Reklama

Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Nie żyjemy tylko dla siebie

Miłość, podobnie jak dom, musi mieć mocne fundamenty. Pamiętam, jak postanowiliśmy z Pawłem zbudować dom w górach. Pomyślałam wtedy – niech to będzie dom na skale. I rzeczywiście, zbudowaliśmy w Kudowie-Zdroju dom na skale, co ma dla mnie symboliczne znaczenie. Teraz siedzi tam młodszy syn z wnukiem Józiem. Paweł zdążył go jeszcze poznać. Mają wspólne zdjęcie. Jeden przyszedł, zanim drugi odszedł. Krąg życia... - mówi aktorka Małgorzata Ostrowska-Królikowska, wspominając niedawno zmarłego męża i opowiadając nam o swoim spojrzeniu na rodzinę, macierzyństwo oraz życie w społecznościach.

Maja Jaszewska, Styl.pl: Co to za piękny album ze zdjęciami trzymasz na stole?

Małgorzata Ostrowska-Królikowska: - Właśnie dostałam go w prezencie. Upamiętnia mój pobyt przed laty w Afryce, gdzie byłam jako ambasadorka akcji Pampers - UNICEF. Zebraliśmy wtedy mnóstwo pieniędzy, za które kupiliśmy ponad cztery miliony szczepionek przeciwtężcowych. Mówię ci Maja, ten wyjazd mnie naprawdę odmienił. Widok niewyobrażalnej wprost biedy w Afryce nauczył mnie cieszyć się tym, co mam i nie marudzić z byle powodu. Dlatego tak mnie drażnią te ciągłe polskie wojenki.

Reklama

Nadal działasz charytatywnie?

- Wciąż wspieram Fundację Wcześniak. Sama urodziłam wcześniaka i dobrze rozumiem, z jakimi problemami i obawami mierzą się inni rodzice. Chciałabym dodać im otuchy, żeby uwierzyli, że są bardzo duże szanse, aby ich dziecko doszło do normy. Dzielę się swoim doświadczeniem w tym względzie, żeby nie czuli się samotni.

- Wspieram też Hospicjum Proroka Eliasza pod Białymstokiem. Jego założyciel Paweł Grabowski jest lekarzem. W pewnym momencie porzucił wielkie miasto i postanowił że będzie odtąd służył najbardziej potrzebującym w miejscu, gdzie trudno o pomoc. Jego hospicjum udziela bezpłatnego wsparcia, dzięki czemu mogą z niego skorzystać również osoby ubogie. Paweł jako lekarz stał się przeciwnikiem utartych schematów medycznych i podąża swoją drogą. To wyjątkowo ciekawa postać. Zostałam ambasadorką jego przedsięwzięcia i robię to z całym przekonaniem. Cenię ludzi, którzy z oddaniem robią coś dla innych.

Niedawno wydał tomik wierszy, do którego napisałaś przedmowę. Wciąż trzymasz w torebce kartkę z wierszem Czesława Miłosza "Moja wierna mowo"?

- "Moja wierna mowo,
służyłem tobie.
Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,
żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila
zachowanych w mojej pamięci".

Nie musisz nosić, trzymasz w pamięci...

- Lubię ten wiersz. Cenię ludzi słowa. Zawsze mi w tym względzie Paweł imponował, bo on był człowiekiem słowa. Myślę, że wiedząc, jak to na mnie mocno działa, tym chętniej pięknie składał słowa.

- Wszystko zaczęło się od słowa i słowo ciałem się staje. Niestety, nie pamiętamy o tym. Nie ważymy słów i rzucamy je na wiatr. Zbyt łatwo niektórym przychodzi kłamstwo i gadanie bzdur. Słucham polityków i czasami aż mi się słabo robi. Nie masz wrażenia, że słowa z przestrzeni publicznej obrażają naszą inteligencję?

Przede wszystkim przeraża mnie, ile w nich pogardy i agresji.

- Pełno wokół hejtu, który głęboko rani. Sama wiem o tym najlepiej, bo niejednokrotnie bywałam jego celem. Moje dzieci też się z nim spotkały. Ktoś anonimowo wyładowuje swoje frustracje w zjadliwych komentarzach i nawet przez chwilę nie zastanowi się, jak jego słowa są krzywdzące i raniące. To jest kompletny brak odpowiedzialności za słowo. Jeśli te tysiące złych słów ciałem się stają, a stają, to wszechobecny hejt jest czymś bardzo groźnym.

- Chciałabym, żebyśmy ostrożniej obchodzili się ze słowem i dotrzymywali go, tak jak powinni to robić ludzie odpowiedzialni i wrażliwi. Dlatego lubię Instagram. W jego przestrzeni nie spotykam się z hejtem, wręcz przeciwnie, ludzie odnoszą się do siebie z życzliwością. Zobacz, jaki ładny komentarz napisała mi pod zdjęciem pewna kobieta...

"Czas to miłość". Rzeczywiście, nie da się w pięć minut zbudować bliskości. Z doskoku, bo akurat trafiła się wolna chwila.

- Czasami, z racji pracy, musiałam działać z doskoku. Ale innym razem byłam z dzieciakami całymi dniami. Starałam się wykorzystywać każdą sposobność. Bezcenny był wspólny czas w samochodzie, kiedy odwoziłam dzieci do szkoły czy na dodatkowe zajęcia. To były nasze chwile na rozmowy. Nigdy nie lubiłam tej gonitwy, ale dzisiaj chyba wszyscy tak żyjemy. Niektórzy z kolei uciekają przed bliskością, bo nie dają sobie z nią rady. Przymusowa kwarantanna dowiodła, że są i tacy, dla których codzienna bliskość jest ponad siły. Podobno nigdy nie było takiej ilości pozwów rozwodowych, jak teraz. Dziwi mnie to, bo w moim odczuciu możliwość spędzania czasu z bliskimi jest pięknym prezentem.

- Nam było dobrze ze sobą. Kiedy wracałam na plan zdjęciowy, tęskniłam za wspólnymi obiadami, które dziewczynki przygotowywały, i za spowolnionym tempem. Deprecjonujemy tę codzienność, narzekając: "O matko, muszę siedzieć w domu, o matko jestem kurą domową!". A ja sobie myślę: super być kurą domową. Kreatywną twórczość można odkryć i praktykować na każdym poziomie życia. Gotowanie też może być sztuką. Zrobiłam pyszną zupę krem z czarnym czosnkiem. Żałuj, że nie chciałaś. Rozmowa z dzieckiem może być czymś ekscytującym. Pod warunkiem, że nie traktujemy tego wszystkiego jak skazaniec wyroku i nie robimy z siebie cierpiętnicy.

- Miłość potrzebuje czasu... Dzięki temu tworzy się obieg - coś dajesz, ale i sama czerpiesz. Tak zawsze traktowałam macierzyństwo.

Jako koło miłości?

- Bardzo lubię tę formę geometryczną. Zawsze od Pawła dostawałam naszyjniki z kółkami. Ten, co teraz mam na sobie, też jest od niego. Dwa kółka... Codziennie je noszę. To jest mój znak rozpoznawczy. Na sesjach zdjęciowych wszystkie stylistki mówią: "Ty i te twoje kółka".

W kole miłość wciąż krąży i nie ucieka na boki.

- Jeżeli to koło nie jest pęknięte. Miłość, podobnie jak dom, musi mieć mocne fundamenty. Pamiętam, jak postanowiliśmy z Pawłem zbudować dom w górach. Pomyślałam wtedy - niech to będzie dom na skale. I rzeczywiście, zbudowaliśmy w Kudowie-Zdroju dom na skale, co ma dla mnie symboliczne znaczenie. Teraz siedzi tam młodszy syn z wnukiem Józiem. Paweł zdążył go jeszcze poznać. Mają wspólne zdjęcie. Jeden przyszedł, zanim drugi odszedł. Krąg życia...

- Dobra, zmieńmy temat. Wiesz, że założyłam tutaj u siebie w Zalesiu Koło Gospodyń Wiejskich i jestem jego szefową?

O tym, co Małgorzata Ostrowska-Królikowska robi z Kołem Gospodyń Wiejskich i jak wraz z rodziną celebrują pamięć po Pawle Królikowskim - czytaj na następnej stronie >>>

I co robicie?

- Teraz jest wyjątkowy czas, bo mocno ograniczono publiczne imprezy. Ale w ubiegłym roku zorganizowałyśmy Dzień Sąsiada. To było coś wspaniałego. Przyszły wszystkie pokolenia. Były całe rodziny z dziećmi. Dziewczyny z Koła upiekły ciasta, inni przynieśli chleby własnego wypieku i konfitury. Było piwo i różne domowe napoje. Moja Marcyśka zorganizowała kiermasz używanych rzeczy. Dziewczyny rozstawiły pod płotem stoisko i ruch był wokół niego jak w ulu. Zebrała się też grupa młodych ludzi, którzy zagrali nam koncert. Korzystając z okazji przedstawiłam wszystkim nowych sąsiadów - muzyków. Zagrali na flecie i zaśpiewali. Niespodziewanie zrobiła się artystyczna impreza.

Wpłynęło to wydarzenie na wasze relacje sąsiedzkie?

- Tak, od razu nawiązały się bliższe znajomości, a sąsiad muzyk napisał piosenkę dla naszego Koła Gospodyń. Spotykaliśmy się potem jeszcze nie jeden raz, ale teraz świat się zatrzymał przez tę pandemię.

Mimo to udało się pod koniec lipca zorganizować V edycję Festiwalu Kultury i Piosenki Polsko-Czeskiej CZ-PL w Kudowie-Zdroju.

- Paweł był pomysłodawcą tego festiwalu i chcemy, żeby jego idea przetrwała, bo jest cenna. Dlatego w tym roku festiwal otrzymał jego imię. Wystąpiło wielu ciekawych artystów z Czech. Na podwieczorku literackim gościliśmy Mariusza Surosza, autora książek "Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów" i "Ach, te Czeszki". Moi synowie też działali przy festiwalu. Janek przygotował konkurs piosenki polskiej i czeskiej, w ramach którego Czesi śpiewali po polsku, a Polacy po czesku. Z kolei Antek wymyślił kino samochodowe z projekcją filmów z udziałem Pawła, co okazało się świetnym pomysłem. W ubiegłym roku Antek wyreżyserował cały koncert do telewizji. W tym roku robił zdjęcia, a Janek odpowiadał za stronę muzyczną. Ja jestem przewodniczącą rady nadzorczej. Jak widać mocno nas ten festiwal integruje jako rodzinę.

W kolejnych latach też będziesz trzymać nad nim pieczę?

- Oczywiście, sprawia mi to ogromną przyjemność. Mariusz Surosz w trakcie rozmowy z Teresą Drozdą powiedział, że na tym festiwalu sączy się kultura. Spodobało mi się to delikatne określenie. Nie mam mentorskich zapędów, żeby decydować, co komu ma się podobać. Nie dzielę odbiorców na lepszych i gorszych, to byłby z mojej strony brak pokory. Uważam, że warto zapraszać wszystkich do spotkania z ciekawą propozycją kulturalną. Proponować, a nie narzucać. I taką właśnie formę ma nasz festiwal. Ludzie spacerując po pięknym kudowskim parku, słyszą co dzieje się na scenie i zaciekawieni podchodzą, siadają i słuchają...

Czekając na ciebie, patrzyłam jaki piękny masz przydomowy ogród. Pozornie na wpół dziki, a jednak widać w nim troskliwą rękę.

- Uwielbiam pracę w ogrodzie, ale nie mam na nią czasu. A wiesz, jak jest z roślinami, nieustannie trzeba je pielęgnować. Odkąd tu mieszkam i przyglądam się porom roku w ogrodzie, mocno odczuwam niewzruszone prawo etapów w życiu, które i nas dotyczy. Nie jest to łatwe...

Co tak cudnie kwitnie na fioletowo za tobą?

- Magnolia.

W ostatnich dniach sierpnia?!

- Też jestem zdziwiona. Ma tyle lat, co nasza Marcysia, na którą w związku z tym mówimy czasami Magnolcia. Życie jest pełne poezji. Staram się o tym nie zapominać, ale czasami patrząc w lustro myślę sobie: "Kobieto, jakaś ty się pospolita zrobiła w gonitwie pomiędzy remontem łazienki, naprawą szafy a nakarmieniem psów". Ale powiedz sama, jak my mamy kultywować swoją kobiecość, mając na głowie tyle zobowiązań? Gonimy od zadania do zadania. Nie chciałabym jednak, żeby wróciły dawne czasy, kiedy kobiety może i miały mniej zobowiązań, ale na porządku dziennym były żarty "tyle, co białych wron, jest na świecie mądrych żon". Pamiętasz, kiedy Polki uzyskały prawo wyborcze?

W 1918 roku.

- No właśnie, ponad sto lat temu. Nie zapominajmy, jak wspaniałe i przełomowe to było. Pamiętajmy też, żeby nadmiarem wyzwań, jakie przed sobą stawiamy, nie szkodzić własnej kobiecości. Dlatego warto wzmacniać mężczyzn, zamiast z nimi walczyć na każdym froncie. Jeśli oni będą silni i dowartościowani, lepiej będą pełnić swoje męskie role, dzięki czemu my będziemy mniej obciążone. Dorośli ludzie powinni służyć światu swoimi talentami i umiejętnościami, a nie pielęgnować własny narcyzm. Nie żyjemy tylko dla siebie. Zbyt często słychać wokół: ja, mnie, moje, dla mnie... Nie ma co jednak obrażać się na rzeczywistość. Lepiej robić coś fajnego i pożytecznego dla innych. Niech pomiędzy ludźmi wciąż sączy się dobro i kultura.

Rozmawiała: Maja Jaszewska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy