Reklama

"Niepamięć", czyli z rodziną najlepiej na zdjęciach?

Coraz częściej i coraz głośniej mówimy o trudnych, rodzinnych relacjach. Zamiast podtrzymywać iluzję szczęścia otwarcie przyznajemy, że nie zawsze dogadujemy się z najbliższymi. O takich właśnie skomplikowanych relacjach opowiada książka Piotra Nesterowicza „Niepamięć”. Poniżej publikujemy jej fragment.

- To się nazywa lokaj, synu. Tobie się naprawdę w głowie poprzewracało w tej stolicy. Tobie i podobnym. Wyrwaliście się z mieszkań z piecykami gazowymi. Jak to było? Z kultury garażowej.

Weronika sięga do torby po czyste rzeczy. Teczka wygląda spod spodu z niemym wyrzutem. Chowa ją głębiej i ubiera się pośpiesznie. Nie chce, żeby dzień zaczął się od kłótni. Jeszcze będą mieli wystarczająco dużo powodów do stresu w ten weekend.

 - Wielkie kariery porobiliście, kasy się dorobiliście, apartamenty, wakacje, samochody, dacze nad jeziorem.
- A co w tym złego?!
- A to, żeście zapomnieli, skąd pochodzicie. Toczycie wojny z takimi jak my, biednymi, niewykształconymi. Bo się szybko nie dostosowali i zostali w blokach z wielkiej płyty. Jesteśmy dla was kulą u nogi. Wstydliwym przypomnieniem, skąd się wywodzicie. Ogonem, który trzeba utrzymywać. Cywilizować. Z marnym skutkiem, jak widać. - Józef rozkłada ręce.

Czyli Paweł ma się wstydzić tego, że mu się udało? Ojciec chce, żeby znowu wszystkich równali w dół jak za komuny. Jasne, że niektórym nie jest łatwo. Ale on prostego startu też nie miał. Silna wola, zaangażowanie, owszem, trochę szczęścia, ale przede wszystkim ciężka praca. I odniósł sukces. A ojciec, zamiast być z niego dumny, wyrzuca, że korzysta z tego, co przez tyle lat zdobywał. Jakby się dorabiał, oszukując albo wykorzystując słabszych.

A może ojciec mu zazdrości, dochodzi do nieoczekiwanego wniosku. Sam chciał osiągnąć więcej, ale ponad majstra nie podskoczył? Paweł nigdy o tym nie pomyślał, lecz teraz, gdy się nad tym zastanawia, wydaje mu się to wysoce prawdopodobne. Dlatego tak chętnie wraca do tamtych czasów, przywołuje komunistyczne ideały, krytykuje kapitalizm. W ten sposób ojcu łatwiej przełknąć własną porażkę. Ze wsi się wyrwał, ale w mieście wiele nie zdziałał.

- Zapomnieliście albo nie chcecie pamiętać, że kraj poza Warszawą wygląda inaczej - ciągnie Józef. - Że to nie tacy jak my są wyjątkami, tylko wy. Nazywacie nas komunistami. Reliktem PRL-u. Naśmiewacie się z naszych przyzwyczajeń, z seriali, które oglądamy, z piecyka gazowego, pralki i garażu.

Jednym z powodów, dla których Paweł niechętnie jeździ do rodziców, są tyrady ojca, który nic nie wie o świecie. Tkwi w swoich czterech kątach. Najdalej pójdzie do garażu, a i tam nie wiadomo po co, bo od dawna z niego nie wyjeżdża. Skąd czerpie te wszystkie mądrości? Z telewizji czy z rozmów pod garażami? Chwilami ręce opadają, gdy się tego słucha. Niczym nagłówki z brukowców.

- Pawełku, dzisiaj na obiad są zrazy. A jutro pieczony kurczak, jak zawsze w niedzielę. - Mama próbuje zmienić temat.

Pawła drażni mądrość po szkodzie. Teraz, kiedy się okazuje, że nie wszystko w przemianach się udało, każdy wytyka błędy palcem. Wychodzi na to, że każdy wiedział, że działo się źle. Oczywiście z wyjątkiem Pawła i jemu podobnych, dzięki którym w ogóle coś się udało. Ich wina. Że ważyli się działać.

- Teraz wszyscy tacy mądrzy, a jak hiperinflacja była i pustki na półkach, to marzyli o kapitalizmie. Dzięki zmianom przynajmniej coś osiągnęliśmy. Cywilizacyjnie się podnieśliśmy. A nie jak u was, ciągle ta sama pralka.
- A co w niej złego? - Teraz Anna czuje się dotknięta i na chwilę zapomina o chęci pogodzenia męża i syna. - Przecież dobra, działa, po co wyrzucać?
- Oni by wszystko, co stare, wyrzucili - podchwytuje Józef. - Jak się zepsuje, to nie naprawiają. Jak wyjdzie z mody, to wyrzucają. - Nie daje Pawłowi dojść do głosu. - Nienowoczesne. Bo już nie reklamują. Znudziło się. Rzeczy wyrzucają. Psa. Ludzi też. Nie pasują, wstyd przynoszą, bo niewykształceni, w szmateksie ubrani, książek nie czytają i disco polo słuchają. To na śmietnik albo przynajmniej na bezrobocie. Nawet Wałęsę opluli.
- Jak wam się udało dojść od piecyka gazowego do Wałęsy? - Weronika wchodzi do kuchni i próbuje rozładować atmosferę.

Tata stoi w głębi pod oknem. Obok na stole - na wyrost nazwali tak mebel, przy którym dwie osoby z trudem jedzą śniadanie - stoi szklanka z kawą. To się chyba nigdy nie zmieni, dochodzi do wniosku Weronika. Tata wciąż pije kawę po turecku ze szklanki. Ona zalewanej nie lubi. Nie cierpi fusów między zębami. Ziarenek, które pozostają na języku, choć kawę już przełknęła.

Szklanka jest pełna w dwóch trzecich. Weronika widzi czarny osad na krawędzi. Czyli nawet kawy nie wypił, chociaż zawsze siorbał ją wrzącą. Twierdził, że wystudzona nie ma smaku. Weronikę parzy w usta nawet taka, jaką on uznaje za zimną. A teraz widać, że ledwie napoczął. Choć zawsze pił łapczywie zaraz po zalaniu wrzątkiem.

Mama udaje, że układa sztućce. Szuflada jest otwarta, ona grzebie w środku, sięga po ścierkę, by wytrzeć mokre. Widać, że zajmuje ręce, bo nie patrzy wcale na to, co robi, tylko strzela oczyma między Pawłem a Józefem.

Reklama


Piotr Nesterowicz, "Niepamięć", wyd. Mando

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: rodzina | literatura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy