Reklama

Nie jestem artystą, jestem rzemieślnikiem

Zależy mi tylko na jednym. Na uznaniu czytelników. Zależy mi na tym, by czytelnicy powiedzieli: "Uff, kolejna książka Krajewskiego nie jest gorsza od poprzedniej" - mówi Marek Krajewski, autor popularnych kryminałów. Niedawno ukazała się jego nowa powieść "Erynie", a autor już pracuje nad nową.

Dominika Rzepka-Borys, Styl.pl: Jest pan autorem tzw. retro kryminałów, w których występuje triada: bohater - miasto - historia. Na początku był Eberhard Mock, Breslau i początek ubiegłego wieku. W pana najnowszej książce "Erynie" akcja rozgrywa się w 1938 roku, ale już nie we Wrocławiu, a we Lwowie, a głównym bohaterem jest - znany już niektórym czytelnikom z "Głowy Minotaura" - komisarz Edward Popielski. Co popchnęło pana w te "lwowskie ramiona"?

Marek Krajewski: - Odszedłem już od scenerii wrocławskiej, znalazłem się z moją nową powieścią we Lwowie. Impuls, który mnie skierował do tego miasta był impulsem natury rodzinnej. Moja mam pochodzi spod Lwowa, moja rodzina po kądzieli jest mocno zakorzeniona w tamtym rejonie i - mówiąc krótko - zadecydowały tutaj względy sentymentalne.

Reklama

Nie ma pan poczucia, że zdradził Wrocław?

- Nie, nie mam poczucia, że zdradziłem Wrocław. Dlaczego miałbym mieć takie poczucie? Przecież autor, który zmienia scenerię nie jest posądzany raczej o zdradę. Napisałem kilka powieści osadzonych w realiach międzywojennego Wrocławia i uznałem, że ta sceneria jest mi już tak dobrze znana, że praca polegająca właśnie na osadzeniu w tej scenerii akcji, wydawał mi się nudna i jałowa.

Odtwarza pan świat drobiazgowo. Skąd czerpał pan wiedzę o Lwowie lat 30. ubiegłego wieku, o języku lwowskiego półświatka, który znakomicie pan odtwarza?

- Żeby zdobyć wiedzę o Lwowie lat 30. wystarczy tam pojechać, bo ta wiedza topograficzna jest dostępna w każdej chwili. Te budynki stoją, w odróżnieniu od Wrocławia, który uległ potwornemu zniszczeniu. 60, 70 procent miasta legło w ruinach. Lwów ocalał. Wystarczy pojechać, sfotografować i dokonać takich badań terenowych. Wystarczy mieć życzliwych wokół siebie przewodników, którzy znają historię miasta i powiedzą człowiekowi wszystko, o co ich prosi.

- Jeśli chodzi o obyczaje i modę lat 30., to nie są one charakterystyczne tylko dla Lwowa, ale także dla miast innych, dla całej tamtej epoki i nie trzeba tutaj dokonywać żadnych eksploracji lwowskich, żeby opisać jak ubierała się dama z towarzystwa albo baciar z półświatka.

- Język natomiast jest doskonale opisany w różnych pracach naukowych, językoznawczych. Korzystałem z dwóch takich prac: pracy pani Zofii Kurcowej "Dialekt Lwowa i Polskich Kresów Południowo-Wschodnich" oraz pracy trzech językoznawczyń ukraińskich, które napisały "Słownik dialektu lwowskiego - poważnie i żartobliwie". Tam są wyrażenia również z półświatka, które szczególnie były mi potrzebne.

Zobacz fragment wywiadu w wersji wideo:

Stworzył pan dwie kultowe postaci: policjanta kryminalnego Eberharda Mocka i komisarza Edwarda Popielskiego. Którego z nich lubi pan bardziej?

- Jednakowo lubię i mojego dawnego, i mojego obecnego bohatera. Świadomie stworzyłem zresztą bohatera podobnego do wcześniejszej postaci. Autor literatury popularnej, który jest czytany przez wielu czytelników, którzy polubili jego bohatera, byłby człowiekiem zupełnie nieodpowiedzialnym, gdyby nagle eksperymentował i tworzył bohatera zupełnie innego, odmiennego od poprzedniego. Jeśli pierwszego moi czytelnicy zaakceptowali, to i zaakceptują drugiego. Z tego założenia wychodziłem i tak właśnie zrobiłem.

Skąd u pana takie zamiłowanie do opisywania okrucieństwa? Bo - po raz kolejny - nie żałuje pan czytelnikowi drastycznych opisów...

- Odpowiedź jest bardzo prosta: jestem autorem kryminałów.

To o czym śni Marek Krajewski?

- Sny moje są normalnymi snami, jak sądzę. Nie odbiegają od normy. Na pewno nie śnią mi się koszmary. Jestem człowiekiem raczej o łagodnym usposobieniu i nie miewam strasznych snów. Czasami moje sny mają związek z moją twórczością.

- Zdarzyło kiedyś, kiedy przyśniła mi się pewna scena, która później stała się dominantą mojej powieści "Widma w mieście Breslau". Scena była taka, że jestem policjantem, który przesłuchuje małego chłopca i ten chłopiec w kolejnej scenie został powieszony. Wtedy, jak się obudziłem, napisałem sobie natychmiast taki szkic: morderca morduje wszystkich świadków, każdego z kim ma kontakt policjant, mówi zatem policjantowi: "Nie przesłuchuj nikogo, bo każdego zabiję". Także raz mi się zdarzyło, że sen miał związek z moją twórczością. Tylko raz.

A jak jest z pomysłami na książkę, czy raczej z pomysłem na zbrodnię? Szuka pan w archiwach? Inspirują pana jakieś prawdziwe historie? Prawdziwe postaci?

- Fabuła jest fikcją literacką. Moim wymysłem od początku do końca. Natomiast sceneria topograficzna, obyczajowa oczywiście jest prawdziwa. Staram się ją wiernie odtwarzać. A tak, to po prostu siadam i wymyślam fabułę, historię kolejne powieści. Kiedyś przychodziło mi to niezwykle łatwo. W ciągu dwóch dni miałem gotową fabułę.

- W tej chwili jest coraz trudniej, dlatego że już napisałem kilka książek i łapię się sam na tym, że stąpam po własnych śladach. O ile bohatera można replikować, to replikowanie akcji byłoby czymś nierozsądnym. Byłoby czymś nieprofesjonalnym.

Erynie to boginie zemsty. Czy myśli pan, że zemsta może być siłą napędową w życiu? W pana książce właściwie tak jest...

- Nie sądzę, żeby zemsta była siłą napędową w życiu ludzkim. Zresztą… trudno mi na to pytanie dokładnie odpowiedzieć. To jest pytanie raczej dla filozofa, a nie skromnego rzemieślnika literackiego.

Szybko pan pisze?

- Powieść powstaje, łącznie z wymyśleniem fabuły, w pół roku. To jest niezłe tempo.

Zobacz fragment wywiadu w wersji wideo:

Pisze pan książki trudne, wymagające olbrzymiego przygotowania i erudycji. Na czym panu najbardziej zależy, kiedy pan pisze?

- Zależy mi tylko na jednym. Na uznaniu czytelników. Zależy mi na tym, by czytelnicy powiedzieli: "Uff, kolejna książka Krajewskiego nie jest gorsza od poprzedniej". To jest mój cel… Chcę umilić - może to jest złe słowo - skrócić np. nudne popołudnie czytelnikom, nudną podróż. Nie zamierzam być w panteonie literatury polskiej, broń Boże. Uprawiam literaturę klasy B i moim celem jest dostarczenie czytelnikowi godziwej rozrywki. Nie jestem artystą, jestem rzemieślnikiem.

Czy po napisaniu książki ma pan czasami poczucie, że można to było napisać inaczej? Ma pan niedosyt, kiedy książka już się ukaże?

- Oczywiście. Jako perfekcjonista zawsze czuję niedosyt, kiedy już książka się ukaże, kiedy ją mam w rękach, przeglądam, czytam, to mówię sobie: "To powinno może być inaczej, tu powinienem użyć nie tego słowa, albo inaczej rozwiązać pewną trudność fabularną"… Jasne, że przychodzą takie refleksje. A ponieważ jest to czasami frustrujące, w związku z tym moich książek nigdy nie czytam po ich ukazaniu się.

A czyta pan w ogóle kryminały?

- Teraz raczej nie. Kiedyś czytałem. Byłem wielkim miłośnikiem kryminałów, teraz raczej wolę czytać mistrzów pióra, literaturę klasy A, żeby się od nich uczyć, np. psychologicznego opisu, żeby się uczyć od mistrzów pięknej frazy. Czytam książki teraz właśnie z takim nastawieniem. Kryminałów raczej nie czytam. Tutaj polegam na guście mojej żony, która jest namiętną czytelniczką kryminałów i czasami zwraca mi uwagę na jakiś dobry kryminał - wtedy go czytam.

Zobacz fragment wywiadu w wersji wideo:

Pisząc książkę ma pan wyobrażenie o tym, jaki jest pana czytelnik?

- Wyobrażenie o tym, jaki jest mój czytelnik rodzi się u mnie nie w trakcie pisania książki, tylko po spotkaniach autorskich. Widzę, kim są ci ludzie. To są najczęściej panie. Kobiety czytają moje książki. Ogromnie mnie to cieszy. Do tego stopnia, że postanowiłem, iż w nowej książce, którą teraz piszę, zamieszczę pewną historię, która może się paniom spodobać. Jest to historia miłosna między Edwardem Popielskim, a piękną, fascynującą kobietą… Taki jest tam wątek romansowy. Z jednej strony - przyjemnie jest tak pisać, takie kwestie poruszać, a po drugie jest to rzeczywiście taki uśmiech skierowany do moich czytelniczek.

- Moim czytelnikiem najczęściej jest ta wykształcona kobieta. Oczywiście, wielu mężczyzn też czyta moje kryminały. Mimo, że niektórzy uważają te moje kryminały za erudycyjne, ale czytają to ludzie z różnych warstw społecznych. I robotnicy, i ludzie wykonujący pracę fizyczną. Kiedyś byłem szczerze zdumiony, nawet zachwycony, kiedy barman we wrocławskiej restauracji powiedział mi, że czyta moje powieści, że bardzo mu się podobają i nie była to tylko kurtuazja, której tłem byłaby sugestia lekka, by otrzymać napiwek, lecz okazało się, że ów barman bardzo szczegółowo zna moje powieści i pytał mnie o różne istotne szczegóły, których by nie poznał, gdyby przeczytał pobieżnie. Był to zatem bardzo uważny i wnikliwy czytelnik.

O co najczęściej pytają pana czytelnicy? O to, jaka będzie kolejna powieść?

- Tak. Ale interesują moich czytelników różne kwestie. pytają także o to, np. ile wspólnego mają bohaterowie moich postaci ze mną. Odpowiadam na to pytanie: dużo. Nie jestem człowiekiem, który może stworzyć postać bohatera i powiedzieć: ja abstrahuję od tego bohatera, to jest postać autonomiczna, która nie ma ze mną nic wspólnego. Ja tak nie potrafię. Moich bohaterów nasycam moimi cechami.

To co jest w Edwardzie Popielskim z Marka Krajewskiego? Oprócz zamiłowania do łaciny.

- To jest najważniejsza cecha. Zamiłowanie do łaciny i greki to jest cecha odautorska. Pewna pedanteria ubioru… Mój bohater jest pedantycznym elegantem. Ja może nie jestem elegantem, ale pedantem owszem i człowiekiem, który dokładnie wszystko planuje, podobnie jak mój bohater. Cóż jeszcze? Mój bohater lubi grać w szachy, interesują go szarady szachowe, interesuje go brydż. To jest też moja cecha. I na tych cechach bym poprzestał...

A wracając do kobiet? Czy to nie stereotypowe podejście, że jak czytelniczką jest kobieta, to potrzebuje romansu?

- Takie otrzymywałem sygnały od moich czytelniczek: "Panie Marku, pański świat jest tak brutalny, taki męski, może jednak zechciałby pan przedstawić tam jakąś historię miłosną?". Cóż… ja jestem człowiekiem, który jest podatny na sugestie moich czytelników, a czytelniczek zwłaszcza.

Zaczęliśmy tę rozmowę od nowej książki "Erynie". Zakończmy na książce, która będzie następna...

- Ponad połowę napisałem już tej nowej powieści, która też nosi tytuł mitologiczny "Liczby Harona". W tej powieści Edward Popielski ma lat 44. Rzecz się rozgrywa w roku 1930. Bo i bohater przezywa niezwykłą fascynację miłosną. Oprócz wątku kryminalnego, oczywiście, jest wątek miłosny, romansowy. Edward Popielski przeżywa fascynację erotyczną, miłosną, 26-letnią kobietą, swoją byłą uczennicą, której udzielał korepetycji z matematyki, piękną Renatą Szperling.

Czyli w kolejnej serii też niejako zaczął pan od końca i teraz zabierze czytelnika do wcześniejszych lat życia i pracy komisarza Popielskiego?

- Cofanie się w czasie to jest normalny zabieg. Jasne, że może niektórych zaskakiwać, bo na ogół ludzie są przyzwyczajeni do powieści linearnej, ale ja w ten sposób ułatwiam sobie zadanie. Gdyby moje powieści były jakoś niezwykle popularne, to mogę ich napisać jeszcze dwadzieścia. Ponieważ tyle jest lat do wykorzystania.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy