Reklama

"Przyzwyczajeni są do traktowania nas z góry, niekiedy z pogardą"

Nie ma w naszym kraju pacjenta, który choć raz nie skarżył się na funkcjonowanie polskiego systemu służby zdrowia. Ekipy rządzące z różnych stron sceny politycznej od lat prezentują nowe pomysły na jego uzdrowienie, powodując w rezultacie kolejne zwichnięcia i zwyrodnienia. Zbiór reportaży "Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym" oddaje głos tym, którzy są wprzęgnięci w chory system. Oprócz nadludzkiego wysiłku wkładanego w ratowanie ludzkiego życia, na co dzień miotają się między systemowymi niedoróbkami. To również wołanie pacjentów o godne warunki dochodzenia do zdrowia, a nierzadko także umierania.

Przeczytaj fragment zbioru reportaży "Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym".

Sala 329

Oddział patologii ciąży jednego z największych szpitali w Polsce. Karolina pracuje tu od siedmiu lat. Normalna, donoszona ciąża to w tym miejscu margines. Częściej spotyka pęknięte pęcherze płodowe w 20. tygodniu, kobiety roniące i rodzące martwe dzieci, matki zdewastowane psychicznie, na granicy nerwowego załamania. Alarmowy dzwonek uruchomiony przez pacjentkę o piątej nad ranem oznacza tu przeważnie coś dramatycznego.

Na monitorze w dyżurce mruga lampka. Wskazuje, gdzie potrzebna jest natychmiastowa pomoc.

Reklama

Dzwonek. Dwie pielęgniarki zrywają się na równe nogi. Wybiegają w prawo, pędzą ile sił. Mijają salę 324 (to położnicza), dalej jest 327 (pełna noworodków). One lecą do tej po lewej, 329. Kilka zbudzonych kobiet z przerażeniem patrzy na łóżko ustawione pod oknem. To ich koleżanka. Jeszcze wieczorem rozmawiały - jakie łóżeczko kupić bobasowi, o ubrankach przekazanych przez kuzynkę, karmieniu, pracy, ojcu, dziadkach. Teraz przykrywa ją pościel przesiąknięta krwią. Jest blada jak szkolna kreda. Nie rusza się.

- Dzwoń po lekarza! - krzyczy Karolina do drugiej pielęgniarki i wskakuje na łóżko. Pacjentka na granicy świadomości. Trzeba sprawdzić, czy ma wenflon, czy jest kontakt z żyłą. Przy tak obfitym krwotoku żyły się przecież zapadają, jest problem z wkłuciem, podaniem leków. Wenflonu brak, trzeba kłuć. Jedna próba, druga, trzecia, piąta. Udaje się za szóstym razem. W tym samym czasie druga pielęgniarka zaopatruje krwawiącą kobietę we wkładki. Na sali totalna cisza. Lekarza jeszcze nie ma. Sytuacja staje się dramatyczna. Trzeba działać.

- Na zabiegową z nią! - kolejne polecenie od Karoliny.

Chwytają ramę łóżka. Dwie dziewczyny w białych fartuchach wyjeżdżają przez drzwi z kobietą zawieszoną między snem i jawą. W sali zostaje cisza. Straszy puste miejsce pod oknem.

Dniówka, nocka, wolne, wolne

Oddział Karoliny jest ogromny: 40 pacjentek, kilkanaście noworodków. Obsada dyżuru: trzech lekarzy, dwie położne i pielęgniarka zabiegowa. Kiedyś dziewczyny zrobiły dokładny pomiar. Wyszło, że w ciągu 12 godzin pracy każda robi około 20 kilometrów. Nawet nie tyle przechodzi. Czasem po prostu przebiega. Zdarzają się dni (bądź noce) - i nie ma w tym ani krztyny przesady - że nie mają czasu skorzystać z toalety.

Pracują w systemie dniówka, nocka, wolne, wolne. Wiadomo jednak, że zdecydowana większość z nich wolne dni przeznacza na kolejną pracę. Po pierwsze - dodatkowe dyżury. Po drugie - robota w innych miejscach: ośrodkach zdrowia, na innych oddziałach szpitalnych, w domach opieki, nawet jako zabezpieczenie medyczne podczas wydarzeń sportowych. Normą jest, że po nocce na jednym oddziale Karolina leci na dniówkę na innym. Albo na dniówkę po nocce. Poza oddziałem pracuje jeszcze w ośrodku zdrowia. W miesiąc wyrabia około 260 godzin. Wśród swoich znajomych nie ma nikogo, kto ograniczałby się do jednej pracy. Po prostu nikogo na to nie stać. Wszyscy mają potrzeby, rodziny, dzieci i ich marzenia o szkolnych wycieczkach albo treningach.

- Moja ostatnia pensja to 2700 złotych. Dodatkowo dostaję jeszcze 700 złotych "zembalówki", czyli specjalnego dodatku wykrzyczanego przez nas pod Ministerstwem Zdrowia i kancelarią premiera. No i w zależności od tego, ile dodatkowych godzin wezmę, mam około 1000- 1400 złotych. Łącznie wychodzi około 4 tysięcy złotych - mówi Karolina.

- To dużo czy mało?

- Nie mam wielkich pretensji o to, ile zarabiam. Nie podoba mi się jednak, że aby tyle dostać, muszę pracować o wiele więcej niż zwykły człowiek. Przecież to się odbija na mojej rodzinie. Dziecko praktycznie nie widuje mnie w domu. Pomijam fakt, że wszystkie fedrujemy ponad siły. A robota jest taka, że osobie spoza środowiska trudno wyobrazić sobie pewne sytuacje.

(...)

Kimże ona jest?

- Żałowałaś kiedyś?

- Że zostałam pielęgniarką? Jasne, nie raz.

Kiedyś ordynator wydał jasne zalecenie: pacjentek z konkretnymi objawami po godzinie 15 personel ma na oddział nie przyjmować. I koniec. Cokolwiek by się nie działo - jest zakaz. Karolina - wówczas bardzo młoda, świeżo po szkole - odebrała telefon i zachowała się zgodnie z procedurami: nie przyjęła kobiety mimo polecenia lekarza dyżurnego. Ordynator ją pochwalił, ale zanim ktoś poklepał ją po plecach, musiała znieść bolesny policzek. Do dziś brzęczą jej w uszach słowa dyżurnego: "Zniszczę cię!". Oraz: "Ja tu rządzę, nie ty!".

Karolina: - Wtedy pierwszy raz pomyślałam: po co to w ogóle robię? Odpowiedzialność spoczywa na mnie ogromna, pracuję przy życiu i śmierci, a zarabiam mniej od dziewczyny przerzucającej ciuchy w galerii handlowej. Dlaczego nie pójdę robić do galerii? Ten lekarz pracuje w szpitalu do dzisiaj. I do dziś odwracam wzrok, gdy go widzę.

Jednak żadna sytuacja medyczna, nawet najstraszniejszy widok, ludzki dramat nie odwiódł jej od pracy w zawodzie pielęgniarki tak mocno, jak pogarda i brak szacunku.

- A z tym spotykam się codziennie - mówi.

Po pierwsze: skandaliczny stosunek lekarzy do pielęgniarek i położnych. Karolina przykładami strzela jak z karabinu maszynowego.

Pewnego dnia widzi, że coś jest nie tak z odsłuchem w zapisie KTG. Dzwoni do lekarki. Mówi o swoich wątpliwościach. W reakcji dostaje taką wiązankę, że jad topi słuchawkę.

- Usłyszałam wszystkie słowa na "k" i "ch". Rozumiem, że lekarze są zapracowani, ale czy trzeba od razu rzucać kur....?

- Niektórzy wypracowali specjalny system kontaktu z nami. Nie muszą nawet oznajmiać, że czują się od nas ważniejsi. Wchodzi pani doktor i oziębłym tonem mówi: "Karty". Albo jeszcze zimniejszym: "Gdzie karty?". Ani myśli spytać: "Dziewczyny, gdzie macie karty?". Albo: "Poproszę karty". Już pomijam fakt, że lekarze często zwracają się do mnie po imieniu, mimo że się nie znamy, nigdy nie podaliśmy sobie ręki. A gdybym ja odpowiedziała im w ten sam sposób, afera byłaby na pół szpitala. Szczytem była sytuacja, gdy młody doktor zlecił podanie leku, który nie powinien być podany. Na korytarzu usłyszałam później jego rozmowę ze specjalistą: "Nie martw się, jeśli coś będzie nie tak, powie się, że to położna go podała, a ty to wpisałeś później" - dokładnie tak mówił. Słyszała to nawet moja przełożona, tylko co z tego, skoro nikt nie poniósł żadnych konsekwencji - wspomina Karolina.

Natalia: - Lekarze starszej daty są przyzwyczajeni do traktowania nas z góry, niekiedy z pogardą. Pewna starsza pani doktor nie zwraca się do nas inaczej jak "siostro", do tego z reguły chce rozmawiać wyłącznie z panią oddziałową lub zastępcą, cała reszta dla niej nie istnieje. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Młodzi mają więcej szacunku, traktują nas po partnersku. W środowisku nie ma też zawodowej solidarności. Jedna pielęgniarka drugą w łyżce wody by utopiła. Rywalizacja, zazdrość - widać to niestety na każdym kroku.

Po drugie - pacjenci i ich rodziny.

- W tym temacie to hulaj dusza, piekła nie ma - mówi Natalia. - Pielęgniarce można powiedzieć wszystko, włącznie z tym, że jest niedouczona, głupia, nie zna się, mówi nie tym tonem, wymądrza się. Kiedyś byłam świadkiem sytuacji, w której moja bardzo doświadczona koleżanka na podstawie poczynionych obserwacji wyraziła opinię o stanie pacjenta w obecności jego żony. Żona przyszła do mnie i spytała: "Kimże ta pani jest? Pielęgniarką czy CZYMŚ więcej?". Zapytałam, co ma na myśli, mówiąc: "czymś". "Bo wypowiada się jak lekarz, a do tego jest taka niemiła". Oczywiście niczego niemiłego nie słyszałam, ale żonie pacjenta się to nie spodobało. Poszła na skargę do kierownika na nas obie.

Na oddziale Natalii leżą często osoby pobudzone psychoruchowo, często niezbędny jest wobec nich przymus bezpośredni w postaci pasów i drabinek zabezpieczających.

- Osoby niezdające sobie sprawy ze stanu swoich bliskich myślą, że to przeciwko nim. I mają pretensje: "Jak tak można?", "Panią bym tak uwiązał!". A to przecież dla ich dobra. Kiedyś pewna kobieta zaczęła robić zdjęcia i wygrażała nam gazetami. Zresztą gazetami i telewizją straszą nas cały czas. Niedawno ktoś powiedział mi, że dotknęła mnie znieczulica. Że jestem wredna, niemiła i wypalona zawodowo. Że brakuje mi empatii. A jaka mam być po 12 godzinach dyżuru, na którym trzy razy wkładałam zwłoki do plastikowego worka? Dlaczego mnie nikt nie spyta, jak się czuję? Jak radzę sobie z takimi obciążeniami? Regularnie słyszę jednak pod moim adresem: "Ty kur...!". Wie pan, co wtedy odpowiadam? "Jeśli już, to Pani Kur.." - mówi Natalia.

Kobiety na oddziale Karoliny w zdecydowanej większości widzą w niej robota, który przychodzi na każdy dzwonek, jest na każde zawołanie. Co może sobie pomyśleć pielęgniarka pracująca w tak ekstremalnym miejscu, będąca w ciągłym biegu, pomagająca przy skrajnie trudnych przypadkach, gdy o trzeciej w nocy słyszy dzwonek alarmowy, biegnie do sali, a w niej pacjentka oznajmia: "Niech mi pani poda wkładkę, bo spadła mi na ziemię"?

- W większości przypadków jestem dla pacjentek kimś w rodzaju: przynieś, podaj, pozamiataj. Ze złośliwością i bezczelnością spotykam się codziennie. Pacjentka po cesarskim cięciu złożyła skargę, bo według niej nikt z personelu przez cały dyżur do niej nie zajrzał. Sprawę rozstrzygał sam dyrektor szpitala. Pani leżała na sali z monitoringiem. Dyrektor spojrzał na zapis i zobaczył, że byłyśmy u niej 30 razy w ciągu 12 godzin. Myślisz, że takie sytuacje to margines? Nie, to norma - mówi Karolina. Bardzo wyraźnie przy tym jednak zaznacza: - Nie ma we mnie pychy, chęci robienia z siebie kogoś ważniejszego niż jestem. Wiedza lekarza jest od mojej wielokrotnie większa, nie ma z tym nawet co dyskutować. W dużej mierze to jednak na nas opiera się ten system. To my wychwytujemy pierwsze symptomy poważniejszych kłopotów, nam pacjentki zgłaszają początek problemów. I to my podejmujemy pierwsze kroki. Wszystkie czujemy się jednak bagatelizowane. ­Lekarz jest na piedestale, dla pacjentek to niemal Bóg, a my w ich oczach jesteśmy od wytarcia wymiocin. A prawda jest taka, że gdyby nas zabrakło, praca na oddziale zostałaby sparaliżowana. Wiele informacji w ogóle by do lekarza nie dotarło.

Natalia: - Lekarz często nie zna nawet nazwiska swojego pacjenta. Pyta: "Ten pod oknem czy ten pod zlewem?". A my się śmiejemy, że gdyby okien i zlewów nie było, nie wiedzieliby, który pacjent na co cierpi i jak się nazywa.

Fragment książki "Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym" Pawła Kapusty.


Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama