, że zamieszkam w garażu, tobym nie uwierzyła - śmieje się Monika. - Ale Maćka nie traktowałam jako przelotnej znajomości. To uczucie przeradzało się w poważny związek. Znajomych szokowały nasze pomysły i to, że po półtora roku zdecydowaliśmy się na dziecko. Ślub wzięliśmy, gdy byłam w ciąży.

Biją dzwony świata

Socjolodzy mówią, że żyjemy w czasach singli. Gdy rozmawiam z młodymi ludźmi, słyszę, że oni wcale nie uważają małżeństwa za przestarzałą instytucję. Marianna i Mikołaj Otmianowscy są tradycjonalistami, jeśli chodzi o ślub. - Jestem przeciwnikiem wspólnego mieszkania, zanim jest się małżeństwem - mówi Mikołaj. - To się po prostu nie sprawdza. Nasi znajomi, którzy zdecydowali się na to, rozstawali się albo przestało im się spieszyć do małżeństwa. Marianna, 26-letnia blondynka w stylowych okularach, jest historykiem sztuki.

Starszy o trzy lata Mikołaj pracuje jako radca prawny w renomowanej warszawskiej kancelarii. Odwiedzam ich w eleganckim mieszkaniu na osiedlu w warszawskim Forcie Bema. Zamieszkali razem dopiero po ślubie, trzy lata temu. - Dla nas fantastyczny był ten dreszczyk emocji, oczekiwanie na bycie razem - mówi Marianna. - Szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że chcemy żyć razem. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, choć na półtora roku przed ślubem byliśmy w rozjazdach. Ja studiowałam w Krakowie, potem byłam w Stanach Zjednoczonych, a Mikołaj pojechał do Anglii, aby otworzyć oddział kancelarii. Marianna nie lubi słowa "tradycjonaliści", bo jak mówi, kojarzy się jej z konserwatyzmem.

Tymczasem oni żyją współczesnością, choć przyznaje, że dla niej i męża wiara, jej zasady i dążenie do życia w prawdzie są bardzo ważne. Te wartości porządkują ich świat. - Może trochę odstajemy - śmieje się Marianna. - Słuchamy muzyki klasycznej, lubimy razem żeglować. Ale czy to czyni z nas dziwaków? Oboje pochodzą z rodzin z tradycjami ziemiańskimi. Są związani z Klubem Inteligencji Katolickiej (Marianna też z Przymierzem Rodzin, a Mikołaj z korporacją akademicką Welecja, które propagują samodoskonalenie i poświęcenie na rzecz innych). Podkreślają, że ich ślub nie był dodatkiem do wesela, tylko najważniejszym momentem w życiu. Pobrali się w rodzinnej parafii Marianny przy placu Zbawiciela. Na ślubie było pięciu zaprzyjaźnionych księży. Zebrało się tak wielu bliskich i przyjaciół, że składanie życzeń i wpisywanie do księgi pamiątkowej trwało dwie godziny. Przyjęcie weselne, które odbyło się w Centralnej Bibliotece Rolniczej przy Krakowskim Przedmieściu, rozpoczęto polonezem i wszystko wyglądało jak w XII księdze "Pana Tadeusza". Para młodych spędziła miodowy weekend w zamku w Janowcu.

Witosława Onyszkiewicz-Dembińska jest żoną od dwóch lat. Ma 26 lat, robi magisterium z etnologii, pracuje jako stylistka w PANI. Jej mąż Mateusz Dembiński, trzy lata starszy od niej, jest pośrednikiem w biurze nieruchomości. Oboje, podobnie jak Otmianowscy, pochodzą z dobrych rodzin. Witosława jest córką opozycjonisty Janusza Onyszkiewicza, a ze strony mamy - prawnuczką Józefa Piłsudskiego. Męża poznała w Klubie Inteligencji Katolickiej. Mateusz był wychowawcą. Najpierw spotykali się jak kumple, wymyślali gry i zajęcia dla podopiecznych, potem Wisia wyjechała na półtora roku na studia do Kapsztadu, a ich kontakt się urwał. Gdy wróciła, poszła z bratem na opłatek do KIK-u i znów spotkała Mateusza. - I nagle doznałem olśnienia - opowiada z rozbrajającym uśmiechem Dembiński.

- Zobaczyłem Wisię i zrozumiałam, że powinienem się o nią starać. Kiedy Mateusz pierwszy raz przyszedł do Onyszkiewiczów na obiad, po jego wyjściu Wisia przestraszyła się, że chłopak nie odwiedzi jej więcej. Ona jest jedną z pięciorga rodzeństwa, on jedynakiem, więc pomyślała, że w jej domu jest dla niego za głośno. Myliła się. Dopiero po trzech latach znajomości postanowili ze sobą zamieszkać. Bez ślubu. To był pomysł Mateusza. - Być może bał się, że przyzwyczajona do życia w dużej rodzinie będę potrzebowała ciągłej uwagi, rozmowy, obecności kogoś bliskiego? - zastanawia się Wisia. - Taka próba nie była konieczna. Lubię pobyć sama, rozumiem potrzebę spokoju, ciszy. Jestem indywidualistką. Niektórzy znajomi byli zaskoczeni tą decyzją.

Kiedy na wieczorze panieńskim mężatki wymieniały się uwagami dotyczącymi życia z mężczyzną pod jednym dachem, Wisia włączyła się do dyskusji: "Nie wiedziałyśmy, że masz męża", powiedziały chórem. "Nie mam", odpowiedziała. Nie komentowały, choć były zdziwione. Wisia nie kryje, że po roku wspólnego mieszkania z niecierpliwością czekała na oświadczyny. Mateusz zrobił to podczas podróży do Paryża. Trzymał ją w niepewności do ostatniego dnia, aby niespodzianka była większa. Sam wybrał pierścionek, miejsce oświadczyn: park Belleville z widokiem na Montmartre, a szampana miał w plecaku. Wisia deklaruje, że dla nich przysięga ślubna miała olbrzymie znaczenie: - Może nie jesteśmy zbyt praktykujący, ale na pewno wierzący. Małżeństwo to dla nas przede wszystkim odpowiedzialność za drugą osobę, zaufanie i zobowiązanie.

Ślub odbył się u wizytek, a wesele na ponad 200 osób pod Płockiem, na działce u Onyszkiewiczów. Wielkie garden party pod namiotami, szwedzkie stoły, tańce. - Zapadły mi w pamięć życzenia sceptycznej przyjaciółki: "Średnio wierzę w instytucję małżeństwa, ale jak patrzę na was, to myślę, że to najlepsze, co mogliście zrobić".

Tradycyjnie, choć po nowemu

Kazimierz Staszewski oświadczył się Karolinie dwa razy. Te pierwsze zaręczyny odbyły się po pół roku znajomości. - Na wakacjach pod namiotem dostałam od niego pierścionek - wspomina Karolina. - Potem były drugie, tradycyjne, kiedy Kazio przyjechał z bukietem tulipanów prosić rodziców o moją rękę. Rodzinie Karoliny zależało na ślubie kościelnym, dlatego młodzi zdecydowali się na niego, choć oboje są niewierzący. Kazio nie musiał składać przysięgi, tylko stał obok narzeczonej. Wcześniej chodził na nauki przedmałżeńskie, aby Karolina nie była na nich sama.

Podczas ceremonii panna młoda miała na sobie białą suknię, pan młody był w koszuli bez krawata, garniturze i trampkach. Wesele w restauracji Stary Młyn w Konstancinie było tradycyjne, a oprócz zespołu kilka piosenek dla młodych wykonał ojciec, Kazik senior. Monika Mrozowska i Maciek Szaciłło wzięli cichy ślub. Wesele też było skromne. Zaprosili najbliższych przyjaciół i rodzinę. - Imprezę weselną zorganizowaliśmy we własnym mieszkaniu - wspomina Monika. - Jedzenie przyrządziliśmy sami. Gotowaliśmy cały dzień i pół nocy. Ale dzięki temu mieliśmy poczucie, że to nasze święto. Był tylko jeden problem. Dostałam od przyjaciółki piękną suknię mongolską, w której miałam wystąpić na ceremonii, ale wcześniej jej nie przymierzyłam. Byłam już w ciąży i… nie zmieściłam się. Włożyłam więc sukienkę, w której ze dwadzieścia razy byłam na imprezach. Ale to i tak nie miało dla nas większego znaczenia. Było ciepło i rodzinnie. Karolina Staszewska i Monika Mrozowska nie zamierzają poprzestawać na modelu rodziny dwa plus jeden. I wcale nie uważają, że dzieci to koniec wolności.

- Podczas pierwszej ciąży nie musiałam rezygnować ze studiów, bo robiłam zaocznie pedagogikę i plastykę - wspomina Mrozowska. - Wiadomość, że spodziewamy się dziecka, była większym szokiem dla naszych znajomych. Myśleli, że to odetnie nas od imprez, wyjazdów, a my nie mieliśmy zamiaru niczego sobie odmawiać. Chodziliśmy wszędzie z córeczką, bo uważaliśmy, że lepiej, jak zaśnie na naszych kolanach, niż jak będziemy ją podrzucać rodzicom. Pierwszy raz wyjechała z nami na wakacje pod namiot do Hiszpanii, gdy miała niespełna roczek. Maciek od samego początku doskonale sprawdzał się jako ojciec. Monika po porodzie musiała leżeć. Młody tata, kiedy tylko pojawił się w szpitalu, zaczął zadawać pytania i dyrygować: "Proszę pokazać, jak mam córkę myć, a jak przewijać". Pielęgniarki były zaskoczone, bo wyglądał jak chłopiec, a zachowywał się tak dojrzale.

Kazik Staszewski też całymi godzinami opiekuje się Hanią. - Najlepiej było w szkole rodzenia, wszyscy myśleli, że jesteśmy nastolatkami a ciąża to wpadka - śmieje się Karolina. - Teraz najczęściej rodzicami zostają ludzie po trzydziestce, a nawet po czterdziestce, więc na zajęciach patrzono na nas ze zdziwieniem. Za każdym razem podkreślałam, że Hanka jest zaplanowana. W dodatku na taki moment, kiedy akurat kończyliśmy studia.

Dziecko w niczym nas nie ograniczało. Jesteśmy domatorami, teraz zaczynamy wychodzić i pierwszy raz od dawna wybieramy się tylko we dwoje do Berlina. Hanią zaopiekują się dziadkowie. Dembińscy nie mają jeszcze dziecka, ale o nim myślą. - Zakochałam się w Mateuszu, bo - podobnie jak ja - myśli o stworzeniu dużej rodziny - mówi Wisia. - Dziś kobiety boją się, że dziecko przeszkodzi w karierze, przeliczają, ile trzeba pieniędzy na jego wychowanie, szkoły. W latach 80. mój ojciec siedział w więzieniu, mimo to mama doskonale dawała sobie radę z czwórką dzieci. Wiem, że z wielu rzeczy rezygnowała, ale nie skupiała się tylko na nas i zawsze miała swoje zajęcia, pomysły. Nie jestem tak silna jak ona, ale też chciałabym poświęcić swoim dzieciom czas i równocześnie zadbać o swój rozwój. Podobnie uważa Marianna Otmianowska.

Oboje z mężem mają nadzieję, że gdy na świecie będzie już ich dziecko, to nie zrezygnują ze swoich dążeń. Marianna robi teraz doktorat, prowadzi fundację, przygotowuje kolekcje dla prywatnych klientów, Mikołaj pracuje w kancelarii, ostatnio uruchomił serwis "abonamentów prawniczych" dla młodych i małych przedsiębiorców - luxlex.pl. Marzą o trójce dzieci, taki model sprawdził się w ich domach. - Wiemy, że wsparcie w dużych rodzinach to bardzo ważna rzecz - mówi Mikołaj. - Czasem czujemy się zmęczeni, a tu znów w weekend odbywają się: urodziny, imieniny, chrzty, rocznice, ale takie dobre "kotłowanie się" w sosie miłości, daje poczucie siły i wzmacnia. Dobrze, że cię spotkałam Mariannie Otmianowskiej podoba się zasłyszane powiedzenie: małżeństwo to podwójna radość, a trosk i smutków połowa. Jest w nim głębszy sens dzielenia się nie tylko problemami, ale i codziennością.

Na Wielkanoc upiekła 17 mazurków: daktylowe, wileńskie, kajmakowe. Mikołaj miał Wielki Piątek wolny i pomagał jej w kuchni. Na co dzień obowiązkami starają się dzielić, do sprzątania i prasowania przychodzi pani, która pomaga utrzymać porządek. - W domu gotuje przede wszystkim Wisia, ale ja zmywam i czasami sprzątam - mówi Mateusz Dembiński. - U naszych rodziców nie było podziału na role damskie i męskie, podobnie jest u nas. Oboje pracujemy. Nieważne, kto i ile przynosi pieniędzy do domu, każde z nas szanuje to, co robi partner. - Śmieję się, kiedy niektórzy mówią, że małżeństwo ogranicza rozwój czy życie towarzyskie - dodaje Wisia. - Po ślubie poczułam się pewniej, otworzyłam się na świat. Nie spędzamy czasu tylko ze sobą, mamy wspólnych znajomych, ale i osobne grono przyjaciół. Nie robię mu wyrzutów, gdy chce z kumplami pojechać na piwo do Pragi. Pracujemy, prowadzimy intensywne życie towarzyskie i z utęsknieniem czekamy na wieczór, gdy możemy pobyć tylko we dwoje.

Monika Mrozowska przyznaje, że wspólne życie nie jest sielanką. - W tym roku obchodziliśmy siódmą rocznicę ślubu i ktoś powiedział, że wtedy przychodzi pierwszy kryzys. Zaczęliśmy się śmiać, że może wreszcie będzie to rok bez konfliktów, bo spory i kłótnie ciągle nam się zdarzają. Obydwoje jesteśmy cholerykami, ale mimo wszystko potrafimy ze sobą rozmawiać. - Skracamy jednak czas tych cichych dni - żartuje Maciek. - Najpierw były to ciche godziny, a teraz półgodziny. - Kiedyś spaliśmy nawet z jedną poduszką - śmieje się Karolina Staszewska. - Dziś już z tego wyrośliśmy, ale nadal jesteśmy bardzo blisko. Wybraliśmy ten sam kierunek studiów: socjologię. Razem robimy zakupy, sprzątamy i pracujemy.

Staszewscy założyli wydawnictwo Kosmos, Kosmos. Wydali dwie książki, on zajmuje się składem, koncepcją graficzną, korektą, ona promocją, dystrybucją, telefonami. - Gdy jeszcze nie mieszkaliśmy razem, usłyszałam w radiu psychologa wypowiadającego się na temat miłości - wspomina Karolina. - Tłumaczył, że zakochanie to chemia i ten stan mija po 3-4 latach. Zapłakana pojechałam do Kazia i powiedziałam: "Wiesz, że nie będzie zawsze tak i nasza miłość się skończy". Minęło osiem lat i już się tego nie boję. Oboje dojrzeliśmy, ale nasze uczucie w ogóle się nie zmieniło. Mieliśmy naprawdę wielkie szczęście, że się spotkaliśmy.

Monika Głuska-Bagan

PANI 06/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy