Reklama

Raport: Pokolenie wolność

Nie pamiętają życia bez paszportu ani kartek na czekoladę, bo jako pierwsze pokolenie urodziły się i wychowały w nowej Polsce. Wolnej, ale wcale nie łatwiejszej do życia. Jak wyobrażają sobie przyszłość? O czym marzą? Co jest dla nich ważne?

O sobie i swoich równolatkach, często zaskakująco, opowiadają rówieśniczki „Twojego STYLU”: Anna, Joanna, Sylwia, Kasia, Marta, Ewelina i Natalia.

Dorosłość

Mamy po dwadzieścia lat, czujemy się na trzydzieści parę.

Anna Markowska: - Gdy patrzę na datę urodzenia w dowodzie, coś mi nie gra. Mam 20 lat, a czuję się dużo starzej. Dziecko ściera się we mnie z dorosłym. Czasem idę do klubu, potańczyć, ale potem mam poczucie winy, że nie robię czegoś ważniejszego, pytam siebie: „OK, jestem tu. I co dalej?”.

Joanna Szawarska: - Nie chodzę na imprezy, bo wieczorami jestem zmęczona po tygodniu pracy i po weekendzie na uczelni. Kluby? To dziecinada, tak się bawiliśmy w liceum. Kiedy mam dzień wolny, najchętniej bym spała albo słuchała muzyki: Amy Winehouse, Muse, Placebo. Ale wpadam wtedy w melancholię. Zastanawiam się, jak będzie wyglądało moje życie. Dotychczasowe modele skompromitowały się. Rozwody, rodziny patchworkowe, samotne życie pracoholików – to cierpienie, cierpienie i jeszcze raz cierpienie, więc dorosłość trochę mnie przeraża. Nawet nie ma w co uciec – wyścig szczurów też już się skończył, nie chcę oddawać życia pracy.

Reklama

Katarzyna Pawlukiewicz: - Rówieśnicy ze studiów dziennych żartują: „Kaśka, zestarzałaś się, już nie bawisz się jak kiedyś”. Czasem rzeczywiście z trudem ukrywam zmęczenie, a jeszcze w weekend chodzę na zajęcia. Niektórzy w firmie nie wierzą, że mam tylko 20 lat. Czasem mówią: „Już pracujesz na cały etat? Współczuję”. Ale przecież im wcześniej się zaczyna, tym więcej się zyskuje. Ponoć wyglądam na starszą. Może to przez mój styl ubierania się. Lubię dopasowane spódnice do kolan, szpilki. Dziś mam na sobie 12-centymetrowe, długo na nie polowałam, bo nigdzie nie było mojego rozmiaru. Koleżanki przywiozły mi je z Kopenhagi. Nawet dużo starsze znajome są w szoku, że umiem w nich chodzić.

Marta Kuc: - Mama się ze mnie śmieje, kiedy mówię, że mam doświadczenie życiowe. Ale ja uważam, że ja i moje koleżanki przeżyłyśmy więcej niż nasi rodzice w wieku 20 lat. Czasem jestem przerażona, gdy czytam swoje wiersze, które powstały po rozwodzie rodziców. Jako czternastolatka napisałam: „A jego tętnice to ślepe tunele, nie prowadzą wcale do serca”. Nauczycielki pytały: „Skąd to spisałaś?”. Potem miałam nawet dokończyć tomik, ale wydarzyło się coś pozytywnego i już nie czułam potrzeby pisania. Dziś jestem weselsza.

Rodzice

Nie buntujemy się przeciw nim, czujemy się za nich odpowiedzialni.

Anna Markowska: - Moja mama kilkanaście lat pracowała w liniach lotniczych, zwiedziłyśmy razem Mauritius, Tajlandię, Hiszpanię, Maltę, Norwegię. Odkąd pamiętam, radziłyśmy sobie same. Rodzice krótko mieszkali razem. Ale wyrosłam już z pretensji do nich o tę sytuację. Kiedyś było w modzie obwinianie rodziców za życiowe problemy i chodzenie latami na terapię, „bo ojciec był wymagający”. Ja myślę, że to, jacy jesteśmy, zależy tylko od nas. Od naszych wyborów. Od tu i teraz.

Joanna Szawarska: - Rodzice mówią: „Jesteś młoda, przed tobą wszystko”. Ale ja myślę, że mogą mnie spotkać i dobre, i złe rzeczy. Skąd ten pesymizm? Starsze pokolenia też miały przed sobą wszystko, ale teraz nie są zadowoleni. Ja, moje koleżanki wiemy sporo o życiu, bo rodzice nam się zwierzali i często załatwiali swoje sprawy przy nas. Jesteśmy ofiarami mody na wychowanie dziecka na partnera. Dlatego dla swoich dzieci chciałabym być przede wszystkim matką, nie koleżanką. Jeśli będę chciała opowiedzieć przyjaciółce o problemach z mężem, nie będę robić tego, gdy dziecko jest obok.

Sylwia Szcześniak: - Wyprowadziłam się od mamy do mieszkania, które kupił mi tata. Rodzice są rozwiedzeni. Mama zawsze była liberalna, ale wyznaczała granice – miałam wracać do domu najpóźniej o trzeciej w nocy. Jako 18-latka nie akceptowałam ograniczeń. Dopiero gdy zamieszkałam sama, nauczyłyśmy się żyć razem. Czasem przyjeżdżam do mamy na tydzień, półtora, mimo że dzieli nas tylko kilkanaście przystanków autobusem. Wtedy w domu jest bajka. Mama mi gotuje, pierze, gadamy, oglądamy filmy. Nawiązałam też lepszy kontakt z tatą. Odkąd mieszkam sama, zaczął mnie odwiedzać. Już nie buntuję się przeciwko rodzicom – raczej dbam o więź, nadrabiamy zmarnowany czas. Odkąd pamiętam, miałam nianie. Nie chciałabym takiego scenariusza dla moich dzieci. Wolałabym mieć mniej pieniędzy i więcej czasu dla nich.

Przyjaciele:

Nie wymagamy zbyt wiele od ludzi.

Joanna Szawarska: - Wśród znajomych w Warszawie mało kto ma czas na spotkania – większość godzi pracę ze studiami. Muszą wystarczyć profile na Facebooku, piszemy, co robimy, zamieszczamy zdjęcia. Komunikujemy się przez internet. I nie jest to szybka wymiana myśli jak w rozmowie. Ktoś napisze: „Właśnie widziałem ostatni sezon 'Zagubionych'”. Gdy się zaloguję, dodam komentarz: „Muszę obejrzeć!”, ktoś na drugi dzień odpisze mi: „Przygotuj chusteczki”.

Marta Kuc: - Przyjaciółki mam dwie, może trzy. To osoby, które myślą jak ja, mają podobną wrażliwość. Gdy się spotykamy, gadamy o trudnych sprawach, związkach, analizujemy emocje, ale też śmiejemy się, wygłupiamy. Gdy coś złego się dzieje, raczej nie dzwonię od razu, zwłaszcza gdy jest późno. Ludzie nie są od tego, żeby zarzucać ich swoimi frustracjami.

Sylwia Szcześniak: - Mam mnóstwo znajomych, ale staram się nie imprezować cały weekend. A w tygodniu góra dwa dni. Co tydzień chodzę na „piwne wtorki” z karaoke. Śpiewamy piosenki Dżemu, Hey. Robię też domówki. Przed świętami – spotkania wigilijne lub „jajeczko”. Pieczemy ciasta, robimy sałatki. Ale znam sporo osób, które w tygodniu, po zajęciach, wychodzą na drinka, żeby odreagować, zupełnie jak trzydziestolatki po pracy w korporacji.

Natalia Koralewska: - Oddzielam przyjaciół od znajomych. Tych pierwszych można mieć kilku. To ludzie, którym nie boję się powiedzieć o lękach, nie udaję, że jest lepiej, niż jest. Nie mam pseudoprzyjaciół, nie zapraszam na urodziny kilkuset znajomych z Facebooka.

Miłość:

Szczęśliwy dom na całe życie.

Anna Markowska: - W związek z obecnym chłopakiem weszłam jako szesnastolatka, bardzo intensywnie. Zaczęliśmy u siebie pomieszkiwać – teraz rodzice są liberalni. Ta relacja była dla mnie trochę jak poligon doświadczalny. Nigdy nie mieszkałam z ojcem. Nie znałam męskich zachowań, sposobu pojmowania rzeczywistości. Chłopak nie chciał gadać, rozrzucał rzeczy po podłodze. Myślałam, że robił tak, bo mu się znudziłam. Szybko wdarł się strach, że to wszystko może się rozsypać, no i zrobiło się toksycznie. Teraz wprowadziliśmy zasadę: nic na siłę. Nie ma kontrolowania, zazdrości, jeśli ktoś będzie chciał odejść, druga osoba mu na to pozwoli. Chcę stworzyć związek na całe życie, ale dopiero tego życia się uczę. Nasi rodzice wiedzę o tym, jak wyglądają relacje w rodzinie wynieśli z domu, nam zostają nieliczne, szczęśliwe domy znajomych oraz książki, telewizja. Lubię serial "Usta usta". Problemy pokazanych w nim par są podobne do naszych, mimo że bohaterowie są od nas o prawie dwadzieścia lat starsi.

Joanna Szawarska: - Od Bridget Jones różnię się tym, że nie szukam desperacko faceta. Bez niego czy z nim czuję się równie wartościowa. Nie mam złych doświadczeń w miłości. Związki miałam mało znaczące, chociaż Warszawa fajnie się zaczęła. Szybko poznałam chłopaka. Na początku był szał. Randki, kwiatki, wypady na pizzę. Ale chłopcy żyją teraz w innym świecie, liczą się gry komputerowe, iPody, iPady, wszystko, co wyprodukuje Apple, oraz mangi i komiksy. Zakończyłam związek. Skoro na jego SMS nie potrafiłam odpisać: „Też cię kocham”, to po co być razem? Rodzinę chciałabym mieć, ale to dopiero plany.

Ewelina Sikorska: - Jestem w ciąży, w drugim miesiącu. To nie dramat. Ze swoim chłopakiem jestem trzy lata, on studiuje ekonomię, kocham go, a on mnie. Dziecka jeszcze nie planowaliśmy, ale myślę, że taką sytuację sobie wymodliłam. Inaczej nie mielibyśmy motywacji, żeby zamieszkać razem, a ja – żeby rzucić studia. Choć już od dawna o tym marzyłam. O własnym domu też. Czuję, że to, czego nie dostałam w rodzinie – radości, spokoju – chcę jak najszybciej dać swoim dzieciom.

Sylwia Szcześniak: - Chłopaków wybieram dużo starszych. Myślę, że wpływ na to miał fakt, że od 11. roku życia nie mieszkam z tatą. Co myślę o rozwodach? Nie, gdy ma się dzieci. Trzeba być odpowiedzialnym za uczucia innych. Nasi rodzice za łatwo odpuszczali. A jeśli nie da się już żyć razem? Przynajmniej nie kłócić się przy dzieciach. Bo ja teraz nie wiem, czy z kimś można stworzyć normalny dom na całe życie? I jak to się robi? Zamieszkałam z chłopakiem zaraz po tym, jak wyprowadziłam się od mamy. Bardzo go kochałam, wiązałam z nim przyszłość. Wcześniej miałam dwa związki po dwa lata, ale ten ostatni to była miłość życia. Spędziliśmy razem półtora roku. Chciałam zbudować z nim dom – coś, czego nigdy nie miałam. Nauczyłam się robić kotlety, piec ciasta. On pilnował, żeby było odkurzone, a zakupy w lodówce. Za bardzo się pospieszyliśmy z dorosłością. Zabrakło porozumienia. A ja się uzależniłam i po rozstaniu nie potrafiłam się pozbierać. Czuję, że nikogo takiego już nie spotkam. Bardzo chcę stworzyć szczęśliwą rodzinę, ale czasem powodzenie tego planu wydaje mi się tak abstrakcyjne, jak lot na Księżyc.

Marta Kuc: - Nie ma nic atrakcyjnego w byciu singlem. To nieszczęście człowieka. Niedojrzałość, lęki maskowane cynizmem albo pseudowymaganiami: "On musi być zabawny, szalony...". Po co się chwalić takim podejściem, robić z tego modę? Nie oglądam seriali jak "Seks w wielkim mieście". To obracanie w żart problemów emocjonalnych. W ogóle myślę, że my, urodzeni w kapitalizmie, paradoksalnie jesteśmy bardziej konserwatywni niż dzisiejsi trzydziestoparolatkowie. Kiedy rozmawiam z koleżankami, większość mówi, że priorytet to rodzina, a nie świetna praca. Myślę, że już za kilka lat pracodawcy będą musieli dać matkom małych dzieci elastyczne godziny pracy. W korporacjach tworzyć żłobki i przedszkola.

Natalia Koralewska: - Zanosi się na stały związek! Zawsze myślałam, że gdy kogoś poznam, będzie wielkie "wow". Ale u nas zaczęło się spokojnie. Poznaliśmy się u znajomych, zaczęliśmy spotykać. Mój chłopak stał mi się bliski najpierw jako przyjaciel. Myślę, że to dobra kolejność.

Pieniądze:

Tylko niezależność finansowa.

Anna Markowska: - Drażni mnie rewia na ulicach Warszawy. Dzieci bogatych czterdziestoparolatków w okularach Ray Ban, zerówkach, tenisówkach Converse i paskach Gucci. Lansują się w kawiarnianych ogródkach, piją kawę i palą djarumy. Myślą, że są dorośli. Wysyp sobowtórów. Mnie wystarcza to, co mam od rodziców. W miesiącu mogę wydać na ciuch, wyjście do kina, książkę. Do pracy jestem gotowa pójść w wakacje, bo na razie skupiam się na nauce. Pieniądze mnie nie określają.

Joanna Szawarska: - Znajomi, nawet na studiach dziennych, dorabiają. Nie jesteśmy już dziećmi, żeby prosić mamę o kieszonkowe. Sama płacę za szkołę 400 złotych miesięcznie i zarabiam na swoje utrzymanie. Siedem miesięcy pracowałam jako kelnerka. Zdarzyło się, że przez 16 dni po 10–13 godzin, bez dnia wolnego. Byłam tak zmęczona, że trzęsły mi się nogi. Dostawałam pięć złotych za godzinę plus napiwki. To normalna stawka. Zdarzało mi się zarobić 1500 miesięcznie, ale 400 wydawałam na kawę. W Warszawie jest tak, że jeśli chcesz z kimś pogadać, musicie iść na kawę, która kosztuje 10 złotych. Z pracy zwolniłam się sama, kiedy szef wyrzucił kelnerów i zostawił tylko mnie, żebym szkoliła nowych. Wiedziałam, że też dostanę wypowiedzenie. Był przekonany, że kelnerzy są wydajni tylko na początku. Jestem zbyt ambitna na takie traktowanie. Bałam się, czy znajdę pracę, ale godność jest ważniejsza niż pieniądze. Szukałam miesiąc. Zatrudniłam się w sklepie z ciuchami w galerii handlowej.

Katarzyna Pawlukiewicz: - W moim rodzinnym domu kieszonkowe dostawałam za coś. Rodzice chcieli nas nauczyć, że pieniądze nie biorą się znikąd. Żeby kupić wymarzone drogie spodnie, musiałam na przykład umyć okna. Nauczyło mnie to szacunku do finansów. Dlatego przeniosłam się na studia zaoczne i poszłam do pracy. Chciałam być fair w stosunku do rodziców, nie obciążać ich czesnym w prywatnej szkole. Chciałam też bardziej stanowić o sobie. 650 złotych miesięcznie płacę za szkołę. Stać mnie na markowe ciuchy, ale część pieniędzy też odkładam. Na czarną godzinę. U rodziców wszystko mam za darmo.

Marta Kuc: - Życie akademickie jako synonim imprez i lenistwa? Student, czyli ktoś, kto nic nie robi? Naprawdę tak się kiedyś żyło? Studiuję na Uniwersytecie Warszawskim i niczego takiego nie obserwuję. Trochę dziwne, żeby w naszym wieku prosić rodziców o kasę na wszystko. Potrzeb jest dużo. Chcemy dobrze wyglądać, zwiedzać. Ja dorabiam, dając korepetycje z angielskiego, a w weekendy pracuję w herbaciarni. Nie dokładam się do życia, ale raz w miesiącu kupuję mamie prezent. Mam nadzieję, że jak zacznę zarabiać więcej, zafunduję jej wycieczkę na Sycylię, a ona popłacze się ze szczęścia, że ma taką córkę.

Ewelina Sikorska: - Studiowałam zarządzanie w Olsztynie. Dzienne. Spotkałam wielu absolwentów, którzy mówili, że pracy po tym nie ma. A jak jest, to za 1500 złotych. Mam płacić przez pięć lat czesne 400 złotych, żeby potem żyć jak moi rodzice? W ciasnym mieszkaniu z czwórką dzieci? I jeździć piętnastoletnim passatem? Co innego, gdybym wiedziała, że mogę wyprowadzić się do większego miasta, do Warszawy, Wrocławia, nawet Olsztyna. Może wtedy znalazłabym niezłą pracę? Ale ja zostaję w swoim miasteczku i mam plan. Tata mojego chłopaka jest właścicielem kilku piekarni. Ile na tym zarabia? Nie wiem dokładnie. Wiem, że jeździ terenowym subaru, a w zeszłym roku kupił do niego opony za 10 tysięcy. Chce, żebyśmy przejęli biznes, a jemu płacili niedużą pensję. Zasada naszego pokolenia: większe pieniądze małym kosztem.

Natalia Koralewska: - Nie pamiętam, kiedy byłam na piwie albo na imprezie. Jeśli kupię droższy kosmetyk, jak ostatnio cienie Bourgeois, mam wyrzuty sumienia. Ostatnio szarpnęłam się na Iwaszkiewicza. Pieniądze odkładam na wakacje. Wolę przeżycia od gadżetów. Lubię jeździć w Tatry słowackie albo na wycieczki rowerowe po Mazurach.

Patriotyzm:

Lubimy świat, wolimy Polskę.

Anna Markowska: - Jeszcze niedawno powiedziałabym, że patriotyzm to pojęcie przeterminowane, nieadekwatne do czasów, w których żyjemy. Ale po tragedii w Smoleńsku poczułam jedność z tym krajem. Jestem kosmopolitką, jednak najbardziej utożsamiam się ze wschodnią Afryką. Powstaje tam teraz unia afrykańska na wzór UE. Mam nadzieję, że będzie zapotrzebowanie na ludzi z moimi umiejętnościami. Czasem myślę o wyjeździe do Afryki na dłużej, żeby przeżyć emocjonalną ekstazę, oczyszczenie i odciąć się od wszystkiego, ale nie wiem, czy umiałabym być tam na przykład trzy lata. Wiem, że zawsze wrócę do Polski. Świat jest doświadczeniem, Polska domem.

Sylwia Szcześniak: - Wybrałam europeistykę, bo daje możliwości nauki języków. Mogłabym jakiś czas pracować za granicą, ale tylko jeśli dostałabym ofertę, która rozwinęłaby mnie bardziej niż etat w kraju. Nie wyobrażam sobie wyjazdu „na zmywak”, takiego uwsteczniania. Mam nadzieję, że fala emigracji się nie powtórzy. Po latach komunizmu, a potem zapatrzenia w Zachód, inaczej niż nasi rodzice, nie zazdrościmy już, że ktoś ma ciocię w Ameryce. Warszawa nie jest gorsza od Berlina czy Madrytu.

Marta Kuc: - Patriotyzm? A co to teraz oznacza? Machanie szabelką, nazywanie się „prawdziwym Polakiem”? To demagogia. Ja głosuję w wyborach i zamierzam zostać w Polsce, tu płacić podatki. Mimo że lubię południe Europy czy Londyn. Ale tam tęskniłabym za bliskimi, za miejscami, które uważam za swoje. Rodzice zabierali nas nad Balaton, bo pobyt nad Bałtykiem był obciachem. Teraz wakacje na Helu czy na Mazurach to element naszego pokoleniowego snobizmu.

Polityka:

Czekamy na konkrety.

Anna Markowska: - Częściej niż newsy polskie czytam BBC w suahili, żeby szkolić język, ale orientuję się, co się dzieje w Polsce. Gdy chcę zareagować na jakieś wydarzenie, zapisuję się do grup na Facebooku. Dołączyłam m.in. do: „Pamięci ofiar katastrofy w Smoleńsku”, „Nie chcę, żeby pierwsza dama była kotem”. Społecznie angażuję się w pomoc Afryce i bezdomnym zwierzętom.

Marta Kuc: - Nie interesują mnie puste spory, rozliczanie. Te komisje śledcze, zacięte twarze. Gdy widzę telewizyjne pyskówki, zmieniam kanał. Chcę od polityków rozwiązywania konkretnych problemów, precyzyjnych komunikatów. I za to będę ich rozliczać. Nie za obietnice i grę wyborczą, której manipulacyjne chwyty poznałam już w liceum na WOS.

Joanna Szawarska: - Polityka mnie żenuje. Fakt, że prezydent, najbardziej chroniona osoba w państwie, ginie w wypadku lotniczym, to po prostu dla państwa obciach. Takie rzeczy nie dzieją się nawet w Trzecim Świecie. W inicjatywy obywatelskie nie wierzę – od tego są politycy, rząd, to jest ich praca. Głosuję w wyborach na partię, którą wskaże mi tata, on interesuje się polityką. Czasem, gdy ogląda programy publicystyczne, siadam obok niego i pytam: „Ten ma rację?”. Tata mówi: „No co ty! To kłamca”. W tych sprawach tata jest moim autorytetem.

Religia:

Wierzymy w dobro.

Anna Markowska: - Z mojego rocznika znam niewiele osób religijnych, choć wierzymy w Boga, siłę wyższą. Kiedyś była moda na buddyzm, odłamy hinduizmu, ale dla mnie to kolejne podporządkowanie się systemowi. Moja prywatna religia łączy w sobie różne. Lubię teksty Osho, które podrzuciła mi przyjaciółka. Gdy go czytam, wreszcie widzę, że ktoś pisze o życiu nie jak o cierpieniu, tylko o radości, szczęściu, które jest ludzkim obowiązkiem. Nie jestem hedonistką, ale żyjemy tu po to, by korzystać z dóbr, które mamy. Granica? Nie wolno naruszać czyjegoś prawa do szczęścia.

Joanna Szawarska: - Do kościoła nie chodzę, ale wierzę, że jest Bóg, który stworzył dobro. Nie sądzę, żeby miał wpływ na to, co się tutaj dzieje. On raczej się przygląda, a potem rozlicza. Dlatego zamiast się modlić i o coś prosić, trzeba po prostu być dobrym.

Natalia Koralewska: - Znam ludzi, którzy chodzą do kościoła, a jednocześnie wierzą w reinkarnację. To niepotrzebne komplikowanie i tak trudnych spraw. Zakazy in vitro, seksu przedmałżeńskiego są dla mnie niezrozumiałe, dlatego uważam, że wiara raczej nie pomaga, ale utrudnia życie. Ja jestem katoliczką i chodzę do kościoła, bo tak zostałam wychowana.

Marta Kuc: - Miałam 17 lat, kiedy mój chłopak zginął w wypadku motocyklowym. Byłam wtedy zbuntowana, uważałam, że Boga nie ma. Gdy zetknęłam się z tragedią, której nie rozumiałam, odnalazłam sens w tym, co niematerialne. Czytałam filozofów, teksty mistyczne. Francis Bacon powiedział kiedyś: „Mało filozofii prowadzi do ateizmu, dużo do wiary”. Dziś wiem, że Bóg istnieje. Doszłam do tego sama.

Ewelina Sikorska: - W piątki nie jem mięsa, w czasie Wielkiego Postu nie chodzę na imprezy, w kościele jestem w każdą niedzielę. Jeśli nie pójdę, czuję się źle, jakby wewnętrznie brudna. Wiem, że Bóg istnieje, przecież tylu mądrych ludzi w niego wierzy. Zresztą, nawet nie będę się nad tym zastanawiać. Zaszłam w ciążę jako panna, nie chcę jeszcze bardziej pogarszać swojej sytuacji w niebie.

Wartości:

Nie krzywdzimy ludzi.

Anna Markowska: - Trzeba mieć dystans do popkultury i tego, co widzimy w mediach. Photoshop, reality show, teledyski w MTV, internetowe informacje o celebrytach to wypaczenie rzeczywistości, a nie wskazówka, jak żyć.

Sylwia Szcześniak: - Zdrada w związku wszystko przekreśla. Myślę, że gdy podstawą relacji jest więź i przyjaźń, gdy drugą osobę naprawdę kochamy, nie możemy przestać się nią fascynować.

Marta Kuc: - W pracy nie można dać się ogłupiać. W kawiarni widziałam grupę menedżerów, która spotkała się z szefem. Mówił im: „Firma was potrzebuje, jesteście jej dziećmi!”; „Złapanie klienta jest jak złowienie złotej rybki”. A oni, dorośli ludzie, przytakiwali. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. Ja w weekendy pracuję w herbaciarni za mniejsze pieniądze, niż dostawałam w popularnej restauracji. Odeszłam stamtąd, bo menedżer wydzierał się na pracowników. Trzeba pamiętać o godności.

Joanna Szawarska: - Co jest nieetyczne? Trudne pytanie. Tyle się nasłuchałam, że już nic mnie nie dziwi. No, może orgie seksualne. Uważam, że to bulwersujące zdziczenie.

Natalia Koralewska: - Za mało przeżyłam, żeby mówić o tym, czego moralnie nie wolno. Zdradzać? Kłamać? Tylko że czasem życie nie jest takie proste. Na pewno nie wolno krzywdzić ludzi zdradą, kłamstwem, plotkarstwem i agresją.

Marzenia:

Wolimy mieć plany.

Anna Markowska: - Chciałabym pojechać do Kenii. Może uda mi się odłożyć pieniądze? Mogłabym też już wyprowadzić się od mamy i zamieszkać z chłopakiem, ale on mówi, że najpierw znajdzie pracę, a potem wynajmiemy mieszkanie – myśli jak mężczyzna. I życie z takim facetem jest moim priorytetem. Starsze koleżanki narzekają, że ich rówieśnicy, trzydziestoparolatkowie, są nieodpowiedzialni, zniewieściali. W naszym pokoleniu wśród dziewczyn popularne jest zdanie: „Prawdziwy mężczyzna zabija smoki”. Tak myślimy.

Joanna Szawarska: - Mieszkam teraz u cioci, 30 kilometrów za Warszawą. Dojeżdżam pociągami. Chciałabym wynająć kawalerkę w nowym bloku blisko metra. I mieć pieniądze, żeby za nią co miesiąc płacić. Szukam po okazyjnej cenie w internecie. Nie chcę wynajmować pokoju u kogoś obcego ani mieszkać z grupą studentów. Wiem, że tak się kiedyś żyło, ale ja muszę mieć przestrzeń, żeby posiedzieć w domu i pomyśleć. W spokoju. Na razie moje życie jest jak sjesta. Czekam na to, co będzie. Lubię się śmiać, nigdy nie płaczę.

Katarzyna Pawlukiewicz: - Boże, chciałabym już skończyć studia. Mieć dobre stanowisko, najlepiej menedżerskie. Pensja? Nie obraziłabym się za 15 tysięcy miesięcznie. Przed trzydziestką chcę mieć męża i dziecko. Ale nie stanę się kurą domową. Nie wyobrażam sobie, że jesteśmy ze sobą tylko dlatego, że nie mogę odejść, bo mnie na to nie stać. Czasem boję się, że skończę jako bizneswoman bez rodziny. Albo nie będę mieć ani rodziny, ani nie będę bizneswoman. Ale to nie są wielkie obawy. Teraz jest fajnie, po co się bać na zapas?

Sylwia Szcześniak: - Mieszkanie w pojedynkę jest smutne. Swoje trochę oswoiłam. Ściany oblepione zdjęciami rodziny, przyjaciół, moimi z podróży. Mam też mnóstwo pamiątek z wycieczek, na które jeździłam z mamą. Koloseum z Rzymu, figurkę wiolonczelisty z Kuby, sombrero z Meksyku. Chciałabym stworzyć prawdziwy dom, nawet już teraz. Mieć pracę, która mnie cieszy. I pewność, że dokonuję dobrych wyborów.

Marta Kuc: - Nie mam marzeń, bo one rodzą problemy. Mogą się zrealizować albo nie – człowiek nie zawsze ma na to wpływ. Zamiast marzeń wolę plany: mieszkanie kupione na kredyt. Co miesiąc zastanawiam się też, czy nie zmienić studiów. Może zamiast polonistyki wybiorę coś bardziej rokującego, na przykład prawo? Bo gdy patrzę na niektórych czterdziestolatków, zazdroszczę im stabilizacji. Denerwuje mnie mój stan przejściowy. Studia i wielka niewiadoma. Idealne życie wyobrażam sobie tak: mam rodzinę i pracę, która jest moją pasją, a nie tylko sposobem na zarabianie pieniędzy. Mogłabym prowadzić takie miejsce „z klimatem”: księgarnię, kawiarnię. Wolałabym, żeby więcej zarabiał mój mąż. Ja miałabym czas dla dzieci.

Ewelina Sikorska: - W dzisiejszych, niepewnych czasach rodzina jest największą wartością. W tym sensie bliższe jest mi podejście do życia dziadków – oni żyli razem do końca i byli szczęśliwi. Planuję trójkę dzieci. Gdy odchowam już pierwsze, chcę wrócić na studia, ale tylko dla pasji, żeby uczyć się czegoś, co mnie ciekawi. Botanika na przykład. Moje koleżanki mówią: „Będziesz matką, czyli już po karierze”. Ale jakiej karierze? One chyba za dużo się naoglądały "Seksu w wielkim mieście" i liczą nie wiadomo na co. Tyle że tam był nowy Jork, a tu jest Biskupiec. Duża różnica.

Natalia Koralewska: - Bez znajomości trudno znaleźć dobrą pracę. Dlatego ja najpierw chcę ukształtować siebie, zrozumieć, po co żyję, żeby potem nie załamywały mnie byle potknięcia, żmudne szukanie etatu, i tak dalej. A to mnie może czekać. Na filozofii musimy zaliczyć praktyki. Niektórzy starsi studenci pracują nawet jako kasjerzy w Biedronce. Dlatego wybrałam fotografię, żeby w tym absurdalnym świecie mieć alternatywę. Przede wszystkim chciałabym czuć się wolna. Nie muszę zarabiać wielkich pieniędzy, tak jak pokolenie yuppies. Mogłabym być asystentką fotografa, pisać książki albo pracować w kwiaciarni – tam też można tworzyć piękno. Moja koleżanka twierdzi, że życie mnie jeszcze przyciśnie i zmienię zdanie. Nie wiem. Może. Mam marzenie. Mały dom za miastem. Z małym ogródkiem.

Natalia Kuc

Twój STYL 7/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy