Reklama

Roma Gąsiorowska: Bardzo często kobiety cechuje niezdrowy perfekcjonizm

Mam 37 lat i bardzo aktywnie żyję, dużo się ruszam. Jestem w momencie życia, który daje najwięcej możliwości do zmiany. Kult ciała, diety, ruch są popularne. Ale to nie chodzi o perfekcyjną figurę, tylko o świadomość siebie, zdrowie i samoakceptację. Kobiety, z którymi rozmawiałam przy tworzeniu tej książki, bardzo cieszyły się, że mogą podzielić się swoimi doświadczeniami. Dochodziły do wniosku, że to co robią, jest naprawdę fajne, że mogą być z siebie zadowolone. A to, jak wiemy, rzadkość - mówi aktorka Roma Gąsiorowska, współautorka książki "Całe szczęście jestem kobietą".

Katarzyna Drelich, Styl.pl: Kilka dni temu odbyła się premiera twojej pierwszej książki, dwa dni później na ekrany kin wszedł film, w którym grasz główną rolę. Nie dajesz sobie czasu na leniuchowanie.

Roma Gąsiorowska: - Leniuchowanie uwielbiam, ale rzadko mogę sobie na nie pozwolić. Aktywne życie zawodowe, prowadzenie własnej firmy i wychowywanie małych dzieci sprawiają, że nie mam na leniuchowanie zbyt dużo czasu. Raczej wybieram aktywny wypoczynek i przeplatam go medytacjami, całkowitym wyciszeniem. Ale dbam o to, żeby mieć przynajmniej pół dnia w weekend na taki totalny relaks z dziećmi i staram się je tego uczyć, że to też ważny element tygodnia.  Poza tym dużo medytuję w ruchu i we wszystkim, co robię ćwiczę umiejętność bycia "tu i teraz". To ważne, zwłaszcza przy szybkim tempie  wielkomiejskiego życia i zapracowaniu. Zdecydowanie nie jestem typem leniucha, jestem pracusiem, który dba o regularny wypoczynek.

Reklama

Jak udaje ci się łączyć pracę, prowadzenie firmy i wychowywanie dzieci? To niełatwa sztuka. 

- To prawda, nie jest łatwo, ale wiem po co to robię i mam swoje jasno określone cele. Do tego robię to, co kocham, a te wszystkie etapy, które muszę przejść , a są dla mnie nowe, traktuję jak własny rozwój i edukację. Takie podejście daje konkretne motory napędowe, a w chwilach zwątpienia robię podsumowania, zastanawiam się jak odpowiednio poukładać działania w kalendarzu, aby na tym nie ucierpiał mój najbliższy świat, czyli rodzina, bo jednak to na niej najbardziej mi zależy, i działam. Wiele rzeczy robiłam intuicyjnie od lat.

- Teraz jestem na etapie, kiedy dodatkowo wiele muszę się nauczyć, aby dojść tam, gdzie sobie wymarzyłam, że będę z moją firmą. Robię to, bo wolę powiedzieć sobie za kilka lat, że wiele się nauczyłam, niż że nie odważyłam się zaryzykować. Lubię wyzwania, lubię czuć, że żyję, lubię podążać tam, gdzie niewielu dotarło. Zawsze czułam potrzebę tworzenia. Nie chciałam być aktorką, chciałam być artystką. Zawsze pragnęłam też dawać innym ludziom możliwość rozwoju. Myślę więc, że pcha mnie ambicja, determinacja i motywacja, by łączyć różne dziedziny i żyć w zgodzie ze sobą.

- Moja firma, W-Arte , którą prowadzę od siedmiu lat, zajmuje się nie tylko edukacją artystyczną , której filarem jest szkoła aktorska AktoRstudio, rozwojem osobistym, filozofią Slow Fast Life, produkcją wydarzeń artystycznych , szkoleń, warsztatów, art-brandingiem, oprawą wizualną, wspieraniem młodych artystów. Dzięki ciężkiej pracy udało mi się stworzyć miejsce, które działa na moich zasadach. Jestem w procesie rozwoju i mam nadzieję, że uda mi się zrealizować moje marzenia na skalę międzynarodową. Nie ustaję w tym dążeniu. Robię to zarówno dla siebie, jak i dla innych. To nowatorskie i trudne, ale daje mi dużo satysfakcji. 

Mimo wielu obowiązków nie wyglądasz na kobietę zmęczoną. Przeciwnie, wyglądasz na szczęśliwą.

- Nie jestem typem osoby, która siedzi i narzeka. Nie lubię takiej atmosfery i zawsze dziwiłam się ludziom, którzy nieustannie biadolą. Jeśli nie podoba ci się sytuacja, w której się znalazłaś, to ją zmień. Oczywiście wiem, że podejmowanie niektórych decyzji nie jest łatwe, bo człowiek nigdy nie wie, co będzie za zakrętem. Ale jeśli nie spróbujemy niczego zmienić, zostaniemy w tej samej sytuacji i będziemy się dalej męczyć. Nie ma możliwości osiągnięcia spełnienia bez podejmowania ryzyka, no chyba, że jesteśmy w stanie zadowolić się tym, co przynosi do nas tzw. los i nie mamy żadnych ambicji czy planów. Poza tym, zwycięzcy, to nie ludzie, którzy nigdy nie upadają, ale ci, którzy nigdy się nie poddają. To moje motto.

- Jeśli mam kryzys, zatrzymuję się, robię wgląd w siebie i w sytuację, w której jestem, analizuję i podejmuję decyzję , żeby coś zmienić, pójść kilka kroków do przodu, nabrać dystansu. Dystans jest bardzo ważny. Tylko w takiej atmosferze można podjąć decyzje, które są racjonalne.

Do premiery książki też masz dystans?

- Może to dziwnie zabrzmi, ale tak. Zawsze marzyłam, żeby napisać książkę, ale nie z potrzeby udowodnienia sobie czegokolwiek. To przyszło tak spontanicznie i naturalnie jak inne moje projekty. W-Arte prężnie działa w temacie samorozwój, od kilku lat przygotowuję projekt dla kobiet, który będzie im dawał konkretne narzędzie i umożliwiał realizowanie się na wielu poziomach: zawodowym, prywatnym, rodzinnym. W momencie, kiedy dostałam propozycję zagrania w filmie "Całe szczęście" trenerki fitness, pomyślałam, że fajnie, jeśli uda mi się pójść o krok dalej, dać coś od siebie i podziałać na wielu płaszczyznach. Dlatego podjęłam temat książki, wydawnictwo Agora zgodziło się na ten projekt ze mną, zaprosiłam Sylwię Stano, którą znam od lat, i z którą oprócz książki planowałyśmy wyjście z tematem rozwoju kobiet dużo dalej. To się udało.

- Napisałam książkę z potrzeby dzielenia się doświadczeniem i narzędziami ułatwiającymi porządkowanie życia w tym zagonionym, skomercjalizowanym świecie. To pierwszy krok, już powstaje blog Jestem Kobietą, , planujemy warsztaty, kolejną książkę. W-arte nie tylko koordynuje te wszystkie prace i projekty, ale również jest odpowiedzialne za stronę wizualną książki i materiałów promocyjnych. To duży projekt.  

- Mam potrzebę dzielenia się metodami samorozwoju, które ktoś inny przekazał mi wcześniej. Trzeba się skonfrontować z przeszłością, rodziną, ze swoim wnętrzem. Trzeba przepracować różne tematy w sobie. Może to trwać pięć lat, a może trzy miesiące.

Wydaje mi się, że twoja książka jest pełna takich właśnie narzędzi do samorozwoju.

- Bardzo mi miło, że tak uważasz! Mam nadzieję, że lektura będzie punktem zwrotnym dla wielu kobiet. Zależało nam (mnie i Sylwii Stano) na tym, aby podzielić się nie tylko naszym doświadczeniem, ale zestawić je z z różnymi kobietami tak, by każda rozmowa opowiadała o innych doświadczeniach, emocjach. Po to, by czytelniczki nie naśladowały tych kobiet, ale zastanowiły się, kim same są i czego potrzebują. Żeby się przebudziły. Jest tyle sposobów, choćby medytacja. Albo być tai-chi, bieganie, spacery.

- Mam 37 lat i bardzo aktywnie żyję, dużo się ruszam. Jestem w momencie życia, który daje najwięcej możliwości do zmiany. Kult ciała, diety, ruch są popularne. Ale to nie chodzi o perfekcyjną figurę, tylko o świadomość siebie, zdrowie i samoakceptację. Kobiety, z którymi rozmawiałam przy tworzeniu tej książki, bardzo cieszyły się, że mogą podzielić się swoimi doświadczeniami. Dochodziły do wniosku, że to co robią, jest naprawdę fajne, że mogą być z siebie zadowolone. A to, jak wiemy, rzadkość.

My, kobiety, mamy do krytykowania samych siebie szczególną skłonność...

- To wynika z ambicji, udowodnienia sobie i innym czegoś "na siłę". Nie chcemy pozwolić sobie na choćby najmniejszy błąd. Bardzo często kobiety cechuje niezdrowy perfekcjonizm, niezadowolenie z siebie, mimo że odnoszą wiele sukcesów. Można oczywiście powiedzieć, że każda kobieta jest piękna, ale te, które czują, że są atrakcyjne dla płci przeciwnej, nakładają na siebie jeszcze więcej poczucia obowiązku, presji i - paradoksalnie - mają dużo więcej kompleksów, niż można sobie wyobrazić.

Ale ta atrakcyjność też z czegoś wynika. Może to oczywiście być akceptacja i wewnętrzny spokój który bije od tych kobiet, a może być wprost przeciwnie - atrakcyjność zewnętrzna jest maską, która odgradza kobiety od nieprzerobionych kompleksów.

- To prawda. Trzeba o tym gadać, w końcu wyluzować. Zaakceptować, że czas mija, uroda też. A jednocześnie zdać sobie sprawę z tego, że nasza warstwa wierzchnia, która traci kolagen i zapisuje każdą naszą chwilę z życia, każdy stres i każdą niedospaną noc, może z czasem zyskiwać na wartości - tylko pod warunkiem, że dbasz o siebie w środku. Bo jak masz czyste sumienie, prawdę w sobie, nie krzywdzisz innych, emanuje z ciebie piękno. A jak jesteś osobą, która manipuluje innymi, snuje intrygi, eliminuje innych ze swojego życia w okropny sposób, to nawet piękna powierzchowność ci nie pomoże.

Każda z twoich bohaterek, niezależnie od wielu, sprawia wrażenie kobiety znającej siebie, swoje potrzeby i cele. Maffashion, która nie ma jeszcze 30 lat, czy Anna Dymna, która jest - przynajmniej dla mnie - wzorem kobiecości, dojrzałości.

- Samoświadomość i poczucie jedności, prawo do popełniania błędów, ciężka praca w dążeniu do celu, umiejętność czerpania siły z porażki, nie zachłystywanie się sukcesem.

Ale to poczucie jedności nie jest wcale takie oczywiste. Częściej spotykasz się z kobiecą solidarnością, czy zazdrością i rywalizacją?

- Kiedy patrzę na to w kontekście mojego zawodu, to głównie z rywalizacją. Nie chcę tu generalizować, bo ta praca jest koszmarnie stresująca i wymaga dużej siły psychicznej zarówno od kobiet, jak i mężczyzn. Ale to chyba nie jest wpisane tylko w ten zawód, staje się po prostu powszechne w dzisiejszych czasach. Ludzie porównują się już od najmłodszych lat. Kobiety rzadko są solidarne, a jeśli są, to wybiórczo. Mam jednak poczucie, że to się trochę zmienia. Obracam się wśród osób świadomych, mądrych, które potrafią nazwać swoje emocje. To miłe doświadczenie, więc nawet ta zazdrość jest niekrzywdząca i zdrowa.

- Tej niezdrowej doświadczałam od czasów szkoły aktorskiej. Byłam drugą osobą, po Maćku Stuhrze, i pierwszą dziewczyną, która miała indywidualny tok nauczania ze względu na pracę w zawodzie od pierwszego roku studiów. Czułam, że to wkurza innych. Dziewczyny były zazdrosne. Kiedy pojawiałam się w szkole, robiło się pusto, nikogo nie było. Rozumiałam, że jak mi się powodzi, bo ktoś mnie zauważył i spełniam swoje marzenia, inni mogą się irytować. Do tego moje doświadczenia sprawiały, że miałam dużą skalę tzw emocjonalnej wrażliwości, do tego inteligencję emocjonalną i odwagę, to była mieszanka wybuchowa, tak ceniona w zawodzie aktora.

- Do tego w środowisku i w szkole mówiono, że jestem zdolna i inni to słyszeli. Nie wymagałam od nikogo, żeby cieszył się ze mną.Ja musiałam nabrać pewności siebie, żeby w to uwierzyć i z tego korzystać,ale jeśli chodzi o koleżanki w moim zawodzie, to raczej miałam ich mało, to w jakimś momencie się zmieniło, bo dzięki mojej zawodowej drodze zaczęłam pracować raczej z ludźmi, którzy osiągają sukces i wśród nich już nie ma aż takiej konkurencji, każdy zna swoją wartość, wie jakimi prawami rządzi się rynek i ma więcej dystansu. Wśród osób spełnionych częściej słyszy się, że mają dobre intencje w stosunku do innych. Kiedy spotykam młodsze dziewczyny, też zdolne, często mówią: "No już moje koleżanki ze szkoły przestały być moimi koleżankami". My, starsze koleżanki, które jesteśmy jednymi z nielicznych w zawodzie utrzymującymi się od lat na tzw topie, mówimy im wtedy, że taka jest kolej rzeczy.

Zaraz, ale dlaczego? 

- Masz sto osób i pośród nich tylko pięć jest wybitnych. Czy te pięć osób ma się przypodobać tym dziewięćdziesięciu pięciu zazdrosnym? Nie. Nie ma sensu się tym specjalnie zajmować, pod warunkiem, że nie krzywdzisz innych. Nie masz aż takiego wpływu na to, czy ktoś cię będzie lubił, możesz po prostu nie krępować innych. Rozumiem, że ktoś jest zazdrosny, wyczuwam, kiedy komuś włącza się chora rywalizacja i po prostu odcinam się, idę dalej , a w duszy współczuję. Jeśli ktoś nie spełnia swoich marzeń i denerwuje się twoimi sukcesami, to możesz pomóc tej osobie tylko w jeden sposób: odsuwając się od niej i robiąc swoje. To jest stadna rywalizacja, może dlatego uważam to za naturalne.

Tę stadną rywalizację widzisz częściej u kobiet czy u mężczyzn?

- Mężczyźni mierzą się z czymś innym. Od dziewięciu lat jestem w związku małżeńskim. Realizowałam się jeszcze zanim weszłam w tę relację, już wtedy miałam pewną pozycję zawodową i zabezpieczenie finansowe. Spotkałam mężczyznę, który, jeśli chciał ze mną żyć, musiał przyjąć to jaka jestem. A byłam i jestem kobietą, która radzi sobie świetnie. Dla mężczyzn kobiety świadome, spełnione zawodowo, to w dalszym ciągu wyzwanie. Uwielbiam facetów, którzy się rozwijają, uwielbiam mojego męża. Michał jest bardzo silny, wykonuje tę samą stresującą profesję co ja, wymagającą poświęcenia, zamknięcia się.

- Zgranie się w codziennym funkcjonowaniu z dziećmi, które potrzebują od rodziców zupełnie czegoś innego niż antyrodzinny zawód aktora, jest trudne. Myślę, że faceci dziś mają wysoko postawioną poprzeczkę i z pewnością rywalizują między sobą, ale często też rywalizują z kobietami, albo starają się jakoś odnaleźć w tych nowych realiach silnych niezależnych kobiet. Ja uważam , że można i zależy mi na tym, żeby się z mężczyzną porozumieć. Nie chcę budować swojej niezależności kosztem rozwoju osobistego mojego partnera, czy kosztem życia rodzinnego, dążę do swego rodzaju pełni i nad tym bardzo ciężko pracuję, a nawet powiedziałabym współpracuję, bo to nie jest jedynie moja praca, ale wymaga zsynchronizowania wszystkich osób , które należą do naszej rodziny.

- Każde z nas szuka balansu miedzy życiem zawodowym, a związkiem - nota bene bardzo wymagającym. Bo żadne nie chce odpuścić, wysoko stawiamy poprzeczkę. Kiedy ktoś ma inne zdanie, długo o tym dyskutujemy. To jest praca na otwartym sercu i na świadomości. Ale daje możliwość wejścia w prawdę, w miłość. Miłość, która wymaga ogromnej elastyczności i dostosowywania się do różnych etapów w życiu.

- W swojej książce chciałam poruszyć też temat związków z silnymi kobietami, bo modele życia z nimi mogą być zupełnie różne. Osoba, która żyje obok ciebie, nie ma obowiązku, żeby w 100 procentach akceptować cię taką, jaka jesteś. Nie można tego od nikogo wymagać. Jeśli tak jest, to super. Ale jak masz jakieś wady, to powinnaś nad nimi pracować, a nie oczekiwać, że partner będzie je akceptował. Rozmawiajmy o ograniczeniach, o kompleksach, o tym, co nas blokuje w rozwoju osobistym.

I o wstydzie. W jednej z rozmów poruszasz ten temat i mówisz, że kobiety bardzo często wstydzą się nawet rozebrać przy partnerze. Zastanawiam się, czy to wynika bardziej z wieloletnich kompleksów, czy z traktowania przez partnera?

- A jak ty myślisz?

Partner ma duży wpływ na to, czy mamy przy nim kompleksy i czy nie wstydzimy się przed nim rozebrać. Jak pozwala ci się realizować i cię wspiera, a nie blokuje i demotywuje, to chyba łatwiej jest też w sypialni.

- Super, że to mówisz, że masz takie przemyślenia po lekturze. My, kobiety, możemy długo o tym gadać. Dźwiękowiec, który nagrywał nasze wywiady, był w szoku: jak można trzy godziny rozmawiać na jeden temat? A my potrafimy i chcemy, to właśnie często zarzucamy mężczyznom, my kobiety, że nie chcą nas wysłuchać, że nie obchodzi ich co myślimy, co czujemy, a my często w ten sposób wyzbywamy się wstydu. Przed jednym partnerem się blokujemy i brakuje nam odwagi, a przed drugim stajemy wyzwolone i zadowolone z siebie. I to nie jest tylko kwestia cielesności.

- To, jak będzie wyglądało twoje życie seksualne, zależy w dużej mierze od rozmowy. Jeśli cokolwiek nawala w związku, to w łóżku będzie to odczuwalne. Jak mówią specjaliści: Seks jest papierkiem lakmusowym relacji. Oczywiście mówimy tu o seksie w wieloletnich związkach, nie o namiętności, która działa na zasadzie wyzwalających się związków chemicznych w organizmie, ale o dojrzałej relacji i seksie dojrzałym.

A rozmowy o toksycznych relacjach?

- Konieczne. To tak naprawę nasze porażki i trudne doświadczenia nas budują. Oczywiście nie od razu, najpierw wali nam się cały świat i często sięgamy bardzo boleśnie do środka, ale jeśli potrafimy się z takich doświadczeń podnieść, to jesteśmy bogatsze, mądrzejsze i ostrożniejsze. Pamiętam, że byłam kiedyś w ciężkim momencie mojego życia, przez związek, który kompletnie nie dawał mi poczucia spełnienia, tylko bardzo mnie krzywdził. To trwało długo i moja siostra, najbliższa mi osoba, zaczęła pytać, co się ze mną dzieje, mówić, że jestem jakaś inna niż zazwyczaj, a raczej, że mnie nie ma, że gasnę. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Tak naprawdę dzięki temu, że zaczęła się poważnie o mnie martwić, zauważyłam, że coś nie gra, pomału zaczęłam z tego wychodzić, a kiedy się ocknęłam, zrozumiałam o co jej chodziło.

- To było bardzo trudne, ciężko było mi z tej toksycznej więzi wyjść, ale jestem pewna, że to doświadczenie w dużej mierze mnie zbudowało, że dzięki temu w kolejnych związkach już nie wchodziłam w podobne sytuacje i byłam bardziej Musiałam jednak do tego dojść sama. Ona mi nie mówiła, co mam robić, tylko przy mnie była, na zasadzie: "Jeśli chcesz być teraz brzydka i smutna, to i tak jestem przy tobie, ale zobacz, jaki on ma na ciebie wpływ. Ale jak będziesz robiła to przez pół roku, czy cztery lata, to mamy problem. Pomogę ci pod warunkiem, że pójdziesz krok dalej". Tak powinnyśmy rozmawiać o toksycznych relacjach. Dawać sobie nawzajem opiekę i wsparcie. Ja też wiele razy byłam w takiej sytuacji od drugiej strony, widziałam, że coś niedobrego dzieje się w życiu bliskich mi przyjaciółek i jeśli za długo w tym trwały, przestawałam im doradzać, bo to nie miało sensu. Czasem nie jesteśmy w stanie komuś pomóc, jeśli ten ktoś tego nie chce . To ważne, żeby to zrozumieć i nie chcieć nikogo na siłę zmieniać, ulepszać, żyć za kogoś. I bardzo ważna sprawa -jeśli jesteśmy w relacji, która czujemy, że nas niszczy, trzeba wyjść do ludzi , szukać wsparcia na zewnątrz. Nie zostawać z taką relacją w czterech ścianach.

Czym jest dla ciebie świadoma kobiecość?

- Analizowaniem każdego dnia, w jakim jestem momencie i z czego wynikają moje decyzje. Akceptowaniem siebie, dawaniem sobie możliwości do popełnia błędu. Rozwojem. Czyli po prostu miłością do samej siebie.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy