Reklama

Lenistwo uszczęśliwia

Jesteś leniwa. Nie brzmi jak komplement? Nie szkodzi. Zamiast układać wielostronicowe plany działań na rok 2016, obiecaj sobie, że będziesz... dużo spała. Plątała się po domu w szlafroku. Myślała o niebieskich migdałach. Po co? By mieć umysł ostry jak brzytwa. Mnóstwo czasu na własne pasje. I sporo zadowolenia z życia – mówi Ulrich Schnabel, autor książki "Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia".

Moja babcia mówiła, że dobra kobieta to ta, która ma ciągle zajęte ręce. Tu zetrze kurz, tam odpowie na kilka maili, w międzyczasie ugotuje obiad i zrobi sobie maseczkę. Kobiety nie umieją odpoczywać?

Ulrich Schnabel: - Nie. Faktycznie przez cały czas są w ruchu, jakby się bały, że - gdy na chwilę się zatrzymają - cały świat stanie w miejscu. Ale mężczyznom relaksowanie się wcale nie wychodzi dużo lepiej. Wszyscy żyjemy w ogromnym pędzie. Proszę zwrócić uwagę, że nawet czcimy osoby, które mkną przed siebie bez chwili wytchnienia. Opisując tak zwanych ludzi sukcesu, często używamy określeń "aktywny", "energiczny", "dynamiczny", "dyspozycyjny". Nikt nie wzdycha z podziwem: "Ech, jaki on powolny, bierny, wspaniały z niego leniuch!".

Reklama

No, wie pan, pamiętajmy, że lenistwo jest jednym z grzechów głównych. Nie chcemy grzeszyć, brak szacunku dla leni jest w naszej kulturze oczywisty.

- Tyle tylko że grzechy główne pojawiły się we wczesnym średniowieczu. Warto wrócić do korzeni chrześcijaństwa. Jezus nakłonił swoich apostołów, by rzucili pracę, nieraz dobrze płatną, i ruszyli za nim w świat. Miał zawsze czas na modlitwę, rozmyślania, medytacje. A my go nie mamy! To dość zabawne, bo jeszcze w 1930 roku ekonomista John Maynard Keynes przestrzegał, że jednym z najważniejszych wyzwań ludzkości za kilkadziesiąt lat będzie... zmierzenie się z ogromną ilością wolnego czasu. W wielu branżach roboty miały zastąpić ludzi, postęp technologiczny służył zaś temu, by znacząco ograniczyć ilość domowych obowiązków. Zadaniem maszyn było poprawienie jakości naszego życia i podarowanie nam codziennie kilku wolnych godzin. A w tym czasie w domu prałoby się, gotowałoby się, suszyło, sprzątało...

Pewnie przejdziemy teraz do jakiegoś "ale"...

-  ...ale to jest bardzo zaskakujące - ciężkiej pracy domowej poświęcamy dokładnie tyle samo minut, ile nasze prababki ponad sto lat temu. Dodajemy kolejne obowiązki, zamiast je odejmować! Identycznie jest w biurze. Nie musi pani już pisać ręcznie ani zmieniać taśmy w maszynie do pisania. Zamiast tego co kwadrans zerka pani, co słychać w sieci, na przykład na serwisach społecznościowych. Nie musi pani wysyłać listów w kopertach, mozolnie ich adresować i naklejać znaczków. Zamiast tego poświęca pani godzinę dziennie na wykasowanie spamu i czytanie bzdurnych wiadomości, które nie są pani do niczego potrzebne. W rezultacie wciąż pani z niczym nie zdąża i ma przekonanie, że doba jest zbyt krótka Prognozy Keynesa pozostały w sferze mrzonek.

Może właśnie dlatego powinniśmy się nauczyć oszczędzać czas, bardziej efektywnie planować i rozpisywać dokładne harmonogramy, by się ze wszystkim wyrabiać?

- Moim zdaniem to ślepa uliczka. Uważam, że wyjście z tego zaklętego kręgu pogoni i dokładania sobie coraz to nowych obowiązków jest jedno. Leniuchowanie.

Będę leżała całymi dniami pod gruszą i wszystkie moje życiowe problemy się rozwiążą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Jakoś w to nie wierzę.

- Bo wcale nie to mam na myśli. Nie chodzi ani o to, by oddawać się nicnierobieniu całymi dniami, ani o to, by leżeć nieruchomo i wpatrywać się w niebo. Leniuchowanie to poczucie intensywności chwili, całkowite skoncentrowanie się na jednym: na sobie, tym, co dla nas najważniejsze. Można więc leniuchować w ruchu, we śnie, podczas posiłku. I nie jest to tylko kwestia relaksu. Raczej podejścia do życia. Dzięki niemu właśnie osiągamy stan poznawczego lenistwa. Świadomie ograniczamy ilość napływających do nas bodźców, informacji. Dajemy wytchnienie naszemu mózgowi. A to jest mu niezbędne.

Nasz mózg jest leniem?

- Nie, jest szalenie pracowity. Ale by się nie przegrzał, potrzebuje faz bezczynności. To nie znaczy, że śpi! Przeciwnie, wykonuje wtedy swoje własne zadania, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania poza udziałem naszej świadomości. W tych okresach, kiedy nie wrzucamy mu kolejnych informacji do przerobienia, nie zmuszamy do dokonywania analiz, wyciągania wniosków lub choćby przeglądania maili, postów na FB, oglądania telewizji - on działa.

Co więc robi mój mózg, gdy pozornie nic nie robi?

- Porządkuje wiadomości, obrazy, dźwięki, których mu dostarczyliśmy. Decyduje, co warto pozostawić na zawsze, przerzucając do pamięci długotrwałej, a co jest informacyjnym śmieciem, którego należy się pozbyć. Oczywiście bardzo upraszczam te skomplikowane procesy. Chodzi po prostu o to, że skutkiem nieustającego bombardowania umysłu faktami, narzucania mu kolejnych istotnych zadań, "bo przecież nie można się lenić, trzeba być zwartym i aktywnym", jest spadek koncentracji. "Informacja pożera uwagę jej odbiorców", powiedział noblista Herbert Simon. 

- Bo im więcej napiera na nas wiadomości, tym mniej mamy czasu, by je rzetelnie selekcjonować, przetwarzać, segregować. Zalew informacji sprawia, że nasza uwaga jest marnotrawiona, zużywa się. Jest jej coraz mniej, a my stajemy się roztrzepani i gubimy gdzieś całą naszą błyskotliwość i szybkość reakcji. Dzwoni telefon, przychodzi SMS, na ekranie komputera mruga ikonka sygnalizująca, że ma pani wiadomość. Ktoś coś do pani mówi, ktoś ciągnie za rękaw, przed oczami miga żółty pasek z napisem "Pilne" na ulubionym kanale informacyjnym. Zna to pani skądś? 

Hm, z własnego życia.

- Jak większość z nas! A na tym żółtym pasku przelatują kolejne newsy: stworzono rasę kotopsów; rozpadła się Unia Europejska; Justin Bieber ma nową dziewczynę; w Wenezueli piorun z jasnego nieba trafił przypadkowego przechodnia. Wraca pani do domu i nawet się nie orientuje, że w powodzi "gorących informacji" przegapiła pani tę jedną, która naprawdę będzie miała wpływ na pani życie.

Justin... Ach, wiem! Unia się rozpadła? Od pana pierwszego się dowiaduję! 

- No, nie rozpadła się, na razie, sprawdzam tylko, czy potrafi się pani skupić. Nie jest źle... Chcę dowieść,że niejednokrotnie tracimy czas na bzdury, a jednocześnie coś szalenie istotnego ucieka, przepływa nam między palcami. Dzieje się tak właśnie dlatego, że nasz mózg nie jest w stanie ogarnąć tej wybuchowej mieszanki wszystkiego i niczego, którą mu podajemy. A to przez to, że nasza pamięć robocza ma ograniczoną pojemność. Jesteśmy w stanie przechować w niej pięć, siedem elementów, takich jak np. niepowiązane z sobą cyfry. Oczywiście jedni mają pamięć lepszą, inni gorszą, ale tak to wygląda statystycznie. Każdy, kto próbował zapamiętać numer telefonu, wie, że wcale nie jest to proste. Dlatego pewne fakty, dźwięki czy obrazy po prostu wylatują nam z pamięci, jakby była dziurawym sitem.

No i po co się tym przejmować? Sam pan mówi, że cierpimy na nadmiar. Część rzeczy sama się zapomni i sprawę mamy z głowy.

- Otóż nie. Opowiem pani o ciekawej przypadłości, zwanej ślepotą na zmiany. Występuje ona u osób, u których przeciążeniu ulega pamięć robocza. W tak zwanym eksperymencie z drzwiami badacz pytał przechodniów o drogę: trasa była skomplikowana, badacz dopytywał, przechodzień musiał wysilić umysł i w tym momencie pomiędzy nim a pytającym przechodzili monterzy, niosący drzwi. Przechodzień nie wiedział, że za drzwiami kryje się kolejny badacz, który... podmieniał pierwszego. Monterzy znikali, przechodzień stawał twarzą w twarz z drugim badaczem, którego widział pierwszy raz na oczy i... większość osób w ogóle się nie zorientowała, co się stało! Ci ludzie byli pewni, że nadal rozmawiają z tym samym zagubionym wędrowcem.

Chce pan powiedzieć, że przeciążona informacjami w ogóle nie wiem, z kim rozmawiam?

- Czasami tak. Jeszcze gorzej, gdy nie wie pani, z kim mieszka pod jednym dachem. A tak się niestety też zdarza, wiedzą to wszystkie kobiety, które np. radykalnie zmieniają fryzurę, co pozostaje niezauważone przez ich partnerów. Są rzeczy ważne i kompletnie nieistotne. Proszę wybrać, którymi chce się pani zajmować. I nie pozwalać, by ktoś lub coś odrywało pani uwagę. Bo jeśli pani na to pozwoli, padnie na panią... klątwa przerywania. Opowiem, na czym polega. 

- W jednej z firm z Doliny Krzemowej ze stoperem w ręku sprawdzano, jak długo menedżerowie i programiści potrafią skoncentrować się na wykonywaniu zdania. Wyniki zaskoczyły wszystkich: jedenaście minut. Albo ktoś wchodził i coś mówił, albo dzwonił telefon, albo oni sami odkładali pracę, żeby spojrzeć na telefon, wyjrzeć przez okno. Ale jedenaście minut to zbyt krótko, byśmy mogli wygenerować jakąś błyskotliwą myśl, kreatywnie znaleźć rozwiązania problemu. Niepokojące, że - zdaniem naukowców- życie z klątwą przerywania może powodować trwałe zmiany w mózgu. To bardzo plastyczny organ, szybko adaptujący się do nowych sytuacji. Możliwe, że w naszych mózgach zachodzą zmiany, przestajemy w ogóle być zdolni do koncentrowania się na czymś przez dłuższy czas, poświęcania całej uwagi i zasobów poznawczych jednemu zadaniu.

Albo jednej osobie?

- Aż strach pomyśleć, ale może tak być. Wyobraźmy sobie związek, w którym po wspomnianych jedenastu minutach nie jesteśmy już w stanie skupić uwagi na partnerze. Bo zwyczajnie zaczynamy się nudzić. Sami zaczynamy szukać nowych bodźców: innych zajęć, innych osób, żeby się rozerwać. Biologicznie jesteśmy tak skonstruowani, że każda nowość pobudza zwiększone wydzielanie dopaminy. Uaktywnia się układ nagrody, jest nam przyjemnie. Nowy SMS, nowy telefon, nowy samochód. O! Ma nowy system nawigacji, a w fotelu pasażera mości się już partner - nowy. Wie pani, uwielbiam oglądać czarno-białe filmy z lat 60. Jak powolna jest ich akcja, długie dialogi, całe ujęcia kręcone za jednym zamachem, statyczne, niepocięte w postprodukcji, niezmontowane. Dzisiejsze kino to fajerwerk scen, wybuchających samochodów, gagów. Tak samo było niegdyś z literaturą, bo posiadaliśmy umiejętność głębokiego czytania. Kto dziś przeczyta "Czarodziejską górę" Tomasza Manna?

Opisy tapety i komody wraz z zawartością długie na dwadzieścia stron. A przecież kiedyś w takim właśnie tempie żyliśmy.

- Właśnie tak. I czasem nadal tak jest, bywa, że związek dwojga bliskich ludzi to taka "czarodziejska góra". Pozornie nic się nie dzieje: przez miesiące, nawet lata. To nic złego! A my od razu zaczynamy rozglądać się naokoło, bo potrzebujemy kolejnej dawki energetyzującej dopaminy.

Leniuchowanie na to pomoże?

- A tak. Sprawi, że ze spokojem i uśmiechem będziemy przyjmować naturalne fazy bezczynności mózgu, pozornego bezruchu w pracy, związku, życiu. Naukę sztuki lenistwa polecam zacząć od informacyjnego detoksu. Proszę zacząć troskliwie obchodzić się ze swoją pamięcią roboczą, odciąć ją od zalewu faktów, obrazów. Spisać listę priorytetów. Jeśli ktoś nam przerywa rozmyślanie na ważny temat, ostatnią myśl zapisujemy na kartce - po kilkunastominutowej przerwie nie będziemy mieli problemu, by trafić na odpowiedni ślad pamięciowy. A może w ogóle lepiej byłoby wysilać umysł z dala od domu, biura? Warto stworzyć sobie własne oazy spokoju. Na przykład długa podróż pociągiem to wspaniała okazja do snucia filozoficznych rozważań albo - nicnierobienia. 

- Do myślenia nieukierunkowanego na cel, teoretycznie o niczym. Podobnie długie loty, najlepiej międzykontynentalne. Nigdzie się pani nie wybiera? Proszę wziąć przykład z matematyka i ekonomisty Ariela Rubinsteina.Ten sporo podróżujący po świecie naukowiec opublikował na swojej stronie internetowej listę Coffee places where you can think (Kawiarnie, w których można myśleć). Objęła ponad sto miast i stała się światowym przewodnikiem turystycznym po miejscach do leniuchowania. Inny matematyk, Stephen Smale, pracował nad najtrudniejszymi problemami na plaży.

Myślenie, filozoficzne rozważania, praca... Co to ma do leniuchowania?

- Bardzo wiele! Bo widzi pani, oaza spokoju nie ma być miejscem, które będzie działało na panią jak zastrzyk adrenaliny na szczura w kołowrotku. To ma być miejsce, które zachęci panią do wyłączenia komórki, poczty elektronicznej, porzucenia obsesyjnych rozmyślań: "Dziś imieniny Julki. Co jej kupić? Rany, chyba zapomniałam wyjąć pranie! Oj, muszę iść do fryzjera, bo mam odrost". Skłoni zaś do tego, by pozwoliła pani swojemu mózgowi na tak potrzebną mu fazę bezczynności. Dzięki niej do głowy przychodzą najlepsze pomysły!

Najlepsze przychodzą wtedy, gdy - chyba czegoś nie zrozumiałam - nie myślimy?

- Właśnie tak. Mózg ma wspaniałą właściwość: potrafi pracować w tle, bez udziału naszej świadomości. Nie chcę zanudzać pani i czytelniczek historią Archimedesa, krzyczącego w wannie: "Eureka!". Ale każdy z nas zna to zjawisko: człowiek całymi godzinami głowi się nad jakimś problemem i dopiero w momencie, kiedy się odpręża, nagle widzi przed sobą rozwiązanie! Nie jest potrzebna do tego wanna, może to być właśnie kawiarnia, las, łóżko, spacer po parku. Ten mechanizm niezamierzonego "przebłysku geniuszu" opisano już pół wieku temu. To mimowolne odkrycie ważnych prawd przez umysł przygotowany do tego teoretycznie.

Czyli to właśnie robię, gdy przez dwa dni przed napisaniem tekstu plączę się po domu w szlafroku!

- Zapewne, jeśli potem siada pani do komputera i nagle słowa same się przelewają na papier. Czyli ekran. Całkiem normalna reakcja, gdy stajemy przed ważnym, trudnym, żmudnym zadaniem, takim jak pisanie tekstu, pracy magisterskiej, raportu rocznego. Takie "plątanie się w szlafroku" wcale nie jest marnotrawieniem czasu, jak pewnie powiedzieliby niektórzy. To istotny, a nawet niezbędny element procesu twórczego. Odradzam ślęczenie nad książkami czy komputerem, gdy czujemy, że nie jesteśmy w stanie nic z siebie wykrzesać. 

- Pewnie nasz umysł nie jest jeszcze przygotowany do wysiłku. Trzeba zrobić tak: ze dwie godziny popracować, zadać sobie samemu temat do rozmyślań, trochę podumać. Wstać i... iść na spacer. Trening. Czytać książkę, pałętać się w szlafroku lub oglądać ulubione seriale. My tu oddajemy się rozkoszom lenistwa, a w tym czasie nasz mózg, jak małe dziecko, bawi się tymi elementami układanki, które mu podrzuciliśmy w trakcie pierwszych godzin. Małe i ciche dziecko. Ćwiczy różne kombinacje, próbuje rozmaitych perspektyw. A potem zapala się w naszej świadomości czerwona lampka i krzyczymy: "Eureka!".

Czy taka iluminacja może nastąpić we śnie?

- Jak najbardziej. Tom Hodgkinson, zwolennik próżnowania i autor książki "Jak być leniwym", uważa, że we śnie wysyłamy nasz racjonalny umysł na urlop, a jednocześnie podłączamy się do źródła niewyczerpanej produktywności. Psychiatra Robert Stickgold z Uniwersytetu Harvarda udowodnił, że dobrze przespana noc znacznie podnosi naszą wydajność, a brak snu praktycznie znosi ją do zera. Co więcej, ci, którzy śpią jak susły, mają znacznie sprawniejsze układy immunologiczne. Są odporni na choroby. Sen to praca bardzo twórcza! Dlatego francuski poeta Saint Pol-Roux na drzwiach sypialni wywiesił obwieszczenie o takiej treści: "Poeta pracuje".

Znam to z własnego doświadczenia, bo codziennie drzemię pół godziny w pracy. Mam kocyk, poduszkę, wchodzę pod biurko... Znajomi mi zazdroszczą, ale mówią, że ich szefowie nigdy by się na to nie zgodzili. Ma pan dla nich jakieś argumenty?

- O, tak! Winston Churchill, legendarny brytyjski premier, sam twierdził, że przetrwał lata drugiej wojny tylko dlatego, że codziennie miał czas na popołudniową drzemkę. Jeśli jednak szefów ten przykład nie przekona, myślę, że wystarczy dostarczyć im garść faktów. Drzemka, zgodnie z wynikami badań, zwiększa uwagę aż o sto procent. Polepsza nastrój, bo powoduje wydzielanie hormonu szczęścia, czyli serotoniny. Poprawia pamięć, kreatywność, ułatwia podejmowanie decyzji. Redukuje ryzyko ataku serca czy wylewu i korzystnie wpływa na życie seksualne. Tego ostatniego może jednak lepiej szefom nie mówić.

A jak długo powinniśmy drzemać? Pół godziny wystarcza?

- To jest drzemka klasyczna: z reguły pozwala wejść w fazę snu głębokiego z falami delta, co zapewnia umysłowy relaks. Kwadrans snu to power nap: poprawia koncentrację i zdolności motoryczne. Jeśli prześpi się pani od godziny do półtorej, zafunduje sobie pani tzw.drzemkę luksusową, z pełnym cyklem snu. Obudzi się pani prawie tak wypoczęta jak po całej nocy. Starczy na kilka godzin intensywnej pracy. No i modna ostatnio drzemka espresso: proszę wypić kawę i iść spać. Po mniej więcej dwudziestu minutach, gdy kofeina zaczynie działać, sama się pani obudzi, świeża i gotowa do nowych wyzwań.

Ciągle mówimy o tym, jak bardzo przeładowani jesteśmy obowiązkami, zalewani nadmiarem informacji. A co z naszymi dziećmi? Przecież to często one mają bardziej od dorosłych napięte harmonogramy. Carl Honoré, autor "Pochwały powolności", pisał, że największą w USA grupą piratów są... matki, które przejeżdżają na czerwonym świetle po to, by zdążyć dowieźć swoje dzieci na zajęcia dodatkowe.

- Zajęcia dodatkowe nie są złe. Moja córka chodzi na balet i lekcje gry na skrzypcach. Ale staram się nie przeładowywać za bardzo planów dnia, pamiętać, by miała też czas dla siebie. I by musiała sama go sobie organizować. Zazwyczaj dzieci są w tym niezwykle skuteczne i twórcze, warto brać z nich przykład. Ale bywają takie dni, gdy patrzę na nią i widzę, że nic jej się nie chce, a jej mózg zdecydowanie potrzebuje odrobiny wytchnienia. Pozwalam wtedy, by zrobiła sobie małe wagary, także od szkoły. Hej, sam także pozwalam sobie na jednodniowe lenistwo i nie stawiam się w biurze! 

- Myślę, że powinniśmy być przykładem dla naszych dzieci, pokazywać im, że umiemy zagospodarować sobie czas wolny, że nie pędzimy od jednego zadania do drugiego, czasem po prostu siadamy i gapimy się w okno. No i zdecydowanie powinniśmy uczyć je leniwego, czyli głębokiego czytania. Nie musimy co wieczór zasiadać w fotelach z dziełami zebranymi Tomasza Manna, ale warto wybierać lektury nie tylko współczesne, z szybkim tempem zdarzeń. Także te trącące nieco myszką, z powolną akcją. Bo życie też takie bywa, i to dobrze.

Styczeń to czas podejmowania noworocznych postanowień. "Nauczę się biznesowego angielskiego", "Zrobię prawo jazdy", "Zapiszę się na fitness", "Znajdę nową pracę"... To tylko kilka z tych, które wymyśliła moja przyjaciółka. A pan co by jej zalecił?

- Żeby wyrzuciła w diabły listę tych postanowień i zamiast tego zobowiązała się do jednej, jedynej rzeczy: że w tym roku opanuje słodką sztukę lenistwa. Bo z tego właśnie będzie miała najwięcej pożytku. A przyjemność przy okazji też.

Rozmawiała: Jagna Kaczanowska, psycholog

01/2016 Twój Styl

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy