Reklama

Sarmata z pędzlem w dłoni

Twierdził, że wcielił się w niego duch jednego z przodków sprzed trzech stuleci.

Kiedy na spotkanie rodzin ziemiańskich przybył w wytwornym stroju wizytowym, goście oniemieli. Nie tego spodziewali się po ekscentrycznym artyście. Dopiero po chwili wyszło na jaw, że spod fraka Franciszka Starowieyskiego wystaje diabelski ogon z nasyconego smołą sznura...

- Widz oczekuje od twórcy, aby go zgorszył, obraził i zaszokował - powtarzał często. I starał się tych oczekiwań nie zawodzić, także w życiu prywatnym. Teresa Starowieyska, żona artysty, na długo zapamiętała dzień, gdy weszła do domu i znalazła męża leżącego na łóżku, z zakrwawioną twarzą i pływającym we krwi, wyłupionym okiem. Do tego makabrycznego żartu Starowieyski użył koncentratu pomidorowego i piłeczki pingpongowej. Pierwszemu synowi, Antoniemu, nadał też drugie imię... Belzebub. Przez kilka lat rodzina to odkręcała, bo nie można było dziecka ochrzcić. Nawet brat Franciszka, Marek, który został księdzem, był bezradny. O nieszablonowym sposobie bycia szybko przekonali się sąsiedzi artysty. 

Reklama

Kiedy w latach 70. wprowadził się do wieżowca na warszawskim Mokotowie, na ślepej ścianie budynku wywiesił 8-metrową trupią czaszkę na znak protestu przeciwko odhumanizowanym blokom. Wyrzeźbił ją w styropianie i zaprosił telewizję na happening. Czaszka jednak denerwowała lokalne władze, szybko została zdjęta. 

Sekrety starego dworu 

Edukacja artystyczna Franciszka zaczęła się w posiadłości dziadków Siedliska w Kieleckiem. Tam się zatrzymała jego matka, Janina, po ucieczce z dworu w Bratkówce pod Krosnem we wrześniu 1939 r. i tułaczce po wynajmowanych mieszkaniach. Ojciec chłopca, Marian, który był wtedy u brata w Łabuniach na Zamojszczyźnie, został aresztowany przez NKWD i zginął na wschodzie. Franciszek doskonale zapamiętał dom dziadków. Po wielu latach potrafił opisać go ze szczegółami. W małym saloniku na parterze znajdowała się biblioteka artystyczna, a w niej książki na temat malarstwa, albumy z reprodukcjami wielkich twórców, pisma poświęcone wnętrzom. Studiował je godzinami. Razem z młodszymi braćmi, Kazikiem i Markiem, buszował po dwupiętrowym dworze i odkrywał jego tajemnice. W gabinecie dziadka, za szafami bibliotecznymi, było pomieszczenie dwa metry na dwa - schowek przed złodziejami na ubrania, buty, futra, bele materiałów. W jednym z pokoi odkręcało się śrubę i wówczas w sąsiednim można było wyjąć kawał parkietu i schować cenniejsze rzeczy pod podłogę. Z końcem wojny Starowieyscy musieli opuścić Siedliska. Ze wszystkich pamiątek zachowała się w rodzinie jedynie stara sekretera nosząca trzy ślady otwierania rosyjskimi bagnetami - w 1863, 1914 i 1945. Przechowuje ją do dziś ks. Marek Starowieyski. Zabudowania dworu spłonęły w latach 70. 

Mimo że Franciszek doradzał przy odbudowie Siedlisk ich nowemu właścicielowi, sam nigdy tam nie pojechał. Zaczął studiować malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w 1949 r. Na egzaminie wstępnym namalował obraz zgodny z kanonem socrealistycznym i zatytułował go "Robotnik przechodzi w sferę szczęścia". Choć polityka go nigdy specjalnie nie interesowała, zdarzało mu się prowokować władzę ludową. Co prawda zapisał się do ZMP, ale oddał legitymację w 1953 r. Trzy lata potem w geście solidarności z węgierskimi powstańcami namalował plakat "Płaczący gołąbek pokoju". Wykonał go na kamieniu, co pozwalało na powielanie odbitek. Innym znowu razem rozgłosił, że jedną z prac stworzył pędzlem do golenia Marka Hłaski. Pisarz był wtedy na cenzurowanym, więc opowieści wzbudziły czujność organów bezpieczeństwa. Popularność Franciszka zaczęła rosnąć w latach 60. dzięki plakatom teatralnym i filmowym. Nie były one ilustracją ani reklamą spektaklu czy filmu, ale samoistnymi dziełami sztuki. Stworzył w sumie około 300 plakatów. I ponad 2000 obrazów oraz rysunków, które są rozsiane po całym świecie w muzeach i prywatnych kolekcjach. Jego charakterystyczny podpis - wirtuozerski zawijas - sygnuje większość prac. Niektórzy nawet uznali ten podpiszą dzieło sztuki i... oprawili w ramy. 

Jego sztuka wzbudzała skrajne emocje, nie tylko entuzjazm. Niektórych widzów przerażały typowe dla artysty motywy: monstrualne, nagie babo-stwory, wielkie brzuchy, gigantyczne piersi, skrzydła zamieniające się w grzyby, czaszki, jajowate formy z kolcami bądź obrosłe oczami... Używał stylizacji barokowej, a od 1970 roku zaczął antydatować swoje dzieła o 300 lat. Uważał, że oddaje to jego stan ducha i umysłu. Czuł się Sarmatą i twierdził, że wcielił się w niego duch przodka z XVII w.

Kult kobiecości

- Ciało wyraża szalenie dużo, ale treści erotycznych u mnie niewiele - zapewniał. - Mówię raczej o sekretnych marzeniach człowieka. I dodawał: - Że piersi dojrzałych kobiet wiszą? Nie szkodzi, takie też mogą być piękne. A zmarszczki? Należy je nosić jak Virtuti Militari,bo każda oznacza tysiąc orgazmów. Lekka tusza też przydaje kobietom urody. Wykład o kryteriach kobiecego piękna zaimprowizował na konkursie Miss Polonia. Jako nagradzany na całym świecie artysta i miłośnik kobiet został zaproszony w 1984 r. do jury. Rozebrał się do pasa i zademonstrował na sobie, jak powinny wyglądać proporcje kobiecego ciała. Najwięcej czasu poświęcił pośladkom, które mogą być albo w kształcie gruszki albo jabłka. Modelki, żony kolegów czy znane panie chętnie ściągały przed nim bluzki, by pozować. Nie zawsze się potem rozpoznawały na obrazie. Często pytały: - Co, ta gruba baba to ja? Malarz niezbity z tropu odpowiadał: - Nie poznajesz swojej szyi i obojczyka? Mnie o nie właśnie chodziło. Mężowie modelek nie byli zazdrośni o sesje, powszechnie było wiadomo, że poza żoną, Teresą, nie liczy się dla niego żadna kobieta.

Starowieyski urządził ponad 20 kilkudniowych spektakli w Wenecji, Paryżu, Spoleto, Sewilli i Chicago. Na płótnach 3 na 6 metrów tworzył, zabawiając widownię anegdotami, rozmawiał z nagimi modelkami. Lubił się popisywać biegłością rysunku. Stawał bokiem do płaszczyzny i jednym ruchem rysował idealne koło! O swoich pracach mówił żartem, że tworzy, by móc kupować antyki. Kolekcjonerom podpowiadał: najważniejsze przyrządy to: dobre oko, dobry mózg i dobry gust. Zbierał oryginalne sztućce, ciekawe zegary, monety, broń, meble. Podkreślał, że człowiek jest tylko epizodem w życiu przedmiotu. Pod koniec życia (zmarł na serce w lutym 2009 r.) tworzył wolniej, ale zapowiadał, że wiosną wyjdzie na łąkę malować kaczeńce. Aby szokować twórców awangardy.

5/2016 Nostalgia

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy