Reklama

Spowiedź Muchy

Uzależniona od męskiego pożądania, ale nie od mężczyzn. Sama kupuje sobie futra, biżuterię. Mężczyźni w życiu zawodowym? Pierwszy był Andrzej Wajda, potem Steven Spielberg.

W dorosłym życiu Mucha zrobiła kilka skandali i poleciała do Nowego Jorku uczyć się w szkole aktorskiej Lee Strasberga. Ledwie wylądowała w Polsce, wygrała "Taniec z gwiazdami", choć dotąd umiała tańczyć tylko na stole i barze. Teraz zagra w filmie "Och, Karol". Lesbijkę. Nic dziwnego ― w roli ofiary polskiego Don Juana nie wypadłaby wiarygodnie. Anna Mucha wraca na ekran. I zamierza na nim zostać. Nawet gdyby musiała sama wyprodukować film. Ze sobą w roli głównej.

Anna Mucha poprosiła, by wywiad z nią zrobił mężczyzna. Cóż, chciałam, by miała miły dzień. Kupiłam wąsy. Cały zestaw: wąsy Casanovy, bankiera, snoba, wieśniaka. Najlepiej było mi w tych a la Salvador Dali. Do baru hotelu Victoria z doklejonymi wąsami wpadłam kilka minut przed czasem. Rozsiadłam się w fotelu, ignorując spojrzenia barmanki i kilku biznesmenów, którzy popijali swoją poranną delegacyjną kawę. Zanim "wleciała" spóźniona Mucha, zaczął szwankować klej. Wąsy dotrwały. Cudem.

Reklama

Twój STYL: Podobno marzyłaś o rozmowie z facetem, babe!

Uścisnęłam jej dłoń. Odwzajemniła się mocnym, żeby nie powiedzieć męskim uściskiem. Głośno się roześmiała.

Anna Mucha: Lubię rozmawiać z mężczyznami, a oni ze mną. A kobiety? Ostatnio pytają mnie tylko...

Rozumiem, że o diety?

- Właśnie. Bałam się, że będziesz mnie pytać o diety.

Nie będę. Jestem hedonistką.

Mocna kawa, mocny śmiech - godzina mija błyskawicznie, na usta ciśnie mi się pytanie:

Na religię w podstawówce chodziłaś?

- Tak. I poszłam do Pierwszej Komunii. Zakonnica, która wtedy opiekowała się moją grupą, powiedziała, że rodziców, którzy nie prowadzą dzieci na religię, należy obciążyć kamieniami i wrzucić do wody. Mieszkałam niedaleko jeziorka, więc wizja topienia była dosyć realna. Ale zaraz po ceremonii zrzuciłam białą kieckę i wskoczyłam na rower. Biały pogrubia, ale rower się przydał.

Siedem grzechów głównych znasz?

- Znam. Widziałam "Seven" z Bradem Pittem (śmiech)!

Chyba tylko lenistwo jest ci obce?

- (śmiech) Cóż. Co jest pierwsze na liście? Pycha?

1. Pycha

- Pycha i próżność - moje ulubione grzechy (śmiech). Może mylę je z poczuciem własnej wartości? Byłam pewna, że jestem silna i piękna. Ale gdy dwa lata temu wyjechałam do Nowego Jorku uczyć się w szkole Lee Strasberga, przez chwilę poczułam się zagubiona. W szkole byłam jedyną Polką, w Nowym Jorku nie znałam nikogo. Po zajęciach nie miałam gdzie pójść. Czułam się samotna.

- Przed wyjazdem ogoliłam głowę na łyso - to było symboliczne - robię, co chcę, rodzę się na nowo. Ciemny makijaż, ciało ukryte w za dużych bluzach. To była ochronna fasada. Zresztą na amerykańskiej diecie szybko "dorosłam" i do tych za dużych bluz. Martwiłam się akcentem - nie spodziewałam się, że tak bardzo będzie mnie zdradzał. A tu miałam przygotować monolog. Uratowało mnie "Polowanie na karaluchy" Janusza Głowackiego, a dokładniej - monolog Anki. Aktorki, która w Polsce grywała w szekspirowskich sztukach, a w Stanach przez akcent nie znajduje pracy. Bezdomna, sypia na ławkach. - Poczułam z nią taką więź, że gdy weszłam na szkolną scenę, totalnie się odblokowałam. I ja, i mój angielski. Nauczyciele byli zachwyceni, ale prawda jest taka, że ten czas przed wyjazdem do Stanów był trudny. Czułam się wypalona.

Zawodowo?

- Zawodowo, ale nie oszukujmy się - prywatnie też. Zakończyłam związek i uświadomiłam sobie, że 18 lat wcześniej zaczynałam w "Korczaku" Wajdy i "Liście Schindlera" Spielberga, a może zdarzyć się tak, że doczekam emerytury jako Madzia Marszałek na planie "M jak miłość". Najpierw pojechałam do Azji, ta podróż miała pomóc mi odnaleźć siebie na nowo. Po powrocie poszłam do Ilony Łepkowskiej i poprosiłam o kolejny urlop. "Jak długi? - zapytała. - Roczny - odpowiedziałam. Usłyszałam: - No to cię uśmiercimy". Zrozumiałam, że jak wyjadę, na plan serialu nie ma powrotu.

- Była kolejna rozmowa. Szczera. Ilona Łepkowska, choć nie musiała, wysłała Madzię Marszałek na misję humanitarną do Afganistanu. A ja poleciałam do Nowego Jorku. Dziś jestem jej wdzięczna za zostawienie mi uchylonych drzwi. Miałam do czego wracać.

W Polsce ktoś wytykał ci brak aktorskiego wykształcenia? Czułaś się chwilami jak Dyzma w spódnicy?

- I tak, i nie. Widywałam aktorki - absolwentki szkół teatralnych, które kończyły jako sprzedawczynie w sklepie. Byłam dumna, że ja, nie mając dyplomu, grałam u najlepszych - Wajdy, Spielberga, jak równy z równym stałam na jednej scenie z Marianem Kociniakiem, Jurkiem Schejbalem, Małgosią Rożniatowską. Widziałam, że mnie akceptują, doceniają.

- Ale nawet jeśli miałam jakieś kompleksy, Nowy Jork pozbawił mnie ich do reszty. Gdy na zajęciach opowiadaliśmy o sobie, coś pokręciłam i niezamierzenie wypaliłam: "Anna Mucha, profesjonalna aktorka". Wykładowca zapytał: "Dlaczego ci się wydaje, że jesteś profesjonalną aktorką?". Ja na to, że opłaciłam szkołę pieniędzmi, która zarobiłam, grając. Usłyszałam: "OK, jesteś profesjonalną aktorką".

- Poczułam, że nawet jeśli zarobiłabym kasę, udając hamburgera w jadłodajni, to by mnie szanowali. A gdy nauczyciele zauważyli, że włóczę się samotnie, zaproponowali mi pracę na rzecz szkoły. "Przerzucanie" dokumentów w sekretariacie. Odmówiłam. Powiedziałam, że interesuje mnie produkcja. Zostałam garderobianą, bileterką, wreszcie inspicjentką z własną asystentką. Miałam sprawdzać, czy aktorki pamiętają teksty na próbie, a zaczęłam wielkimi literami nanosić na scenariuszu krytyczne uwagi. W pewnym momencie te kartki mi się rozsypały i sprawa się "sypnęła".

- Wezwała mnie reżyserka. "Sugerujesz, że tego się nie da oglądać?!", usłyszałam. Powiedziałam, że dla mnie niektóre sceny to kompletna kicha. Przykład? Dziewczyna siedzi na wózku inwalidzkim, a druga ją oskarża, że udaje sparaliżowaną. Krzyczą na siebie. Powiedziałam: "Gdybym uznała, że ta na wózku udaje, to bym ją z niego zrzuciła. Kopałabym jej nogi, przecież i tak teoretycznie niczego nie czuje. Patrzyłabym, czy zacznie się czołgać, czy może jednak naprawdę jest sparaliżowana". Usłyszałam: "Od jutra nie pracujesz jako inspicjentka". Myślałam, że właśnie straciłam robotę. A ja awansowałam na asystentkę reżysera!

I po powrocie z amerykańską pewnością siebie zadzwoniłaś do Almodóvara i Wajdy, że już jesteś?

- Byłam szczęśliwa, gdy posypały się propozycje z różnych stron. Od Andrzeja Wajdy w ramach teatru szekspirowskiego począwszy, poprzez programy rozrywkowe aż do fabuły. To był bardzo owocny i inspirujący dla mnie czas. Na szczęście prawie co dzień dzwoni telefon. Właśnie odmówiłam zagrania roli grubaski. Zadzwonili o trzynaście kilogramów za późno.

No i jednak dieta.

- Schudłam, ale nie dlatego, że naczytałam się komentarzy o grubej Musze. Ale aktor jest do grania, jak d... wiadomo. Moja d... jest do grania. Taka jest prawda.

A więcej zarabia chuda d…?

- Tak. Niestety sukces ma teraz rozmiar S. Właśnie po latach przerwy wchodzę na plan fabuły "Och, Karol". Dostałam propozycje teatralne, na jesieni pojawię się w serialu "Usta usta", codziennie czytam scenariusze. Może to rozpisany przeze mnie konkurs zainspirował twórców do podzielenia się pomysłami?

Poinformowałaś Pudelka, gdzie i kiedy można cię namierzyć?

- Najłatwiej wpaść na mnie w pracy albo pod domem. Ale przed wyjazdem do Stanów ostrzegłam ich na swojej stronie, że jeśli w Nowym Jorku zakłócą mój spokój, będą mieli prawników na karku. Byłam świeżo po wygranym procesie z "Faktem" (gazeta zamieściła wakacyjne zdjęcia aktorki opalającej się toples - przyp. red.).

- Ale niedawno byłam z mamą na pogrzebie bliskiej osoby. W kaplicy siedziałyśmy w ławce obok siebie. Odwróciłam się i zobaczyłam paparata za plecami. Podeszłam, powiedziałam: "Proszę, wyjdź stąd. Nie rób mi tego". Wróciłam do ławki i totalnie się popłakałam. Paparat wyszedł. Potem idąc w kondukcie, zobaczyłam, że gania między grobami z aparatem. Mężczyźni z rodziny próbowali mnie zasłonić - zrobili kordon. Przeprosiłam rodzinę, wyszłam. On dogonił mnie i mówi: "Aniu, nie płacz". I zapytał, co mu dam w zamian, jeśli nie opublikuje zdjęć. Gdyby nie to, że to był pogrzeb, dostałby w twarz. Ale na co dzień mój związek z paparatami jest słodko-gorzki, dzięki nim mam na przykład najlepiej strzeżone auto w kraju.

Większą przykrość sprawiłoby ci, gdybyś usłyszała: "Ania Mucha jest w głębi duszy miłą, grzeczną dziewczyną" czy "Mucha to pretensjonalna, głupia, wredna suka"?

- Największy komplement, jaki ostatnio usłyszałam to: "Pani jest normalna". Od kobiety. Niech mówią o mnie, że jestem głupią, wredną, suką. Tylko niech nie zapomną dodawać: "Ale jak dobrze wygląda!" (śmiech). Największą przykrość sprawi mi ten, kto uzna, że jestem miła i nijaka.

Chcesz wyróżniać się za wszelką cenę? Ciekawe, co powiedziałby Freud? Czy kluczem jest tu dzieciństwo?

- Nie sądzę. Było szczęśliwe. Bez traumy, choć rodzice się rozwiedli, a tata wyjechał za granicę. Gdy wrócił, zabrał mnie na osiemnaste urodziny w podróż do Azji. Odtąd stała się dla mnie mityczną krainą. Mama też ceniła wolność. Ruszała w kolejną podróż, a ja razem z nią na tylnym siedzeniu samochodu.

Jesteś jedynaczką?

- Tak, ale mam przyrodnich braci. Dużo młodszych, więc nie walczyłam z nimi o przywództwo w stadzie. A i tak od kiedy pamiętam, uwielbiałam się wyróżniać. Mama opowiada, że gdy była w ciąży myślała, że da mi na imię Julia. Urodziłam się, spojrzała na mnie i poczuła, że omdlewającej Julki ani Ofelii ze mnie nie będzie.

- Pamiętam, jak kiedyś w podstawówce nie byłam na rozpoczęciu roku szkolnego. Akurat przyszła nowa nauczycielka. Zapowiedziała, że wymaga dyscypliny. I że nie życzy sobie jakichkolwiek rozmów na lekcji, a jedyne, co chce słyszeć, to brzęczenie muchy. Klasa wybuchnęła śmiechem i powiedziała: "Będzie to pani miała zagwarantowane".

W dorosłym życiu "brzęczenie Muchy" to m.in. festiwalowa afera plecowa w Gdyni. Twoje zapowiedzi premierowych filmów: "Zaraz zobaczycie, Państwo, 'Francuski numer', nie mylcie go z francuskim numerkiem, który jest ciekawszy". I twoja suknia sięgająca miejsca, gdzie kończą się plecy.

- Sukienki eksponujące ciało jestem w stanie włożyć niezależnie od ilości fałd tłuszczu na plecach. Niezależnie od tego, czy ważyłabym 40, czy 70 kilo.

Nie ma problemu z Ttoją wagą, tylko z...

- Nie chcę kolejny raz opowiadać o Gdyni. A zresztą, czy ja przez ostatni rok zrobiłam coś skandalicznego?!

Może i nie. Wciąż ciągną się za tobą stare skandale. I cytaty nawet sprzed dziesięciu lat. O matkach Polkach, aborcji. Coś się w twoich poglądach zmieniło?

- Nie wykluczam macierzyństwa. Ale tak jak dziesięć lat temu oburza mnie, jeśli kobieta rozleniwia się, nie panuje nad swoim życiem i zasłania się dzieckiem. Nie mówię, że matka w połogu ma biegać na szpilkach, ale ciążowe hormony po jakimś czasie przestają działać. Jak ktoś uważa, że nic nie musi, bo jest błogosławioną matką, to wątpię, by czegoś sensownego nauczył dzieci.

- Nie uważam, że aborcja to bułka z masłem w stylu "zrobię skrobankę w przerwie na lunch". Ale chyba przegrałyśmy bitwę o aborcję. Może i wojnę? Dyskusja o niej zakończyła się tym, że zamiast taniej, powszechnie dostępnej dobrej antykoncepcji i wychowania seksualnego w szkołach mamy poczucie, że każda kobieta, która zdecydowała się na aborcję, jest zła. I że aborcja równa się zabijaniu. Dla mnie to kwestia podziału komórkowego. A nie człowieka, którego wysysa się odkurzaczem ze świętego łona, wyrywając rączki i nóżki. Jakoś "TO" musiało się tam dostać, a ja słyszałam tylko o jednym przypadku niepokalanego poczęcia.

To kiedy kończy się podział komórkowy, a zaczyna człowiek?

- Nie wiem. Jest granica wyznaczona przez lekarzy. Są bardziej kompetentni niż ja.

A kwestia duszy? Wiesz, Marcelina, moja 10-letnia córka, stwierdziła, że lepsza aborcja niż dom dziecka. Zamurowało mnie. Zasugerowałam, że może dzieci wolałyby żyć choćby i w domu dziecka. A ona na to: "To marnowanie lat. Dusza sama wybiera mamę dla siebie. Jak dziecko zostaje usunięte, leci do nieba i wybiera nową mamę. A potem trafia do jej brzucha".

- Też wierzę w to, że sami sobie wybieramy matkę, ojca, a nawet czas i miejsce, w którym się rodzimy. Cóż, czasem są to pierwsze kiepskie wybory, jakich dokonujemy (śmiech). Może lepiej chronić innych, korzystając z antykoncepcji?

2. Chciwość

- Urodziłam się w roku 1980, więc moje dzieciństwo, jak tamte czasy, nie było szczególnie „na bogato”. Pamiętam, jak cieszył mnie rower, który tata przywiózł z Azji. I różowy piórnik od mamy. Nigdy nie miałam Barbie. Ani kieszonkowego. Aż jako dziewięciolatka zagrałam w "Korczaku" Wajdy. Zarobiłam pierwsze pieniądze. Oddałam je mamie. Zaczęłam pomagać jej finansowo. Potem ona pomogła mnie. Dziś znów ja jej.

- Twardo negocjuję z pracodawcami. Pieniądze mi szczęścia nie dają, ale zakupy tak. Przed laty miałam chłopaka, który codziennie dawał mi kwiaty. Znudzona przyszłam do starszej od siebie przyjaciółki i powiedziałam: „Mam dosyć, nie mogę codziennie dostawać kwiatów!”. Usłyszałam: „Głupia jesteś. Korzystaj, jemu też się to znudzi”. Nie zdążyłam sprawdzić, czy mu się znudzi, bo wcześniej zakończyłam ten związek (śmiech).

- Dziś idę za radą i staram się korzystać z tego, co dają mi mężczyźni, bo a nuż to im pierwszym się znudzi. Ale jestem na tyle niezależną kobietą, że mogę sama kupować sobie biżuterię, futra, a samochody wygrywam. Nie potrzebuję do tego jakiegoś faceta. Raczej milionów, którym wdzięczna jestem za wysłane na mnie sms -y. A mówiąc serio – spędzanie czasu razem ma być przyjemnością, a nie transakcją czy otwieraniem sobie konta w banku. Dlatego na wszystko wolę zarobić sama.

I dlatego czasem trzeba wystąpić w "Tańcu z gwiazdami"?

- Właśnie. Moja przyjaciółka powiedziała: „Nie widzę innej możliwości – musisz się nauczyć tańczyć. – Chyba żartujesz?!” – wykrzyknęłam. Chciałam kasy, ale nie miałam pojęcia, że mam talent (śmiech). Stojąc pod ścianą na dyskotekach, nigdy się o tym nie dowiedziałam.

Chłopaki nie prosili cię do tańca?!

- Prosili, ale podrygiwanie „na misia” i wychodzenie z warszawskiej Utopii o czwartej nad ranem to jednak nie to samo, co profesjonalny taniec. Mogę powiedzieć, że umiałam tańczyć na barze i na stole, ale nie znałam żadnych kroków (śmiech). Gdyby nie Stany, nie wiem, czy bym się zdecydowała.

3. Zazdrość

- Nigdy nikomu niczego nie zazdrościłam. A o bogatych nie myślałam, że się „nachapali”. Z Indii, po których uwielbiam podróżować, przywiozłam kilka lekcji. Siedzę wieczorem w małej lokalnej restauracji. Obok przy stoliku staje golibroda i siada właściciel gotowy poddać się zabiegom kosmetycznym. Zszokowana pytam: „Dlaczego nie robisz tego sam, dlaczego nie w domu?”. A on spokojnie odpowiada: „Gdybym wszystko robił sam, to co robiliby inni? A tak ja ich zatrudniam, a oni czują się potrzebni”. Pieniądze napędzają gospodarkę. I nie ma w tym nic odkrywczego. Dlatego jestem za podatkiem liniowym. Wolę wydać pieniądze na konkretne rzeczy czy usługi – i tak pomóc innym, niż wrzucić je do abstrakcyjnego worka.

4. Rozpusta

- Dziś usłyszałam w radiu audycję na temat porannego seksu. Słuchacze dzwonili i mówili, że to bez sensu, bo człowiek się spieszy do pracy. Pomyślałam, jakie to szczęście, że mam wolny zawód i nie zasuwam w biurze od siódmej rano! Uwielbiam seks! Z wzajemnością (śmiech). Lubię budzić w mężczyznach pożądanie.

Nie wystarczy ci pożądanie ukochanego faceta? Musiałaś jeszcze rozebrać się w „Playboyu”?

- Nie wystarczy (śmiech)! A mężczyźni oprócz seksu dają mi inspirację. Mój pierwszy chłopak był spokojny, tolerancyjny. Od niego uczyłam się otwartości. Cóż, to właściwie naturalne, że skoro był pierwszy, byłam otwarta na nowości (śmiech). Kuba nauczył mnie cenić niezależność z jednej strony i pracę z drugiej. Chyba dość dobrze odrobiłam tę lekcję. Dziś jestem z Marcelem, uczę się od niego radości w przeżywaniu każdego dnia. Prostych przyjemności: siedzenia z rodziną w ogrodzie, radości z gry w kierki. A wracając do „Playboya”, rozebrałam się tuż przed trzydziestką. Za chwilę będzie pretekst do kolejnej sesji – „po trzydziestce” (śmiech).

Urodzona, by rozebrać się w „Playboyu”?

- No, mam nadzieję, że nie tylko po to (śmiech). Prawdę mówiąc, Marcin Meller, naczelny pisma, namawiał mnie kilka lat. Można powiedzieć, że nasza gra wstępna trwała bardzo długo. Gdy się zdecydowałam, chciałam, żeby to było coś wyjątkowego. Musiałam nadrobić stracone lata (śmiech). Po raz pierwszy w „Playboyu” czytelnicy dostali dwie różne okładki, dwie różne sesje – mogli wybrać, która estetyka bardziej ich pociąga.

Wybrać: Mucha na ostro czy soft?

- Poczułam, że jak się bawić, to się bawić. Tytuł wywiadu w „Playboyu” brzmiał zresztą Nienasycona. A swoją drogą, wszyscy pytają mnie o te zdjęcia, a ja pisuję felietony w „Playboyu”! Chyba jednak to prawda, że to pismo tylko oglądają (śmiech). Jest coś fajnego w tym, gdy kobieta potrafi się rozebrać i powiedzieć: „jestem piękna”, niezależnie od tego, jaki nosi rozmiar. Nie musi zrobić tego w gazecie, może w domu przed lustrem.

- W ramach bitwy jurorów "You Can Dance" w Białymstoku zrobiłam eksperyment. Namówiłam tysiące kobiet stojących pod sceną, by zamknęły oczy i pomyślały: „Jestem piękna”. A potem, by to krzyknęły. Krzyczał cały rynek kobiet. Chciałabym, żeby choć jedna, stojąc potem przed swoim odbiciem w lustrze, powiedziała: „Kurczę, ale jestem super!”.

Twoja mama tak o tobie powiedziała, widząc cię na rozkładówce?

- Moja mama akurat zaczęła od wywiadu, ale bardziej jej się podobała sesja czarno-biała.

Hm… Dziwne. Córka w łóżku z kilkoma facetami.

- Mama chyba miała czas, żeby się oswoić z tym, jaka jestem (śmiech). I dała mi totalną wolność. Nigdy nie mówiła, że czegoś nie wypada. Co rano budziła mnie tym samym tekstem: „Wstawaj, dziś będzie piękny dzień!”. Niekiedy przeginała. „Nie, mamo, dziś nie ma pięknego dnia. Jest klasówka z fizyki, a ja jestem noga!”, przekonywałam. A ona na to: „Nie przejmuj się, może odwołają!”. No i czasem odwoływali. Wiem, że mama się martwi, bo chciałaby, pewnie jak każda matka, żeby jej dziecko było przez wszystkich akceptowane. Ale jeśli chodzi o „Playboya”, nie bałam się o mamę, tylko o babcię. Zaskoczyła mnie. Popatrzyła i powiedziała, że gdyby była młoda, to też by się zdecydowała! To było rozczulające.

Nie bałaś się, że jak się pokażesz na rozkładówce, to już nie zagrasz u Wajdy?

- No, ale rozebrałam się i zagrałam u Wajdy! Czy z tego płynie wniosek, że Wajda kupuje „Playboya” (śmiech)? Zaprosił mnie na wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku. Czułam się równie zaszczycona, jak i oszołomiona. Chciałabym myśleć, że pan Andrzej Wajda jest trochę moim ojcem chrzestnym. Namaścił mnie na początku kariery i pomógł dostać się do szkoły w Nowym Jorku, a niedawno zaufał ponownie.

Doda też zagrała u Zanussiego. Nie słyszałaś, że „Mucha to Doda w czarnych włosach”?

- Mam świadomość, że wzbudzam zainteresowanie mediów. Że czasem z tego powodu jestem zatrudniana. Nie obchodzi mnie, co robi Doda ani inne moje koleżanki. Obchodzi mnie tylko to, co ja robię. Co robiłam przez ostatnie 20 lat? Grałam w filmach i serialu "M jak miłość", studiowałam stosowane nauki społeczne, zostałam radną, miałam swoją audycję w Radiostacji i w telewizji, poleciałam do Stanów, żeby uczyć się aktorstwa, włożyłam ogromną pracę w "Taniec z gwiazdami". I właśnie wchodzę na plan fabuły. Mało?

Mało fabuły.

- Widzisz, ale nie muszę udawać hamburgera, żeby żyć. W tym roku dostałam kilka poważnych propozycji. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to moja kariera aktorska będzie miała takie przyspieszenie jak mercedes SLS. Mam nadzieję, że dopisze mi szczęście i nie wgniecie mnie w fotelik. Bo przyznaję, że oprócz tych siedmiu grzechów popełniłam jeszcze ósmy – grzech zaniedbania. Niewybaczalny. Mogę mieć pretensję tylko do siebie.

5. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu

- Nie znoszę diet. A jeśli w restauracji dostanę danie, w które ktoś nie włożył serca, protestuję. Kocham przygotowywanie deserów, są dla mnie zwieńczeniem pysznego posiłku, momentem grzechu i radości. Uwielbiam biesiadowanie. W restauracji, ogrodzie, zimą przy kominku. Gdyby przyznawali certyfikaty hedonizmu, na pewno bym go dostała. Oddaję się pracy, bo ją kocham. Tak jak podróże, pieniądze, wino, mężczyzn. I kobiety.

Powiedziałaś: kobiety. Robisz coming out na łamach „Twojego STYLU”?

- Czy jestem bi (śmiech)? Cenię piękno, inteligencję, wrażliwość i otwartość. W tej definicji mieszczą się też niektóre kobiety. Patrzę na mowę twojego ciała. Poczułaś się zaniepokojona (śmiech)?

Jako kobieta z wąsami poczułam się nawet podwójnie zaniepokojona.

6. Gniew

Kinga Rusin powiedziała o współpracy z tobą przy "You Can Dance": „Jest takie powiedzenie, które dotyczy i filmów, i telewizji: Miło na planie, słabo na ekranie. I tak trochę jest”.

- Nie sposób uniknąć konfliktów, ale też nie przesadzałabym z reakcjami na podstawie tabloidów. Pracuję od 20 lat, wielokrotnie z tymi samymi ludźmi. Jestem byczkiem Fernando. Byle giez nie robi na mnie wrażenia. A tymczasem nieomal co dzień się dowiaduję, że kogoś nienawidzę. Wczoraj usłyszałam, że nienawidzę się z Małgosią Foremniak.

Temperamentem przypominasz mi Maseraka. Czy mi się wydaje, czy w "Och, Karol" grasz lesbijkę?

- Tak (śmiech). Nie wiem, czego Małgosia się bała. Może, że będę ją podrywać i że będzie musiała mi ulec. Albo jeszcze gorzej – że to jej się spodoba? Nie mam pojęcia, co leży u podstaw jej decyzji, ale bardzo ją cenię. Jako aktorkę i człowieka. I podziwiam jej kobiecość. Hm, właśnie – coś w tym jest! Podobają mi się takie zimne blondynki (śmiech).

Rozumiem cię, też miałam kompleks Catherine Deneuve.

7. Lenistwo

- Byłam tak leniwa, że musiałam wpaść w pracoholizm, żeby w ogóle wyjść z domu! Naprawdę. Aż bez problemu przez całe lata wstawałam o piątej rano na plan "M jak miłość". Myślę, że będę pracować do śmierci.

A na nagrobku chciałabyś mieć napisane...

- Z nagrobkiem ciężko, bo będę skremowana. Mam skrupulatnie spisany testament i scenariusz ceremonii mojego pogrzebu. To ostatnia impreza, w jakiej wezmę udział, więc chcę, żeby potoczyła się po mojej myśli (śmiech). Słyszałaś, że z prochów można zrobić diament? Myślałam o tym, ale się bałam, że np. będę diamentem w pierścionku narzeczonej syna i coś im pójdzie nie tak. Nie chcę być babcią zastawioną w lombardzie. Ale dowiedziałam się, że w Amazonii żyje plemię, które jest przekonane, że jak się zje prochy zmarłego, to on ogląda świat oczami tej osoby. Teraz już wiem, że urządzę stypę, na której do jednego z dań zostaną dosypane moje prochy.

Oglądać świat oczami kilku osób naraz. Niezła schizofrenia.

- Trochę jak z "Być jak John Malkovich". Cóż, wreszcie się dowiem, jacy moi bliscy są w łóżkach.

I co mówią o świętej pamięci Musze.

- Niech spróbują powiedzieć coś, co mi się nie spodoba. Gwarantuję kłopoty. Żołądkowe.

Paparaty wpadną na kremację?

- Pogrzeb dobrze się sprzedaje. Któryś z nich może wspomni nad moją trumną: „Fajnie, że Mucha była. Dzięki niej spłaciłem kredyt”.

Agnieszka Sztyler

Twój STYL nr 8/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy