Reklama

Uroda na miarę

Z roku na rok wydajemy coraz więcej na zabiegi z zakresu chirurgii plastycznej i medycyny estetycznej. Najchętniej powiększamy sobie piersi i odsysamy tkankę tłuszczową. O to, co powinniśmy wiedzieć, zanim zdecydujemy się na poprawianie urody, pytamy chirurga plastycznego, dr Elżbietę Radzikowską.

Jak często pacjenci pytają panią o doświadczenie?

Dr n. med. Elżbieta Radzikowska: - Coraz częściej. Dystans pomiędzy lekarzem a pacjentem ostatnimi czasy się zmniejszył. Nawet jeśli nie pytają wprost, to sprawdzają w internecie informacje na temat kliniki lub konkretnego lekarza, korzystają z rekomendacji znajomych. Wcale mnie to nie dziwi. Gdybym zdecydowała się poprawić sobie nos albo coś innego, to chciałabym obejrzeć wcześniej efekty pracy tego specjalisty. Świadomi pacjenci powinni dbać o swoje bezpieczeństwo, bo niestety do poprawiania urody biorą się w Polsce często lekarze, którzy nie powinni tego robić.

Reklama

To znaczy?

- Chirurgia plastyczna to dziedzina medycyny zajmująca się korektą rzeczywistych i odczuwalnych defektów ciała. Zdobycie specjalizacji w tej dziedzinie wymaga kilku lat intensywnej nauki. Lekarz w tym czasie pracuje na oddziale szpitalnym, gdzie ma do czynienia zwykle z tym, co w tej dziedzinie najtrudniejsze, czyli z zabiegami rekonstrukcyjnymi. Najpierw asystuje, potem operuje pod okiem doświadczonych kolegów. Medycyna estetyczna nie jest specjalizacją. Aby ją uprawiać, wystarczy mieć dyplom lekarski i odbyć kursy lub szkolenia, gdzie zdobywa się wiedzę na temat konkretnych zabiegów, np. mezoterapii czy zabiegów laserowych. Jednak satysfakcjonujące efekty można uzyskać tylko dzięki współpracy specjalistów z dziedziny chirurgii, dermatologii, ginekologii, endokrynologii i kosmetologii.

Czy w gabinetach medycyny estetycznej, których przybywa, możemy bez obaw poprawiać swoją urodę?

- Obecnie nie ma żadnych granic w działalności związanej z medycyną estetyczną i kosmetologią. Każdy może się tym zajmować. Niestety, zanika coś, co kiedyś nazywano warsztatem pracy. Pod tym hasłem rozumiano zdobywanie przez wiele lat doświadczenia i ciągłe dokształcanie. Tylko dzięki nim można stać się wybitnym specjalistą w jakiejś dziedzinie. Dzisiaj coraz częściej słyszę, że ktoś jest specjalistą na przykład medycyny pracy, a jego hobby to medycyna estetyczna, ze szczególnym uwzględnieniem ginekologii estetycznej. Nie jest sztuką wykonywanie zabiegów medycyny estetycznej, ale poradzenie sobie z powikłaniami i umiejętność ich przewidzenia. Kiedy wiem, że końcowy efekt nie będzie dobry, odmawiam wykonania zabiegu.

Jak często zdarza się pani odmówić?

- Nierzadko. Robię to także wtedy, kiedy widzę, że oczekiwania pacjenta są nierealne. Ktoś przychodzi ze zdjęciem znanej aktorki i prosi, by zrobić mu dokładnie taki sam nos. Nie zawsze są ku temu warunki anatomiczne, a nawet jeśli tak jest, to nie oznacza, że rezultat będzie taki sam. Niektórzy ludzie oczekują, że operacja plastyczna odmieni ich życie. To się nie wydarzy. Trzeba siebie akceptować, można tylko udoskonalać swój wygląd. W pewnych przypadkach, np. osobom po chorobie nowotworowej czy po wypadkach, operacja plastyczna poprawia komfort życia.

- Mogą wreszcie bez zażenowania wyjść na ulicę. Właśnie takie zabiegi dają mi największą satysfakcję. Odstające uszy, małe piersi czy za duży nos to problemy estetyczne. Jeśli można je skorygować, to dlaczego nie? Gdy widzę uśmiechniętą twarz osoby, która pozbyła się szpecącego szczegółu, cieszę się razem z nią. Problemem są pacjenci nieakceptujący swojego wyglądu. W ich przypadku jeden zabieg pociąga za sobą kolejne, a oni są ciągle niezadowoleni. Nie jestem w stanie im pomóc, więc odmawiam.

O co pytać lekarza, zanim zdecydujemy się oddać w jego ręce?

- Wygląd lekarza jest jego wizytówką. Jeśli gołym okiem widać, że pani doktor ma napompowane policzki, wydęte usta i wielki biust, to świadczy raczej o tym, że brakuje jej poczucia estetyki. Nie oddałabym się w ręce takiej osoby. Oczywiście trzeba pytać o uprawnienia i doświadczenie. Ale także o wszelkie możliwe komplikacje i powikłania, jakie mogą się zdarzyć.

- Ludziom wydaje się, że jeśli decydują się na zabieg z własnej woli i czują się zdrowi, to nic złego się nie stanie. To błędne przekonanie. Zabiegi z zakresu chirurgii plastycznej są wprawdzie obarczone niewielkim ryzykiem, ale i tu występują komplikacje, np. odrzucenie implantu, przedłużone gojenie się rany, krwiaki. Gdy zostaniemy uprzedzeni, że to się może zdarzyć, nie wpadamy w histerię, wiemy, co robić, gdzie się zgłosić. Dlatego mam taką zasadę, że zawsze podczas konsultacji rozmawiam z pacjentem o powikłaniach i niczego nie obiecuję. Trzeba też koniecznie zapytać, w jakim znieczuleniu zostanie przeprowadzony zabieg i kto będzie za nie odpowiedzialny.

To nie jest oczywiste, że znieczula anestezjolog?

- Powinno być. Anestezjolog dba, aby pacjent nie cierpiał, ale przede wszystkim monitoruje jego stan. Niektóre zabiegi z zakresu chirurgii plastycznej są przeprowadzane w sedacji (obniżenie aktywności ośrodkowego układu nerwowego środkami farmakologicznymi skutkujące uspokojeniem i sennością - red.). Znieczulamy pacjenta miejscowo, ale anestezjolog dba o jego komfort, monitoruje podstawowe parametry życiowe. Operator może więc skupić się na swoim zadaniu. Dlatego bardzo cenię sobie współpracę z anestezjologami. Radzę zapytać też o to, jak długo po operacji pozostaniemy w klinice i kto będzie czuwał nad naszym bezpieczeństwem.

- "Poprawki" mniejszego kalibru można wykonać w trybie jednodniowym, np. plastykę powiek, korekcję odstających małżowin usznych czy nawet niezbyt rozległą liposukcję. Wówczas pacjent po kilku godzinach może wrócić do domu. Jednak po większych zabiegach, zwłaszcza przeprowadzanych w znieczuleniu ogólnym, powinien pozostać przez kilkanaście godzin pod nadzorem. Najlepiej w warunkach szpitalnych, z dostępem do wielu specjalistów.

Jakiej operacji nie poddałaby się pani w warunkach gabinetowych?

- Zabiegom rekonstrukcyjnym, rozległej abdominoplastyce (plastyka brzucha), zmniejszeniu piersi. Trzeba uruchomić wyobraźnię i zadać sobie pytanie: kto mi pomoże, gdy pojawi się krwawienie czy dotkliwy ból albo zaburzenia pracy serca czy krzepnięcia krwi? Jeśli to się dzieje w szpitalu, to na miejscu jest niezbędny sprzęt, a lekarz dyżurny może w każdej chwili wezwać potrzebnych specjalistów. Stąd zrodził się pomysł otwarcia naszego oddziału na potrzeby komercyjnych pacjentów. Na miejscu mamy też możliwość przeprowadzenia badań potrzebnych do kwalifikacji przedoperacyjnej.

W wielu gabinetach prywatnych kwalifikacja sprowadza się do pytania: czy na coś się pani leczy?

- Warto zdać sobie sprawę, że znaczna część komplikacji pozabiegowych wynika z tego, że nie zebrano szczegółowego wywiadu albo pacjent został nierzetelnie zakwalifikowany. To szczególnie istotne w przypadku osób po 60. roku życia, które często cierpią na choroby przewlekłe, a nierzadko o tym nie wiedzą. Minimalny pakiet badań, którego wymagam przed małymi zabiegami, to grupa krwi, morfologia i układ krzepnięcia. Jeśli potrzebne jest znieczulenie ogólne lub przewodowe, zakres badań jest większy i ustala go anestezjolog. Przed powiększeniem piersi trzeba zrobić mammografię lub USG. Jeśli ujawnią one podejrzane zmiany, np. torbiele, to konieczna jest konsultacja z onkologiem, aby wykluczyć ich nowotworowy charakter.

Czy operacja w warunkach szpitalnych kosztuje więcej niż w gabinecie?

- Nie, niektóre zabiegi są wręcz tańsze niż na mieście. A w szpitalu - przepraszam za dosłowność - nikomu nie przyjdzie do głowy, by oszczędzać na obecności anestezjologa czy pielęgniarki. Operacje związane z wycinaniem zmian nowotworowych czy rekonstrukcjami po ich usunięciu są refundowane przez NFZ, więc ubezpieczony pacjent za nie nie płaci.

Co Polki poprawiają sobie najczęściej?

- Szukają metod szybkich i skutecznych, niewymagających długiej rekonwalescencji. Najczęściej są to zabiegi liftingujące z wykorzystaniem nici oraz modelowanie sylwetki.

Na czym to polega?

- To zabiegi liposukcji, czyli usunięcia tkanki tłuszczowej z miejsc, w których nam ona przeszkadza, np. z kolan, ud, brzucha. Dość często liposukcję łączymy z innymi zabiegami, np. implantacją nici.

Widziałam kiedyś zabieg liposukcji - był krwawy i - powiedziałabym - dość brutalny.

- Technika liposukcji zmieniła się znacznie. Dawniej używano tzw. metody strzykawkowej, która wiązała się z ryzykiem dużej utraty krwi i powikłań. Dziś na rynku dominują nowocześniejsze i mniej traumatyzujące liposukcje: wodna i laserowa. Osobiście preferuję liposukcję wodną. Najpierw napompowujemy tkankę tłuszczową roztworem Kleina, który zawiera m.in. ksylokainę - substancję o działaniu przeciwbólowym. Strumień płynu rozchodzi się po różnych płaszczyznach i promieniach, dzięki czemu tłuszcz zostaje skutecznie rozbity, a wtedy możemy dość łatwo odessać go pod ciśnieniem. Gdy tkanka tłuszczowa jest twarda, zwłókniała, co częściej zdarza się u mężczyzn w przypadku ginekomastii czy tzw. boczków, przed odessaniem dobrze jest poddać ją działaniu światła lasera.

Komu odradza pani liposukcję?

- Przede wszystkim osobom bardzo otyłym, bo to nie jest metoda odchudzania, tylko modelowania sylwetki. Jednorazowo możemy pozbyć się ok. 3-4 l tłuszczu. Dla kogoś, kto chciałby stracić 20-30 kg, efekt będzie niezauważalny. Idealnym kandydatem do liposukcji jest osoba szczupła, której przeszkadzają lokalne złogi tkanki tłuszczowej, a nie może się ich pozbyć, stosując dietę czy aktywność fizyczną. Przeciwwskazaniem są choroby układu krążenia, np. choroba wieńcowa, poważne zaburzenia lipidowe, nowotwory, schorzenia autoimmunologiczne oraz nie w pełni wydolna wątroba, bo pewnej ilości tłuszczu, który "uwolniliśmy", nie udaje się odessać. Wątroba musi sobie poradzić ze zmetabolizowaniem go, a nerki z "posprzątaniem" resztek.

Jeśli mamy skłonność do odkładania tkanki tłuszczowej w jakiejś okolicy, to raczej możemy się spodziewać, że wcześniej czy później tłuszcz "wróci"?

- Wahania wagi w zakresie 3-4 kg po liposukcji nie mają znaczenia, ale musimy pamiętać, że ilość komórek tłuszczowych w organizmie jest stała. W zależności od podaży kalorii kurczą się lub rozszerzają. Podczas zabiegu wraz z tkanką tłuszczową pozbywamy się ich części. Ale jeśli nie zmienimy stylu życia i odżywiania, to inne napompują się jeszcze bardziej. Efekt może być taki, że tłuszcz zacznie odkładać się nam w innym miejscu. Jednak świadomi pacjenci rzadko do tego dopuszczają. Są zmotywowani, więc zmieniają dietę i zaczynają więcej się ruszać.

Czy to prawda, że dla chirurga plastyka odessany tłuszcz jest cennym materiałem?

- Tak, coraz częściej pacjenci decydują się na przeprowadzenie liposukcji połączonej z lipofillingiem. Odessany tłuszcz wykorzystujemy jako naturalny wypełniacz, np. do powiększenia piersi, modelowania pośladków czy łydek, korekcji blizn lub kształtu piersi po usunięciu guza, także do spłycenia bruzd na twarzy i uwypuklenia kształtu ust. Przed podaniem przepuszcza się go przez specjalną aparaturę. Uzyskujemy wyselekcjonowane, nieuszkodzone komórki tłuszczowe, które mają największe szanse przeżycia. Technologia Cytori pozwala na pozyskiwanie z tkanki tłuszczowej komórek macierzystych i regeneracyjnych, które stosuje się do autoprzeszczepów. Komórki macierzyste są i będą coraz częściej wykorzystywane w chirurgii plastycznej, medycynie sportowej, dermatologii, reumatologii i wielu innych dziedzinach.

Lipofilling to lepsze wyjście niż zastosowanie syntetycznych wypełniaczy?

- Przeszczepiamy nasze własne tkanki, więc właściwie nie ma ryzyka ich odrzucenia. Ponadto efekt lipofillingu jest trwały w odróżnieniu od działania kwasu hialuronowego, który wchłania się w ciągu kilku miesięcy. W przypadku przeszczepionego tłuszczu po kilku latach wciąż pozostaje go 60-70 proc. w miejscach, gdzie został zaaplikowany.

Czy inne wypełniacze mogą uczulać?

- Najczęściej stosowany obecnie wypełniacz to kwas hialuronowy. Występuje też w organizmie, dlatego uczula bardzo rzadko. Jednak osoby z alergią kontaktową powinny przed zabiegiem zrobić sobie test. Trzeba również uprzedzić lekarza o wszelkich innych alergiach. Zdarza się, że pacjent jest uczulony na lateks, z którego produkuje się rękawiczki, albo na talk. Gdy operator o tym wie, używa specjalnych beztalkowych i bezlateksowych rękawiczek i nie naraża pacjenta na przykre konsekwencje uczulenia. Zdarza się też alergia na ukłucie igłą i wiele innych.

Pomówmy teraz o operacji powiększenia piersi, o której marzy wiele Polek. Czy prawdą jest, że to bezpieczny i bezkrwawy zabieg?

- Prawie bezkrwawy i obarczony niewielkim ryzykiem operacyjnym. Kobietom, którym natura poskąpiła piersi, pozwala pozbyć się kompleksów, przywraca też ładny kształt piersiom zdeformowanym po ciąży i karmieniu.

Spodziewam się, że płaskie kobiety chcą mieć duże piersi.

- Moda na rozmiary Pameli Anderson przeminęła, ale zdarzają się panie, które chcą mieć właśnie takie. Zwykle udaje mi się je przekonać, że efekt ostateczny nie będzie dobry, no, chyba że za ich decyzją stoi mężczyzna. Jeśli przesadzimy z wielkością wkładki, ryzykujemy przede wszystkim powstanie niedokrwienia związanego ze zbyt dużym uciskiem implantu na tkanki położone pod nim. Mogą też pojawić się problemy z przeciążeniem kręgosłupa. Gdy kobieta ma wąską klatkę piersiową, to za duże implanty będą "uciekać pod pachę" albo "zlewać się" ze sobą na środku. Nawet przy szerokiej klatce piersiowej duże piersi nie są dobrym pomysłem, bo po zabiegu sylwetka zaczyna wyglądać masywnie.

Kobieta zwykle skupia się na ich rozmiarze i kształcie. Warto pytać o producenta implantów?

- To ważna kwestia. Ja od wielu lat korzystam z implantów firmy PAD, która jest na amerykańskim rynku najdłużej, bo już ponad pół wieku. Ma olbrzymie doświadczenie i dysponuje badaniami potwierdzającymi bezpieczeństwo. Daje też dożywotnią gwarancję na implant. Jeśli cokolwiek się z nim stanie - pęknie lub pojawi się wokół niego stan zapalny, np. na skutek mikrourazów - to pacjentka może liczyć na zwrot kosztów. Na rynku ciągle pojawiają się nowi producenci, kuszą niższymi cenami, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo.

Co radzi pani kobiecie, która nie jest do końca przekonana, czy chce mieć większe piersi?

- Pożyczam jej tzw. mierniki, czyli specjalne wkładki do biustonosza, dzięki którym może sprawdzić, jak to będzie po operacji. Nie polecam wstrzykiwania do piersi wypełniaczy, bo według radiologów zaciemniają obraz piersi w badaniach radiologicznych. Mogą też stymulować powstawanie torbieli. Ale niektórzy lekarze posuwają się czasem do granic absurdu, by zarobić. Oferują kobietom wstrzyknięcie soli fizjologicznej do piersi, by uzyskać efekt powiększenia na 24 godziny. Jest ona wprawdzie materiałem neutralnym, ale jeśli podamy ją w dużych ilościach w nieodpowiednie miejsce, to może okazać się, że to wcale nie jest obojętne dla organizmu. Doświadczony chirurg plastyczny tego nie zrobi.

Katarzyna Koper

PANI 2/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy