Reklama

Niedosyt kotki na gorącym blaszanym dachu

Jacek Poniedziałek powrócił do swojego rodzinnego Krakowa, miasta, które nie było dla niego łaskawe, ze sztuką, która pokazuje jak dotkliwi potrafią być najbliżsi nam ludzie i ile ran może nam przysporzyć walka o samego siebie.

Zaczyna się pięknie. Etiudą taneczną w wykonaniu sportowca o budowie greckiego boga. Mężczyzna tańczy, ugina się, robi to coraz szybciej, gra świateł i talk sypiący się na niego z góry tworzą wyjątkowy efekt. W końcu kuli się i umiera. To Skipper. Jego przyjaciel, Brick Pollitt, po jego śmierci wpada w alkoholizm.

Członkowie klanu Pollittów spotykają się z okazji urodzin Dużego Taty. Każdy z nich uporczywie pragnie czegoś innego. Margaret, żona Bricka, pragnie namiętności. Wdzięczy się i łasi jak kotka na blaszanym dachu. Za każdym razem jest brutalnie odrzucana. Po chwili widz marzy o tym, by przestała błagać o spełnienie, nie może patrzeć na kolejne ciosy od Bricka. Ta bezsensowna walka powoduje, że Margaret swoimi staraniami wywołuje jedynie współczucie.

Reklama

Cooper, brat Bricka, z żoną Mae walczą o pieniądze. Marzą o posiadłości teścia i są w stanie zrobić wszystko, zastosować wszelkie środki, by ją dostać. Żona Dużego Taty, nestora rodu, szczerze go kocha. Chce tylko tego, by jej mąż to zrozumiał i okazał jej szacunek.

Brick pragnie zapomnienia. Każdego dnia upija się, by wymazać z pamięci swoją ostatnią rozmowę ze Skipperem. Przyjaciel wyznał mu miłość. Gdy Brick go odtrącił, popełnił samobójstwo. Młody Pollitt nie potrafi sobie przebaczyć. Tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie z kobietą, której nigdy nie pożądał. Jego lęk przed własną tożsamością spowodował, że nie ma przy nim ukochanej osoby. Jedynym rozwiązaniem wydaje się być alkohol. Pije, dopóki nie zapomni i dopóki nie przestanie czuć.

Członkowie rodziny walczą między sobą w trakcie urodzin Dużego Taty, który myśli, że właśnie wygrał z chorobą. W rzeczywistości jest inaczej. Gdy głowa rodziny dowiaduje się, że zostało mu niewiele czasu, przestaje się hamować. Nie maskuje już wstrętu do całej swojej rodziny. Wybucha. 

I pojawienie się jego gniewu (w tej roli rewelacyjny Kajetan Wolniewicz) napędza spektakl. W jego wspólnej scenie z Wojciechem Lato, studentem łódzkiej Szkoły Filmowej, nie było grama fałszu. Czyste emocje. Gniew, lęk o własne życie, troska o upadającego syna, humor - to wszystko pojawiło się w ciągu zaledwie kilku minut i nadało tempo przedstawieniu, które dobrze rozpędzone skończyło się... zaskakująco szybko. Pozostawiając lekki niedosyt.

Jacek Poniedziałek, reżyser i autor przekładu "Kotki na gorącym blaszanym dachu", podkreślał w wywiadach, że sztuka Tennessee’ego Williams’a jest aktualna jak greckie tragedie. Pokazuje trud walki, w której nikt tak naprawdę nie ma szans wygrać. Bohaterowie w strachu przed przegraną obnażają swoje prawdziwie intencje i emocje, które nimi rządzą. Ułudę, kłamstwo, pychę, chciwość i naiwne pragnienia. Wychodząc ze spektaklu, zaglądając w zasłonięte firankami okna nowohuckich bloków widz wie, co Jacek Poniedziałek miał na myśli i szuka za zasłonkami kolejnego Bricka i Margaret.

Zobacz także:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy