W kwestii awansu zawodowego czy wynagrodzenia, wciąż jesteśmy dyskryminowane. W mojej branży gaże są zależne od płci. W filmie mężczyźni otrzymują większe stawki. To głęboko niesprawiedliwe - mówi aktorka Teresa Lipowska.
Maja Jaszewska, Styl.pl: Za dokonania artystyczne dla Polskiego Radia otrzymała pani prestiżową nagrodę - Wielki Splendor.
Teresa Lipowska: Kocham radio i tę cudowną grę wyobraźni, którą fundują odbiorcom słuchowiska, teatry radiowe czy, tak kiedyś popularne i bliskie mi, kąciki poetyckie.
Nagrała pani wiele z tych form, ale również czytała na antenie arcydzieło literatury światowej - "Krystynę, córkę Lavransa".
- Codziennie czytałam jeden fragment, więc trwało to długo. Słuchacze co roku nagradzali swoich ulubionych czytających i za tę powieść otrzymałam pierwszą nagrodę.
To nie tylko jedna z najpiękniejszych historii miłosnych na wspaniałym tle historycznym, ale też świadectwo tego, jak ciężko być kobietą w świecie na wskroś męskim. Na szczęście dużo się zmieniło od średniowiecza.
- Niewątpliwie, ale nadal ciężko jest kobietom przebić się w męskim świecie. Trąbi się, że wreszcie nadeszły czasy równego traktowania kobiet i mężczyzn, ale wszędzie można zauważyć, że to nie jest prawda. Widzę to w swoim zawodzie, widzę w środowisku lekarskim, bo mam w rodzinie i wśród bliskich znajomych lekarzy. Kobiety znacznie rzadziej pełnią wysokie stanowiska. Nie wiem, gdzie tkwi przyczyna tego stanu rzeczy. Może mamy w naszych polskich genach skłonność do różnicowania umiejętności i osiągnięć według płci.
Ale może jednak idzie ku dobremu? Obowiązujące przez pokolenia restrykcyjne zasady, co wolno kobiecie a czego nie, coraz częściej uznawane są za anachronizm.
- No i co z tego, że dziś kobiecie wolno więcej niż w czasach kiedy była bóstwem w kapeluszu, gospodynią domową albo matką dzieciom? Skoro mamy równe prawa, to dlaczego nie jesteśmy na równi oceniane? W tej chwili przed kobietami otworzyły się liczne perspektywy i teoretycznie prawie wszystko jest możliwe, ale właśnie teraz, kiedy mamy możliwość zrównać się w zawodowej realizacji naszych potencjałów i talentów, to okazuje się, że w kwestii awansu zawodowego czy wynagrodzenia, wciąż jesteśmy dyskryminowane. W mojej branży gaże są zależne od płci. W filmie mężczyźni otrzymują większe stawki. To głęboko niesprawiedliwe. Całe te opowieści o równości to jedynie słowa, słowa, słowa...
Wspiera pani Strajk Kobiet?
- Jestem praktykującą katoliczką i uważam, że my będziemy tam w górze sądzone. A tu na ziemi powinnyśmy mieć wybór i inni nie powinni za nas decydować. Bo tylko my kobiety wiemy, co jesteśmy w stanie fizycznie i psychicznie wytrzymać. Nie zawsze odpowiada mi forma protestów, bo nie akceptuję wulgaryzmów, ale generalnie kobiety mają rację, żądając prawa do samostanowienia.
Wspomniała pani o kącikach poetyckich w radio, w których przeczytała wiele wierszy. Które strofy są pani najbliższe?
- W zależności od nastroju sięgam po różne... Niedawno zapaliłam światełka na choineczce, wróciły piękne wspomnienia z czasów, kiedy jeszcze żył mój mąż i sięgnęłam po Tuwima, którego uwielbiam. Innym razem sięgam po Szymborską czy Achmatową, a jeszcze kiedy indziej po Mickiewicza, do którego chętnie wracam, czy poezję księdza Twardowskiego, którego wiersze stwarzają pozory prostoty, a trzeba nieźle się wysilić, żeby pojąć ich sens.
- Uwielbiam poezję i gdziekolwiek jestem, staram się ją przekazywać. Jeżdżę na wiele spotkań, między innymi z książką "Nad rodzinnym albumem", będącą zbiorem rozmów, które przeprowadziła ze mną Ilonka Łepkowska. Zawsze przygotowuję na nie kilka wierszy i w zależności od tego, jak przebiega spotkanie i jaka jest publiczność, czytam ten najbardziej pasujący. Żeby pani zobaczyła, jak pięknie rozjaśniają się uśmiechem twarze uczestników Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdy czytam im wiersz Asnyka:
"Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno".
- Każdy wiek jest dobry na poezję. Mój mąż też kochał poezję i zdarzało się, że nagle zaczynał mówić jakiś wiersz, na przykład poemat Majakowskiego "Obłok w spodniach". Za każdym razem słuchałam poruszona. Wspaniale recytował, ale nie zgadzał się na występy recytatorskie na estradzie, bo ogromnie się denerwował. Nie zapomnę, jak pojechaliśmy do pałacu w Sannikach, gdzie miał się odbyć koncert chopinowski, a ja miałam recytować Fortepian Szopena i kilka innych wierszy Norwida. Mój biedny Tomek bał się wejść na salę, bo był ogromnie zdenerwowany, że mogę się pomylić. Chodził pod oknami i tylko zerkał czy wszystko jest w porządku. I tak, jak pragnę zarażać muzyką (jestem przecież po szkole muzycznej), tak i miłością do poezji pragnę się dzielić.
Jest pani przewodniczącą ogólnopolskiego konkursu literackiego na wiersz o babci i dziadku, organizowanego przez Krajowe Stowarzyszenie Pomocy Szkole.
- Jako przewodniczącą jury dokonuję pierwszej oceny wierszy, a potem jadę do Łodzi na wielką galę i wręczam nagrody, przy okazji czytając na głos wiersze laureatów i laureatek. To niezwykłe chwile, płaczą licznie zgromadzone mamy, babcie, dzieci są ogromnie wzruszone.
Kiedy słucham pani mówiącej z taką pasją o poezji, aktorstwie, o teatrze i radiu, przypomina mi się norwidowska fraza "Bo piękno na to jest, by zachwycało do pracy, praca by się zmartwychwstało".
- Zgadzam się z takim widzeniem pracy. Bywa, że mam mniej siły czy robi mi się smutno, ale włączam sobie wtedy płytę z muzyką z filmu "Mamma Mia" i już mnie niesie fala dobrej energii. A tę pasję do pracy przekazał mi Jurek Antczak. Prowadził z nami zajęcia w szkole teatralnej. Wówczas chłopak raptem o siedem lat starszy, ale taki pasjonat, że niejedną noc potrafiliśmy przepracować nad spektaklem. Wszystko z ogniem robił.
Zagrała pani w jego "Nocach i dniach" Stachę Łuczakównę, o której to roli napisał potem w swojej książce "Noce i dnie mojego życia", że była perłą.
- Jurek widział siódmy plan i traktował go z nie mniejszą uwagą niż pierwszy. Na jego planie filmowym każdy aktor musiał dać z siebie wszystko. Wzięłam sobie tę zasadę głęboko do serca. Byłam w szóstym miesiącu ciąży, kiedy grałam Zosię u Jana Kulczyńskiego w "Bezimiennym dziele". Moja kwestia miała 10, może 15 słów. Wiedziałam, że jak będę po prostu stała, zepsuję scenę. Więc zagrałam, że ta dziewczynka ma autyzm. Potem w recenzji podziwiano dwie wspaniałe główne role, ale dostrzeżono również moją pisząc, że nieprzeparte wrażenie zrobiła rola pani Teresy Lipowskiej, która z małego epizodziku zrobiła postać. To wszystko jest zasługą szkoły Antczaka. Czy grałam kapustę w bajce o Jasiu Ogrodniczku czy Balladynę, zawsze angażowałam 200 procent swoich umiejętności, emocji i wysiłku.
Jaki rygor wprowadziła Teresa Lipowska na planie "M jak miłość"? Czy zadziałało? Czytaj na następnej stronie >>>
***Zobacz także***