Reklama

Mieszko II - polski Herkules

Rycheza, żona Mieszka II /FoKa /Agencja FORUM

Na niemieckim dworze spodziewano się nieokrzesanego Słowianina, tymczasem Rycheza zobaczyła w polskim księciu prawdziwego Europejczyka - wykształconego, modnie ubranego, przystojnego. Wkrótce zostali małżeństwem. Takiej historii Polskich władców, jaką przedstawia Kamil Janicki, z pewnością nie znacie. Oto fragment jego książki "Damy ze skazą" opowiadający o pierwszym spotkaniu przyszłych małżonków, władców Polski.

Zaskoczenie niemieckich elit aż trudno opisać. W Magdeburgu, gdzie 2 lutego 1013 roku doszło do spotkania między Piastowiczem i królem, spodziewano się nieokrzesanego barbarzyńcy. Przybył tymczasem Europejczyk z krwi i kości. Wykształcony rycerz, biegle władający językiem niemieckim, znający łacinę i przynajmniej podstawy łączonej z ottońską tradycją greki. To nie był też żaden zagubiony chłopak. Książę ukończył dwadzieścia dwa lata i wszystko wskazuje na to, że miał już spore doświadczenie zarówno wojenne, jak i polityczne. Świetnie znał niemieckie rytuały władzy, gesty, obyczaje. Zachowywał się w sposób niepozostawiający nic do życzenia. I potrafił osiągnąć to, co sobie zamierzył.

Reklama

Przyjechał jako syn najbardziej znienawidzonego i pogardzanego człowieka na dworze. Wyjeżdżał niemal w aurze przyjaciela monarchy. Musiała to przyznać nawet ciotka Rychezy Adelajda, która zupełnie niedawno razem z Sofią usilnie zniechęcała dziewczynę do małżeństwa. W spisywanych na jej polecenie rocznikach kwedlinburskich znajduje się notatka, zgodnie z którą król Henryk przyjął polskiego następcę tronu "z radością" i otrzymał od niego "różne dary". Krótka relacja nie zdradza żadnych śladów niechęci czy irytacji. W podobnym tonie wypowiadał się także naczelny polakożerca tej epoki, Thietmar. Wiele wskazuje na to, że kronikarz był obecny w Magdeburgu i stanął z polskim księciem twarzą w twarz. Po tym spotkaniu nie potrafił już dłużej darzyć nienawiścią całego rodu Piastów. Polski delfin wzbudził w nim sympatię, a nawet podziw.

Dziejopisarz skwapliwie odnotował, że syn Bolesława "przybył z wielkimi darami", a na miejscu "okazano mu wiele uprzejmości". Pożegnany został z kolei "z wielkimi honorami". Żaden z tych komentarzy nie brzmi jak element opisu wizyty zapiekłego wroga; przeciwnika w trwającej całą dekadę wojnie!

Polski drwal na niemieckim dworze

 Zaskoczona była też Rycheza. Najbardziej chyba faktem, że to wcale nie był jej dawny narzeczony, Bezprym. Pierwszy chłopak, jakiego pocałowała w życiu, a pewnie też - człowiek, z którym wiązało się jedno z jej najwcześniejszych wspomnień. Wiele zmieniło się w polskim systemie władzy na przestrzeni dziesięciolecia. Bolesław nigdy nie wybaczył Bezprymowi zdrady - tego, że pokrzyżował jego polityczne plany, zaszył się w eremie i wbił klin pomiędzy niego a cesarza. Może nawet obciążał syna jakąś cząstką odpowiedzialności za chorobę i śmierć Ottona III. Za to, że nie pohamował jego religijnych obsesji, nie pomógł mu znaleźć wytchnienia i skupić się na tym, co naprawdę ważne. A więc: na realizacji postanowień gnieźnieńskich. Polski władca, podjudzany jeszcze przez swoją nową małżonkę, nie zamierzał drugi raz popełniać tego samego błędu.

Wielkim kosztem i wysiłkiem doprowadził do powrotu Bezpryma na swój dwór. Ale zrobił to już chyba tylko po to, by oficjalnie i publicznie go ukarać. Chłopak został odsunięty od dziedziczenia i skazany na dożywotnią hańbę. Nowym następcą tronu został drugi z synów Chrobrego: urodzony przez słowiańską księżniczkę Emnildę Mieszko. On odebrał takie wychowanie, by nigdy nie sprzeciwić się ojcu. Był doskonale wyedukowany, ale też ślepo oddany panu i władcy. Polski monarcha nie musiał nawet towarzyszyć mu w wyprawie do Niemiec. Wiedział, że Mieszko zrobi wszystko, by zrealizować jego wolę.

Niewiele wiadomo o tym, kto jeszcze - poza władcami i biskupem Thietmarem - był obecny w Magdeburgu w lutym 1013 roku. Być może Matylda i Ezzon. A może też sama Rycheza. W każdym razie w toku krótkich obrad potwierdzono wszystkie wcześniejsze ustalenia. Jak donosił niemiecki kronikarz, "Mieszko złożył hołd lenny królowi, po czym przysięgą wzmocnił złożone przyrzeczenie". Akt ten nie odnosił się do żadnych spornych terytoriów na pograniczu polsko-niemieckim. W tej sprawie do Henryka II kilka miesięcy później pofatyguje się sam Bolesław. Mieszko przysięgał, że zachowa wierność królowi, ze względu na zbliżający się ślub z Rychezą. Ten związek automatycznie wprowadzał go do grona panów królestwa. Czynił z niego niemieckiego możnowładcę i potencjalnego spadkobiercę majątku Ezzona i Matyldy. Majątku, co ważne, na nowo pomnożonego, bo Henryk II w 1012 roku oddał matce Rychezy wszystko, o co walczyła od dziesięciolecia.

Thietmar zanotował jeszcze, że Mieszka żegnano z wielką serdecznością, "by skłonić go do powtórnego przyjazdu". W biskupiej kronice nie znalazła się żadna wzmianka o drugiej wyprawie Mieszka, ale ta niemal na pewno miała miejsce. Po prostu książę nie wizytował Saksonii ani królewskiego dworu, a przez to nie zetknął się już z Thietmarem. Wyruszył do Tomburga, by odebrać swoją narzeczoną. Zdarzyło się to najprawdopodobniej w marcu lub kwietniu tego samego, 1013 roku. Jeszcze przed tym jak do Niemiec udał się Bolesław, by zamknąć całą serię negocjacji.  

Jeśli córka Matyldy miała wciąż wątpliwości, to Mieszko ostatecznie przełamał je podczas tego wiosennego spotkania. To naprawdę był książę jak z bajki. Inteligentny, oczytany, czarujący... a może nawet przystojny. Jest znany jeden portret Mieszka z epoki, będący zresztą najstarszym wizerunkiem jakiegokolwiek polskiego władcy. Mowa o miniaturze, która powstała w Lotaryngii jakieś dwanaście lat później. Nie należy jej bagatelizować jako czysto symbolicznego wyobrażenia. Portret stworzono na zamówienie jednej z sąsiadek Ezzona. Miała ona na imię, rzecz jasna, Matylda - bo historia średniowiecznych Niemiec byłaby o wiele zbyt prosta, gdyby nie żyło w nich jednocześnie po dziesięć lub piętnaście wybitnych Matyld.

Ta konkretna Matylda jest zwykle nazywana dla ułatwienia Matyldą Szwabską, ze względu na swoje pochodzenie. I zdaniem wielu historyków była obecna albo w Magdeburgu, albo podczas kolejnej wizyty Mieszka w Niemczech. Miała dobre powody, by kręcić się w otoczeniu rodziny Rychezy. Była synową księcia Teodoryka z Górnej Lotaryngii - tego samego, którego jakiś czas temu porwał, a całkiem niedawno uwolnił Ezzon. Sąsiedzkie relacje po prostu domagały się uporządkowania. Matylda Szwabska widziała Mieszka, poznała go i zdaje się, że jego urok zadziałał także na nią. Była pod wielkim wrażeniem polskiego następcy tronu. Niewykluczone też, że stykała się z nim w kolejnych latach. W każdym razie: wiedziała, jak wygląda książę, i mogła zadbać o to, by jego portret oddawał, przynajmniej w zarysie, sylwetkę przyszłego władcy.

Na miniaturze widnieje mężczyzna, którego można by wziąć za niemieckiego arystokratę lub wręcz monarchę. Jego poza, strój i gesty nie zdradzają żadnej podrzędności. To nie dzikus maskujący się jako możnowładca, ale dumny reprezentant cywilizowanego świata. Ubrany jest w tunikę o niezwykle ekskluzywnej, niebieskiej barwie. Na nią zarzuconą ma jeszcze brązową, czy może raczej karmazynową, pelerynę. Historycy sztuki dopowiadają, że widzimy tutaj himation i chiton: dwa elementy stroju wywodzące się jeszcze z czasów greckich, a we wczesnym średniowieczu wiązane z najwyższą władzą i z kulturą Bizancjum. Tak ubierali się tylko ludzie z samego szczytu drabiny społecznej i to w momentach, gdy zależało im na podkreśleniu własnej rangi. Mieszko nosi też eleganckie, półotwarte trzewiki z czerwoną lamówką oraz zielone pończochy. Twarz ma przystojną, a brodę i wąsy - równo podgolone.

Te ostatnie elementy przydają portretowi autentyczności. Na przełomie X i XI wieku wyraźny zarost nie był w Niemczech szczególnie modny. Widać go głównie na wizerunkach Słowian, na przykład Czechów, oraz... wybranych cesarzy. Można się więc pokusić o stwierdzenie, że  Mieszko rzeczywiście nosił nieco zawadiacką, ale zadbaną bródkę. Kto wie, czy nie na wzór Ottona I Wielkiego, a więc sławnego pradziadka Rychezy. Albo po prostu po to, by nie ginąć w masie niemieckich arystokratów i nie wyrzekać się swojego pochodzenia.

Półżartem można by dodać, że książę wybrał zarost, który po tysiącu lat wrócił do łask. Ten sposób przystrzyżenia włosów na twarzy - niska broda okalająca policzki i niepołączona z wąsem - nazywany jest zwykle "stylem hollywoodzkim". I można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Mieszko na miniaturze zleconej przez Matyldę Szwabską przypomina nieco Christiana Bale’a albo Ryana Goslinga. A więc skrzyżowanie Batmana z młodym Herkulesem. Rycheza niczego więcej nie potrzebowała. Mieszko też chyba nie był zawiedziony, skoro autor kroniki z Brauweiler stanowczo podkreślał, że w jego opinii córka Matyldy "była dziewicą o wielu narzeczeńskich zaletach, należycie przysposobioną wychowaniem do małżeństwa".

Zaręczyny i droga na piastowski dwór

Oficjalne zaręczyny odbyły się w Niemczech. Być może znowu w pałacu akwizgrańskim, tak by w godny sposób nawiązać do wydarzeń tysięcznego roku. A jednocześnie - by zatrzeć wspomnienie po tym, że niespodziewanie podmieniono pana młodego. O samym ślubie nie wspomniało żadne miejscowe źródło, najwidoczniej więc nie doszło do niego na terenie Rzeszy. Mieszko zabrał Rychezę ze sobą. Czekała ich kilkutygodniowa podróż. Dopiero u jej celu, w Poznaniu lub Gnieźnie, państwo młodzi mieli się pobrać w otoczeniu piastowskiego dworu. Tak rozpoczynał się nowy rozdział w polsko-niemieckiej historii. Mnich "G." zanotował podniośle, że "wielu niepłonną nadzieją wierzyło, iż za sprawą tego związku małżeńskiego, królestwo słowiańskie spoi się sojuszem z królestwem niemieckim". Kronikarz wiernie oddał oczekiwania niemieckich elit. Pomylił tylko jedno słowo. Bo żywione nadzieje okazały się jednak zupełnie płonne.

Palatynówna rzecz jasna nie jechała do Polski z pustymi rękoma. Ale też nie ciągnęła za sobą wozów wyładowanych szczerym srebrem. Matylda i Ezzon mieli poza nią jeszcze dziewięcioro dzieci. Trzeba było zadbać o wykształcenie i karierę każdego z nich, a rodzina dopiero zaczynała z powrotem stawać na nogi. To nie był dobry moment na trwonienie majątku. Zresztą, nie wydawało się, by dziewczyna wydana za przyszłego władcę Polski potrzebowała akurat pieniędzy. Piastowie słynęli z bogactwa, gromadzonego dzięki podbojom, grabieżom i sprzedaży niewolników. Jeśli na coś - przynajmniej w opinii lotaryńskich możnowładców - panował na Słowiańszczyźnie nienasycony popyt, to na kulturę. I rzeczywiście, to, co wiemy (albo czego domyślamy się) na temat wyprawy ślubnej Rychezy, robi takie wrażenie, jakby palatynówna wybierała się do kraju zapomnianego przez Boga.

Siedemnastolatka wzięła ze sobą na przykład tablicę paschalną. Było to specjalne zestawienie dat Wielkanocy oraz głównych świąt kościelnych. Rzecz nieodzowna do sprawowania kultu, bo przecież dzień Zmartwychwstania Pańskiego w każdym roku przypada w innym terminie (a wyliczenie tego terminu stanowiło umiejętność, którą w całej Europie władało nie więcej niż paręnaście osób). Zarazem jednak tablice paschalne wcale nie były rzadkimi rekwizytami. Dysponował nimi każdy szanujący się biskup czy archidiakon. Fakt, że osobisty kapelan palatynówny i tak wziął własny egzemplarz, wiele mówi o tym, jak wyobrażano sobie w zachodnich Niemczech Polskę.

Dziewczyna na pewno zabrała też ze sobą książki. Jak wszystkie jej wychowawczynie i mentorki, uwielbiała czytać. Nie powinno to dziwić. W tej epoce zamożne kobiety miały o wiele większy kontakt ze słowem pisanym niż mężczyźni - i to niezależnie od tego, czy wybierały życie w celibacie, czy wychodziły za mąż. Dowodów nie brakuje, bo zachowały się na przykład kartoteki ówczesnych bibliotek. W Kolonii, z którą sąsiadowało należące do Ezzona i Matyldy Brauweiler, biblioteka katedralna udostępniała swoje zbiory nie tylko mnichom i księżom, ale też świeckim damom. Podobnie było w Weissenburgu w Bawarii. Znane są poza tym dziesiątki przykładów ekskluzywnych, opasłych ksiąg, przygotowywanych z myślą o monarchiniach i możnowładczyniach.

Rycheza również miała takie kodeksy. Wiemy o przynajmniej jednym z nich. To tak zwany psałterz Egberta. Wspaniale ilustrowana i bogato zdobiona księga ze słynnego warsztatu na wyspie Reichenau. Tego samego, w którym powstał wizerunek boskiego Ottona III w towarzystwie dwóch nowych spadkobierców tradycji Karola Wielkiego - Bolesława Chrobrego i Stefana. Psałterz Egberta był jednak o przynajmniej parę lat starszy od tomu zawierającego osobliwą miniaturę. Wykonano go na zlecenie noszącego właśnie to imię arcybiskupa Trewiru. Następnie, w bliżej nieokreślonych okolicznościach, trafił w ręce Matyldy. Możemy tylko zgadywać, że kodeks stanowił niezwykle okazały prezent ślubny dla cesarzówny. W 993 roku Egbert wciąż żył i mógł osobiście wręczyć księgę Matyldzie. Taki dar cieszył oczy.

Na kartach psałterza znajdują się jedne z najpiękniejszych ilustracji tej epoki. Sylwetki apostołów, bohaterów Starego Testamentu, niemieckich świętych i dostojników kościelnych. W tym rzecz jasna samego Egberta. Palatynka najwidoczniej darzyła księgę wielkim szacunkiem, jeśli po dwudziestu latach to właśnie ją wybrała na prezent dla własnej córki wychodzącej za mąż. Rycheza dostała też, bez wątpienia, inne kodeksy. Przykłady dam tej epoki wskazują, że powinna wziąć ze sobą podręczny modlitewnik i ewangeliarz. Do poduszki mogła też czytać jakieś żywoty świętych. Mniej prawdopodobne wydaje się natomiast, by dysponowała świeckimi księgami. Osobliwa tradycja nakazywała, by te trafiały tylko w ręce mężczyzn.

Z drugiej strony, Rycheza nie była zwyczajną niewiastą. Z Boecjuszem czy Alkuinem spędziła za młodu znacznie więcej czasu niż z jakimkolwiek żywym przedstawicielem brzydszej płci. Niewykluczone więc, że od którejś z krewniaczek lub nauczycielek otrzymała własny egzemplarz prac tych klasyków. W jej wyprawie ślubnej nie mogło zabraknąć też różnorakich precjozów: biżuterii, obwieszonych drogimi kamieniami sukien i chust z najdroższych materiałów. Poza tym palatynówna na pewno wiozła relikwie, bo bez takowych żadna przedstawicielka znaczącego rodu nie ruszyłaby się poza swoją siedzibę. W ciężkich, okutych żelazem kufrach podróżnych leżały też osobiste pamiątki, które w nowym świecie miały przypominać Rychezie o latach młodości. Mogły to być chociażby monety.

Niedawno ustalono, że własny pieniądz biła opiekunka palatynówny: zmarła w 1011 roku przełożona klasztoru w Essen Matylda, a więc kobieta, którą przyszła księżna Polski musiała traktować niemalże jak babcię. To była bardzo krótka seria, znana dzisiaj tylko z pojedynczego egzemplarza. I to egzemplarza odnalezionego w Polsce, na Mazowszu. Mógł on oczywiście trafić na nasze ziemie różnymi sposobamiy, ale powiązanie tego znaleziska z Rychezą i jej podróżą na wschód samo ciśnie się na usta.

Wreszcie, dziewczyna zabrała również... mówiące narzędzia. Rzadko się o tym wspomina, ale niewolnictwo w XI wieku istniało wciąż w całej Europie, także w Niemczech. Znane są dokumenty dworu cesarskiego, w których określano własność dziewek należących do władczyń lub zwracano im wolność. Jeśli zaś na podobne "przedmioty" pozwalały sobie żony imperatorów, to tym bardziej wypadało je posiadać kobietom aspirującym do cesarskiego statusu. Takim jak Rycheza. Niewolnice zaliczały się do inwentarza, na równi z prowiantem czy bielizną.

Palatynównie towarzyszyła też jednak świta. Trudno powiedzieć, jak liczna, ale było to raczej kilkanaście niż kilkadziesiąt osób. Wianuszek dam dworu, paru mnichów, zaufany kapelan. A do tego rzecz jasna wojskowa eskorta, bo w XI wieku żadne trakty - nawet najważniejsze z dróg Rzeszy - nie były zupełnie bezpieczne. Nie zachował się plan podróży cesarskiej wnuczki, ale najpewniej jechała ona przez oddane Matyldzie Saalfeld w Turyngii i przez Miśnię. Tak nakazywał honor. Trzeba było przecież zademonstrować, że matka wróciła do łask. Tym bardziej należało podziękować przyszłej szwagierce, margrabinie Regelindzie, za pośrednictwo w negocjacjach. Godziło się też, by Rycheza przemierzyła sporne ziemie, o które Niemcy i Polska prowadziły wojnę. Pozostawał jeszcze ostatni etap podróży.

Ponad ćwierć tysiąca kilometrów puszczy i wertepów na terytorium państwa Piastów. Trakty były tutaj wąskie, lasy dziewicze i złowieszcze. Wozy grzęzły w wiosennym błocie, wezbrana Odra utrudniała przeprawę. To był kraj ponury, znaczony śladami walk, zamieszkany przez ludzi biednych i surowych. Niemal każdy chłop żył w warunkach godnych co najwyżej niewolnika. Nędza była powszechna, a książęcy żołnierze byli dla miejscowych pierwszą i jedyną instancją władzy. Rycheza miała niemal dwa tygodnie, by obserwować polski porządek rzeczy. Wojownikom Bolesława każdą kobietę wolno było zgwałcić, każdego mężczyznę zabić - o ile tylko sprzeciwili się ich woli.

Jeszcze gorszy był los prawdziwych niewolników. Rycheza z trwogą obserwowała kolumny brudnych, wynędzniałych, zakutych w obroże mężczyzn. Mijała całe obozy przeznaczone do przetrzymywania żywego towaru. To nie było kulturalne, postępowe niewolnictwo, do jakiego przywykła. Nie obserwowała darmowej siły roboczej, ale ludzi upodlonych do granic możliwości. Dopiero teraz zaczynała rozumieć pokorę niewolników służących w niemieckich posiadłościach. Nim trafili na Zachód, ktoś musiał złamać ich wolę walki, ich opór, naturalną godność. Tym właśnie zajmowali się ludzie jej przyszłego teścia i męża. Na tym Piastowie zbijali fortunę.

W nowej ojczyźnie Rychezy nie było mowy o wrodzonej wierności władcy, o wysysanym z mlekiem matek respekcie wobec dynastii. Na ziemiach, które Piastowie podbili zaledwie trzydzieści lat wcześniej, posłuch wynikał z terroru. Ta marna karykatura cywilizacji budziła we wnuczce cesarza odrazę. Mijała święte gaje, pogańskie kurhany i drewniane posągi starych bóstw, obrażające Jezusa Chrystusa samym swoim istnieniem.

Śródtytuły i tytuł pochodzą od redakcji.

Fragment książki Kamila Janickiego "Damy ze skazą. Kobiety, które dały Polsce koronę", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy