Reklama

O przyszłości myślę jasno

Po dziesięciu latach od wielkiej tragedii aktorka postanowiła opowiedzieć o tym, co ją spotkało.

Zoja w Domu, Kasia w Zmiennikach czy ostatnio Oknińska w Mistyfikacji. To tylko niektóre role znanej i cenionej aktorki Ewy Błaszczyk. Nie trzeba jednak uważnie śledzić prasowych artykułów czy wywiadów, których udzieliła, by stwierdzić, iż to nie film ani seriale, a nawet nie teatr i estrada są tym, co dzisiaj wypełnia bez reszty życie pani Ewy. I to dokładnie od dziesięciu lat. W feralnym roku 2000 zmarł mąż aktorki, satyryk i scenarzysta Jacek Janczarski. Dokładnie sto dni później jedna z 6-letnich wówczas bliźniaczek, Ola, zakrztusiła się tabletką. Wystarczyło kilka minut niedotlenienia mózgu, by uszkodzić układ nerwowy dziecka. Doszło do fatalnego w skutkach obrzęku płuc i mózgu. Dziewczynka zapadła w śpiączkę. Jest w niej do dziś. Od lat codzienność Ewy Błaszczyk wygląda tak samo: dom, teatr, plan filmowy, szpital, wreszcie fundacja "A kogo?", która prowadzi akcję "Budzimy do życia". Tworzy też struktury placówek, które opiekowałyby się dziećmi po urazach neurologicznych.

Reklama

Nie ma już buntu, trudno oddychać...

Kilka dni temu ukazała się książka "Wszystko jest takie kruche". To wywiad- rzeka, który z Ewą Błaszczyk przeprowadziła Izabela Górnicka-Zdziech. Na bogato ilustrowanych rodzinnymi zdjęciami kartach książki odnajdujemy odpowiedzi chyba na większość pytań, które cisną się na usta każdemu, kto zna historię pani Ewy. Z tym najważniejszym na czele: jak to wszystko znieść? - Znalazłam się w stanie, w którym trudno oddychać - odpowiada pani Ewa. - Najciężej było rano. Dziwiłam się światłu. Nie mogłam się odnaleźć w miejscu ani czasie. Bardzo szybko ocknęłam się jednak z bólu, dezorientacji, bo przecież miałam obok siebie Olę. Musiałam przy niej być i ją ratować.

Prawie fizyczny ból odczułam dopiero, kiedy EEG robione Oli zaczęło falować, oznaczając, że jest lepiej... W takich chwilach pani Ewa często... "dzwoniła" do swojego nieżyjącego męża, żeby mu powiedzieć o postępach w leczeniu. Boleśnie odczuwała fakt, że nie mogła już z nim dzielić tej radości. - Przeszłość jest odrąbanym kawałkiem, staram się pielęgnować go w sobie jako coś odrębnego, pięknego i szczęśliwego. Nie żyję nią - deklaruje aktorka, która, mimo że wolny czas poświęca fundacji, wciąż jest aktywna zawodowo: gra w teatrze i filmach, jeździ z recitalami.

Nigdy nie wiadomo, gdzie jest kres

- Myślę, że gdyby ktoś mi kazał siedzieć cały czas przy łóżku Oli, nie byłoby już ani Oli, ani mnie - uważa pani Ewa. - Funkcjonuję jak robot. Przewalam góry, kuję w skale, kopię rowy, po czym... zdarza mi się wejść do wanny i zawyć. Planowałam przyszłość, układałam ją sobie w głowie ze szczegółami. Potem zrozumiałam, że nigdy nie wiadomo, gdzie jest kres. Przestałam wyprzedzać czas, a o przyszłości myślę inaczej, choć jasno...

Ola Janczarska ma dziś już prawie szesnaście lat i wciąż pozostaje w śpiączce, jednak, jak mówi sama Ewa Błaszczyk, są chwile, kiedy wydaje się, że dziewczynka nawiązuje kontakt z otoczeniem. Sama jednak zastrzega, że to momenty niemal nieuchwytne. Aktorka broni się przed życzeniowym myśleniem. Lekarze też są ostrożni w ocenach. - W tej chwili wiem, że jeśli komórki macierzyste podawane Oli w Moskwie, według zaleceń lekarzy, nic nie zmienią, to na dzisiaj nie ma już w tej sprawie nic więcej do zaoferowania - przyznaje aktorka. - Zostało zrobione już wszystko. Nie wiem, ile takie zdanie kosztuje, ale wiem, że ono jest, a wcześniej do mnie nie docierało.

KS

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Błaszczyk | śpiączka | fundacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy