Reklama

Moje rzeczy prywatne

W Superniani pewna siebie, belferska. Na co dzień ciepła, domowa. I odważna, nie boi się prowokować losu ani popełniać błędów. Po stronie porażek Dorota Zawadzka zapisuje rozwód i to, że nie obroniła doktoratu. Sukcesy? Macierzyństwo i nowa miłość. Ma 47 lat i przekonanie, że najlepsze przed nią. Nie boi się mówić: jestem szczęśliwa.

Wrocławskie osiedle. Do rodziców Patryka, przyjechała Superniania. Kolejka po autograf stoi na ulicy. Dorota Zawadzka podpisuje zdjęcia. Zostało niewiele. Awantura. - Pan tu nie stał! Proszę wyjść! Pani Doroto, proszę rozdawać po jednym. - Czuję się jak towar deficytowy! - Dorota stara się żartem rozładować sytuację. Ale popularność jej się podoba. Reklamuje margarynę, bawi się, gotując na wizji makaron. I oczywiście w kółko na prośby znajomych omawia ich problemy z dziećmi. Córka Małgosi Łupiny, producentki Superniani, gubi w szkole ołówki. Mama ją strofuje, ale nie pomaga. - Kup jej sto ołówków, nie tresuj dziecka - radzi Dorota. Robert Myśliński, mąż Doroty, ma dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa. - Czy myślisz, że moja córka może wrócić do domu po północy? - pyta.

Reklama

- Jeśli jej mama pozwoliła, to zgódź się, ale odbierz ją z imprezy - podpowiada. W sklepie nie może dojść do kasy. Stale zatrzymuje ją ktoś między półkami, bo córka niegrzeczna, bo wnuk nie je. Nigdy nie powiedziała "Spieszę się, nie mam czasu". Lubi pomagać. I jest gadułą. Te cechy okazały się bezcenne na wizji.

Jest pani na castingu

Rok 2005, telefon z TVN-u. Chcą się spotkać. Dorota nie pyta po co. Często pokazuje się w mediach, jest specjalistką od dzieci i telewizji dla nich. Wita ją producentka. TVN przymierza się do nowego programu, to licencja brytyjskiej Supernanny. Murowany hit. - Rozmawiamy o mnie, o moich synach, metodach wychowawczych - wspomina Dorota. - W końcu pojawia się temat próbnych zdjęć. "A co mam robić w tym programie? - pytam. - Jak to co? - dziwią się.

- Prowadzić! Jest pani na castingu". Poczułam się jak w kreskówce - śmieje się Dorota. - Ktoś wali mnie po głowie, widzę gwiazdki. Ja?! 43-letnia? Ani piękna, ani zgrabna? Małgorzata Łupina wie swoje. - Byłam zachwycona. Naturalna, błyskotliwa, fachowa. Jest pedagogiem i psychologiem rozwojowym. Choć w kolejce czekało 50 kandydatek, wiedziałam, że znaleźliśmy właściwą osobę. Bliscy Doroty sądzą, że wygrany casting to żart. Na planie pierwszego odcinka Dorota podaje Małgosi aparat fotograficzny: - Zrób mi zdjęcie na tle samochodu - prosi. - Ma być widoczny napis Superniania. Wyślę siostrze. Nie może uwierzyć, że dostałam tę rolę. Zaczęło się! Granatową terenówką, w eleganckim kostiumie rusza w Polskę na pomoc zdesperowanym rodzicom. Nie radzą sobie z dziećmi, które wrzeszczą, kopią, gryzą. Rządzą domem, dorosłymi.- Rodzice byli u psychologów, pedagogów, logopedów, pediatrów - opowiada Dorota. - Chodzili na terapię. Bez efektu. Więc może Superniania? Zapraszają do domu Dorotę, pozwalają włączyć kamery pomimo uwag sąsiadów: "Sprzedali swoje dziecko mediom!". I czasem autorytet pani z telewizji działa. - Bo przyczyny kłopotów bywają proste - mówi Dorota. - Dorośli przesadnie rozpieszczają dzieci, nie umieją stawiać im granic. I jeszcze wieczny brak czasu, zniecierpliwienie...

Tylko jak połączyć pomoc z potrzebami widowiska? Sprawić, by na planie najważniejsze było dziecko? Dorota w rozdarciu, bo najpierw musi pokonać tremę. Pierwsze kroki na planie. - Tu kamera, tam kamera, jestem podpięta do jakiegoś kabla, oślepia mnie światło - opowiada, jak wrzucono ją na głęboką wodę. Operator pokrzykuje: "Stań przodem!". Choć speszona, buntuje się. - "Przyjechałam pomóc dziecku, nie pozować do zdjęć! To ty się ustaw do akcji!".

- Nie jestem gwiazdą, tylko psychologiem - powtarza na planie. Uczy się nowej dla niej współpracy. Protestuje, gdy ktoś nazywa Supernianię telewizyjnym show. - To nie jest program rozrywkowy, tylko edukacyjny. Wiele jej metod naprawdę skutkuje. Chłopiec klnie. I nie zamierza przestać. Sadza go na krześle. - Pozwalam ci przeklinać przez 10 minut. Zaczynaj! Po trzech minutach malec pasuje. - Nie chcę. - Musisz! - Dorota nie ustępuje. - Obrzydziłam mu brzydkie wyrazy - śmieje się. Ale przecież nie jest cudotwórcą. Nieraz miała poczucie, że zostanie wyrzucona z czyjegoś domu. Ojciec wściekał się: Nie będzie mnie pani pouczać! Innym razem matka chciała się wycofać, bo sądziła, że Dorota pstryknie palcami i dziecko zrobi się grzeczne. - Podczas zdjęć dziewczynka nie chciała przeprosić mamy - wspomina Dorota. - Zamknęła się w domku letniskowym. Mijały godziny. Operatorzy chcieli zwinąć sprzęt. Musiałam ich przekonywać, żeby zostali. W końcu złośnica wyszła, zmęczona uporem. Napięcie. Pośpiech. Koczowanie u obcych ludzi. Wchodzenie w cudze życie. I tak już od trzech lat. Kiedyś Dorota zasłabła przed kamerą. Lekarz nie miał wątpliwości: omdlenie spowodowane stresem, musi spędzić dwa dni w szpitalu. Ale gdy zapis EKG wraca do normy, trzeba kończyć odcinek. Nagroda? Listy i maile, które dostaje od rodziców. Bo w wielu przypadkach naprawdę pomaga. Poznane w programie matki wciąż dzwonią do Superniani, by się upewnić, czy postępują słusznie albo się pochwalić: "Nie ma w domu awantur! Piotruś jest słodkim dzieckiem".

Polubiłam siebie

O niej też tak mówiono. Na zdjęciu z dzieciństwa uśmiechnięta, szczęśliwa. Mama nauczycielka, ojciec socjolog, córki traktują jak partnerów. Dorotka i starsza o sześć lat Ania asystują przy planowaniu wydatków. Na stole koperty. W tej na czynsz i światło. W tej na jedzenie. Koperta na buty dla Ani. Na płaszcz dla Dorotki. - Czułam się ważna i wiedziałam, czy mogę w tym miesiącu naciągać mamę na lody. W domu zawsze zamieszanie, przychodzi babcia, wpadają kuzynki. - Na imprezach zbierało się przy stole ponad 30 osób - opowiada. Pewnie wtedy po prostu polubiłam ludzi. Akceptacja dorosłych dodaje pewności siebie.

- Nie było dla mnie problemem podejść do kogoś na ulicy, spytać o godzinę, poprosić o pomoc. Zaakceptowała siebie w dzieciństwie i tak jest do dziś. Do dobrego samopoczucia nigdy nie były jej potrzebne efektowne ciuchy czy pomalowane paznokcie. - Czasem kupuję jakiś krem, odstawiam na półkę i przypominam sobie o nim, gdy upłynie data ważności - śmieje się. Niedawno "pismo dla grubasów" namówiło ją na odchudzanie. Czemu nie? Dla zdrowia. Zrzuciła sześć kilogramów, wydaje jej się, że to za mało. Powinna zrzucić jeszcze kilka, by lepiej wypadać na zdjęciach. Czy dam radę? Męczyć się kolejny miesiąc na siłowni? Wykreślić z jadłospisu ulubione dania? No cóż, jak trzeba, to trzeba. Zapiera się i chudnie jeszcze pięć kilo. W sumie niezły wynik, ale było trudno. Piekielnie trudno.

Dziecka nie wolno bić

Chciała zostać nauczycielką. Studium Nauczycielskie przy Czerniakowskiej. Fajne czasy... uśmiecha się. Staroświecka metodyczka nie pozwalała dziewczynom chodzić w spodniach. Ale lekcje, na których przekonywała, że zawód nauczyciela to misja, zapadły w pamięć. Praktyki w dawnej podstawówce Doroty. Myśl, że wejdzie do pokoju nauczycielskiego, paraliżuje. Spędza przerwy na korytarzu. Z dziećmi ciekawiej. Lubią ją, bo zawsze trzyma ich stronę. Na ulicy matka szarpie trzyletniego chłopca. Dorota biegnie na pomoc: - Proszę go zostawić. Dziecka nie wolno bić! - krzyczy. Idzie na psychologię. W 1987 r. jest na drugim roku. Wzorowa studentka, zagrzebana w podręcznikach, nie chodzi do klubów, nie zrywa się z wykładów. I właśnie ona staje się tematem sensacyjnych plotek. Poderwała wykładowcę! Niedługo ślub! Może jest w ciąży? - szepce cały wydział.

- Podejrzenia były bezpodstawne - śmieje się Dorota. - Nasz syn urodził się rok po ślubie. O byłym mężu: - Ogromna wiedza. Świetny psycholog, literat. Zakochałam się w jego inteligencji. Nie przeszkadzało, że starszy o 16 lat. Niedługo potem pracują razem na psychologii. - Siedziałam w domu z małymi dziećmi, zadzwoniła jedna z asystentek, czy zastąpię ją na ćwiczeniach. Pamiętała, że byłam jej najlepszą studentką. Dobrze poszło, wpisano mnie na kolejne zajęcia. W rezultacie dostałam etat. Satysfakcja, ale za małe pieniądze. Pensja męża niewiele wyższa. - Dwójka dzieci, służbowe mieszkanie, meble od rodziców. Na nic nas nie było stać - opowiada. - Dzieci nie były za granicą, nie znały markowych ubrań. Gdy ich koszulki nadawały się do wyrzucenia, jechałam na stadion po nowe. Dziesięć sztuk po pięć złotych. Przez pół roku oszczędzała, by latem wywieźć chłopców nad morze. Upokorzenie w banku. Zbliżał się wrzesień, synom potrzebne podręczniki, buty, ubrania. - Pani dochody nie gwarantują zwrotu pieniędzy - mówi urzędniczka. Dorabianie. Nadgodziny. Zmęczenie. Bo jeszcze dom, zakupy, gotowanie.

Trochę nadgorliwa. - Na obiad robiłam kilka dań. Mąż chciał dietetyczne, Paweł z mięsem, Jędruś na słodko. A jednak szczęśliwa, bo w domu są dzieci, zadają zabawne pytania, drepczą za nią. - Być dla kogoś całym światem... Niesamowite uczucie - uśmiecha się. Nadopiekuńcza. I to ona, psycholog! Dziś trochę to sobie wyrzuca. Bo dzieci muszą popełniać błędy.

- Pawła tak pilnowałam, że pierwszy raz przewrócił się, mając pięć lat! Zdecydowanie za późno. Lubi bawić się z synami. Przykryte kocami piętrowe łóżko to jaskinia piratów. Włażą we trójkę. - Bawiłam się z Jędrkiem we fryzjera. Wystrzygł mi cały tył głowy - śmieje się. Wiele z tych zabaw wykorzystała w Superniani.

Prowokuje los

Są zdarzenia, które męczą w snach. Kiedyś dachowała maluchem. Przez kilka sekund bezbronna w wątłym blaszanym pudełku. Potem wypadek pociągu. Wciąż ma w uszach krzyk ludzi i sygnały karetek. Psycholog, a nie potrafi uwolnić się od lęków. Panikuje na pokładzie samolotu, w tunelu, przed ostrym zakrętem. - Robert prowadzi auto, a ja razem z nim. Patrzę na drogę, na licznik. Nie przeoczę żadnego znaku. Muszę mieć wpływ na to, co się wokół mnie dzieje - wyjaśnia. - Źle mi w sytuacjach, nad którymi nie mam kontroli. Ja zdana na ślepy los? Nigdy. Nie boi się zmian. Nawet trudnych. Lakonicznie o swoim rozwodzie: - To była moja decyzja. Oddaliliśmy się. Nie widziałam sensu w byciu razem.

Plotkarskie pisma oskarżają Dorotę, że zostawiła mężowi dzieci! Tłumaczyć się? Prostować? Fakt, rozwód był dla chłopców trzęsieniem ziemi, a jej wyprowadzka z domu wydawała się końcem świata. Paweł szybciej się z tym uporał. Starszy, mocniejszy psychicznie. Tak się złożyło, że zwolniło się warszawskie mieszkanie dziadka. Nawet się cieszył, że jako student będzie na swoim. Ale 13-letni Jędrek stracił grunt pod nogami. - Chciałam, by mieszkał ze mną, przekonywałam, ale bał się, został z tatą w domu - Dorota niechętnie o tym opowiada. - Płakałam. Chodziłam po Jędrka pod szkołę. Dzwoniłam do niego co godzinę. Rozpaczałam, że tracę dziecko... Robert, który kilka lat wcześniej przeżywał to samo, wyprowadzając się od rodziny, uspokajał: - Daj mu czas. Oswoi się z nową sytuacją. Po roku Jędrek zamieszkał z Dorotą i Robertem. Ma swój pokój, zaakceptował i polubił nowego męża mamy. Do ojca chodzi w odwiedziny. - Rozwód nie jest końcem świata - mówi Dorota. - Nawet układa się to, co wydawało się nie do poukładania. Na ślubie Doroty i Roberta były jej i jego dzieci. Paweł był nawet świadkiem. Cała czwórka lubi się i spotyka. Dorota ma normalny kontakt z byłym mężem. Dogadują się. Ustalają, kto pójdzie na wywiadówkę do Jędrka, gdzie urządzą Pawłowi urodziny. Niedawno młodszy syn zerwał więzadło w nodze. Dorota akurat wyjeżdżała. Zaopiekował się nim tata. Eks nazywa ją żartobliwie "Dodą polskiej psychologii"...

Anna Jabłońska, Beata Wielgosz

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy