Reklama

Krowa na salonach

Zmiana, jaka w ciągu ostatnich kilku dekad zaszła w traktowaniu i postrzeganiu zwierząt, daje się zauważyć na najróżniejszych polach. O dobrostan czworonogów dbają dziś nie tylko aktywiści, specjaliści od środowiska i rolnicy, ale i… architekci. Czasem z zaskakującym skutkiem.

La Shed to kanadyjska pracownia architektoniczna. Na swojej stronie projektanci zapewniają, że mają duże doświadczenie w renowacji i rekonstrukcji budynków z najróżniejszych stylów i epok oraz że w swoich realizacjach stawiają na światło, otwartą przestrzeń i dobrej jakości materiały. Po zdjęciach zamieszczonych na Instagramie można wywnioskować, że triada ta w praktyce oznacza po prostu luksus: piękne, minimalistyczne, pełne przeszkleń budynki, osadzone w zielonym krajobrazie. Nie tylko dla ludzi. Również dla zwierząt.

Krowy w latarni, krowy na wodzie

Zaprojektowana przez La Shed obora stanęła na farmie w Quebecu. Z pozoru przypomina zwykłą, choć harmonijnie zaprojektowaną i zgrabnie wpisaną w krajobraz, budowlę gospodarską. Wystarczy jednak podejść bliżej, by przekonać się, że nie jest to zwykły projekt. Drewnianą konstrukcję architekci obłożyli półprzezroczystymi płytami z poliwęglanu, zapewniając krowom jak najlepszy dostęp do naturalnego światła. "W ciągu dnia jest tam prawie tak jasno jak na zewnątrz. Mimo że jesteś w środku, masz wrażenie że stoisz na łące", mówi jeden z projektantów dziennikarzom serwisu DeeZeen. "Nocą sytuacja się odwraca: światło z wnętrza przenika przez ściany, sprawiając, że nasz budynek wygląda jak wielka, jarząca się ciepłym blaskiem latarnia, rozjaśniająca okolicę".

Reklama

Wewnętrzne ściany obory zostały wyłożone starannie opracowanym drewnem, a na sufitach zamontowano wentylatory. "Dla krów ten nowy dom oznacza koniec stania w sztucznym świetle, w ciasnych boksach. Teraz mają o wiele większą swobodę ruchu", tłumaczą architekci.

Budynek doceniają nie tylko zwierzęta, ale i krytycy: zaprojektowana przez La Shed obora znalazła się finale konkursu architektonicznego AZ Awards.

Krowy zdają się cieszyć szczególną sympatią projektantów. Również w Kanadzie, w Kolumbii Brytyjskiej, architekt Asher deGroot z biura Motiv Architects stworzył asymetryczną oborę, która stanęła na farmie jego rodziców (we wzniesienie budynku zaangażowała się spora część lokalnej społeczności). Przestrzeń, która zdaniem samego architekta "nieco przypominająca katedrę", również jest wypełniona światłem i wykończona naturalnym drewnem. W Holandii zaś, dla krów stworzono... pływający dom. 32 zwierzaki, których obora zacumowała w Rotterdamie, produkują mleko przeznaczone do sprzedaży w okolicznych sklepach. Jak tłumaczą architekci odpowiedzialni za tę konstrukcję, ich projekt powstał z myślą o przyszłości: być może za kilkadziesiąt lat podnoszący się poziom wód sprawi, że będziemy zmuszeni przenieść produkcję z ziemi na wodę?

Natura - zapraszamy z powrotem

Choć krowy  - jak już się rzekło - zdają się być ulubieńcami architektów, podobne projekty tworzy się z myślą o niemal każdym gatunku gospodarskich zwierząt. Na wsiach i obrzeżach miast powstają dizajnerskie stajnie, chlewnie i kurniki. I choć ich formy bywają przeróżne, od rustykalnych po neomodernistyczne, za powstaniem wszystkich stoją podobne motywacje: troska o dobrostan zwierząt i środowisko. Lata edukacji i apeli aktywistów zrobiły swoje: dziś chyba już nikomu nie trzeba tłumaczyć, że zwierzęta to część ekosystemu, w którym my również żyjemy, a ich kondycja jest bezpośrednio związana z jakością naszego życia.

Właśnie to uwrażliwienie na naturę sprawia, że architektura dla zwierząt powstaje nie tylko na wsi, ale i w miastach. Tutaj jednak pełni rolę nie tyle komfortowego miejsca do życia, co schronienia, które ma minimalizować zgubny wpływ metropolii na faunę. Miejska infrastruktura, przez stulecia tworzona z myślą, by jak najszczelniej izolować człowieka od natury, teraz znów, choć bardzo powoli, zaczyna zapraszać ją do siebie.

W tym zorientowanym na zwierzęta nurcie urbanistyki, mieszczą się np. budki dla ptaków, uwzględnianie w projektach termomodernizowanych budynków, wieże lęgowe, domki dla bezdomnych kotów czy hotele dla owadów. Te ostatnie postawiono w kilku londyńskich parkach - kubiczne konstrukcje, dzięki zastosowaniu różnorodnych materiałów, są w stanie gościć kilka gatunków insektów: wygospodarowano tu miejsca m.in. dla larw chrząszczy, motyli, pająków...

***Zobacz także***

Modernizm dla pingwinów

Chociaż projektowanie dla zwierząt zdaje się być pomysłem naszych czasów, ma długą tradycję. Na jednym jej biegunie znajdują się projekty bez architekta: wszelkie budynki gospodarskie, na drugim zaś rozmaite pawilony wystawiennicze, projektowane dla ogrodów zoologicznych.

Te ostatnie nie mają zbyt chlubnej przeszłości. Za pierwszy nowoczesny ogród zoologiczny uznaje się założoną w 1793 roku "Ménagerie du Jardin des Plantes", do której po Rewolucji Francuskiej sprowadzono zwierzęta mieszkające wcześniej w królewskich ogrodach. Pierwsze tego rodzaju instytucje służyły przede wszystkim zaspokajaniu ludzkiej ciekawości - zwierzęta trzymano w małych klatkach, przed którymi tłoczyli się zwiedzający, nierzadko uderzając w kraty lub potrząsając przed nimi barwnymi przedmiotami dla przyciągnięcia uwagi egzotycznych czworonogów.

Zmianę przyniosły dopiero lata 70. XX wieku, kiedy to ogrody zoologiczne za cel zaczęły stawiać sobie nie rozrywkę, a ochronę gatunków. Wprowadzono odpowiednie przepisy określające minimalną wielkość klatek, a od architektów zaczęto wymagać przyrodniczej wiedzy i tworzenia wybiegów w taki sposób, by jak najwierniej oddawały warunki panujące w naturalnym środowisku.

Dziś zoologiczna architektura dorobiła się własnych ikon: należą do nich: Dom Słoni w kopenhaskim ZOO, wybieg dla pand w Berlinie czy dla  lemurów w Melbourne. Historia dostarcza też przykładów obrazujących czym skutkuje przedkładanie estetycznych ambicji nad potrzeby zwierząt. W 1934 roku Berthold Lubetkin na zlecenie londyńskiego ZOO zaprojektował basen dla pingwinów. Koncepcja, której centrum stanowił spiralny wybieg, przeszła do historii modernizmu, zachwycając swoją lekkością i harmonią. Entuzjazmu krytyków i historyków sztuki nie podzielały jednak same zwierzaki: pingwiny ślizgały się na spiralnej powierzchni, a beton na brzegach basenu ranił im łapki. W efekcie konstrukcja od 2004 roku pozostaje nieużywana. W ubiegłym roku córka jej twórcy zadeklarowała w lokalnej gazecie, że najlepiej byłoby obiekt rozebrać.

Ucząc się od owadów

Opowieść o związkach zwierząt i architektury można by też odwrócić. Bo nie tylko architekci dają coś od siebie zwierzętom, ale i one mają całkiem sporo do zaoferowania projektantom. Chodzi o tzw. bionikę (inaczej biomimikrę), czyli nurt badający działanie żywych organizmów i wykorzystujący wnioski z poszukiwań do tworzenia nowych rozwiązań technologicznych. Jest z czego czerpać, bo zwierzęta swoje imponujące (dość spojrzeć na konstrukcję termitier, żeremi, czy gniazd os) budowle wznosiły o wiele wcześniej niż człowiek nie tylko zaczął projektować domy, ale w ogóle pojawił się na Ziemi.

Do najsłynniejszych architektonicznych realizacji czerpiących ze świata zwierząt należą stadion olimpijski w Monachium, zwieńczony szklanym, przypominającym pajęczynę dachem i Eastgate w Harare w Zimbabwe - biurowiec inspirowany kształtem termitiery. Wyobraźnię miłośników architektury od dłuższego czasu rozpala też tzw. Dragon Fly w Nowym Jorku. Jeszcze nie wzniesiony obiekt, ma być 132-piętrową, samonośną konstrukcją, przypominającą skrzydła ważki. Do natury nawiązywać będzie nie tylko jego forma, ale i funkcja: Dragon Fly pomyślany został jako gigantyczna, miejska farma. Zawierać ma 28 pól, na których rosnąć będą owoce i warzywa, przewidziano też miejsce na pastwiska. W budynku zaplanowano również apartamenty, sklepy i punkty usługowe.

W przypadku Dragon Fly trudno stwierdzić, komu właściwie ma służyć projekt: ludziom? Roślinom? Zwierzętom? Choć może to i lepiej - czas pokazał, że ze ścisłego rozdziału tych światów nie wynika zbyt wiele dobrego.

***Zobacz także***


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy