Reklama

Małgorzata Ohme: Psycholog na kozetce

​Czy ekspert od życia ma dobre życie? Jest szczęśliwy, nie popełnia błędów? Małgorzata Ohme to doświadczona psycholog, ale też singielka z dziećmi, po rozwodzie. Już wie, że mądrość nie polega na unikaniu trudnych przejść, ale na tym, by wyjść z nich silniejszą. Nowa prowadząca Dzień Dobry TVN opowiada, że czasem trzeba rozmontować cały swój świat, by potem złożyć go według własnego projektu.

Beata Biały Twój STYL: Była pani kiedyś u terapeuty? 

Małgorzata Ohme: Pierwszy raz 16 lat temu. Po studiach psychologicznych skończyłam szkołę dla terapeutów, a tak jest, że aby dostać dyplom, trzeba odbyć własną terapię. Wydawało mi się wtedy, że nie mam problemów. "Mieszkam z mamą i teściową w wielopokoleniowym domu, który sama stworzyłam, i czuję się świetnie" - oświadczyłam, rozpierając się w fotelu z zadowoloną miną. "To mnie właśnie martwi" - prowadzący spojrzał na mnie przeciągle. Pomyślałam sobie: "Jakiś dziwny. Mam wymyślać problemy, żeby miał się czym zajmować?". Kilka lat zabrało mi zrozumienie, że czasem im częściej się uśmiechasz i utwierdzasz wszystkich w przekonaniu, że masz fantastyczne życie, tym mniej jesteś tego pewna. 

Reklama

Terapia uświadomiła pani, że życie nie jest fantastyczne? 

- Pomogła zrozumieć, że... nie do końca jest moje. Wiele wydarzyło się w nim przypadkiem, nie z mojego wyboru. Na przykład studia: chciałam iść na polonistykę, nie dostałam się, koleżanka zdawała na psychologię, ja też złożyłam papiery. Po tej terapii poczułam się jak ludzik z plasteliny, którego ktoś ulepił: rodzice, partnerzy, przypadkowe sytuacje. Postanowiłam stworzyć siebie od nowa. Rozwaliłam swoje życie na kawałki: rozstałam się z mężem, rzuciłam pracę na uczelni, wynajęłam dom, do którego przeprowadziłam się z dziećmi. Usiadłam na nowej kanapie w cudzym domu i poczułam nie lęk, nie smutek, nie radość ani ekscytację, tylko pustkę. "Teraz już nic nie wiem, nie wiem, kim jestem, czego chcę" - przebiegło mi przez głowę. Wtedy zadzwonił przyjaciel: "Nie wiesz? To dzisiaj zamów pizzę i napij się wina", poradził. Tak zrobiłam. I potem jakoś zaczęło się układać. 

Wie pani, to nie jest najlepsza reklama psychoterapii: pochodzisz kilka lat i rozwalisz sobie życie. I trochę dziwne, że pani psycholog nie umiała sobie poradzić z problemami rodzinnymi. Szewc bez butów? 

- A jeśli te buty są za ciasne? A jeżeli nie pasuje mi fason, to mam w nich człapać do śmierci, bo trzeba? Może przez to, że jestem psychologiem, miałam odwagę zdjąć te buty, pochodzić na bosaka, a potem wybrać coś na miarę. Choć był moment, gdy się przeraziłam: ekspertka, psycholog rozstała się z mężem i stała bohaterką serwisów plotkarskich, które rozpisują się o jej związku z pewnym dziennikarzem. Pomyślałam jednak: taka też jestem. I mam prawo do błędów, wpadek. Strach minął, poczułam ulgę. 

Zaciekawiła mnie metafora ludzika z plasteliny ulepionego przez bliskich. Opowie pani o ludziach, którzy panią kształtowali? Jakie było dzieciństwo? 

- Trochę samotne. Byłam jedynaczką, choć mam dwie siostry przyrodnie z pierwszego małżeństwa taty. On, prezes Orbisu, ciągle wyjeżdżał. Ale gdy wracał do domu, było mnóstwo śmiechu. Urodzony optymista. Wpoił mi przekonanie, że szklanka jest zawsze do połowy pełna. Ale i pokorę. Bał się, że będę rozkapryszoną jedynaczką, więc przypominał, że nie jestem pępkiem świata. Nauczył mnie robić jajecznicę: najpierw przysmażało się ziemniaki, potem dodawało jajka. Kiedyś powiedziałam: "Jestem mistrzem w robieniu jajecznicy z ziemniakami!". Na co on: "Nie. Jesteś wicemistrzem. Pamiętaj, na świecie może być ktoś lepszy od ciebie". Ale to były chwile. Dzisiaj rozumiem, że mama wychowywała mnie praktycznie sama. I mimo ogromu obowiązków nigdy nie była smutna albo nie dawała mi tego odczuć. Ojca idealizowałam, ale to mamie zawdzięczam najwięcej. 

>>> Małgarzota Ohme o swoim byłym mężu. Czytaj dalej <<<

Tylko że tęskni się do tego rodzica, który jest mniej osiągalny? 

- To prawda, tata w moim życiu bywał, a nie był. To reguła, według której żyły kobiety w mojej rodzinie od pokoleń. Uświadomiłam to sobie, gdy w trakcie terapii musiałam zrobić genogram, czyli psychologiczne drzewo genealogiczne, na którym zaznacza się relacje łączące bliskich. Kobiety łączyły silne więzi, mężczyźni znikali. "Kocha to się dzieci" - wymknęło się raz mojej mamie. Miłość do mężczyzny uważała za słabość. Ciężko dziewczynie dorastać z przekazem, że miłość nie daje energii, trzeba się jej wstydzić i ukrywać. Bałam się odrzucenia. Może wciąż się boję? Mam 40 lat i jestem sama. 

Terapeuta mógłby uznać, że lęk przed odrzuceniem bierze się też stąd, że pani rodzice się rozwiedli. 

- Miałam 12 lat, gdy tata wszedł do mojego pokoju i powiedział, że się wyprowadza. "Teraz ty będziesz tutaj dorosła" - próbował zażartować. Zrozumiałam, że... mam zająć jego miejsce u boku mamy, zaopiekować się nią. Wieczorami zaczęłam sprawdzać, czy drzwi są zamknięte, bo on zawsze to robił. Te drzwi to pierwszy symbol mojej dorosłości. Ja też się zamknęłam w domu. Nie wychodziłam ze znajomymi, siedziałam z mamą i oglądałyśmy seriale. Chciałam, żeby było jej dobrze, żeby miała towarzystwo. Najgorsze były święta. Wigilia zaczynała się o 15, bo wtedy przyjeżdżał tata. Przed wieczerzą ze swoją nową rodziną musiał jeszcze odwiedzić dwa domy, mój i moich sióstr. Gwiazdka kończyła się dla mnie o 16. Przyrzekałam sobie, że moje Boże Narodzenie będzie inne. 

Nigdy nie miała pani żalu do ojca? 

- Trochę tak i trochę nie. Ojciec był wspaniały, ale zawodził. Jak każdy człowiek popełniał błędy. Żył w swoich deficytach, każdy z nas je ma. Myślę, że za wcześnie stałam się dorosła. Może dlatego zdecydowałam, że zostanę psychologiem dziecięcym, jakbym chciała wrócić do dzieciństwa, znów je przeżyć. 

I związała się pani ze starszym mężczyzną. Skoro siedzi pani na kozetce, proszę powiedzieć: nie szukała pani ojca w mężczyźnie, z którym miała zajęcia na uczelni? 

- Różnica wieku między nami nie była tak duża: ja miałam 20 lat, Rafał Ohme 31. Ja, studentka drugiego roku, marzyłam o pracy w agencji reklamowej, a on prowadził zajęcia z psychologii reklamy. Nie byłam na pierwszym wykładzie, chorowałam. "Musisz iść na następny, bo doktor będzie wykreślał nieobecnych" - straszyła koleżanka. Poszłam. Wielka sala, trzystu słuchaczy i on. Błyskotliwy, dowcipny. Pamiętam, że wyczytywał nazwiska z listy i każdemu się przyglądał. Powiedział kiedyś, że gdy na mnie spojrzał, pomyślał: "Ona zostanie moją żoną". Dwa lata później wzięliśmy ślub. 

Nie było pani trudno na uczelni? Wykładowca i studentka. 

- Wtedy nie był to aż taki problem. Ale bywało zabawnie, gdy do domu przychodzili profesorowie z uczelni, a ja podawałam wino i uczestniczyłam w uczonych dyskusjach o korzeniach zła albo o tym, czy eksperyment więzienny Zimbardo był moralny

Czy wasz związek został zaakceptowany przez rodziny? 

- O, tak! Gdy zaszłam w pierwszą ciążę, obie mamy mnie wspierały. Moja była po rozwodzie, teściowa Marysia owdowiała. Zamarzył mi się wtedy eksperyment: stworzymy wspólnie dom. Rafał zareagował entuzjastycznie. Kupiliśmy działkę w Podkowie Leśnej i wybudowaliśmy rodzinne gniazdo. Urodził się Jerzy, obie mamy pomagały mi przy nim, co było cenne, bo Rafał często wyjeżdżał. Z czasem jednak to, co było plusem wielopokoleniowego domu, zamieniło się w minus. Byliśmy z Rafałem wyręczani, więc jako rodzice nie mieliśmy wielu trudności. A trudności zbliżają, cementują związek. Ja byłam w tym nie tyle dorosłą kobietą, co córką. I w tej drugiej roli czułam się lepiej. Byłam matką, która dla Jerzego, a później dla Klary stawała się koleżanką, nie rodzicem, który egzekwuje, narzuca dyscyplinę. To Rafał grywał złego policjanta, żebym ja mogła beztrosko spędzać czas z dziećmi. 

Co by powiedział na to psycholog? Pigmalion i Galatea? 

- Może było coś na rzeczy? Chciałam "odrobić" swoje dzieciństwo, weszliśmy z mężem w relację rodzic - dziecko, a nie partnerską. Ale potem dojrzałam, poszłam w swoją stronę. Spotkaliśmy się znów jako rodzice naszych dzieci. Rafał jest i zawsze będzie mi bardzo bliski. 

Po rozwodzie zaczęła pani życie trudniejsze od tego, jakie prowadziła wcześniej? 

- Rozpadł się nasz rodzinny dom, w którym zawsze mogłam liczyć na pomoc. Zostałam z dwojgiem dzieci i pensją pracownika naukowego w trakcie doktoratu. Bywało ciężko. Wtedy zadzwoniła była studentka, która pracowała w programie Miasto Kobiet w TVN Style. Zaproszono mnie w roli eksperta. Przygotowywałam się cały dzień. Zawsze powtarzam dzieciom, że trzeba wykorzystywać szanse, które dostajemy od życia, bo drugi raz los się nie uśmiechnie. 

>>> Czytaj dalej na kolejnej stronie <<<

Ekspert od ludzkiej duszy sprzedaje się telewizji? To nie podważa wiarygodności psychologa? 

- Ekspert od ludzkiej duszy powinien docierać do ludzi. Dobrzy psychologowie naukowcy o tym wiedzą. Esther Perel, nowojorska terapeutka par, ma kanał na portalu YouTube. Philip Zimbardo, jeden z bardziej znanych psychologów, to gwiazda telewizji. Nie mam poczucia, że stałam się mniej wiarygodna. Po prostu popularyzuję wiedzę. 

Wahała się pani, czy wziąć udział w programie Big Brother? Wielu uważa go za kontrowersyjny. Sprzedaje prywatność uczestników. 

- Uczestnicy są dorośli, wiedzą, na co się decydują. I pamiętajmy, że dziś wszyscy sprzedajemy prywatność w mediach społecznościowych. Faktycznie miałam wątpliwości, czy angażować się w BB, to nie idzie w parze z pracą naukową. Nie żałuję. To przygoda, początek czegoś nowego. Nie pierwszy w życiu. Przy produkcji Big Brothera poznałam Filipa Chajzera, z którym prowadzę weekendowe Dzień Dobry TVN. 

Ma pani dość grubą skórę? Bo teraz jest pani na cenzurowanym, zaczną się oceny widzów, słupki oglądalności, trzeba będzie się podobać. 

- Zamknęłam w życiu ten etap, kiedy chciałam podobać się wszystkim. Byłam grzeczna i starałam się zasłużyć na sympatię. Niedawno moja Klara wróciła z obozu zasmucona: "Wiesz, chyba nie byłam najbardziej lubiana. - Chwała Bogu", wyrwało mi się. Ma 13 lat, rozumiem ją, ale próbuję jej powiedzieć, że najważniejsze to nie zgubić siebie. I mam nadzieję, że córka będzie inna niż ja. Ulepi sama siebie, nie pozwoli, by robili to ci, którym chce się podobać. 

No ale przynajmniej jedna taka osoba jest nam potrzebna na... życie. 

- Byłoby cudownie kogoś znaleźć. Zrobiłam kampanię "Pokochajmy się". To rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli w związku ponad 65 lat. Pamiętam starszego pana, opowiadał, czym jest miłość. "Każdego ranka przynosiłem Basi kawę i gruszkę, a teraz muszę nosić w koszyczku, bo mi się ręka trzęsie". Chciałabym, żeby mi ktoś przez całe życie przynosił kawę i gruszkę. 

Zabrzmiało smutno. 

- Nie, nie! Na 40. urodziny poleciałam do Szkocji zdobyć szczyt Ben Nevis, najwyższy na Wyspach. Po powrocie z lotniska miałam jechać do telewizji, ale widzę, że taksówka wiezie mnie do restauracji. Tam czeka 30 osób, rodzina, przyjaciele. Były życzenia, a potem puścili film... z mojego ogrodu. Zawsze marzyłam, że go urządzę, ale nie starczało pieniędzy i siły. Płot rozwalony, jakieś chaszcze, chwasty. A na filmie kamera najeżdża powoli na każdy krzaczek, drzewko, przy nich serduszka z imionami, kto jaką roślinkę kupił, kto ją posadził. Ogród miłości, ogród mojego życia. Popłakałam się. Dziś, gdy do niego wychodzę, czuję, że są ludzie, którzy mnie kochają. Ja siebie też kocham, troszkę. 

TWÓJ STYL 10/2019
BEATA BIAŁY


Zobacz także:

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama