Reklama

Ostatni dzień lata

Uderzenia gorąca, nagłe poty, wybuchy płaczu. Kariera powoduje stresy – tłumaczyły. Lekarze je w tym utwierdzali. Bo choć objawy kojarzą się z menopauzą, to przecież nie u kobiety, która ma 30 czy 40 lat! Diagnoza pojawiła się dopiero, gdy bez efektu próbowały zajść w ciążę. Dlaczego natura z nich zadrwiła? Z ambitnych kobiet, które były kochane i chciały udowodnić, że dla nich czas płynie wolniej. Czy wczesne przekwitanie oznacza koniec młodości? I jak pogodzić się z faktem, że już nigdy nie przytulą własnego dziecka?

ALEKSANDRA (37 lat, pięć po menopauzie): "Chcę być mamą, wciąż walczę"

Cztery lata temu. Znana klinika lecząca niepłodność. Aleksandra trafia tam z mężem, myślą o in vitro. To ich ostatnia szansa. Lekarz nie patrzy jej w oczy, gdy mówi: "Nic z tego nie będzie. I proszę się już nie badać. Nikt pani nie pomoże". Mąż Aleksandry czeka za drzwiami gabinetu, za chwilę wejdzie. Dowie się, że jego piękna, 33-letnia żona jest po menopauzie.

Toruński klub, siedem lat temu. 30. urodziny. "Za kolejną szczęśliwą dekadę!", Aleksandra wznosi toast. Przyjaciółki składają życzenia. Żadnego "męża i dziecka!". Aleksandra na razie nie ma takich pragnień. Jest szczęśliwą singielką w wymarzonej pracy. Kieruje działem PR w topowej klinice urody. Dwa tygodnie po urodzinach na portalu randkowym, poznaje Michała. Odtąd on co weekend kursuje z Warszawy, w której mieszka, do Torunia. Po półtora roku się oświadcza, Aleksandra przeprowadza się do stolicy. Związek kwitnie.

I nagle nie pojawia się miesiączka. Ale to nie ciąża. Może stres w pracy? Przeprowadzka? Lekarz robi USG: "Jajeczkowanie słabe, ale jest. To się zdarza, proszę się nie martwić", uspokaja. Zapisuje leki, po których miesiączka wraca. Na pół roku. Potem cykle znów są nieregularne. Dochodzą dziwne objawy, typowe dla kobiet przechodzących menopauzę. Uderzenia gorąca, poty, wahania nastrojów, senność, drażliwość.

Reklama

- W biurze pracowała Alicja, była koło pięćdziesiątki. Powiedziałam jej, że mi gorąco, to znów zimno, dodałam: "Chyba mam menopauzę. - Menopauzę to mam ja, kobieto!", śmiała się Ala. W czasie lunchu zażartowała: "Słuchajcie, Olka ma menopauzę, więc uważajcie! Nie otwierajcie przy niej okien, bo się wkurzy, że zimno!". Kilka osób się roześmiało. Fajny żart.

Lekarze reagują podobnie: "Pani jest za młoda na przekwitanie". Pytają, czy Ola planuje teraz dziecko. Nie planuje, choć może by chciała. Tylko że właśnie zmieniła pracę. I myśli, że ciąża, urlop macierzyński tak szybko to byłoby nie fair wobec pracodawcy. Dostaje receptę: antykoncepcja hormonalna zabezpieczy ją przed ciążą i przyzwyczai jajniki do regularnych cykli. Po jej odstawieniu powinny same już działać jak w zegarku.

Aleksandra bierze tabletki dwa lata. Odstawia je po 33. urodzinach. Czas na dziecko. Okres wraca, ale nieregularne. - Pamiętam, jak weszłam z mężem do IKEI kupić sofę. Usiadłam na jednej z nich i się rozpłakałam, bo nie mogłam wybrać koloru! - wspomina Aleksandra. - Nigdy dotąd nie miałam problemów z podjęciem decyzji! Łapie się na tym, że przecież zna te objawy: płaczliwość, wahania.

Tak, pamięta, jak mama przechodziła menopauzę. Miała zaledwie 45 lat. Nie było wtedy hormonalnej terapii zastępczej, męczyła się. Zwierza się mamie i słyszy: "Wiesz, takie rzeczy się zdarzają. Znajoma z pracy, też Ola, podobno zaczęła przekwitać w wieku 25 lat. Zmień lekarza". Specjalista śmieje się, że to hipochondria, ale kieruje Aleksandrę na badania hormonalne. Wynik typowy dla menopauzy, mimo to ginekolog uspokaja: "Poziom hormonów waha się kilka razy w ciągu doby, powtórzymy badania za kilka miesięcy. Na razie włączymy nowe leki".

Do akcji wkracza teściowa: "Dosyć marnowania czasu!", mówi. I szuka lekarzy, prywatnych klinik. Wreszcie porządna diagnostyka, lekarz stwierdza: "Ma pani hashimoto, niedoczynność tarczycy. Nie podejmę się leczenia niepłodności, jeśli nie zajmie się panią dobry endokrynolog". Z tarczycą dzięki lekom jest już OK, ale Aleksandra w ciążę nie zachodzi.

Kolejne szpitale, diagnozy. Różne, ale rozpoznanie "menopauza" nie pada. Ginekolog endokrynolog, warszawska sława: "Niech się pani nie przejmuje, źle zinterpretowali wyniki w szpitalu. Spokojnie panią do tej ciąży przygotuję". Przygotowuje dwa lata. Aleksandra pierwszy raz myśli o in vitro. Koleżanka poleca profesora w Białymstoku. Dzięki niemu donosiła ciążę rok wcześniej.

Z kompletem badań Aleksandra jedzie do kliniki. Mąż rezerwuje hotel na trzy dni. W piątek wizyta, potem romantyczny weekend. Profesor przegląda wyniki i jakby od niechcenia pyta: "Co panią tu sprowadza? - Chęć urodzenia dziecka!", śmieje się ona. Lekarz kiwa głową: "Nie ma szans. Ale zrobię jeszcze USG. Sprawdzę, czy coś tam u pani w ogóle pracuje". Po badaniu: "Nic z tego".

- Myślałam: "Powiedz, że cuda się zdarzają albo że medycyna idzie do przodu". Czułam żal, że specjalista nie patrzy mi w oczy, tylko w papiery - wspomina Aleksandra. I dodaje: - To był szok. Lekarze latami mnie uspokajali. Wszyscy. I nagle usłyszałam wyrok. Asystentka profesora zaprasza męża Aleksandry do gabinetu. - Lekarz powiedział mu: żona jest bezpłodna, po menopauzie. Takim tonem, że poczułam się upokorzona - opowiada Ola. Michał w gabinecie nie odezwał się słowem. Potem na korytarzu też nie.

Asystentka profesora wybiegła za nimi. Naciskała: "Niech pani rozważy zapłodnienie nasieniem męża komórki innej kobiety. Państwo powinni mieć dziecko. Dziecko łączy!". - Poczułam, że ostrzega: "Mąż panią rzuci, jeśli pani nie urodzi". Mówiła też, że dobiorą dawczynię, by dziecko było podobne do nas, że zwykle to się udaje. Nie chciałam tego słuchać. Pobiegłam do łazienki. Płakałam. Gdy się uspokoiłam, wyszłam do męża z miną: "jest OK". Potem była kawiarnia i kawa wypita w ciszy - opowiada. -

Zachowywaliśmy się tak, jakby nic się nie stało, choć lata marzeń poszły do kosza - wspomina Aleksandra. Liczy na to, że mąż ją wesprze, on ucieka w żart: "Nie przejmuj się, najwyżej będziemy hodować koty". - Chciał mnie pocieszyć, ale czekałam na inne słowa: "Może gdzieś jest jakieś niechciane dziecko, nasza córka albo syn? Najważniejsze, że wychowamy je razem".

Aleksandrę zaczynają męczyć natrętne myśli: "Mogłam zamrozić jajeczka zawczasu. Może gdybym nie brała tabletek antykoncepcyjnych, zaszłabym w ciążę, gdy jajniki jeszcze pracowały? Czy zrobiłam wszystko? Nie". Przychodzi depresja. Psychiatra doradza kilkumiesięczne zwolnienie. Ola się broni, boi się o pracę. Lekarka: "Coś pani wyjaśnię. Jeśli mieliby panią zwolnić z powodu depresji, to może być pani pewna, że i tak panią wyrzucą bez skrupułów w innych okolicznościach".

Aleksandra bierze zwolnienie. Lekarze znów proponują zapłodnienie komórki jajowej innej kobiety nasieniem męża i wszczepienie zarodka do macicy Aleksandry. Ona tego nie chce. - Czułabym się, jakby mąż mnie zdradził z obcą kobietą. Byłabym inkubatorem. Chciałabym mieć dziecko, ale przecież nie muszę być w ciąży. Pragnę dziecka, by wychować je na mądrego, dobrego i szczęśliwego człowieka. Nie musi mieć moich genów - tłumaczy. Ale Michał na adopcję się nie zgadza.

Rok po wizycie w białostockiej klinice mówi: "Ola, chciałbym oddać swoje nasienie do banku spermy, wiedzieć, że gdzieś tam na świecie będą moje dzieci, choć ich nie zobaczę". - Wydało mi się to bezduszne. Zrozumiałam, jakim sprawdzianem dla związku jest ta sytuacja - mówi. I wyjaśnia: "Jednak pomimo bezpłodności spowodowanej moją menopauzą nigdy nie braliśmy pod uwagę rozstania. I nigdy nie był to tylko mój problem".

Kiełkuje w niej myśl: "Może zostało mi kilka albo choćby jedna zabłąkana komórka jajowa? Może by tak pobrać ją laparoskopem i zapłodnić nasieniem męża?". Wszystkie kliniki odmawiają. "Laparoskop to ryzyko, komórki mogą zostać zniszczone przy pobieraniu. A nuż któraś z nich kiedyś dojrzeje i uda się naturalne zapłodnienie?". Na razie tak się nie zdarzyło.

Aleksandra kolejny rok stosuje hormonalną terapię zastępczą. Nie ma uderzeń gorąca, problemów ze zmarszczkami ani huśtawek nastroju. Zwolniła się z pracy, choć powierzono jej właśnie ambitny projekt. Założyła własną firmę. Zarabia mniej, ale jest panią swojego czasu. Nikt się nie domyśla, że przeszła menopauzę.

Tylko plasterek na ramieniu, z którego przez skórę wchłania się syntetyczny estrogen, przypomina co dnia, że jej organizm sam już go nie produkuje. Latem, gdy nosi sukienki na ramiączkach, mężczyźni często zagadują: "Rzucasz palenie?". Mówi, że nie. Po dłuższej chwili pada pytanie: "A... to antykoncepcyjny?". Odpowiada, że tak. Mogłaby nosić go na pośladku, brzuchu, ale nie chce. Ten plaster to znak dla otoczenia: "Jestem kobietą jak inne. Jestem aktywna seksualnie". Ale menopauza nie jest dla niej tabu w rozmowie z kobietami.

- Czuję, że mam misję, że opowiadając swoją historię, ostrzegę inne dziewczyny. I może wiele z nich, zauważając u siebie problemy, jakie ja miałam, zacznie szybciej działać? - mówi. A jednak słyszy od bliskiej osoby: "Nie opowiadaj, nawet w rodzinie nie wszyscy muszą wiedzieć. Po co? To nie jest temat do chwalenia się". Aleksandra widzi wokół coraz więcej dojrzałych kobiet, które zostają matkami. I myśli: "Jestem stworzona do rodzenia dzieci. Mam idealnie wykształconą macicę, idealny rozstaw miednicy. Tylko »chemia« na razie nie funkcjonuje". Śledzi medyczne doniesienia.

W Szwecji przeprowadzono właśnie udaną próbę wyhodowania z komórek macierzystych komórki jajowej, która po zapłodnieniu rozwinęła się aż do stadium blastocysty. Po tym stadium zarodek może zagnieździć się w macicy. - Wierzę, że to szansa dla mnie - mówi. 

Czytaj dalej na następnej stronie.

ANKA (44 lata, dwa po menopauzie): "Mężowi boję się powiedzieć"

"Zrobimy sobie dzidziusia? To będzie dziewczynka. Urodę będzie miała po mamie, a inteligencję... oczywiście też po mamie", Maks roześmiał się, przytulił Ankę. Znieruchomiała. "Co z tobą? - Nic, nie mam dziś ochoty na seks", powiedziała. Nazajutrz wyjęła z szuflady w komodzie wyniki badań. Zaniosła je do mieszkania siostry. - Bałam się, że Maks znajdzie dokumenty. Tam było WSZYSTKO - tłumaczy. Wszystko, czyli oznaczenia poziomu hormonów, zdjęcia USG z opisem.

- Zapamiętałam jedno słowo: "głuche". To o jajnikach. I jeszcze drugie: "menopauza". Słowo straszne, niczym rak, śmierć - mówi Anka. Brunetka tak piękna, że gdy Maks powiedział: "Jesteś seksowna jak Bellucci", zaraz się zreflektował: "Przepraszam, głupio mi, że cię porównałem do innej kobiety". O tym, że przeszła wczesną menopauzę, wiedzą trzy osoby: mama, siostra i brat. To rodzinna tajemnica. Maks, jej drugi mąż, nic nie wie.

- Siostra pyta, czy nie mówię mu ze strachu, że odejdzie. Nie, nie tego się boję. Martwię się, że przestanę być dla niego kobietą - tłumaczy. Dziesięć lat temu. Anka po raz pierwszy wychodzi za mąż. Wojtka poznała w pracy, w biurze podróży. Oboje są pilotami wycieczek. Zwykle mijają się, rezydując w hotelach na krańcach świata. - Jednak byliśmy blisko, gadając co dzień przez Skype’a, nawet gdy dla mnie była szósta rano na Węgrzech, a dla Wojtka w Stanach środek nocy. - wspomina. O dzieciach nie mówią, chcą nacieszy się życiem, sobą, podróżami. I pieniędzmi.

Po czterech latach małżeństwa Anka zaczyna marzyć o dziecku. Ale wtedy Wojtek ją zdradza. Na Teneryfie, z turystką. - Ktoś z uczestników zadzwonił do biura podróży, poprosił mnie do telefonu. Ta druga to kobieta, która jeździła z naszym biurem od lat. Wiedziała, że jesteśmy małżeństwem - opowiada Anka. Czasem myśli, że turystka, która zadzwoniła, wyświadczyła jej niedźwiedzią przysługę. Może gdyby się nie dowiedziała, miałaby dziecko? A tak małżeństwo zakończyło się rozwodem.

Po nim przez rok jest sama. Z trudem odzyskuje wiarę w związki. Na koncert Massive Attack na festiwal Open’er do Gdyni jedzie z koleżankami. Wraca z Maksem, maklerem. - Piorun sycylijski. Szybki seks, szybki ślub - wspomina. Mąż przebąkuje coś o dzieciach. Ona mówi, że tak, ale najpierw nacieszą się sobą. Kłamie, bo ma cichy plan. Dziecko to będzie prezent niespodzianka na ich czterdziestkę - oboje są z tego samego rocznika. Przed mężem udaje, że bierze pigułki.

Ginekolog, do którego chodzi od lat, zawsze powtarzał: "U pani nie będzie problemów z zajściem w ciążę, będą problemy, żeby nie zajść!". Po dwóch miesiącach nie ma okresu. Anka jest pewna: będzie mamą! Test z apteki. Jeden, drugi. Negatywne. Idzie do lekarza. Ten tłumaczy, że organizm musi dojść do siebie po odstawieniu pigułek. Dwa miesiące współżycia i brak ciąży to nie jest bezpłodność: "Luz, pani Aniu, głowa do góry. Spotykamy się za pół roku", słyszy. Spotykają się. "Nie podoba mi się", mówi ginekolog, patrząc na obraz USG.

- Padło to określenie, że jajniki są "głuche" - wspomina Anka. Testy z krwi, wynik na cito. "To niewiarygodne, ale pani przechodzi... menopauzę. Poziom progesteronu, estrogenów jak u pięćdziesięciolatki - mówi lekarz. - Może odczynniki w laboratorium są przeterminowane? Przecież miesiączkowałam regularnie - Anka broni się przed diagnozą. - Proszę pani, w tym wieku zdarza się, że kobieta miesiączkuje, a ma tylko jedną owulację w roku", słyszy. Wychodzi z gabinetu wprost na ulicę. Pisk opon, klakson. Nie zauważyła czerwonego światła.

Do domu wraca okrężną drogą. Wstępuje do sklepu z bielizną. W przymierzalni stoi przed lustrem, patrzy na swoje nagie piersi. - Wydały mi się obwisłe. Wzięłam je w dłonie. Tuż przed miesiączką zawsze były takie napięte, nabrzmiałe, ciężkie. Teraz wiotkie, leciały przez palce - opowiada. Biustonosza nie kupuje. Na ulicy patrzy na mężczyzn, którzy ją mijają. Zawsze się za nią oglądali. - A teraz? Byłam dla nich przezroczysta. Wiem, że przecież wyglądałam tak jak wczoraj, dziś rano, pół godziny wcześniej. A jednak w jednej chwili coś się stało.

Przestałam czuć się kobietą. Może to ze mnie emanowało? Myślałam, że tak czują się kobiety, którym wycięto macicę. I chyba miałam to wypisane na twarzy - opowiada. I dodaje: - Przypomniała sobie o Bellucci, do której porównał mnie mąż. Ona mogła urodzić w wieku 44 lat. Zawsze byłam pewna, że ze mną będzie tak samo.

Przed domem długo siedzi w zaparkowanym samochodzie. Wyjmuje telefon. Dzwoni. Nie do męża, do siostry. - Pocieszała, że przecież mogę adoptować dziecko. A ja wciąż przeżywałam, że przestałam być kobietą, że teraz się "sypnę", będę brzydka, pomarszczona.

Dziwne, ale najpierw przyszła żałoba po utraconej kobiecości. To, że nie mogę zostać matką, chyba wyparłam. Może dlatego, że swoje poczucie wartości zawsze opierałam na urodzie, seksie. Nie na ewentualnym macierzyństwie - mówi. Dwa dni po tym, gdy wróciła od lekarza z wyrokiem "menopauza", mąż powiedział: "Zrobimy sobie dzidziusia?". Anka wciąż udaje, że się starają. I maskuje objawy przekwitania.

- Udaję, że mam miesiączkę. Regularnie stawiam pudełko z podpaskami w łazience i co kilka godzin wyrzucam kolejną. W te dni się nie kochamy - mówi. Od czasu, gdy lekarz zdiagnozował menopauzę, Anka odkrywa kolejne objawy. - Jakby pojawiały się lawinowo. Włosy stały się cienkie, skóra przezroczysta, kremy nie pomagają. Seks sprawia ból. Boli też głowa. Rano, w południe, wieczorem.

Najgorzej jest w pracy - na wycieczkach, gdy zmienia strefę czasową. W nocy budzi się zlana potem. W dzień ma duszności. Na urlopie w Chorwacji złamała rękę. Wychodząc z wody na łódkę, po nurkowaniu. Dziwne złamanie, bo dłoń tylko lekko się zaklinowała o drabinkę. To nie było mocne uderzenie. Rentgen wykazał zaawansowane zmiany w kościach. - Osteoporoza, tak to się fachowo nazywa - mówi Anka. Lekarz zapisał hormony i witaminę D.

Ale Anka broni się przed terapią zastępczą, więc hormonów nie bierze. - Wciąż mam nadzieję, że owulacja wróci. Ta, o której mówił lekarz, jedna w roku. Mam nadzieję, że załapię się na ostatnie jajeczkowanie w życiu. Daje sobie rok na zajście w ciążę. Jeśli się nie uda, powie mężowi.

- Może odejdzie. A może poprosi mnie o adopcję, której ja nie dopuszczam. Nie wiem. Nie zastanawiam, co będzie za rok. Coraz częściej myślę, że chciałabym zasnąć i już się nie obudzić. Powtarzam sobie, że sens kobiecości to nie macierzyństwo i biologia. A jednak jest tak, jakby moja inteligencja, dusza stały się bez znaczenia. Czuję się, jakbym udawała kobietę. Jak jakaś jej cholerna atrapa.

Agnieszka Sztyler

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: bezpłodność | ciąża
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy