Reklama

Nie nadaję się na lwicę salonową!

Gwiazda "Na Wspólnej" nie ma nic przeciwko aktorstwu. Ale gdyby musiała jeszcze raz wybierać zawód dla siebie, zostałaby... podróżniczką.

Wciąż ma pani idealną figurę. Czy to zasługa sportowego trybu życia?

Renata Dancewicz: - Nie jestem przesadnie sportowym typem. Zdaję sobie sprawę, że aktywność fizyczna dobrze działa na samopoczucie. Ale myślę, że nie na wszystkich. Jeśli ktoś lubi tak żyć, wtedy brak ruchu sprowadza na niego chandry i "doły psychiczne". Ale ja zamiast mięśniami wolę popracować głową, np. przy stoliku brydżowym.

Czy łatwo dzisiaj znaleźć czwórkę do brydża?

- W epoce internetu przestało to być problemem. Można grać w sieci w kilka osób, gdy każdy siedzi wygodnie we własnym mieszkaniu, przed komputerem. Chociaż, oczywiście, na żywo jest o wiele przyjemniej.

Reklama

To właśnie pasja brydżowa sprawia, że tak rzadko można panią spotkać na salonach?

- Są ludzie, którzy lubią pójść do zatłoczonego miejsca, a potem oglądać swoje zdjęcia w kronikach towarzyskich. Ja zdecydowanie nie należę do nich. Nie jestem typem lwicy salonowej, która lubi ładnie się ubrać, uczesać i chodzi do wizażystów. Szkoda czasu, mam ciekawsze zajęcia.

Pani jest obojętne, jak wygląda?

- Dbam o siebie, oczywiście. Czasami rano nałożę na twarz podkład lub tusz do rzęs, ale nie chodzę "zrobiona". Nie odczuwam takiej potrzeby. Ładny makijaż mam w serialu "Na Wspólnej", gdzie dopieszczają mnie charakteryzatorki.

Kiedyś studiowała pani prawo. Z perspektywy lat nie myśli pani, że prawnik to lepszy zawód niż aktor?

- Nie wiem. Nawet przez chwilę nie byłam prawniczką, bo studia na tym wydziale zakończyłam po pierwszym roku.

Tak szybko rozczarowała się pani?

- Przeciwnie. Wspominam te studia jako bardzo uroczy czas.

Co w takim razie się stało?

- Nie czułam dalszej potrzeby zgłębiania tajników prawa. Praca prawnika kojarzy mi się z tonami akt, przepisów, kodeksów i pracoholizmem. A to jest mało seksowne. Gdybym musiała jeszcze raz wybrać zawód, raczej zostałabym podróżniczką.

Nic dziwnego, przecież podróże są pani wielką pasją. Wybiera się pani gdzieś niedługo?

- W związku z tym, że niedawno wróciłam z Rzymu, w najbliższym czasie nie planuję żadnej podróży. Ale po głowie chodzi mi Uzbekistan, ponieważ bardzo lubię Azję. Poza tym chciałabym również zobaczyć Syberię i Chiny, gdyż tam jeszcze nie zdołałam dotrzeć.

Co tak wyjątkowego jest na Wschodzie, że tak pani lubi tam podróżować?

- Pociąga mnie atmosfera tej części świata, temperament ludzi stamtąd, architektura miast i, oczywiście, kuchnia pełna najprzeróżniejszych smaków. Inny krąg kulturowy i religijny. Świat tak różny od tego, który widzę na co dzień, że niezmiennie mnie zachwyca. Nawet nie muszę tam robić czegoś specjalnego. Chodzę, przyglądam się miejscom, ludziom i nasiąkam klimatem.

Kolekcjonuje pani pamiątki z podróży?

- Zawsze przywożę coś, co tam wydaje mi się pięknie. Później jednak niektóre rzeczy przestają mi się podobać.

I co wtedy pani z nimi robi?

- Gdy czuję się przytłoczona nimi, po prostu wyrzucam je lub rozdaję. Robię miejsce na kolejne bibeloty. Mój dom jest eklektyczny, pełen bałaganu stylistycznego. Właśnie to mi się podoba.

W "Na Wspólnej" pani postać choruje na raka. To prawda, że ten wątek stworzono po to, by edukować widzów?

- Wątek nie był moim pomysłem, więc o szczegóły należałoby zapytać scenarzystów. Myślę jednak, że taki właśnie był ich zamysł. W końcu serial "Na Wspólnej" opowiada o naszej codzienności. Taki problem, jakim jest ciężka choroba, dotyka przecież naprawdę wielu ludzi. Wydaje mi się, że popularny serial może dawać im wskazówki, jak należy radzić sobie, gdy nas też spotka coś takiego.

Ewa Pokrywa

Twoje Imperium
Dowiedz się więcej na temat: Na Wspólnej | podróże
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy