Reklama

Starcie olbrzymów

50-metrowe, podzielone na kilkadziesiąt pięter, zapełnione mieszkaniami-klitkami, bloki Hongkongu robią wrażenie. Tym większe, gdy zestawi się je z otaczającym osiedla naturalnym krajobrazem. W takiej właśnie perspektywie uchwycił je belgijski fotograf, Kris Provoost.

Choć w Polsce lubimy narzekać na ciasne mieszkania, te hongkońskie trudno nawet sobie wyobrazić. Głód mieszkaniowy, z którym od lat zmaga się przeludnione miasto, władze próbują zaspokoić budową coraz wyższych mieszkalnych wieżowców.

Rezultaty tych zabiegów są jednak dalekie od satysfakcjonujących. Ludzie co prawda zyskują dach nad głową, jest to jednak dach, za który zapłacić trzeba bajońską sumę. Średni koszt wynajmu mieszkania wynosi tutaj bowiem około 90 dolarów hongkońskich (mniej więcej 8 funtów) za 0,1 metra kwadratowego.

W efekcie, na kilkudziesięciometrowe lokum mogą pozwolić sobie nieliczni. Szczęściarzom udaje się uzyskać mieszkanie komunalne. Pozostali (ok. 25 proc. hongkończyków) gnieżdżą się zaś w maleńkich pomieszczeniach, wydzielonych z większych lokali. Co jakiś czas świat obiegają zdjęcia klitek, których lokatorzy na kilku metrach musza zmieścić całe swoje życie.

Reklama

Takie kadry, w połączeniu z opowieściami mieszkańców hongkońskich blokowisk sprawiają, że osiedla te zwykło się uważać za jedno z najgorszych miejsc do życia na ziemi. Niektórzy mówią o nich nawet "pionowe slumsy",  "mieszkania-trumny" albo "pudełka na buty".  Mieszkający w Hongkongu belgijski fotograf, Kris Provoost postanowił jednak spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy.

Artysta, w cyklu zatytułowanym "Eden od the orient", sfotografował bloki w otoczeniu naturalnego pejzażu. Ujęte na tle gór lub lasów, z drzewami na pierwszym planie, przestały być przerażające. Nabrały za to majestatycznego, ponadczasowego charakteru. Dodatkowo, mimo iż kadry Proovosta są statyczne, patrząc na nie, daje się odczuć pewne napięcie. Emanujący z nich niepokój, wynika z kontrastu między gigantycznymi, stworzonymi przez człowieka konstrukcjami, a potęgą natury. Można odnieść wrażenie, że na jednym zdjęciu ścierają się dwa olbrzymy.

Jak piszą dziennikarze serwisu architektonicznego "Dee Zeen", bezpośrednią inspiracją do realizacji cyklu, stała się pandemia koronawirusa i towarzyszący jej lockdown. "Podczas gdy większość świata została zmuszona do zamknięcia, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa, Hongkong, mój dom, został oszczędzony "- tłumaczy Provoost.

Rzeczywiście, mieszkańcom Hongkongu udało się uniknąć tak restrykcyjnych środków ostrożności, jakie zostały wprowadzone w pozostałej części Chin. Mimo tego, fotograf zaczął zastanawiać się, jaki wpływ na ludzka psychikę, miałoby długotrwałe zamknięcie w pomieszczeniu o powierzchni kilku metrów kwadratowych.  "To dało mi okazję do przyjrzenia się temu, w jakich warunkach żyjemy. Hongkong zawsze był ekstremalnym miejscem do życia. Gdyby kiedykolwiek doszło do lockdownu, prawdopodobnie dla wielu mieszkańców skończyłby się on zaburzeniami psychicznymi. Dla żyjących w tzw. pudełkach na buty, zamknięcie byłoby katastrofą".

Zdjęcia, składające się na cykl "Eden of the orient", odbiegają od stylistyki, którą zwykle posługuje się Proovost. Belg, fotografując architekturę stara się zwykle ujmować ją w formie geometrycznych, abstrakcyjnych, rytmicznych kompozycji. Jego zdjęcia są cenione przez krytyków i ukazywały się na łamach takich pism i serwisów jak: "Vogue", "Guardian", "CNN Style", czy "ArchDaily". 


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy