Reklama

Magdalena Zawadzka: Rozważna i romantyczna

​Wie, jak być szczęśliwą, jak śmiać się z siebie, jak korzystać z życia. Mistrzyni niezależności, która nigdy sama nie otworzyła wina i nie zatankowała samochodu. Każdy mógłby się czegoś nauczyć od Magdaleny Zawadzkiej.

Magdalena Zawadzka nie ma wolnej chwili. - Zostały tylko dwa tygodnie do premiery. Codziennie próby, poza tym spektakle. Bo ja, na szczęście, jestem bardzo zajęta - śmieje się, kiedy próbujemy ustalić termin spotkania. A ja z zaskoczeniem stwierdzam, że jej wesoły, dziewczęcy głos wydaje mi się niezwykle bliski. Jak głos kogoś, kogo dobrze znam. Sto sześćdziesiąt ról teatralnych i filmowych, w tym nieśmiertelna Baśka z ekranizacji "Pana Wołodyjowskiego", zrobiły swoje. Moje doznanie okazuje się bardziej uniwersalne, kiedy już siedzimy w kawiarni przy jej ulubionym warszawskim kinie Iluzjon. Co chwilę ktoś kłania się aktorce. 

Reklama

- Spotyka mnie wiele dowodów sympatii. Codziennych, zwyczajnych. Na ulicy. Ludzie po prostu witają się ze mną z uśmiechem. Dostaję też listy. Piękne, długie. Czasem tomik wierszy z dedykacją. Ja to wysoce cenię - przyznaje. 

Mnóstwo zajęć to w jej życiu nic nowego. Gustaw Holoubek pytany, gdzie akurat znajduje się jego żona, mawiał: "Poleciała!". Ale też tonował jej nadmierną aktywność: "Nie galopuj się". 

Chciałaby odpocząć? - O tak, poleżałabym, popatrzyła w niebo albo w książkę. Albo pojechała gdzieś, nad morze - rozmarza się. Sugeruję, że to jedynie przekomarzanie, bo tak naprawdę lubi być zajęta. - Coś w tym jest. Kiedyś Janek Kobuszewski powiedział o mnie, że gdyby na świecie nie było w ogóle żadnej pracy, ja zawsze jakąś bym znalazła. 

"Magda, rozbieraj się, wychodzimy"

Teraz gra w pięciu sztukach, każdą w innym teatrze w Warszawie. O swoich rolach opowiada z entuzjazmem. O "Śmiertelnej pułapce" Iry Levina: - Gram tam postać, jakiej jeszcze w życiu nie grałam. Niebywale charakterystyczną i inną od wszystkiego, co dotychczas robiłam - przekonuje. Rzeczywiście, jej Helga Ten Dorp, ekscentryczna holenderska jasnowidzka, jest zaskakująca i przezabawna. 

W świetnym "Deprawatorze", spektaklu o Gombrowiczu, Miłoszu i Herbercie, wciela się w autoironiczną postać sekretarki Gombrowicza, dawnej aktorki Izy Lusternik. - Ta rola powstała specjalnie dla Magdy. Bawiła się nią, podrzucała własne pomysły. Potrafiła śmiać się z siebie - opowiada reżyser Maciej Wojtyszko. 

Podobnie mówił o niej Krzysztof Zanussi, który obsadził ją w nieoczywistej roli pracownicy SB w miniserialu "Opowieści weekendowe": "Urok Magdaleny Zawadzkiej polega na tym, że z dystansem traktuje samą siebie. Co rzadko zdarza się u aktorek, ma ogromną łatwość poświęcania artystycznego ego, jeśli tylko pozwoli to trafniej opisać świat". 

O spektaklu "Piękna Lucynda" Mariana Hemara Magda Zawadzka mówi: - To dla mnie okazja, żeby wystąpić w komedii muzycznej w stylu retro. Takie nowe doświadczenia zawsze się do czegoś przydają. Tak jak przydało mi się to, że jako nastolatka przez trzy lata występowałam na żywo w Telewizyjnym Studiu Poetyckim. Pokochałam wtedy telewizję, która łączy teatr i film. I to, że występowałam na estradzie z kabaretem Dudek, z którym jeździliśmy po świecie. 

Nie jest jednak osobą, która dla pracy poświęci wszystko: - Życie ze wszystkimi jego przejawami uważam za najważniejsze. Codzienne obowiązki, kłopoty, kontakty z rodziną, chodzenie do kina, teatru i życie towarzyskie, które chciałabym, żeby kwitło. Moje dwie wnuczki, Wanda i Helenka. Wandeczka jest już dorastającą panienką i ma swoje sprawy. Ale Helusia jest jeszcze malutka i chcę jej poświęcać każdą wolną chwilę. Lubię odbierać ją z przedszkola, zaprosić do kawiarni na ciastko, zupełnie tak jak lubił dziadek Gustaw, bawić się z nią, czytać książki i rozmawiać o ważnych dla niej sprawach. Zapraszam ją do siebie, jak mówi Hela wzorem górników, "na nockę" albo kilka i wtedy jesteśmy tylko dla siebie - opowiada aktorka. 

Jan Holoubek, syn Magdy Zawadzkiej i Gustawa Holoubka, reżyser i operator filmowy: - Mama jest bardzo ciekawą babcią, trochę zwariowaną. Zaprasza Helenkę do innej, zaczarowanej rzeczywistości. Do świata korali, wspomnień i dziadka Gustawa, którego Hela nie miała szansy poznać, ale o którym, co ciekawe, często mówi. 

Aktorka, sama emocjonalnie związana ze swoimi babciami, wie, jak są w życiu ważne: - O tak, uosabiają ciągłość rodzinną. Dają poczucie, że skądś jesteśmy. W moim domu wisi portret prababci. Kiedy patrzę na nią, widzę, że dziadek Zawadzki i mój tata byli do niej podobni. Mam po niej pierścionek i kolczyki, w których została namalowana na portrecie. Jak je zakładam, czuję, że to metafizyka. 

Kiedyś Magdalena Zawadzka stanowiła uosobienie nowoczesnej, modnie ubranej dziewczyny (jak w serialu "Wojna domowa", gdzie tańczyła z gitarą do piosenki Kasi Sobczyk "Nie bądź taki szybki Bill"), dzisiaj jest zawsze elegancka w bardziej klasycznym stylu. Celebrowanie swojej kobiecości ma dla niej znaczenie. - Dawniej uwielbiałam wielkie dekolty i supermini, więc miewałam na sobie niewiele ubrania. Kiedy się gdzieś wybieraliśmy, Gustaw wołał: "Magda, rozbieraj się, wychodzimy!" - wspomina. 

>>> Czytaj dalej na kolejnej stronie <<<

- W miarę upływu czasu bardziej się ubieram. Mój mąż lubił to, że dbam o swój wygląd. Nie przesadnie, bo nigdy nie przesiadywałam w gabinetach kosmetycznych i nie chodziłam na siłownię. Ale nie pozwolę sobie wyjść w przydeptanych kapciach, pogniecionej sukience wyciągniętej z kąta czy z nieuczesaną głową. Lubię ład i uporządkowanie, bo mam w sobie chaos, piekło zarówno pozytywów, jak i negatywów. Otoczenie bałaganem by mnie zabiło. Uporządkowane sprawy zewnętrzne to mój pancerz - przyznaje. 

Jeszcze jedno wspomnienie - podczas podróży Gustaw Holoubek nagle mówi do żony: "Właśnie mijamy miejsce twojego urodzenia" i wskazuje tablicę z napisem "Piekielnik". Co ona na to? - Trafił w sedno. Kobiecości używa do różnych celów. Nigdy nie otworzyła butelki wina i nie zatankowała sama samochodu. Na stacjach benzynowych robią to pracownicy. 

Reżyser i pisarz Maciej Wojtyszko: - Magda ma mnóstwo wdzięku i dystansu do siebie. Powiedziałbym, że reprezentuje kobiecość ironiczną. Kojarzy mi się z piosenką "Spotkałam na molo Chińczyka",którą śpiewała w kabarecie Dudek, a której refren brzmiał: "Sama nie wiem, na co dzisiaj mam smak...". 

Subtelność i pewna kruchość, którą ma w sobie, nie oznaczają, że Magda Zawadzka jest słabą kobietką, o nie. - Od dziecka byłam nauczona, że o pomoc prosi się dopiero wtedy, kiedy samemu nie można sobie dać rady. Ale najpierw należy próbować. A ja, kiedy się w sobie zbiorę, przeważnie sobie poradzę - przyznaje. Tak było z ratowaniem modernistycznego budynku kina Iluzjon, który kilka lat temu miał zostać zburzony. Aktorka nie tylko użyła wszystkich wpływów, żeby do tego nie dopuścić, ale także osobiście zaangażowała się w zbieranie podpisów pod petycją wśród okolicznych mieszkańców. Nikt nie odmawiał. Kino Iluzjon przetrwało, mało tego - zostało  odremontowane i zyskało nowe życie. Ta żyłka społecznikowska powoduje, że aktorka nie odmawia udziału w akcjach charytatywnych. Szczególnie bliska jest jej Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. 

Reżyser Janusz Majewski: - Magda zagrała w moim debiutanckim filmie "Sublokator" w 1966 roku. Potem ja pracowałem z Gustawem, ona zaprzyjaźniła się z moją żoną [fotografką Zofią Nasierowską - red.]. Dzisiaj, kiedy oboje zostaliśmy sami, bardzo się przyjaźnimy. Wiem, że mogę zawsze liczyć na Magdę, a ona na mnie. Przy okazji premiery mojego filmu "Ekscentrycy..." zdarzyło nam się wystąpić razem na czerwonym dywanie, więc w portalach plotkarskich zostaliśmy parą. To nawet zabawne. 

Jan Holoubek: - Mama w tajemniczy sposób ani trochę się nie starzeje. Ciągle emanuje dziewczęcą energią. Podziwiam jej samodzielność i umiejętność dawania sobie rady w trudnych sytuacjach. 

Maciej Wojtyszko dodaje: - Nie ma w sobie ani odrobiny roszczeniowości. To rzadkie wśród artystek. Aktorka Ewa Telega gra z Magdą Zawadzką w spektaklu "Śmiertelna pułapka". Dużo z nim podróżują. Także do Ameryki. - Nie ma lepszego sposobu na sprawdzenie się w relacji z kimś niż w długiej podróży. A  my się nadzwyczajnie polubiłyśmy. Właściwie z niewieloma osobami tak doskonale się rozumiem, niemal w pół słowa. Magda ma taką niezwykłą umiejętność niestwarzania problemów. Kiedy warunki są gorsze, czuje się w nich naturalnie. Kiedy są lepsze, jest kobietą luksusową. Nie narzeka. Ma poczucie własnej wartości, choć twierdzi, że nie. A jak się z nią fantastycznie pracuje! - mówi Ewa Telega. - Gdyby ktoś zapytał mnie, z kim mogłabym znaleźć się na bezludnej wyspie, Magda jest taką osobą.

W kolejce do zapisania

W czasie ostatniej dekady aktorka wydała trzy książki. Jak została pisarką? Jej przygoda z pisaniem zaczęła się od jubileuszu pracy artystycznej Gustawa Holoubka. - Zwrócił się do mnie pan Andrzej Hausbrandt, krytyk teatralny, z prośbą o wygłoszenie laudacji podczas jubileuszu zaplanowanego w krakowskim Teatrze Stu. Nigdy nie napisałam żadnej laudacji dla nikogo, a pomysł, że mam to zrobić dla najbliższego człowieka, własnego męża, sprawił, że spanikowałam. I nagle wpadło mi do głowy zdanie prof. Tatarkiewicza o tym, że chciałby się zająć filozofią dziecka, "bo tylko dzieci jeszcze myślą, a dorośli już tylko się martwią". I pomyślałam sobie, że przecież mój mąż to kwintesencja dziecka. Tych wszystkich najpiękniejszych cech z naiwnością na czele, o którą nikt go nie podejrzewał, bo wszyscy stawiali go na pomniku. Z którego zresztą on by chętnie zeskoczył, bo był cudownie naturalnym i skromnym człowiekiem. W uroczym tekście Magda Zawadzka ze swadą opisała swojego męża. Na przykład tak: "Ulubioną zabaweczką Mistrza jest samochodzik. Jeździ nim wszędzie, nawet do kiosku położonego dwadzieścia metrów od domu. Drugą ukochaną zabaweczką są karty. W upojnym oderwaniu od rzeczywistości stawia tysiące pasjansików, które jak czarodziejskie klocki Lego tworzą mu bajkowy świat. Świata bajki szuka też w telewizorku (...). Pilnie śledzi w nim wszystkie imprezy sportowe, zna na pamięć nazwiska i wyniki wielkich gwiazd sportu, począwszy od ery starożytnej do dziś. Potrafi mówić dwa razy szybciej na spektaklu, żeby tylko zdążyć na początek meczu". - Potem wiele osób pytało mnie, kto mi tę laudację napisał. A przecież ja nie dałabym nikomu tego zrobić za siebie - mówi aktorka. 

>>> Czytaj dalej <<<

W latach 90. dostała propozycję pisania felietonów do miesięcznika "Twój Styl". - Postanowiłam spróbować. Znalezienie tematu do comiesięcznego tekstu zmuszało mnie do wnikliwej obserwacji. Uświadomiło mi też, jak wiele tkwi w nas możliwości, o które sami siebie nie podejrzewamy - wspomina. Felietony pisała przez kilka lat. Potem stały się częścią książki "Taka jestem i już". 

- Nie wykorzystałam wszystkich, bo niektóre, pisane pod wpływem aktualnych wydarzeń, przestały być czytelne. A część z nich wcale nie straciła aktualności, a nawet, co mnie zaskoczyło, brzmiała bardziej dojmująco. 

Zapisywanie wspomnień z czasów małżeństwa z Gustawem Holoubkiem stało się po jego śmierci w 2008 roku terapeutycznym przymusem. - Przeżycia i wspomnienia były tak silne, że rozsadzały mi głowę. Zdominowały mnie. Układały się w nieprawdopodobny chronologiczny ciąg.  Dzisiaj, kiedy minęło osiem lat od wydania książki "Gustaw i ja", nie umiałabym jej napisać. Wtedy wspomnienia po prostu stały w kolejce do zapisania. Pamiętałam wszystkie szczegóły. Zapisywałam je nieco chaotycznie, na kartkach, które nosiłam ze sobą w torebce. Ale nie myślałam jeszcze o książce - mówi Magda Zawadzka. 

Wtedy zgłosiła się do aktorki Hanna Mirska-Grudzińska, dzisiaj szefowa Wydawnictwa Marginesy. - Marzyłam o założeniu wydawnictwa i chciałam, żeby pierwszą wydaną przeze mnie książką były "Wspomnienia z niepamięci" Gustawa Holoubka. To jedna z piękniejszych książek, które czytałam. Ukazała się wcześniej, ale nie została wystarczająco zauważona. Chciałam ją wydać w nowej, poprawionej i wzbogaconej wersji. Spotkałam się z Magdą Zawadzką, opowiedziałam jej o tym, że dopiero zakładam wydawnictwo... i ona się zgodziła. Zawsze będę jej wdzięczna, bo książka stała się bestsellerem, a ja dostałam w ten sposób szansę na nową drogę w życiu - opowiada. 

Aktorka przyznaje, że tę decyzję podjęła instynktownie, mimo że prawami do książki interesowało się wtedy kilka dużych wydawnictw. Kiedy przy okazji rozmów o "Wspomnieniach z niepamięci" padło pytanie o wspomnienia Magdy Zawadzkiej, powiedziała, że "coś tam sobie gryzmoli". Tak powstała książka "Gustaw i ja", potem "Taka jestem i już!" i "Moje szczęśliwe wyspy". 

- Po wspomnieniach o Gustawie kolejne dwie książki powstały już w zupełnie innym stanie ducha. Wyszłam z kilkuletniej traumy. Życie jest silniejsze. Wielokrotnie to podkreślam, że mój mąż, który uważał mnie za osobę wyjątkowo samodzielną i zawodowo, i życiowo, nie chciałby, żebym zagrzebała się w mrokach rozpaczy. Pisanie dało mi zastrzyk wiary w siebie. Choć nie śmiałabym nazwać siebie pisarką. Podobnie jest z osobami, które wykonują zawód aktorski, nie mając w tej dziedzinie zbyt wiele do powiedzenia. To amatorzy, trzeba umieć się do tego przyznać. Ja także w dziedzinie pisarstwa jestem amatorką, która coś napisała - tłumaczy Magda Zawadzka. 

Jednak bardzo cieszy ją zainteresowanie czytelników. - Często jeżdżę na spotkania autorskie. Jestem zdumiona i zachwycona, że wszędzie jest nadkomplet, dostawione krzesła, ludzie stoją na zewnątrz. Hanna Mirska-Grudzińska, która towarzyszy Magdzie Zawadzkiej podczas spotkań autorskich, opowiada, że na początku aktorka irytowała się nieustannymi pytaniami o "Pana Wołodyjowskiego" i rolę Hajduczka. Mówiła: "Proszę państwa, zagrałam wiele innych ról...". - Sama jestem przywiązana do niej w roli Baśki i przekonywałam ją, że to tylko dowód, iż wykreowała fantastyczną postać z krwi i kości, która została w świadomości widzów na zawsze. Mam wrażenie, że dała się przekonać. Dzisiaj mówi: "Pewnie zawsze będę dla państwa Baśką, mimo że zagrałam wiele innych ról". Czy planuje nadal pisać? - Wydawnictwo prosi mnie o czwartą książkę, ale myślę sobie, że "trylogia" w moim wykonaniu to dzieło symboliczne - śmieje się aktorka. 

>>> Czytaj dalej na następnej stronie <<<

Gustaw, Gucio, Gucieniek

"Odszedł mój najukochańszy mąż, który był lekiem na wszystko. Przy nim nigdy nie czułam się brzydka, za gruba czy stara. Nie bałam się przeciwności losu i upływu czasu. Potrafił w czuły i dowcipny sposób odczarować wszystkie problemy i mój nieustanny brak wiary w siebie. Wyciszył nadmiar moich emocji. Zdejmował z głowy wszystkie zmartwienia", napisała w książce "Gustaw i ja". 

- Byliśmy dobrym małżeństwem ze wszystkimi wadami i problemami, jakie zdarzają się małżeństwom. Ale to był najważniejszy człowiek w moim życiu i mój najlepszy przyjaciel. Los nas dobrał, chociaż ja na początku specjalnie się nie paliłam do tego związku - przyznaje. 

Rzeczywiście, kiedy na planie filmu "Spotkanie w Bajce" Gustaw Holoubek i Andrzej Łapicki zaprosili młodziutką aktorkę na kawę, odmówiła i ruszyła przed siebie z takim impetem, że przeszła przez szklane drzwi, które rozsypały się w drobny mak. Kilka lat później, kiedy Gustaw Holoubek chciał ją odprowadzić po spektaklu "Życie jest snem" Calderóna, w którym grali, i zapytał, w którą idzie stronę, odparła: "W przeciwną niż pan" (potem mawiał, że Magda bardzo szybko porusza się w stronę przeciwną). 

Kiedy w końcu uświadomili sobie swoje uczucia, byli w innych związkach. Dzieliło ich 21 lat (- Oczko, moja szczęśliwa liczba - śmieje się aktorka). Ona była wtedy młodą, choć popularną aktorką, on już mistrzem, m.in. po "Dziadach" w reżyserii Kazimierza Dejmka. - Ale jeśli ma się taki sam system wartości, podobnie się myśli i czuje, nawet różnica pokolenia nie ma znaczenia. Ten związek był dla mnie "pocałunkiem losu" - mówi Magda Zawadzka. 

Janusz Majewski: - Gustawa nazwałbym w tej relacji pedagogiem małżeńskim. Potrafił stworzyć Magdę dla siebie i dla niej samej. Oczywiście żeby to się udało, musiała mieć tę swoją ogromną inteligencję, chłonność i otwartość. Myślę, że był to związek rekordowy - zajęliby pierwsze miejsce w każdym rankingu na najlepsze małżeństwo. Magda Zawadzka nie zgadza się z tą diagnozą: - Oboje byliśmy niezależni. Dawaliśmy sobie wolność. Czerpaliśmy od siebie i stwarzaliśmy się nawzajem. 

Nazywa swojego męża artystą codzienności. - Doskonale wiedział, czego naprawdę chce, a co jest mu zbędne. Jestem mniej zdecydowana i zawsze podejmowanie decyzji kosztuje mnie wiele wahań. On szybko rozstrzygał sprawy zarówno poważne, jak i błahe. Gdy nie wiedziałam, którą z dwóch rzeczy wybrać w sklepie, mówił: "Proszę zapakować obie!". 

Ale za cechę, która do stworzenia udanego związku jest najbardziej potrzebna, Magdalena Zawadzka uznaje poczucie humoru: - Każdą iskrę, która rozdmuchana może rozniecić straszliwy pożar, można ugasić żartem i śmiechem. Ważne jest przyznanie, że się nie miało racji. Bo przecież kłótnie, szczególnie te o drobiazgi, zawsze się zdarzają. I pogodzenie się z tym, że nasz partner niektórych rzeczy robić nie będzie. Ja nie miałam zamiaru o drugiej w nocy gotować kartofli z jajkiem sadzonym. I już. Więc mój mąż sam to robił. Gotował w nocy ziemniaki, robił purée według własnej receptury ze śmietaną i masłem, smażył jaja sadzone. Zjadał i był szczęśliwy. Bo Gustaw Holoubek lubił proste potrawy. - U pani Neli Rubinstein, u której w Marbelli spędzaliśmy wakacje, cierpiał z powodu wykwintnych dań. Dopóki nie wyznał, że woli jednak kartofle z masłem i koperkiem. 14-letni wtedy Jasiek też chciał czegoś mniej wyrafinowanego, więc uciekaliśmy w tajemnicy do pizzerii. 

Holoubek w wywiadach mówił, że aby być sprawnym zawodowo, trzeba poświęcać kawał prywatnego życia. Ale Magda Zawadzka nie odczuwała tego na co dzień. - Dom był dla nas źródłem błogiego poczucia bezpieczeństwa i spokoju - przyznaje. Spędzali dużo czasu na rozmowach, słuchaniu muzyki, czytaniu. Jak wspomina, Gustaw Holoubek uczył się swoich ról niemal niepostrzeżenie. - W popłochu łapał tekst, coś tam sobie naszeptywał i już pamiętał. Miał żelazne nerwy, skoro uczył się w ostatniej chwili. Ja bym tak nie potrafiła - śmieje się. Jedna z anegdot o uczeniu się tekstu: "Aktor zwierza się Holoubkowi: Rolę znam na pamięć, tylko nie wiem, jak zagrać. Holoubek: Ja wiem, jak zagrać, tylko na pamięć nie umiem". 

Od mężczyzny zawsze oczekiwała poczucia bezpieczeństwa. - Gustaw ochraniał przed złem tego świata. Chciał mnie ustrzec przed rozczarowaniami, bezinteresowną zawiścią, agresją. Jego bronią była inteligentna złośliwość, którą celnie trafiał nawet w najbardziej zatwardziałe głowy - mówi aktorka. Jednak pewnego dnia, kiedy szli razem ulicą, Magdę Zawadzką zaczepił jakiś chamski osiłek. Holoubek najpierw zwrócił mu uwagę, a kiedy to nie pomogło, nie wytrzymał i walnął go w zęby. - Facet zdębiał i na koniec był bliski złożenia nam pokłonu - śmieje się. 

Czy bywał zazdrosny? - Zawsze kręcili się wokół mnie mężczyźni, więc myślę, że tak, ale nie dawał tego po sobie poznać. Tajemny zmysł ostrzegał mnie przed przekraczaniem dopuszczalnej granicy w grach damsko-męskich. Jemu na pewno było miło, że się podobam. Czy ja byłam zazdrosna? Trochę tak, wręcz powinnam była. Gdybym na siłę szukała powodów, pewnie znalazłabym jakiś zbyt czuły gest czy niepokojący błysk w oku. Jednak nigdy nie zrobił czegoś, co by mnie zraniło czy upokorzyło. A mnie cieszyło, że podobał się kobietom - przyznaje. 

Rzeczywiście, podobał się. Pewnego dnia w Czytelniku, gdzie wtedy spotykali się Holoubek i Tadeusz Konwicki, pojawił się także Stanisław Dygat, pisarz i ulubieniec pań. W pewnym momencie z satysfakcją zauważył, że intensywnie przygląda mu się kobieta. Po chwili podeszła i szepnęła mu coś na ucho. Pozostali panowie nie wytrzymali i zapytali, co powiedziała. Dygat niepocieszony odparł: "Prosiła, żebym się przesunął, bo zasłaniam Holoubka". 

- Co by było, gdybym nie spotkała Gustawa? Może miałabym więcej mężów niż Elizabeth Taylor, nie zaznałabym przyjemności chodzenia po górach, nie poznałabym tylu interesujących ludzi, wszystkie moje wady urosłyby do gigantycznych rozmiarów - stwierdza aktorka. 

Maciej Wojtyszko: - Magda z ogromną godnością znosiła związek z Gustawem. W końcu to było małżeństwo z pomnikiem. Ja nawet dzisiaj, kiedy przechodzę obok jego figury, która stoi w Akademii Teatralnej, mimo że on siedzi tam w pozie dość swobodnej, zamyślony, z nogą na nodze, niepokojąco czuję jego siłę. 

Jednak Holoubek bywał też mężem swojej żony. Pewnego dnia odwiedzili w szpitalu Tadeusza Konwickiego i pielęgniarka zaanonsowała ich uroczyście: "Panie Tadeuszu, ma pan gości. Przyszła pani Magda Zawadzka z panem Zawadzkim".

ANITA ZUHORA
PANI 8/2019


Zobacz także:

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy