Reklama

Urszula Grabowska: Po dwóch stronach lustra

W Krakowie inaczej się tańczy. Inaczej flirtuje i wychowuje dzieci - mówi Urszula Grabowska. Tu jest jej dom, ukochany teatr. I poczucie, że ma swoje miejsce na ziemi. Warszawa to plany filmowe, adrenalina. InterCity z Głównego na Centralny przewozi ją jakby na drugą stronę lustra. Ale przecież jest aktorką, umie zagrać krakowską tradycjonalistkę i warszawską nowoczesną dziewczynę. W której roli czuje się lepiej?

Kreska eyelinerem, cień na powieki, szminka. W pociągu trochę kołysze, ale Urszula nauczyła się robić makijaż w toalecie InterCity. W Krakowie na Głównym do wagonu wsiada w płaskich butach, dżinsach, czasem z mokrymi włosami, na Centralnym wyskakuje "zrobiona". Szybko przebiera się w hotelu w sukienkę i jest gotowa na premierę filmu albo konferencję prasową.

Gdy jedzie na plan serialu lub filmu, trzy godziny, jakie zabiera podróż, poświęca na sen, powtórki roli, książkę albo rozmowy przez telefon, bo wreszcie jest chwila, by nadrobić zaległości i na przykład oddzwonić do przyjaciółki. "Mów do mnie, a ja będę słuchać" - szepcze, bo pasażerowie krępująco nadstawiają uszu.

Reklama

Twój STYL: Kraków i Warszawa to dwa światy. Ty nauczyłaś się żyć w obu. Gdzie jest ci lepiej?

Urszula Grabowska: - Staram się nie poddawać stereotypom. Nie zakładam, że w Krakowie mieszkają dobroduszni ludzie, a tu cyniczni i szyderczy. Że tam są mądrzy i wykształceni, a tu tępaki. Pewnie różnice są. Ty szybciej mówisz, jesteś niecierpliwa, a ja ważę słowa. Może to znak, że jestem z Krakowa? Gdyby jeszcze szukać...

- W Warszawie łatwiej rozwiązuje się problemy, jesteście zadaniowi. Drobna rzecz, wyobraźmy sobie, że chcę przestawić stół w kawiarni, który stoi w tym miejscu od 15 lat. W Krakowie słyszę: "Nie da się. Może później. Ale po co?". W Warszawie: "Mówisz i masz".

Aktorzy warszawscy i krakowscy nie przepadają za sobą. Na czym polega ta niechęć?

- Znajomy wraca z planu w Warszawie i mówi: "Znowu było «szpilowanie»". Wiem, o co chodzi. Koledzy w stolicy lubią natrząsać się z naszych krakowskich tradycji artystycznych. Bo jak ktoś wywodzi się na przykład z Piwnicy pod Baranami, to jest "aktorem piwnicznym", czyli przeżytkiem. Mówi się też, że my, krakusi, jesteśmy uduchowieni i "seriozni". Musimy unurzać się emocjonalnie, zmęczyć uczuciami. No i my w kotlinie jesteśmy zamknięci, a tu na równinie macie taaaki szeroki horyzont. (śmiech) Taaki "zaj..." horyzont, bo "zaj..." to słowo, którego się w Warszawie nadużywa.

- Kraków kojarzy się ze splinem, czyli melancholią, która jest przeciwieństwem warszawskiego nakręcenia. Ale ja nie "szpiluję" zawodowych wyborów koleżanek z Warszawy, które wolą serial, dubbing, telenowelę i co najwyżej spektakl komercyjny za duże pieniądze. Nie mówię, że to gorsze, ale mnie by nie wystarczyło. Pewnie dlatego jestem śmiertelnie "seriozna".

Seriozna? Przecież to w Krakowie ciągle się imprezuje, i to do rana.

- Tylko że bardziej... kameralnie. Siedzi się w garderobie albo idzie do knajpki. Na przykład do zaprzyjaźnionego Trelkowskiego. Wino, herbata z malinami, wódka, rozmowy. Tam idzie się "posiedzieć i pogadać". Czasem potańczyć na malutkim parkiecie, kiedy ktoś ze znajomych siada przy pianinie. Tańczymy blisko, kobieta z mężczyzną, czasem kobieta z kobietą, albo obejmujemy się w kilka osób i jeszcze na parkiecie gadamy. To mój "clubbing" po krakowsku.

W Krakowie ludzie są bardziej swobodni?

- Tu pozwala się żyć (śmiech)... Nie ma wścibstwa i złośliwych komentarzy. Ja jeżdżę na rowerze, robię zakupy na bazarze, ale nie muszę się bać, że ktoś mnie sfotografuje bez makijażu i podpisze: "Jak ona się postarzała". Mam za to miłe dowody życzliwości - w warzywniaku właściciel wybiera najładniejsze truskawki, w aptece dostaję lek, choć zapomniałam recepty. Inaczej w Warszawie.

- Dowodem jest historia kolegi, który przygotowywał się do roli bywalca agencji towarzyskich. Reżyser namówił go, żeby porozmawiał z kobietami, które tam pracują, przyjrzał się, jak działa taki klub. A gdy tam wchodził, zrobiono mu zdjęcia i natychmiast został bohaterem "seksafery". Nikt nie zastanawiał się, jakie konsekwencje w jego osobistym życiu mają takie fotografie.

- Kiedy ja likwidowałam mieszkanie wynajmowane w Warszawie, przyłapałam portiera na grzebaniu w moich śmieciach. W Krakowie to nie do pomyślenia!

Bo obowiązują zasady dobrego wychowania?

- Coś w tym jest. Pewnych rzeczy w Krakowie nie wypada. No i zwraca się uwagę na coś innego. Podam przykład. Anna Dymna, która uczyła mnie prozy w szkole teatralnej, od kilku lat organizuje Salony Poezji. Gdy zaprasza do czytania wierszy, grzechem jest odmówić. Przychodzą wszyscy. Słyszałaś, żeby w Warszawie ktoś organizował salony poezji?! Dla mnie to właśnie pani Anna jest symbolem Krakowa, uosabia jego ducha.

W Warszawie rządzi młodość, nowoczesność...

- A w Krakowie tradycja. Weźmy Krzysztofa Jasińskiego. 47 lat temu stworzył Teatr Stu - niesamowite miejsce, które jest nie tylko sceną, ale miejscem skupiającym setki przyjaciół. Dwa razy w roku - w Wigilię i w urodziny teatru - świętujemy tam. I choć nikt nikogo nie zaprasza, przyjeżdżają ludzie z całego świata.

Jesteś więc uzależniona od klimatu krakowskiego teatru?

- Teatr to dla mnie nie tylko repertuar. Najważniejsi są ludzie, z którymi pracuję. Stąd wierność i lojalność wobec Teatru Bagatela. Ale możliwe, że kiedyś odezwie się we mnie pokusa odświeżenia, potrzeba zmian, sprawdzenia, jak reaguje publiczność warszawska. I zamarzę, żeby znaleźć się w zespole Grzegorza Jarzyny czy Krzysztofa Warlikowskiego.

-----

"Mleczarnia". Ulubiona knajpka Urszuli na krakowskim Kazimierzu. Stoliki retro, niezapominajki w wazonach i herbata z konfiturą. - Kraków to konfitury i koronki - uśmiecha się aktorka. To jej ulubione klimaty.

Wprawdzie wychowała się w bloku w Nowej Hucie, ale podczas studiów przeniosła się do "prawdziwego" Krakowa, w dawnej żydowskiej dzielnicy Kazimierz spędziła sześć lat z mężem Adrianem. - Kiedyś w tym domu mieszkał Piotr Skrzynecki, a obok krakowscy paserzy - prowadzi mnie przez bramę. Ten etap jej życia to aktorskie wtajemniczenia i oczywiście imprezy do upadłego.

- Kultowy Kazimierz ze swoimi knajpami dopiero powstawał, było bardziej kameralnie - opowiada. - Teraz za dużo tu turystów w meleksach. Przewodnik opowiada przez głośniki: "Na prawo, na lewo...", a ja szukam ciszy. Marzy mi się dom na wsi, tylko mój mąż się sprzeciwia. Nasza przeprowadzka do spokojnej dzielnicy Olsza była więc kompromisem.

Ula zaprasza na obiad. - Musisz mi wybaczyć, nie posadziłam jeszcze kwiatków na tarasie - tłumaczy, otwierając drzwi. Wchodzimy do przestronnego, nie do końca urządzonego mieszkania. - Obiecuję, że kupię serwis do herbaty - znowu się usprawiedliwia, podając kubki z Ikei. Nie przypominam sobie, żeby w Warszawie ktoś tak serdecznie mnie ugościł.

-----

Tak wygląda Ula domowa?

- Gdy tylko mogę, gotuję obiad. Wolę upiec ciasto niż je kupić. Mimo tylu restauracji, najlepsze jedzenie jest w domu. Często zapraszamy gości. Wcześniej jadę na bazar na Mistrzejowicach, w drodze do Nowej Huty. Tam od pana ze wsi kupuję świeże produkty. W Krakowie pozwalam sobie na rytuały. Zwalniam tempo. Kiedy wpadam na Rynek, nie potrafię tylko przejść obok kościoła Mariackiego. Muszę wstąpić i przyklęknąć przy bocznym ołtarzu. W Warszawie rzadko mi się to zdarza, bo ulubiony klasztor na Bielanach jest daleko. I tu, i tu szukam chwili skupienia.

- W Krakowie, kiedy odwiozę syna do szkoły, jadę na przykład do pałacu w Przegorzałach. Z tarasu na wzgórzu widać czasem Tatry. Albo do Kryspinowa - to stare kąpielisko pod Krakowem. Siedzę, porządkuję myśli. Przygotowuję się do ról - wczoraj na przykład do roli Nastazji Filipownej w "Idiocie" Dostojewskiego. To tragiczna, destrukcyjna postać, pełna emocji. Żeby ją poczuć, potrzebuję odosobnienia.

W Warszawie trudniej się schować?

- Kiedy przyjeżdżam na zdjęcia, często mieszkam w pobliżu Łazienek. Lubię też park Skaryszewski na Pradze. Albo idę do knajpek wokół Starówki. Pamiętam, gdy przygotowywałam się do tytułowej roli w "Joannie" Feliksa Falka, udało mi się odkryć klimat Warszawy z czasów wojny. Ślady kul na murach starych domów, co krok tablica: "Tu zginął...", "Tu walczył...". Uliczki, nawet jeśli są odbudowane, wyglądają przecież jak dawniej. To są miejsca naznaczone cierpieniem, a człowiek się nad tym nie zastanawia, bo w Warszawie się nie chodzi, tylko pędzi.

- Długo oswajałam to miasto. Na początku zatrzymywałam się w skromnych hotelikach daleko od centrum. Czasem musiałam przywozić ze sobą prześcieradło i ręczniki. Wypakowywałam walizkę i rozrzucałam rzeczy, żeby oswoić obcy pokój. Bałam się wyjść wieczorem, a jedzenie kupowałam w budce z kurczakami z rożna. Teraz moja agentka dba o liczbę gwiazdek hotelowych (śmiech)...

Zmieniłaś się od tego czasu, gdy debiutowałaś w stolicy jako modelka?

- Bardzo. Pierwszy raz przyjechałam tu z tatą. Firma kosmetyczna szukała "twarzy", krakowska agencja modelek wysłała mnie na zdjęcia próbne. Czułam presję stolicy. Ja - dziewczyna ze skromnego domu - wystroiłam się w płaszcz i buty pożyczone od koleżanki, żeby sobie dodać odwagi. Potem już sama jeździłam na inne castingi.

- Pamiętam fotografa, który z oczywistym zamiarem próbował dostać się nocą do mojego pokoju. Był wściekły, gdy zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Potem, gdy podczas studiów przyjeżdżałam na castingi aktorskie, miałam już w Warszawie paru znajomych, nocowałam u nich, jadłam bułki i jogurt.

- W dzieciństwie nie podróżowałam, nigdy nie byłam za granicą, więc Warszawa była nie do ogarnięcia, wielka jak Nowy Jork. Nie zauważyłam ładnego miasta, tylko hałaśliwe ulice, beton i brud. Gubiłam się ciągle. Nawet gdy później kręciłam w Warszawie "Przedwiośnie" i "Glinę", prosto z planu wracałam do pokoju. Były książki i papieros - do dziś kojarzy mi się z pustką. Płakałam z tęsknoty za Adrianem, rodzicami, Krakowem.

Jak przełamałaś samotność?

- W Krakowie na Rynku często spotykasz znajomych. W Warszawie trudno na kogoś wpaść. Jednak z czasem odkryłam innych przyjezdnych. Przyjaźnię się z aktorem Bartoszem Mazurem i jego żoną, reżyserką Agnieszką Korytkowską, też z Krakowa. No i od kilkunastu lat mogę liczyć na Joannę Damięcką. Jest moją agentką, ale nasze relacje już dawno wykroczyły poza pracę. Powoli więc przestałam czuć się tu obco.

Brałaś pod uwagę przeprowadzkę do Warszawy?

- Była taka próba. Przez rok, gdy grałam w serialu "Tylko miłość", wynajmowałam mieszkanie, ale nie mogłam go nazwać "domem". Nawet przywiozłam z Krakowa jakieś obrusy, narzuty, zasłony, kwiaty, ale nigdy nie spędziłam tam świąt, bo moi bliscy mieszkali w Krakowie. Przyjeżdżali na kilka dni, Antek miał tu nawet ulubiony plac zabaw. Ale gdy tylko miałam przerwę na planie, wracaliśmy do Krakowa.

- Adrian, mój mąż, początkowo był nawet gotów przenieść się do Warszawy. Żal mu było jednak jego wielkiej pasji - jest rzecznikiem Wisły Kraków i kocha tę robotę tak, jak ja granie. Rozumiałam to. Pogodziłam się, że to raczej kobieta podąża za mężczyzną. Odpuściłam Warszawę i nie żałuję.

-----

W Krakowie ludzie bez skrępowania całują się na ulicy, starsi ludzie czule trzymają się za rękę. - To taka obietnica happy endu - uśmiecha się Urszula.

Ona od 17 lat jest w związku z Adrianem, miłością z czasów szkoły teatralnej. Nauczyli się rozstawać, gdy Ula jedzie na plan. Powroty są takie miłe. Kiedy Urszula wsiada do pociągu, widzi ubranych w garnitury mężczyzn. Ze strzępów rozmów, tonu głosu wnioskuje, że najpierw rozmawiają z krakowską żoną, krótko, niecierpliwie. Potem flirtują z kochanką, która czeka w Warszawie. W takich chwilach czuje bunt, że tylu jest ludzi, dla których więź, zaufanie, bliskość to nic nieznaczące drobiazgi. - Widzę błysk w ich oczach, są otwarci na przygodę, gotowi na polowanie. Ja jestem chyba z innego świata...

-----

Może się wydawać, że to Kraków zawsze był trochę zepsuty, artystycznie wyzwolony.

- Oczywiście, istnieje Kraków studencki, otwarty, liberalny, wyzwolony. Ale jest też ten mieszczański, dość pruderyjny, mniej tolerancyjny na przykład wobec wolnych związków czy homoseksualistów. Widzę to po widowni w czasie spektaklu "Sprzedawcy gumek". Przychodzi małżeństwo w średnim wieku, ale gdy padają ze sceny ostre teksty, jakieś słowa na "k", albo mowa jest o kondomach, to po przerwie ich krzesła są już puste. A ja?

- Jestem osobą wierzącą, kształtował mnie ruch Światło-Życie. Nie mam wątpliwości, że rodzina jest dla mnie priorytetem. Kraków jest monogamiczny, znam wiele par, które są ze sobą "od zawsze". Ale widzę też, że coraz trudniej walczyć o związek na całe życie. A przecież dla dziecka nie ma nic lepszego niż stabilna rodzina. To poczucie wzmacnia moje małżeństwo. Antek jest szczęśliwy, kiedy widzi, że rodzice się kochają.

Ludzie często mówią: "Nasz związek wygasł, coś się zepsuło. Nie ma o co walczyć"...

- Oczywiście, wszystko się może zdarzyć, ale byłoby fenomenalnie, gdybyśmy się z Adrianem zestarzeli razem, świadomi swoich upadków i wzlotów. Jak dotąd jestem z mężem szczęśliwa i staram się to podsycać. Nie rozstajemy się na dłużej niż tydzień.

- Kiedy jestem w Krakowie, chcę, by choć na chwilę wpadł do domu na obiad. Czekam na SMS-y od niego, wkurzam się, gdy długo nie dzwoni. I wiem, że dopóki będziemy - tak jak teraz - nocami rozmawiać o tym, co nas boli, cieszy, będziemy dla siebie najważniejsi.

"Nie dam się uwieść kolorowemu życiu, bo za dużo mam do stracenia" - to twoje słowa. Jak to się udaje?

- Związek na odległość trochę nam szkodził. Bywało niebezpiecznie, bo pojawiała się niepewność, zazdrość, kłótnie i trudne rozmowy. Każde z nas wypracowało mechanizm radzenia sobie z rozłąką. Teraz powroty są tylko radością. Deklaracja małżeńska przestaje mieć sens, jeśli robi się coś na boku. Chwilowa przyjemność nie jest warta utraty zaufania i bliskości.

- Nasza miłość dojrzała. I to właśnie oznacza między innymi, że nie musimy rezygnować z pasji zawodowych. Zanim przyjmę propozycję albo mąż podejmie się dużego projektu, naradzamy się. Liczymy zyski i straty. Adrian nigdy nie chciał mnie zmieniać. Ale był okres, że uciekał w swoje sprawy, poza rodzinę, izolował się... Ten etap mamy za sobą.

A twój syn też wybacza ci nieobecność?

- Zawsze pyta stanowczo: "Dokąd jedziesz i kiedy wracasz?". A ja precyzyjnie odpowiadam i wspieram: "Dacie sobie radę!". Jesteśmy umówieni na przynajmniej dwa telefony - na dzień dobry i na dobranoc.

Mama aktorka i jej dziecko to dwoje egoistów?

- To jasne, że jego potrzeby zawsze walczyły z moimi. Kiedy Antek był mały, chciał mnie na wyłączność. Miałam wyrzuty sumienia, że pracując w Warszawie, kradnę czas, który powinnam dać dziecku. Często odmawiałam sobie prawa do różnych przyjemności. Bo co to za matka, która maluje paznokcie albo idzie na koncert, kiedy dziecko tęskni! Wsiadałam do pociągu, żeby przytulić syna przed snem. O świcie wracałam na plan. Czasem też odruchowo starałam się mu zrekompensować rozłąkę drogimi zabawkami. Ale z czasem zrozumiałam, że wystarczy lizak, bo tak naprawdę synek chce, żebym pokazała: pamiętam o tobie. I cieszy się nie z prezentu, tylko z tego, że wróciłam.

- Po kilku latach takiego życia wszyscy je zaakceptowaliśmy i teraz nawet kiedy się oddalamy, nadal jesteśmy blisko. Antek nie wkurza się już, jeśli nie widzi mnie parę dni. Ale gdy ostatnio godzinę spóźniłam się po niego do szkoły, była awantura i łzy. Bo inaczej się umówiliśmy, a ja go zawiodłam.

Krakowscy rodzice wychowują dzieci inaczej?

- Chyba większy udział w wychowaniu ma rodzina. My tylko raz w życiu zatrudniliśmy nianię - właśnie w Warszawie. W Krakowie radzimy sobie bez niej, bo najlepiej funkcjonuje układ, kiedy w opiekę włączają się wszyscy: rodzice, babcia i dziadek, ciocie. I nawet jeśli różnimy się z moją mamą w pomyśle na wychowanie, to są to jednak bliscy, do których mam zaufanie.

- Dziewczyny w Warszawie częściej korzystają z pomocy niań, bo wiele z nich jest przyjezdnych. Mają więcej pracy, zleceń, no i jest presja, że wypadnie się z obiegu. Dla aktorek, które 12 godzin są na planie, to często jedyne rozwiązanie. Zauważyłam też, że tam inaczej spędza się rodzinny czas wolny - w stolicy dzieciom zapewnia się mnóstwo atrakcji, zapisuje na liczne zajęcia, jednocześnie zwalniając się trochę z odpowiedzialności za bycie z nimi. A w Krakowie ludzie dbają, żeby robić coś razem, choćby pojechać do lasu...

"Kraków to moja gwarancja zdrowia psychicznego" - powiedziałaś kiedyś. A jednak wciąż wsiadasz do tego pociągu na Głównym...

- Nie potrafiłabym żyć tylko teatrem. Lubię i potrzebuję kolejnych wyzwań w pracy. A to, co w aktorstwie nowe, niespodziewane, jest w Warszawie. Żyjąc w dwóch światach, jestem szczęśliwa.

Rozmawiała: Marta Bednarska

TWÓJ STYL 8/2013

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: Warszawa | Kraków
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama