Reklama

Sława? Nie zabiegam - część II

Wojciech Pszoniak ceni tylko to, czego nie można kupić. Ojciec nauczył go, jak być porządnym człowiekiem - bezcenne. Przeczytaj drugą część rozmowy z aktorem.

Nie żałuje Pan tego wyboru? Ma Pan trudny zawód. Roman Polański powiedział: "Aktorstwo jest niezdrowe, bo jeśli ktoś po kilkanaście godzin na dobę przeżywa swoją rolę, nie wychodzi z tego bez uszczerbku".

Wojciech Pszoniak: A z prawdziwej miłości wychodzi się bez uszczerbku? Z niczego, jeśli wchodzi się całym sobą, nie wychodzi się bez uszczerbku. Nie ma takiej możliwości. To jest ten koszt.

Więc jak Pan rozładowuje stresy? Jak radzi sobie z gorszymi dniami?

Wojciech Pszoniak: A pani? Jak pani sobie radzi?

Reklama

Płaczę lub idę spać. A potem się podnoszę.

Wojciech Pszoniak: Ja też idę spać, a potem się podnoszę. Jestem wojownikiem.

To dlatego udało się Panu bez znajomości języka zaistnieć na francuskim rynku?

Wojciech Pszoniak: To dzięki Andrzejowi Wajdzie. We Francji widzieli Ziemię obiecaną, w której zagrałem. Widać spodobał im się aktor niemówiący po francusku.

O role musiał Pan walczyć czy przychodziły same?

Wojciech Pszoniak: Do dziś nie wiem, dlaczego mnie angażowali. Czemu wciąż grałem w teatrze i w filmach w Paryżu, w Londynie, Genewie, Lozannie.

Ambasador Francji udekorował Pana prestiżowym francuskim odznaczeniem. Ordery są ważne?

Wojciech Pszoniak: Nie przywiązuję wagi do nagród, bo sztuka to nie sport, w którym wystarczy przybiec sekundę później, żeby już nie zdobyć pucharu. W sztuce wszystko jest mniej wymierne i mniej oczywiste. Ale rzeczywiście, Order Zasługi to jedno z najważniejszych francuskich odznaczeń. Choć myślę, że często o tym, kto je dostanie, decyduje przypadek. Bo przecież ktoś musi zgłosić cię do tej nagrody, ktoś musi wpaść na ten pomysł. Oczywiście jest mi miło. Ale to tylko odznaczenie. Churchill mówił: "O odznaczenia się nie prosi, odznaczeń się nie odmawia i odznaczeń się nie nosi".

Na popularności również Panu nie zależy?

Wojciech Pszoniak: Mam do niej dystans. Nie zastanawiam się nad tym, czy jestem popularny. W każdym razie paparazzi za mną nie chodzą. Oczywiście jest mi miło, gdy mnie ktoś spotyka w Paryżu, Londynie czy Warszawie i rozpozna jako Wojtka Pszoniaka. Ale ważniejsze jest to, by poprzez moje role lub choćby wywiad coś komuś dać.

Na przykład studentom?

Wojciech Pszoniak: Cieszę się, że po latach wracam do Akademii Teatralnej. Sztuki aktorskiej ich nie nauczę, bo tego nie potrafię. Ale rektor Andrzej Strzelecki najwyraźniej uznał, że mam młodym ludziom coś do przekazania. Może mój sposób myślenia, stosunek do aktorstwa, może tylko pytania, jakie zadaję sobie przez tyle lat jako aktor.

A potem Pańscy studenci będą i tak grać w serialach. Nie przeraża Pana, że ulubieńcami publiczności stają się osoby takie jak Doda?

Wojciech Pszoniak: Nie boję się o to, że zabierze mi moje miejsce. Świat miał nie tylko Sokratesa czy Ajschylosa, była też Mniszkówna czy Karol May.

Mówi Pan, że życiem kieruje przypadek. A co z przeznaczeniem?

Wojciech Pszoniak: Jeśli spojrzymy na życie oczami mistyka, to tak. W mistyce nie ma przypadków. Jest przeznaczenie. Mogę się zastanawiać, czy moja żona była mi przeznaczona, czy spotkałem ją przypadkiem. Gdyby wojna nie wybuchła, mieszkałbym pewnie we Lwowie, może nie byłbym aktorem i dziś bym tu z panią nie siedział.

To jak z pytaniem o sens życia. Leszek Kołakowski powiedział, że w życiu nie należy szukać sensu, a ten kto go szuka, sam jest sobie winien.

Wojciech Pszoniak: To jedno z pytań, które zadaje się filozofom. Może sens życia polega na tym, by być dobrym, nie krzywdzić? Każdy człowiek, nawet dzikus, ma poczucie dobra i zła. I kiedy czyni zło, wie o tym. Dziecko, które ciągnie kota za ogon, ma świadomość, że robi źle. W człowieku, który wyrządza komuś krzywdę, następuje transformacja, chyba że jest psychopatą. Człowiek nie może żyć z poczuciem winy, że kogoś skrzywdził. Musi coś zrobić z tym odzywającym się od czasu do czasu sumieniem. Jeden będzie starał się naprawić zło, inny popełni zło jeszcze większe, które zagłuszy to mniejsze.

W ten sposób szlachetny człowiek usprawiedliwia zło?

Wojciech Pszoniak: Jeśli jest pani żołnierzem i musi w czasie wojny zastrzelić wroga, w obronie własnej lub innych, to nie jest dobry czyn, ale usprawiedliwiony.

A kłamstwo? Jest usprawiedliwienie dla kłamstwa?

Wojciech Pszoniak: Jest usprawiedliwienie dla tego, by nie powiedzieć prawdy.

Zasady, uczciwość, klasa - często Pan o tym wspomina. Niepopularne dziś wartości...

Wojciech Pszoniak: Kiedy zapytano następcę tronu, księcia Paryża, dlaczego ma tak nienaganne maniery, odpowiedział: "Bo gdyby to nam odebrali, przestalibyśmy istnieć". Podobnie gdyby mnie pozbawiono zasad, toby mnie nie było. Przywiązuję do tego większą wagę niż do drogocennych przedmiotów. Dla mnie zawsze ważniejsze było być, niż mieć. Bo to jest wartość. A pieniądze, sława? Nie zabiegam. Nie zrobiłem sobie piersi, nie przeszczepiłem włosów, nie ukrywam się z kochanką.

Okropnie nudny z Pana facet.

Wojciech Pszoniak: Tak.

W dodatku ta sama od lat żona...

Wojciech Pszoniak: Rzeczywiście, nie ma o czym ze mną rozmawiać (śmiech).

Co ma w sobie Pani Barbara?

Wojciech Pszoniak: Jest prawdziwa. No ale co, mam chwalić własną żonę?

Na czym polega sekret udanego, trwałego małżeństwa?

Wojciech Pszoniak: To pytanie i mnie intryguje. Kiedyś nawet pomyślałem, że warto napisać o tym książkę. Bo to niezwykle interesujące, jak ludzie się dobierają, dlaczego są ze sobą, mimo że wciąż się kłócą, i dlaczego nie mogą żyć bez siebie. Nie ma jednej uniwersalnej recepty. Dwoje ludzi musi coś łączyć. Czasem są to dzieci. Ale na pewno nie mogą być lekarstwem na chorobę w małżeństwie. Udany związek to "ciężka praca". Oczywiście nie można wypracować miłości, ale można zadbać, by nie stracić tego czystego spojrzenia, jakie jest przy pierwszym spotkaniu.

Uważa się Pan za człowieka spełnionego? W miłości, pasjach, pracy?

Wojciech Pszoniak: Człowiek spełniony to człowiek martwy. Póki żyje, zawsze czegoś pragnie.

A Pan czego pragnie?

Wojciech Pszoniak: By jeden dzień był inny od drugiego. Żeby nie było rutyny. W pracy, miłości, przyjaźni. Rutyna jest największym zabójcą. Trzeba dbać, by nie wdarła się w nasze życie. Bo odbiera radość i sens.

Lubi Pan siebie?

Wojciech Pszoniak: Trzeba siebie trochę lubić i trochę nie lubić. Ogólnie trzeba siebie akceptować. Wtedy łatwiej żyć.

A śmierci się Pan nie boi?

Wojciech Pszoniak: Nie.

Gdyby trafił Pan do nieba, co by Pan powiedział Panu Bogu?

Wojciech Pszoniak: Powiedziałbym "dzień dobry", a potem zapytałbym go, dlaczego tak wspaniale żyłem. Bo uważam, że dostałem od niego tak dużo, że mógłbym tym obdzielić wielu ludzi.

Rozmawiała Beata Biały

Przeczytaj pierwszą część wywiadu

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy