Reklama

Liczy się jakość

Uchodzi za wzór elegancji i dobrego smaku. Jest patriotką, wspiera polskich artystów i naukowców. Urodziła się w Warszawie - jako hrabianka Potocka. W czasie wojny jej rodzice zmuszeni byli opuścić Polskę.

Hrabina Isabelle d'Ornano wraz z mężem, hrabią Hubertem d'Ornano, potomkiem Marii Walewskiej, stworzyli we Francji jedną z najbardziej znanych, ekskluzywnych marek kosmetycznych - Sisley.

Aleksandra Aniekwe, Styl.pl: Zarządzają państwo jedną z największych firm kosmetycznych na świecie, która od blisko 40 lat tworzy luksusowe kosmetyki. Jaka jest tajemnica tego sukcesu?

Isabelle d'Ornano: - Najważniejsza jest jakość. Na początku można sprzedać cokolwiek, ale żeby klient zechciał ponownie kupić drogi kosmetyk - musi on mieć naprawdę wyjątkową jakość.

Reklama

Hubert d'Ornano: - W historii mojej rodziny jest to już trzeci biznes. Wszystkie zakończone sukcesem. Wcześniej moi rodzice stworzyli markę Lancôme. Jesteśmy znani jako rodzina, która tworzy specjalne produkty dla kobiet. Myślę, że pomogła nam dobra reputacja.

- Sisley został stworzony przeze mnie i moją żonę, naszą wspólną pracą. Rola Isabelle w tym przedsięwzięciu jest bardzo ważna.

Czy zdarza się pani testować kosmetyki zanim trafią do sprzedaży?

Isabelle d'Ornano: - Zawsze. Wszystkie kosmetyki, które sprzedajemy, testuję osobiście. Jestem pod tym względem bardzo wymagająca, gdyż uważam, że skoro nasze kosmetyki są drogie, to muszą być bardzo dobre.

Czy na przestrzeni lat zmieniły się upodobania kobiet, jeśli chodzi o zapachy?

Isabelle d'Ornano: - Zazwyczaj jest tak, że działy marketingu w firmach wykonują mnóstwo sondaży, sprawdzając, co lubią kobiety, jakie zapachy lubią mężczyźni "na kobietach" itp. Natomiast kompozycje perfum Sisley to jest to, co lubimy my sami. Jeśli mój mąż nie lubiłby jakiegoś zapachu na mnie, nie mógłby on znaleźć się w gamie produktów naszej marki. W kreacjach zapachowych Sisley charakterystyczna jest nasza ulubiona nuta szyprowa.

Hubert d'Ornano: - Nasza firma obecna jest prawie we wszystkich krajach. I staramy się tworzyć produkty, które są odpowiednie dla każdego rodzaju skóry oraz dla każdej rasy. To nie jest łatwe zadanie. Nasze produkty równie dobrze jak w Europie sprzedają się np. we wszystkich azjatyckich krajach, gdzie mamy swoje filie. W związku z tym dużo jeździmy po świecie.

Isabelle d'Ornano: - Dla naszego nowego produktu pielęgnacyjnego Sisleya Serum Global Fermeté zrobiliśmy testy na grupie kobiet w wieku 42-65 lat, ale myślę, że ten kosmetyk równie skutecznie będzie też działał na skórę młodszych osób. Bo im wcześniej zacznie się ujędrniać skórę, tym lepiej.

- To jest trochę tak, jak z fotokopią - kiedy się rodzimy, nasza skóra jest doskonała, a potem każda komórka z upływem czasu się zmienia. I za każdym razem, kiedy to sprawdzimy, ta "fotokopia" będzie trochę gorsza i mniej czytelna. Staramy się, aby nasze produkty powodowały to, że "fotokopia" będzie jak najbardziej zbliżona do oryginału.

Jesteście państwo małżeństwem od wielu lat. Jaka jest recepta na udany związek?

Isabelle d'Ornano: -Trzeba się kochać, to oczywiste, ale wydaje mi się, że potrzeba też dużo dobrej woli. Każda osoba jest inna, trzeba więc tę odmienność szanować.

Hubert d'Ornano: - Dla mnie bardzo ważne było to, że Isabelle zawsze była aktywna zawodowo. To nie było tak, że powiedziałem swojej żonie, która nigdy nie pracowała: "teraz będziesz musiała zacząć pracować". Nie. Razem myśleliśmy, dyskutowaliśmy, razem tworzyliśmy projekty, angażowaliśmy personel.

- Mieliśmy pięcioro dzieci, które kiedy dorosły, także zaczęły z nami pracować. Moja żona, nawet kiedy spodziewała się dziecka i była już w zaawansowanej ciąży, przychodziła do biura i pracowała. Kiedyś jej nawet powiedziałem: "Słuchaj, teraz już naprawdę musisz pójść do szpitala, bo inaczej syn nam się urodzi w biurze".

Zobacz wywiad w wersji wideo:

Kiedy państwo się poznaliście, miało znaczenie to, że oboje macie polskie korzenie?

Isabelle d'Ornano: - Być może, ale to nie było takie oczywiste. Możliwe, że było to nawet ważniejsze dla ludzi, którzy nas sobie wówczas przedstawili.

Hubert d'Ornano: - Opowiem coś. Miałem kiedyś gosposię... Mogę to już powiedzieć?

Isabelle d'Ornano: - Tak, możesz.

Hubert d'Ornano: - U mojej babci, w Polsce, mieliśmy gosposię, którą bardzo lubiłem. Kiedy miałem 8 lat, wyjechałem do Francji, ale od czasu do czasu przyjeżdżałem do Polski. I kiedy się zaręczyłem z Isabelle, a gosposia dowiedziała się, że moja wybranka jest Polką, napisała do mnie list. Ja dobrze po polsku nie czytałem i kiedy dałem Isabelle ten list do przeczytania nie była zachwycona!

- Ta gosposia napisała, że pamięta jak mój brat mówił, że ożeni się tylko z bogatą Amerykanką, a pan hrabia - czyli ja - ożeni się tylko z Polką. Isabelle po przeczytaniu tego listu nie odzywała się do mnie przez cztery dni, taka była zła. Obraziła się, że chcę się z nią ożenić nie dlatego, że ją kocham, ale dlatego, że jest Polką. A to była nieprawda, bo się w niej zakochałem i ożeniłbym się z nią niezależnie od jej narodowości.

Celebrujecie państwo w swoim domu polskie tradycje?

Isabelle d'Ornano: - Tak. Wprawdzie dzieci już mają własne rodziny, ale jednak zawsze na Wielkanoc jest sernik i mazurki. Moja matka robiła świetny piernik. Na Boże Narodzenie zawsze mamy barszcz i rybę mimo, że we Francji nie podaje się ryby na Wigilię. Podaje się indyka lub ostrygi - nie wiem czemu ostrygi, bo to jest trochę absurdalne.

Hubert d'Ornano: - A w lecie mamy bardzo często chłodnik. Isabelle pokazała naszemu kucharzowi, jak się go robi i teraz nam często przyrządza. Od czasu do czasu mamy też pierogi. Pamiętam, że będąc małym chłopcem, zjadłem czterdzieści pierogów z serem i byłem później bardzo chory. Potem nazywali mnie męczennikiem czterdziestu pierogów.

Ma pani opinię kobiety bardzo eleganckiej, dobrze ubranej. Skąd pani czerpie pomysły na swój styl?

Isabelle d'Ornano: - Jak się dochodzi do mojego wieku, to już się wie, co pasuje. I jak mi coś odpowiada, to zachowuję to. Dla mnie ubranie to jest raczej zabawa, niż coś nad czym dużo myślę. Codziennie chodzę do biura, dosyć często udzielam wywiadów dla różnych magazynów, więc staram się dobrze wyglądać.

- Mieliśmy wcześniej firmę odzieżową, którą także się zajmowałam. Kiedy się prowadzi taką firmę, to nie trzeba myśleć o sobie, a raczej o gustach klientów. Trzeba myśleć o tym, co się będzie dobrze sprzedawało, na co kobiety będą miały ochotę.

Pani synowa też projektuje ubrania.

Isabelle d'Ornano: - Tak, ona ma duży talent. I robi zupełnie coś innego niż my kiedyś, bo są to ręcznie robione ubrania z najwyższej jakości materiałów.

Czyli znów okazuje się, że jakość jest bardzo ważna. Czy w biznesie potrzebna jest intuicja?

Isabelle d'Ornano: - Jest bardzo istotna. Mój mąż ma dużą intuicję.

Hubert d'Ornano: - Trzeba ją mieć. I trzeba też mieć śmiałość, żeby ryzykować, być odważnym. Rozpoczęcie nowego biznesu jest dość przytłaczające. Mój księgowy, kiedy zaczynaliśmy tworzyć markę Sisley, ze strachem patrzył na nasze pieniądze, które ciągle inwestowaliśmy i które stale wypływały z firmy. Przez kilka lat trzeba było inwestować i dopiero po tym czasie zaczęły się nam zwracać koszty. Zawsze w nowym biznesie jest strach i to właśnie jest przytłaczające.

Isabelle d'Ornano: - Ale mąż wiedział zawsze bardzo dobrze na co trzeba wydać, a na co nie. Na pewno nie trzeba wydawać, żeby sobie sprawić przyjemności.

Państwa ulubione miejsce w Polsce?

Isabelle d'Ornano: - W Polsce cudowny jest Kraków. Lubię go nawet bardziej niż Pragę, bo ma więcej uroku.

Pan jeszcze poluje?

Hubert d'Ornano: - Bardzo dużo polowałem. Swoją pierwszą strzelbę miałem już w wieku 8 lat. Tuż przed wybuchem wojny, kiedy spędzałem wakacje u babki, przyjechała po mnie matka i oznajmiła, że wyjeżdżamy z Polski. A ja powiedziałem jej, że zanim odjedziemy, pójdę jeszcze ustrzelić ze trzy kuropatwy. Pamiętam, że to było 26 sierpnia, tuż przed wybuchem wojny.

A co pan najcieplej wspomina z dzieciństwa?

Hubert d'Ornano: - Pani chce wiedzieć o wszystkim, czego najbardziej żałuję i za czym tęsknię. Byłem tutaj w Polsce bardzo szczęśliwy. Mieszkałem w majątku u mojej babki, wychodziłem rano z domu, szedłem do stajni i nie widzieli mnie aż do wieczora.

- Moja matka zabrała mnie do Francji, miałem pójść tam do szkoły, ale moja babka przyjechała i porwała mnie z powrotem. Wygrałem więc jeszcze jeden rok w Polsce. Potem, kiedy przyjechaliśmy do Francji już na stałe, płakałem, bo tutaj zostawiłem konie i cudowne życie. Wie pani, już w samolocie, jak lecimy do kraju, serce mi mocniej bije kiedy myślę, że znów wracam do Polski.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy