Reklama

Szanowna pani dziekano… Po co nam feminatywy na uczelniach?

„Rektora zaprosiła na spotkanie dziekanę i pięć profesor”. Językowy łamaniec? Może, ale warto ćwiczyć dykcję. Wiele wskazuje na to, że feminatywy na uczelniach wkrótce staną się normą. „To nie fanaberia, ale dostosowanie języka do świata, w którym żyjemy” – mówią inicjatorki i inicjatorzy zmian.

Kiedy sto lat temu dopuszczano kobiety do nauki na uczelniach, społeczeństwo miało wątpliwości. Czy u pań emocje nie wezmą góry nad rozumem, uniemożliwiając zdobycie wiedzy? A jeśli wiedzę uda się zdobyć, to czy nie odbije się ona negatywnie na zdrowiu dam? I wreszcie: nawet jeśli uda się zdobyć wiedzę i zachować zdrowie, to czy obecność płci pięknej w akademickich ławach nie wprowadzi ich kolegów w stan trwałej dekoncentracji?

Wątpliwości nie było tylko co do jednego: "studentem" kobiety nazwać nie sposób. "Student" to słowo zarezerwowane dla mężczyzn, dla kobiet trzeba wymyślić coś innego. Na przykład "studentkę".

Reklama

 - Feminatywy na uczelniach miały niezły start. Przed wojną były uznawane za normę, zniesiono je dopiero w PRL. Teraz najwyższy czas powrócić do stosowania żeńskich form i to w dużo większej skali - tłumaczy dra hab. Iwona Demko, wykładowczyni krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. - Wśród studentek 80 proc. to kobiety. Feminatywy są symbolicznym dostrzeżeniem ich obecności.

Tłumaczy, a temat zna jak mało kto - przez ostatnie kilka miesięcy walczyła, by na krakowskiej ASP dopuszczono stosowanie żeńskich nazw stanowisk. W wyniku jej starań fragment statutu dotyczący wspólnoty akademii, uzyskał brzmienie: "Uczelnia jest samorządną społecznością nauczycielek i nauczycieli akademickich, studentek i studentów, doktorantek i doktorantów oraz pracownic i pracowników niebędących nauczycielami akademickimi, działającą na zasadach i dla osiągnięcia celów określonych w ustawie i w niniejszym statucie".

Kiedy Iwona Demko czyta ten fragment, akcentuje "nauczycielki", "studentki", "doktorantki", "pracownice", potem na chwilę zawiesza głos i wreszcie pyta: "Czy to nie brzmi pięknie?".

Jednoosobowa rewolucja

Choć słowo "rewolucja" przywodzi na myśl tłumy zaangażowanych, Iwona Demko lingwistyczną rewoltę przeprowadziła jednoosobowo. Jak wyjaśnia, przepis na zmianę jest już wypracowany. - Jeden: złożyć wniosek do uczelnianej komisji ds. zmian statutu i regulaminów. Dwa: sformułować konkretne zapisy, wskazać jakie punkty należy dodać, poszerzyć, skrócić. W naszym przypadku, oprócz rozszerzenia punktu o wspólnocie uczelni, dodałam też zapis zezwalający na stosowanie męskich i żeńskich nazw stanowisk. Trzy: pojawić się na posiedzeniu komisji i zaprezentować argumenty za wnioskiem. Cztery: przedłożyć wniosek do zaopiniowania prawnikowi/prawniczce oraz Radzie Uczelni. Pięć: przedstawić projekt senatowi uczelni i trzymać kciuki za wynik głosowania - wylicza szczegółowo i prosi, żeby niczego nie pomijać. Przecież tą samą ścieżką wkrótce mogą podążyć inne uczelnie, niech ta krótka instrukcja posłuży im za mapę.

 - Podkreślam, że taką zmianę można zainicjować w pojedynkę, nie trzeba powoływać żadnego zespołu, zbierać podpisów. Wystarczy trochę determinacji - dodaje.

45 stron poprawek

Polskim pionierem na polu wprowadzania feminatywów jest Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, jako druga na ten krok zdecydowała się Akademia Sztuki w Szczecinie.

Na szczecińskiej uczelni, jakby powiedzieli studenci, "nie brano jeńców". Inicjatorzy wprowadzili do statutu 45 stron poprawek, dodając żeńskie odpowiedniki do każdej męskiej nazwy. - Mogliśmy ograniczyć się do wprowadzenia zapisu, dopuszczającego stosowanie żeńskich nazw stanowisk, postanowiliśmy jednak potraktować język prawny jako narzędzie, za pomocą którego wysyłamy komunikat: zarówno kobiety jak i mężczyźni są pełnoprawnymi członkami akademickiej wspólnoty, tak jedni jak i drudzy mają otwartą drogę do awansu - tłumaczy dr Mikołaj Iwański, prorektor ds. artystyczno-naukowych szczecińskiej akademii. - Bezpośrednim impulsem do zmian było wybranie Mirosławy Jaromołowicz na stanowisko rektory w 2020 r.. Kontekst jest jednak szerszy: studentom mówimy o sztuce zaangażowanej, wrażliwej na to, co dzieje się wokół. Jak mielibyśmy zachować wiarygodność, sami nie reprezentując tego rodzaju postaw?

Za wprowadzone zmiany Akademia Sztuki w ubiegłym roku otrzymała Nagrodę Sztuki im. Marii Anto & Elsy von Freytag. To pierwszy raz w historii, gdy wyróżnienie to otrzymała uczelnia. Jak czytamy w uzasadnieniu, nagrodę przyznano za "głęboką pionierską, systemową zmianę kulturową w obszarze równościowego języka (...)".

Rozruszać kości

W statucie szczecińskiej akademii każdy z feminatywów zapisano w dwóch lub trzech wersjach (np. rektorka i rektora). Jak mówi Mikołaj Iwański: im wyższe stanowisko, tym trudniej było znaleźć żeński odpowiednik męskiej nazwy. Asystent i asystentka, doktorant i doktorantka - to wiadomo. Ale co zrobić z dziekanem czy kanclerzem?

Ta rozterka jest symptomem szerszego zjawiska. Jak wynika z raportu "Marne szanse na awanse", opracowanego przez Fundację Katarzyny Kozyry, na polskich uczelniach artystycznych kobiety stanowią 77 proc. studiujących, 35 proc. pracowników naukowych i zaledwie 17 proc. profesorów zwyczajnych. Jak w rozmowie z "Dwutygodnikiem" tłumaczyła Anna Gromada, członkini zespołu realizującego badania, porównywalne dysproporcje występują tylko na uczelniach teologicznych. "Część kadry uważa, że kobiety zaangażują się w macierzyństwo i odejdą od sztuki, więc nie warto w nie inwestować. Niektórzy z nich szczerze mówili, że czasami na radach wydziału spotykali się z komentarzami: po co brać kogoś na asystentkę skoro za chwilę będzie w kolejnych ciążach" - mówiła.

Wspomniany raport opracowano w 2015 roku, jednak od czasu jego publikacji niewiele się zmieniło. - Dysproporcje zmniejszają się, ale bardzo powoli. W naszej akademii zmiany w tak szerokim zakresie udało się wprowadzić tylko dlatego, że jesteśmy młodym ośrodkiem - tłumaczy Mikołaj Iwański. - Od 10 lat budujemy uczelnię od postaw, nie musimy mocować się ze skostniałymi, utrwalanymi przez dekady strukturami. Mamy osiem wydziałów, z czego sześcioma kierują kobiety. Korzystne proporcje są również na pozostałych stanowiskach kierowniczek i kierowników katedr czy zakładów.

Jak może wyglądać mocowanie się z owymi strukturami wie Iwona Demko, której akademia niedawno obchodziła dwusetne urodziny. Zestaw argumentów, z którymi musiała się zmierzyć, forsując językowe zmiany, był tyle bogaty, co klasyczny. Przeciwnicy feminatywów odwoływali się do poprawności językowej (nie da się wymówić, dziwnie brzmi), ekonomii słowa (pisanie w podwójnej formie? To zajmuje tyle czasu i miejsca...) oraz zdrowego rozsądku (czy nie możemy się umówić, że "student" to takie ogólne określenie)?

- Wątpiących w poprawność językową odsyłam do wytycznych Rady Języka Polskiego, która już dawno pozytywnie zaopiniowała używanie feminatywów. Zwolennikom ogólnych form, polecam natomiast pewne doświadczenie: do grupy złożonej z pięciu kobiet i jednego mężczyzny proszę powiedzieć: drogie studentki. Zobaczymy czy ów student nie zgłosi sprzeciwu. Najwyższy czas odejść od przekonania, że "męskie" równa się "naturalne i neutralne" - wyjaśnia Iwona Demko. - Język musi dostosować się do świata, w który żyjemy - dodaje. - W tej chwili na szczęście jest to świat, w którym kobiety coraz liczniej zajmują wysokie stanowiska. Zmuszając je do pożyczania tytułów z męskiego słownika tworzymy iluzję, że nie są na swoim miejscu, że tylko na chwilę objęły funkcję przynależną mężczyźnie.

Część kobiet do językowych zmian podchodzi jednak z ostrożnością - choć popierają ideę, osobiście wolą pozostać przy męskiej formie. - Dla wielu pracownic naukowych wysokie stanowisko okupione było latami wyrzeczeń. Teraz być może boją się, że prestiż ich pozycji zostanie umniejszony poprzez feminatyw? - zastanawia się Mikołaj Iwański.

Najpierw akademia, potem seminarium

Dyskusje o żeńskich końcówkach czasem wychodzą też poza mury uczelni. Językowe innowacje szczególnie silne emocje budzą w prawicowych mediach. Po zmianach wprowadzonych przez Akademię Sztuki w Szczecinie "Niezależna" ubolewała, że "poprawna politycznie nowomowa wkrada się do kolejnych sektorów naszego życia". "Fronda" zaś oceniła zmiany jako "ciąg dalszy paranoi" i "atak na język polski".

Wygląda jednak na to, że większość społeczeństwa pozytywnie odnosi do stosowania feminatywów. Z badań SW Research wynika, że sześciu na dziesięciu Polaków uważa, że należy używać żeńskich form tak często jak męskich, a ponad 1/3 przyznaje, że stosuje je bardzo często lub zawsze.

- Mam poczucie, że za dziesięć lat feminatywy będą standardem nie tylko na uczelniach artystycznych, ale również w szkołach wojskowych i seminariach duchownych - podsumowuje Mikołaj Iwański. - Zmiany zmierzają w kierunku, od którego nie ma już odwrotu. 

Przeczytaj również:



Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: feminizm
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy