Reklama

Polski archeolog zdobył światową sławę

​Porównywano go do Indiany Jonesa, choć przenikliwa inteligencja, spostrzegawczość i umiejętność łączenia faktów sprawiały, że profesor Kazimierz Michałowski był bardziej podobny do detektywa Herculesa Poirot.

 - Lubię czytać, mogą się wszyscy śmiać, powieść policyjną, kryminalną, dlatego, że nasze dociekania archeologiczne są bardzo zbliżone do metody pracy detektywa, który na podstawie szeregu drobnych faktów czy znalezisk odtwarza sobie wizję pierwotną zbrodni - mówił sam uczony. Miał zresztą okazję poznać swoją ulubioną pisarkę Agathę Christie, ponieważ towarzyszyła w wyprawach na Bliski Wschód mężowi Maxowi Mallowanowi, brytyjskiemu archeologowi. Misje Kazimierza Michałowskiego kończyły się takimi sukcesami, że wielu miejscowych robotników wierzyło w nadnaturalne zdolności polskiego archeologa. Jakim cudem na Zachodnim Brzegu Luksoru, w miejscu penetrowanym od wieku przez archeologów, odkopał świątynię Totmesa III z jego granitowym posągiem? A dlaczego w Pafos na Cyprze wskazał ten, a nie inny wzgórek, na którym pasły się kozy?

Reklama

- Polscy archeolodzy mieli niesamowite szczęście. Zaczęli kopać i prawie natychmiast znaleźli ruiny olbrzymiego kompleksu pałacowego, o którym obecnie wiemy, że był największy na Cyprze - mówił dr Efstathios Raptou z cypryjskiego Wydziału Starożytności. Szczęście?Jak w takim razie wyjaśnić, że pierwszy wykop w Faras w Sudanie, wzdłuż linii wskazanej przez profesora, doprowadził robotników do ściany prastarej katedry z chrześcijańskimi freskami? Profesor miał dar tzw. czytania terenu, czyli precyzyjnie odróżniał naturalne formy ukształtowania powierzchni od pozostałości po działaniach człowieka. Ogromna wiedza historyczna dotycząca osadnictwa, gospodarki, wierzeń i sztuki sprawiała, że wiedział, co można na określonym terenie znaleźć. I do tego rzeczywiście miał intuicję, chociaż pokpiwał z opowieści o siłach nadprzyrodzonych, z którymi rzekomo mieli się stykać jego koledzy po fachu. Przywoływał tu legendę o klątwie Tutanchamona. Miała ona rzekomo spaść na intruzów, którzy weszli do grobowca faraona. Rzeczywiście, kilka miesięcy po odkryciu zmarł lord Carnarvon, za którego pieniądze prowadzono poszukiwania, a parę lat później śmierć w wypadku poniosła jego córka. Michałowski wskazywał jednak, że belgijska królowa Elżbieta, która jako pierwsza przekroczyła próg grobowca, przeżyła potem jeszcze następnych czterdzieści lat, do końca długiego życia ciesząc się znakomitą formą. A jednak niektóre wydarzenia w życiu profesora Michałowskiego trudno racjonalnie wytłumaczyć. 

Jego przygoda z archeologią zaczęła się w gabinecie prof. Edmunda Bulandy, na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Na początku lat 20. ta dziedzina nauki była w Polsce egzotyczna. Michałowski jako student historii sztuki uczęszczał na wykłady z archeologii rzadko, traktując je jako poboczne. Tymczasem Bulanda nieoczekiwanie zaproponował mu stanowisko asystenta. Niczym jasnowidz wytyczył całą drogę naukową, ze studiami w Niemczech, pobytem w Grecji i Włoszech, po uzyskanie tytułu profesorskiego. Student wyszedł ze spotkania oszołomiony. Wizja Bulandy sprawdziła się co do joty. Inna dziwna historia przydarzyła się Michałowskiemu wiele lat później w Syrii, kiedy już jako znany na całym świecie naukowiec kierował pracami polskiej misji archeologicznej w ruinach starożytnej Palmiry. Któregoś dnia wykopaliska odwiedził dżentelmen, którego Syryjczycy przedstawili jako argentyńskiego arystokratę. Wykazywał wielkie zainteresowanie pracami, a na koniec złożył Michałowskiemu życzenia. 

- Nie wiem, czy tego wypada życzyć archeologom, ale ja panu życzę, żeby odkrył pan złoto - powiedział. Profesor podziękował, ale zapewnił, że to niemożliwe, bowiem miasto było wiele razy obrabowane. Dosłownie chwilę po tym, jak samochód zniezwykłym gościem znikł w tumanach kurzu, Michałowski usłyszał z daleka krzyki. - Rozpoznałem słowo "dahab", co po arabsku znaczy "złoto". Ścieżką przez pustynię pędził ku mnie na rowerze jeden z robotników - wspominał. Okazało się, że odkopano fajansowy garnek, w którym znajdowało się dwadzieścia siedem złotych monet, a także pierścienie, brosze, kolczyki i kolie. Skarb srebrnych monet z czasów Aleksandra Wielkiego znaleziono też w Pafos. 

Kij na kobry

Oczywiście dni, w których dokonywano odkryć, zdarzały się rzadko. Praca archeologa to codzienny mozół w słońcu i kurzu. Uczony jest przy tym narażony na niebezpieczeństwa, z których podstawowe to ryzyko udaru słonecznego. Do tego należy dodać tropikalne choroby, a także węże i skorpiony. Michałowski nosił więc buty do konnej jazdy, chroniące przed ukąszeniami. Nie rozstawał się też z tęgim kijem na wypadek, gdyby przyszło mu mieć do czynienia z rozjuszoną kobrą. Już na początku prac terenowych, w latach 20., kiedy prowadził badania w Grecji na Delos, posmakował ryzyka. Jedynym sposobem dotarcia na wyspę był rejs rybacką łodzią. Gdy rozpętał się sztorm, szyper, modląc się do św. Mikołaja, pocieszał pasażera, zapewniając, że nie będą się męczyć, bo łódź ma tak ciężki ładunek, że w razie czego błyskawicznie pójdzie na dno. Kazimierz Michałowski, który jeszcze przed wojną rozpoczął w Egipcie wykopaliska wspólnie z archeologami francuskimi, wprowadził nowy styl kontaków z miejscową ludnością. Zagraniczni koledzy, przyzwyczajeni do kolonialnych porządków, z osłupieniem patrzyli, jak Michałowski wita się z robotnikami podając każdemu rękę, pytając o dzieci i zdrowie żon. Na misji w Edfu zaprzyjaźnił się z Egipcjaninem Gamą, który utrzymywał liczną rodzinę ze sprzedaży pamiątek turystom.

Profesor dostrzegł w starym fellahu mądrość wielu pokoleń ludu, który zbudował wspaniałą cywilizację. Przegadali wiele wieczorów przy herbacie. - Bardzo polubiłem tego staruszka i kiedy nie przychodził o swojej porze, byłem o niego niespokojny. Ostatni raz pożegnaliśmy się w 1939 r., kiedy wyjeżdżałem z Edfu - wspominał Michałowski. Robotnicy odpłacali mu szacunkiem i lojalnością. Uporowi i autorytetowi profesora świat zawdzięcza ocalenie świątyń w Abu Simbel, które objęto programem UNESCO i dzięki międzynarodowej akcji przeniesiono, zanim okolicę zalały wody spiętrzonego Nilu. Ocalił też świadectwa chrześcijańskiej cywilizacji w Nubii, na pograniczu Egiptu i Sudanu. Aktywny do końca życia, zmarł w 1981 r. Pozostawił po sobie grono znakomitych uczniów. Dziś turystów zwiedzających Muzeum Egipskie w Kairze witają popiersia najwybitniejszych egiptologów. Jest wśrod nich podobizna profesora Kazimierza Michałowskiego. 

4/2016 Nostalgia

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy