Reklama

Tamtej Majki już nie ma

Zerwała z dawnym wizerunkiem, zmieniła menedżera i planuje nagrać płytę dla dorosłych. Ale to niejedyne zmiany – w rozmowie z SHOW artystka opowiada też o rewolucji w życiu prywatnym.

Diametralnie zmieniła pani styl!

Majka Jeżowska: - To się stało już jakiś czas temu. Wiem, że ludzie są zaskoczeni moim wyglądem. Kiedy przychodzą na koncert albo widzą mnie na ulicy, są zszokowani, że już nie chodzę w kolorowych tiulowych halkach! A przecież tak ubierałam się, mając 20 i 30 lat, więc trudno, żebym wciąż tak wyglądała. Na pewnym etapie zaczęłam się w tych ubraniach po prostu źle czuć. Zmieniłam dziewczęce tiule na kobiece jedwabne sukienki. Cieszę się, że nie wyglądam tak jak w połowie lat 90., bo to było okropne! Widząc stare zdjęcia, łapię się za głowę: czerwone włosy, trwała, spódnice zniekształcające sylwetkę, brrr... Nie było wtedy stylistów, doradców ani fachowych magazynów. Ubieraliśmy się w to, co było.

Reklama

Jak dba pani o wygląd?

- Ostatnio trochę zaniedbałam sport. Ale do niedawna regularnie chodziłam na siłownię, uprawiałam aerobik, biegałam. Teraz głównie rozciągam się z gumami. Jakiś czas temu sporo zeszczuplałam. Przez lata, mimo że sporo się ruszałam, miałam nadwagę. Dziś już wiem, dlaczego - nie miałam zdiagnozowanej choroby tarczycy. Dopiero kiedy zaczęłam brać hormony, odzyskałam normalną sylwetkę. I kiedy dziś ktoś mówi, że próbował różnych diet i nie może zrzucić nadwagi, to podpowiadam, żeby sprawdził hormony tarczycy. Jestem wegetarianką.

Jaką jest pani kobietą?

- Urodziłam się pod znakiem Bliźniąt, więc bywam aniołem i diabełkiem... Znajomi mówią, że jestem silna i bardzo emocjonalna, a jednocześnie bardzo wrażliwa, ciepła, kontaktowa, niestwarzająca dystansu, z otwartym sercem. Ludzie do mnie lgną, ale kiedy mnie coś dotknie, potrafię wybuchnąć! Kiedy rozmawiam z prostymi ludźmi, używam ich języka, a gdy rozmawiam z profesorem, więcej milczę i ważę słowa (śmiech). Uwielbiam otaczać się młodymi ludźmi. Przebywanie z nimi sprawia, że czuję się wciąż młoda duchem. Gdybym nie miała w sobie dziecka, pewnie nie mogłabym zajmować się śpiewaniem dla najmłodszych od 30 lat. To nie jest łatwy chleb. Śpiewanie dla dzieci, zajmowanie się tzw. familijną rozrywką to nie kokosy ani okładki czy kontrakty reklamowe, ale praca, która daje mi wciąż dużo radości!

Znalazła pani w życiu miłość?

- Tak. Każda nowa miłość wydaje się tą największą. Gdy jesteśmy otwarci na drugiego człowieka, to nawet jeśli coś trwa krótko, może być piękne. Mam za sobą dwa małżeństwa. Jedno było bardzo krótkie, drugie dużo dłuższe, z obcokrajowcem i w ciągłej rozłące. Wydawało mi się, że związek na odległość jest fajny, bo będziemy za sobą tęsknić, ale potem okazało się, że mogliśmy bez siebie żyć, a przecież nie o to chodzi w byciu razem. W dodatku w moim życiu zjawiła się niespodziewanie nowa miłość - Darek. Byliśmy razem ponad 20 lat, w domu i w pracy. Ten etap mam już za sobą. Dziś mam nowego menedżera i wiem, że po każdej burzy musi zaświecić słońce!

Co jest najważniejsze w związku?

- Na początku najważniejsze są chemia, namiętność i wspólne plany. Każdą komórką ciała pragniemy tej drugiej osoby i nie wytrzymujemy bez niej nawet pół dnia. Potem ważne jest to, że idziemy w jednym kierunku. Budujemy coś razem i razem się rozwijamy. Na kolejnym etapie ważne jest poczucie wolności. Ja robię swoje, a ty swoje i nie przeszkadzamy sobie, ale jednocześnie nie oddalamy się od siebie, dbamy o związek. Gdy relacja jest już dojrzała, najbardziej liczy się to, że jesteśmy dla siebie jak przystań, znamy swoje wady i zalety i je akceptujemy. Rozumiemy się bez słów. Wiemy, że możemy na siebie liczyć.

Kiedy miłość się kończy?

- Może wtedy, gdy tylko jednej osobie zależy na rozmowie, naprawianiu błędów, okazywaniu czułości, gdy bycie z kimś naprawdę blisko schodzi na drugi plan? Kiedyś z zaciekawieniem wysłuchałam wykładu profesor psychologii. Powiedziała, że w związku jest dobrze, dopóki dwie osoby patrzą w tę samą stronę. Pomyślałam, że to najtrafniejsze stwierdzenie. Nie chodzi o to, kto więcej zarabia, kto jest mądrzejszy, silniejszy, czy jesteśmy do siebie podobni, czy dobraliśmy się na zasadzie przeciwieństw. Patrzenie w jedną stronę, zwłaszcza po wielu latach, jest istotą związku. I bardzo pomaga, kiedy przychodzą kryzysy i rozczarowania. A nie oszukujmy się, każdy z nas je przeżywa. Jeśli jednak patrzymy w tę samą stronę, nawet te kryzysy mogą wzmocnić nasz związek. I choć czasem idziemy, kulejąc, przewracając się, to razem.

Co jest dla pani najważniejsze w życiu?

- Bliskość z ludźmi. Jeśli czuję się samotna, nieszczęśliwa czy niedoceniona, to telefon do przyjaciela, spotkanie i omówienie problemów jest moją terapią. To, że ktoś mnie rozumie i współczuje mi, pomaga. Myślę, że ktoś, kto jest bajecznie bogaty, ale zupełnie sam, jest nieszczęśliwy. Prędzej czy później to zrozumie. Tak już jesteśmy stworzeni, że potrzebujemy bliskości. Nie mogłabym wytrzymać długo na bezludnej wyspie. Za bardzo kocham ludzi.

Pani syn, Wojciech Jeżowski, nakręcił film "There Is a City" o obchodach powstania warszawskiego, który poruszył miliony ludzi na całym świecie. Jest pani dumna?

- Bardzo! Wojtek wyrósł na fajnego faceta. Mądrego i uczuciowego. Był moment, że się trochę "nie lubiliśmy" w okresie jego dojrzewania. Szukał wtedy pomysłu na siebie, nie wiedział, czego chce. Dziś jest dorosłym i ukształtowanym mężczyzną, prowadzi własną firmę producencką i dobrze sobie radzi. Do wszystkiego, co osiągnął, doszedł sam. Nie było tak, że znana mama coś mu załatwiła. Oczywiście, jak każda matka parę razy pomogłam mu finansowo. Ma świetne wyczucie obrazu i doskonały słuch, nietuzinkowe pomysły na filmy. Współpracuje z amerykańską korporacją, dla której zrobił m.in. świetny serial internetowy SF "Project 2020", obsypany międzynarodowymi nagrodami filmowymi.

Jak go pani wychowywała?

- Pierwsze lata wychowywali go w Nowym Sączu moi rodzice, potem wyjechał ze mną do USA, gdzie prawdziwym tatą okazał się dla niego mój amerykański mąż, Tom Logan. Zawsze słuchałam z uwagą, co ma do powiedzenia. Wojtek chodził do szkoły w Stanach, więc myśli po amerykańsku. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, a świat nie ma granic - on wszędzie dobrze się czuje. To supercecha. Mogę jeszcze powiedzieć, że jest fanem "Gwiezdnych wojen" i... mojej grzybowej.

On mówi o pani: "Moja mama jest dosyć szalona".

- Spytałam go, co miał na myśli. Przecież ja na co dzień jestem spokojnym człowiekiem! Nadmiar energii spalam na estradzie, więc w życiu prywatnym nie potrzebuję szaleństw. Cenię sobie ciszę i nie bardzo chce mi się wychodzić z domu. Nie latam na każdą imprezę w mieście. Wojtek określił mnie jako szaloną, bo urodziłam go w wieku 21 lat. Jemu właśnie to wydaje się szalone. Dziś młodzi ludzie najpierw chcą zrobić karierę, kupić mieszkanie, mieć finansowe zabezpieczenie. Mieć dziecko w tym wieku to szaleństwo! Nie jestem jednak nudziarą, zdarzają mi się wyskoki. Potrafię tańczyć z przyjaciółmi na katamaranie aż do świtu, wybrać się na spływ pontonem po rzece Kolorado. Płynąc i drąc się wniebogłosy zaliczać po drodze dziesięć stopni wodospadów.

Jest pani dobrą bizneswoman?

- Owszem, pilnuję tego, co robię zawodowo, ale bez przesady. Założyłam firmę fonograficzną Ja-Majka Music, w której wydaję swoje płyty od 20 lat, bo chciałam mieć prawa do swoich nagrań. Wydany przeze mnie album "Kolorowe dzieci" zdobył status platynowej płyty. Nigdy nie chciałam wydawać płyt innych artystów. Wiedziałam, że jeśli polegnę, to najwyżej sobie nie wypłacę tantiem. Raz tylko zrobiłam wyjątek dla mojej przyjaciółki Ani Jurksztowicz.

Czym dla pani jest sukces?

- Udało mi się przez te wszystkie lata żyć wyłącznie z muzyki i wciąż czuję sympatię słuchaczy. To pozwala mi pracować dalej i czuć się potrzebną. W muzyce stworzyłam niepowtarzalny repertuar, styl i markę. Tego się nie da ot tak wymyślić. To jest moje największe osiągnięcie. Sukcesem jest również to, że sympatia i szacunek do tego, co robię przekłada się na tzw. pomniki. Są już trzy przedszkola mojego imienia: w Jaworznie, Zabrzu i Katowicach. I choć nie lubię słowa "ikona", to pewnie jestem pierwszą osobą, która kojarzy się dzisiejszym trzydziestolatkom ze szczęśliwym dzieciństwem i bardzo mnie to cieszy.

Największa satysfakcja w ciągu 35 lat kariery?

- Pierwsza sytuacja miała miejsce na samym początku. Zaśpiewałam w Opolu "Od rana mam dobry humor". Byłam jeszcze licealistką i mieszkałam z rodzicami w Nowym Sączu. O wielkiej popularności nie było jeszcze wtedy mowy. Pewnego ranka, leżąc w łóżku, usłyszałam jak ktoś zachrypniętym głosem śpiewa: "Od rana mam dobry humor". Pijany facet, wracając z imprezy, usiadł pod moim domem i zaczął śpiewać. Zrozumiałam wtedy, że moje piosenki mogą być zapamiętane i śpiewane przez ludzi. Drugi moment szczęścia to koncert na festiwalu w Opolu w 1987. Występowaliśmy z Krysią Prońko i Piotrem Szulcem jako trio Moment. Śpiewaliśmy utwór "Czekamy na wyrok" - jeden z ostatnich napisanych przez Jonasza Koftę.

- W pierwszej wersji kompozytora Antoniego Kopfa miała to być szybka piosenka country, ale ja usłyszałam w niej piękną balladę. Usiadłam do fortepianu i zagrałam tak, jak czułam. Antek był zachwycony i zdecydował się na balladę w naszym wykonaniu. W Opolu tuż przed wyjściem na scenę czułam nieprawdopodobne emocje, jak matka chrzestna niezwykłego dziecka. Dostaliśmy wtedy pierwsze miejsce za premierową piosenkę - takich rzeczy się nie zapomina. Ostatnio pojawiło się mnóstwo plotek, że się poróżniłyśmy z Krysią. Podobno nie chciała w tym roku w Opolu zaśpiewać ze mną w duecie "On nie kochał nas", bo kiedyś odbiłam jej faceta. Co za bzdury! Nie dostałyśmy w ogóle propozycji wystąpienia w Opolu. I faceta też jej nie odbiłam. Owszem, kochałyśmy tego samego pana, ale w zupełnie innym czasie.

Dlaczego nie obchodziła pani jubileuszu na dużym festiwalu?

- Nie mam na to wpływu. Zrobiłam w tym roku prezent dla moich fanów, wydając nową, jubileuszową płytę. Są tam moje przeboje w nowych brzmieniach i kilka nowych utworów. Nagrałam też teledysk "Marzenia się spełniają", w którym występują znane osoby. A wracając do mojego świętowania, to organizatorzy tych dużych imprez nie wyczuli sprawy i nie wyszli z inicjatywą. Osoby, które kręcą mediami, uważają twórczość familijną za coś niegodnego dużego ekranu.

Radia też nie grają pani piosenek.

- Takie czasy. To nie są utwory dziecinne ani dziecięce. Ich brzmienie niczym się nie różni od popu dla dorosłych. Ludzie radia zaszufladkowali mnie już dawno i to jest nie do przewalczenia. Dziś wszystko jest sformatowane - pada hasło "gramy dla ludzi 18-30", więc uważają, że ja się w tym przedziale nie mieszczę.

W Stanach dzieci mają w przemyśle rozrywkowym swoje miejsce. Disney wciąż produkuje dla nich filmy, jest kanał telewizyjny Nickelodeon, który przyznaje nagrody Kid’s Choice Awards...

- Naturalnie! Na całym świecie produkcje dla dzieci to największy biznes. Coś, co przyciąga publiczność w każdym wieku, najlepiej się sprzedaje. U nas, niestety, traktowane jest po macoszemu. Zlikwidowano nawet wieczorynkę.

Ale po sukcesie "Małych gigantów" zaczyna się to zmieniać.

- To prawda, dlatego wreszcie po 30 latach doczekałam się propozycji udziału w programie familijnym TVN. Będę trenerką wokalną w programie "Aplauz, aplauz". Dla mnie będzie to ekscytują-ce doświadczenie, bo nigdy nie brałam udziału w takiej produkcji. Najbliższy rok zapowiada się bardzo fajnie. Kalendarz mam zapełniony pracą: we wrześniu wchodzę do studia nagrywać nową płytę z orkiestrą symfoniczną. W październiku z kolei przeżyję wzruszające chwile podczas koncertu "Czarodzieje uśmiechu" dla Fundacji Ronalda McDonalda z okazji otwarcia Domu Rodzinnego w Prokocimiu. To niezwykłe miejsce powstało z myślą o rodzicach chorych na nowotwory dzieci, żeby nie koczowali na szpitalnych korytarzach, nie spali przy łóżkach małych pacjentów. Jestem bardzo szczęśliwa, bo działam w fundacji ponad dziesięć lat, więc jestem częścią tego projektu.

Chodzi pani po głowie nagranie płyty wyłącznie dla dorosłych?

- Od wielu lat o tym myślę. Namawiają mnie do tego znajomi i fani, którzy pamiętają jeszcze moje początki. Myślę że to się kiedyś wydarzy, ale nie chcę się spieszyć. Mam pomysł na płytę i chciałabym go kiedyś zrealizować. Bo jak pani pewnie wie, marzenia się spełniają!

Justyna Kasprzak

SHOW 15/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Majka Jeżowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy