Reklama

Miłość, spory i rock and roll

Ona dba, żeby tata zjadł obiad i włożył szalik. On robi jej miejsce na scenie, choć dotąd królował tam niepodzielnie. Przed laty Patrycja Markowska nie chciała zaczynać kariery od pracy z ojcem, legendarnym liderem Perfectu. Poczuła się na to gotowa dopiero po wydaniu kilku solowych płyt. Pomógł przypadek. Na wakacjach w Hiszpanii dla zabawy wymyśliła z tatą przy winie piosenkę. Efekt? Ich pierwszy wspólny album Droga.

Grecka knajpka na warszawskiej Saskiej Kępie. Grzegorz pojawia się kwadrans przed czasem. Po chwili wpada Patrycja. Od razu zaczynają ze sobą żywiołowo rozmawiać, jakby się nie widzieli wieki. A przecież przedwczoraj wspólnie nagrywali w studiu nowy utwór...  

"Nie podzieli nas ten malowany zgiełk, nie podzieli nas mur malowany" - śpiewacie w piosence Déjà vu na pierwszej wspólnej płycie Droga. Darliście koty jako ojciec i córka?

Grzegorz Markowski: - Poważnych afer nie było, choć raz podzieliły nas solidne drewniane drzwi domowej garderoby. Patrycja miała 16 lat, pokłóciliśmy się o coś ostro i ona zamknęła się tam na cztery spusty. Bałem się, że wpadnie na niebezpieczny pomysł, na przykład samounicestwienia, więc wykopałem te drzwi błyskawicznie! Równie szybko się pogodziliśmy. Nie umiemy się na siebie gniewać.

Reklama

Patrycja Markowska: - Potwierdzam! Kiedy tylko w przeszłości pojawiały się "mury nieporozumień", natychmiast je burzyliśmy. Gdybyś przyszła do nas na wigilię czy rodzinną imprezę, zrozumiałabyś, o czym mówię. Przy stole mnóstwo osób, wszyscy się przekrzykują i gestykulują. Jesteśmy jak włoska familia. Nieraz denerwujemy się na siebie, ale mamy zasadę, że nie zamiatamy niczego pod dywan. Wyrocznią  i głową rodziny jest tata. Dobrze jest mieć wokół ludzi z autorytetem.

Są rodziny, w których ludzie kłócą się  o pieniądze...

Patrycja: - W naszym domu, od kiedy pamiętam, było hipisowsko, nigdy nowobogacko. Rodzice uczyli mnie oszczędności i samodzielności.

Grzegorz: - Mnie gadżety ani blichtr nie nęcą, więc kłócenie się o sprawy materialne uważam za bezsens. Czasem sobie wyobrażam, że mój praprzodek był Indianinem, który siedział przy ognisku w lesie z żoną i trójką dzieci. Gdybym mógł wybrać, chciałbym tak funkcjonować - bez pieniędzy i wszystkich komplikacji, które rodzą. Jak najbliżej natury, jak najdalej od technologii i nowinek. Ja nawet nie mam komputera i się z tego cieszę. Dawniej niosły mnie młodość i erotyka, teraz wszystko traci ostrość. Może trochę gorzknieję? Lata lecą.

Nie dowierzam, widziałam cię niedawno na koncercie. Rozsadzała cię energia!

Grzegorz: - Żałuj, że nie widziałaś mnie na scenie ze trzydzieści lat temu! (śmiech) 

Patrycja: - Pamiętam, jak tata darł na scenie koszule, oblewał się wodą, skakał, szalał. Nadal, gdy spotykamy się na scenie, potrafi się nieźle wygłupić. Robi zeza, pokazuje język. Wszystko po to, żebym traktowała śpiewanie bez zadęcia. Ale dla mnie nie musi skakać w tłum fanów, żeby robić wrażenie. Bardzo cenię jego sceniczną dojrzałość.

Grzegorz: - Śpiewanie to piękna czynność, ale błagam, nie utożsamiajmy jej z wielką sztuką! Jedni buczą lepiej, inni gorzej, oto cała tajemnica. Patrycja już jako dziecko widziała na moim przykładzie, że życie może toczyć się i na scenie, i daleko poza nią. Artysta jest też człowiekiem! Proza życia dopada każdego.

Jak ciebie po rozwiązaniu Perfectu w latach 80. Miałeś zakaz koncertowania. Musiałeś schować ambicję i zakasać rękawy. Mało kto wie, że  byłeś jednym z budowniczych warszawskiego metra!

Grzegorz: - Przez dziesięć lat ostro zasuwałem jako pracownik fizyczny, by utrzymać rodzinę. Byłem wtedy w wieku uznawanym w męskiej wokalistyce za najlepszy, czyli między trzydziestką a czterdziestką. Mimo to codziennie woziłem na budowę wapno, cegły i cement, tworzyłem kosztorysy, rozliczałem ludzi - prowadziłem firmę budowlaną. Warunki pracy mieliśmy podłe. Na terenie budowy nie było nawet toalet, siedzieliśmy pod ziemią całymi dniami jak w więzieniu.

Wróciłeś na scenę, a Patrycja, twoja jedyna córka, wybrała podobną do ciebie drogę. Bałeś się o nią, gdy wchodziła w dorosłość i show-biznes?

Grzegorz: - Oczywiście. Lęk o Patrycję towarzyszy mi przez cały czas, dotyczy jej zdrowia, wyborów. W ogóle martwię się o bliskich. Inne moje lęki są mniej ważne, jak choćby ten, czy głos nie odmówi mi posłuszeństwa. Albo czy ludzie, którzy przyszli mnie posłuchać, wyjdą z koncertu zadowoleni. Ale i takie miewam.

Patrycja: - Tata martwił się o mnie, wiedząc, jak trudny jest zawód wokalistki. Dlatego namawiał mnie na niemuzyczne studia. Wybrałam dziennikarstwo o profilu filmowym. Jestem mu wdzięczna. Przydaje się podczas kręcenia teledysków. Nasz pierwszy wspólny powstał w Alicante.

Co was łączy poza muzyką?

Grzegorz: - Miłość do zwierząt! Odwzajemniona. Niedawno byłem z żoną w Paryżu. Kiedy kupiliśmy już prezenty dla bliskich, usiedliśmy w kawiarnianym ogródku. Przechodziła Azjatka z małym psem. Wystawiłem do niego jęzor, a on nagle znalazł się na moich kolanach. Lizał mnie po twarzy, przytulaliśmy się. Patrycja też ma takie porozumienie ze zwierzętami. W domu mieliśmy zawsze psy, niedawno odszedł nasz ukochany Łobuz. Teraz chcemy wziąć psiaki ze schroniska.

Patrycja co chwilę prosi, abyś coś zjadł. Niby protestujesz, ale kapitulujesz pod jej spojrzeniem. Masz opiekuńczą córkę!

Patrycja: - Ciekawe, że to zauważyłaś. Ja właśnie doszłam do podobnego wniosku na terapii, którą niedawno zaczęłam. Coraz częściej wchodzę w rolę opiekuna rodziców. Latem smaruję ich kremami z filtrem. Zimą proszę, by nosili szaliki. Kiedy byłam mała, przykrywałam tatę kołdrą, żeby nie zmarzł. Tak to jest, gdy chowasz się w rockandrollowym domu. Cieszysz się luzem i wolnością, ale też czujesz się odpowiedzialna za rodziców, którzy są niestandardowi, nieprzewidywalni. Ja tak miałam. Gdy na ostatnich wakacjach w Hiszpanii poszliśmy na zakupy, na ulicy pękły nam foliowe torebki! Popłakaliśmy się ze śmiechu. Przechodnie patrzyli na nas jak na kosmitów. Kto zachował się najrozsądniej i zbierał zakupy z chodnika? Mój 11-letni syn Filip! 

Grzegorz: - Jako dumny dziadek nie mogę nie wspomnieć, że z Patrycją i Filipem nagraliśmy wspólnie piosenkę. Wzruszające to było - trzy pokolenia! Trafiła na płytę dla dzieci, z której dochód idzie na cele charytatywne. Byłem pod wrażeniem, jak dobrze wnuk radził sobie w studiu. Ale gdy wyszedł, oznajmił: "Dziadku, ja nigdy w życiu nie będę śpiewał!". Rozumiem go. Wiem, że gdy patrzy na Patrycję występującą w telewizji (w The Voice of Poland - przyp. red.), denerwuje się, bo dla niego to oznacza rozłąkę z mamą.   

A ty, Patrycjo, tęskniłaś za ojcem, kiedy wyruszał w trasy?

Patrycja: - Moja mama była tancerką baletową, więc oboje rodzice często wyjeżdżali. Oczywiście, że tęskniłam, ale miałam na to sposób: udawałam przed sobą, że sama jadę w trasę. Śpiewanie taty mi imponowało. Słuchałam jego piosenek i czułam, że też chcę śpiewać, ale od zawsze wiedziałam, że tylko "po swojemu".

Grzegorz: - Pamiętam, jak pięcioletnia Patrycja powiedziała mi kiedyś: "Tato, boli mnie brzuszek". Żona akurat wyjechała, nie byłem pewien, co zrobić. Wpadłem na pewien pomysł: posadziłem córkę na masce samochodu i poprosiłem, by trzymała się wycieraczek. Wolniutko jeździliśmy w ten sposób po ulicach Józefowa. Wiem, że to było nieodpowiedzialne i szalone, ale chciałem, aby się uśmiechnęła. I udało mi się odciągnąć jej uwagę od bólu brzucha! Patrycja lubiła takie ekstremalne zabawy. Mam nadzieję, że miała co wspominać, gdy wyjeżdżałem na koncerty.

Patrycja: - A ja jeszcze bardziej pamiętam to, że w naszym domu nie istniały tematy tabu. O cokolwiek zapytałam jako dziecko, rodzice udzielali odpowiedzi. Miałam więc sporo "wiedzy dla wtajemniczonych", którą dzieliłam się z rówieśnikami. To ja objawiłam kilkuletnim kolegom, skąd się biorą dzieci. Nie wszystkie były zachwycone. (śmiech)

Podobno ta otwartość była odwzajemniona i jako nastolatka pochwaliłaś się tacie, że zaczęłaś miesiączkować.

Patrycja: - Zgadza się. Dostałam wtedy od niego bukiet z gratulacjami.

Grzegorz: - Kilka lat później wynieśliśmy się z żoną z domu na całą noc. Po to, by Patrycja mogła przeżyć bez stresu swój pierwszy raz z chłopakiem. O tym, że to planują, też nam szczerze opowiedziała. Postanowiliśmy zrobić im przestrzeń.

Patrycja: - I pewnie dlatego nie przeszłam nigdy prawdziwego buntu. Nie uciekałam z domu, bo od kumpli się nie ucieka, a rodzice byli dla mnie przyjaciółmi. Podobnie wychowuję synka. Wieczorem, kiedy czytam mu książki przed snem, Filip zaczyna mi opowiadać o sobie. Bardzo się z tego cieszę. Nie unikamy trudnych tematów, niedawno rozmawialiśmy o marihuanie.

A ciebie, Grzegorz, jak wychowano?

Grzegorz: - Inaczej, w sporej dyscyplinie. Mieszkaliśmy w jednym pokoju w pięć osób: rodzice, ja i dwóch braci. Mieliśmy tylko dwa łóżka. To była nauka wzajemnego szacunku i kompromisu w trudnych warunkach lat 50. Wystartowałem w życie z wieloma kompleksami, ale miałem w sobie pragnienie, by pokazać światu, na co mnie stać. I z czasem się ich pozbyłem.

Patrycja: - Ale podczas pracy nad wspólną płytą zauważyłam, że czasem zbyt łatwo oddajesz pole innym. A tata powinien bardziej ufać sobie, bo ma ogromne doświadczenie i nieprzeciętną muzyczną wrażliwość. Gdyby chodził do mnie na terapię, popracowalibyśmy nad tym. (śmiech)

Wreszcie nagraliście wspólną płytę. Dlaczego dopiero teraz? 

Grzegorz: - Wcześniej ciągle nie było czasu, bo ja wydawałem płyty z Perfectem, a Patrycja swoje solowe. Poza tym ona nie chciała zaczynać kariery na skróty - od albumu ze znanym ojcem. Pomysł narodził się naturalnie: kilka miesięcy temu podczas wspólnych wakacji w Hiszpanii. 
Piliśmy wino na tarasie, miałem przy sobie harmonijkę, Patrycja ukulele. I zaczęliśmy takie plum, plum. Szybko ułożyło się w piosenkę, którą Patrycja wysłała mailem do kolegi. Maciek Wasio zrobił próbny aranż i odesłał nam po godzinie. Otwieraliśmy już kolejną butelkę wina pełni entuzjazmu. "Córcia, w takim tempie za godzinę będziemy mieć całą płytę!" - zawołałem zachwycony. Po powrocie do Polski pracowaliśmy nad tą płytą z dużą frajdą, bez ciśnienia. Mogliśmy sobie pozwolić na eksperymentowanie. Tak powstało 13 utworów. Fajne doświadczenie.

Regularnie wyjeżdżacie na rodzinne wakacje. Na co dzień też jesteście w ciągłym kontakcie?

Patrycja: - Bez przesady! Czasem potrzebujemy od siebie odpocząć.

Grzegorz: - Mów za siebie. Ja nie potrzebuję od ciebie odpoczywać! Zrozumiesz, kiedy za parę lat sama będziesz czekała na telefon od Filipa. Ja muszę co dwa dni wykonać kontrolny telefon do córki, dopytuję o wnuka, w kim ostatnio się zakochał.

Patrycja: - Uczuciowość Filip ma najwyraźniej po dziadku. (śmiech) Ale to prawda, że ostatnio dzwonimy do siebie kilka razy dziennie, bo omawiamy sprawy związane z płytą. Poza tym przestrzegamy paru zasad, np. rodzice nie przyjeżdżają do mnie bez zapowiedzi. Mimo wielkiej miłości i trzymania sztamy, a może właśnie dlatego, zachowujemy szacunek dla swojej prywatności. Kiedy zjawiam się z moim partnerem i synem u rodziców w Józefowie, też patrzę tacie w oczy. Jeśli powieki opadają mu ze zmęczenia, bo nie odespał koncertu, szybko wracamy do domu. Ale kiedy jestem w emocjonalnym dołku, największą siłę daje mi wizyta u rodziców. Nie robimy nic szczególnego. Tata serwuje nalewkę, włączamy muzykę albo idziemy na długi spacer nad rzekę Świder. Wracam trzy razy silniejsza, naładowana energią.

Grzegorz: - W związku z wzajemnymi odwiedzinami coś mi się przypomniało... Ostatniej zimy Patrycja wyszła od nas późnym wieczorem, akurat rozszalała się śnieżyca. Kiedy wsiadała do auta, poprosiłem, by nie ryzykowała i została na noc, ale spieszyła się do bliskich. "Tato, spokojnie, przecież jak od was wracam, nic złego mi się nie stanie", powiedziała, patrząc mi w oczy. Wzruszam się, jak o tym opowiadam. Nie wiem, czy łezka w oku to dobra puenta rozmowy, ale się wzruszam.

Rozmawiała Magdalena Kuszewska

Twój STYL 1/2019


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy