Reklama

Katarzyna Warnke i Piotr Stramowski: Światła! Kamera! Miłość!

Katarzyna Warnke i Piotr Stramowski /Agnieszka Kot /PANI

Ich miłość kiełkowała... podczas kłótni w łóżku. Było to na planie filmowym, gdzie zagrali małżeństwo w kryzysie. Swoje prawdziwe uczucia ukrywali przez miesiąc. Teraz uczą się wspólnej codzienności.


Katarzyna Warnke


Jako para najpierw musieliśmy się ukrywać. Poznaliśmy się półtora roku temu na planie filmu "W spirali" w reżyserii Konrada Aksinowicza. Zagraliśmy małżeństwo producentki z aktorem przeżywające kryzys. To było trudne, zwłaszcza że szybko się w sobie zakochaliśmy. Mieliśmy podwójną przygodę: intensywną pracę nad filmem i ukrywanie naszych uczuć przed ekipą. Dlaczego? Trochę z powodu świeżości naszej relacji i chronienia intymności, ale przede wszystkim z powodu pracy.

Podczas zdjęć musieliśmy pokazywać negatywne emocje, prawie nienawiść - do tego potrzeba całkowitego skupienia. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Wydaje mi się to dziwne, bo środowisko teatralne jest nieduże, a szczególnie to nasze, awangardowe. Piotrek grał duże role u Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, ja u Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Ale jego premiery przypadły na czas, w którym zaczęłam szukać dla siebie dróg poza aktorstwem.

Reklama

Napisałam i wyreżyserowałam monodram "Uwodziciel" w Nowym Teatrze, zaczęłam pisać piosenki. Weszłam w świat pokazów mody, mediów. O Piotrku usłyszałam dopiero wtedy, kiedy miałam go spotkać na zdjęciach próbnych. Było lato 2014 roku. Myślę, że od razu coś między nami zaiskrzyło, ale oboje się przed tym broniliśmy. Zaintrygował mnie urodą i pewnością siebie, ale pomyślałam, że jest zadufanym w sobie typem amanta. W trakcie zdjęć próbnych czułam, że robię na nim wrażenie - musieliśmy powtórzyć scenę, bo z jego strony nasza relacja nie wyglądała na "małżeństwo w konflikcie", ale raczej na "miesiąc miodowy".

Potem szybko się zebrał w sobie i pokazał pazur. Coming out związku zrobiliśmy na imprezie kończącej zdjęcia do filmu, po prostu usiadłam mu na kolanach - dobrze pamiętam ten dreszczyk emocji! Część ekipy zaczęła się śmiać, bo coś podejrzewała, inni byli zdziwieni. Teraz nasz film czeka na premierę kinową. Dla mnie jest szczególnie ważny, bo ta rola była spełnieniem moich marzeń o stworzeniu portretu współczesnej kobiety, w pełnej gamie emocji, walczącej o to, by być kochaną.

Kiedy wiąże się ze sobą dwoje aktorów, często mają dla siebie dużo zrozumienia, i tak jest z nami. Akceptujemy nocne powroty z prób, sceny erotyczne na planie, głowę w chmurach. Nie wtrącamy się w pracę: nie czytamy swoich scenariuszy, nie analizujemy wspólnie postaci. Dajemy sobie psychiczne wsparcie, ale i całkowitą wolność w kreacji. Dom to dla nas miejsce odpoczynku. Choć, przyznaję, czasem jest z tym trudno. Gdy Piotr przygotowywał się do "Pitbulla..." (nowy film Patryka Vegi, w którym gra policjanta Majamiego, już w kinach - red.), miałam do czynienia z innym facetem. Znikał na całe noce, zmienił się fizycznie i wewnętrznie. To było fascynujące, ale czasami tęskniłam za moim mężczyzną.

Mówiłam mu, że taki facet jak Majami to nie dla mnie, wolę Stramowskiego! Jako Majami jest magnetyczny i bardzo wiarygodny. Cenię to, bo wiem, jak daleka jest od niego ta postać. Piotr był świadkiem powstawania materiału na moją autorską płytę, którą chcę wydać w tym roku. Najpiękniejsze piosenki stworzyłam właśnie dla niego - to zdanie osób, które słyszały utwory. Jeździł ze mną do studia nagrań w Milanówku i się przysłuchiwał. Czułam jego totalne wsparcie. Mówi, że zobaczył tam inną Kasię, bo muzyka wyzwala we mnie radosną, spontaniczną energię. Rzeczywiście, tworząc ją, czuję się wolna. Aktorstwo to zawsze czyjaś interpretacja, a słowa piosenek i melodie piszę sama.

Mamy podobne poczucie humoru, dość absurdalne, czasami nawet dziecinne. Uwielbiam się z nim wygłupiać! Łączą nas duża wrażliwość, wartości, które wyznajemy, i cele, do których dążymy. Dzięki temu czujemy, że życie jest naszą wspólną wyprawą. Kochamy też ruch, jesteśmy uzależnieni od sportu: ja od jogi, Piotrek od siłowni. Jednak dobraliśmy się na zasadzie przeciwieństw: Piotr jest anielsko cierpliwy, ja nie mam w sobie tego za grosz. On jest typem intuicyjnym, ja dużo myślę. On mówi "będzie dobrze!" i zapomina o problemach, dopóki nie zderzy się z nimi czołowo, ja analizuję sytuację drobiazgowo.

Często jesteśmy pytani o różnicę wieku. Nie dziwię się, w końcu to dziesięć lat. Nie odczuwamy tego na co dzień, bardziej jest to bariera społeczna, dotycząca pewnej kliszy, że facet ma być starszy, bardziej doświadczony i opiekować się kobietą. Ale ja nie potrzebuję opieki, mam dosyć silną osobowość, i na szczęście Piotr też. Oboje szukamy partnerstwa. Coraz więcej jest wokół nas związków z taką różnicą wieku, być może dlatego, że młodsi mężczyźni lepiej odnajdują się w partnerskim układzie.

O co zdarzają się nam konflikty? O wszystko (śmiech). Emocje mamy na wierzchu, lubimy dotrzeć do sedna problemu. Gdy kłócimy się o widelec, to wiadomo, że za tym kryje się coś poważniejszego. Na bieżąco rozładowujemy nagromadzone emocje. Nie ma między nami letnich sytuacji. Albo jest bardzo dobrze, albo się sprzeczamy. Ciche dni? Nie wytrzymałabym. Nie umiemy się od siebie oderwać, dopóki nie wyjaśnimy wszystkiego. I, co ważne, oboje potrafimy przepraszać. To Piotrek wprowadził się do mojego mieszkania, ale myślimy o tym jako o etapie przejściowym. Dom powinien być wspólnie urządzany od początku. Wtedy naprawdę każdy czuje się u siebie. Piotrek jest typem chaotycznym, a ja, jeśli nie uporządkuję przestrzeni wokół, nie potrafię odpocząć. Kiedy ludzie zaczynają ze sobą mieszkać, trzeba wypracować wspólne zasady, nowe rytuały, kto co lubi, a czego nie. Trzeba ustalić wspólny rytm życia.

W ogóle partnerska relacja jest ciągłym szukaniem kompromisu. Co lubię u niego najbardziej? Piotr to człowiek pełen nadziei popartej wiarą. Nie mam na myśli religii. On wierzy w to, że myśli i marzenia nas tworzą, zaraża innych dobrą energią. Takiej osoby potrzebowałam. Jestem typem analitycznym: pewna swoich przekonań i celów, lecz niepewna rozwiązań. Piotrek podejmuje decyzje ad hoc. I tego przy nim się uczę!

----

Katarzyna Warnke - ukończyła PWST w Krakowie, znana m.in. z seriali "Lekarze" i "Uwikłani". Grała w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, TR w Warszawie. Można ją oglądać w sztuce "Wyznawca" w reż. Natalii Korczakowskiej w teatrze Studio. Na premierę czeka film "W spirali" (reż. Konrad Aksinowicz). Ma 38 lat.

Piotr Stramowski


Kiedy ludzie się zakochują, chcą spędzać czas jak najmilej, a my zaczęliśmy na odwrót. Chcieliśmy przekazać całą toksyczność relacji Agnes i Krzysztofa na planie filmu "W spirali". Jak tylko przeczytałem scenariusz, marzyłem, aby zagrać tę rolę. Zastanawiałem się, kto zostanie obsadzony jako moja żona. Pierwsze zdjęcia próbne miałem z inną aktorką i, przyznaję, byłem mocno zaniepokojony, choć nie miałem jeszcze wtedy pewności, czy zagram Krzysztofa. Jednak czułem, jakby ta rola była już moja.

Mówiłem nawet do reżysera: "Konrad, ta dziewczyna nie pasuje!". Pół roku po zakończeniu zdjęć (rolę dostała Kasia Warnke, czym byłem zachwycony) odnalazłem przypadkiem mój bilet ze spektaklu, w którym grała. Czy to znaczy, że byłem na widowni i jej nie pamiętam?! - nie mogłem się nadziwić. Był cień szansy, że wtedy ktoś ją zastępował na scenie. Przyznaję, nie kojarzyłem aktorki Katarzyny Warnke aż do naszego filmu.

Podczas studiów aktorskich w Krakowie byłem skupiony na pracy. Nie chodziłem jako widz do teatrów. Pamiętam, że już od pierwszego momentu na planie Kaśka mnie zaintrygowała. Między nami od razu coś zaiskrzyło. Podeszliśmy do zdjęć próbnych z wielkim zaangażowaniem. Byłem zadziornie złośliwy i zalotnie uszczypliwy, a ona, próbując odeprzeć mój "atak", starała się mnie traktować z góry, choć nie do końca jej się udawało (śmiech). Przez miesiąc graliśmy toksyczną parę, jednocześnie w niezbyt dogodnych warunkach tworzył się nasz związek.

Potem, kiedy wróciliśmy do Warszawy, szybko chcieliśmy nadrobić to, na co nie było czasu ani możliwości. Nie znaliśmy przecież swoich znajomych, nie chodziliśmy na randki, do kina ani na kolacje. Mieliśmy przed sobą wielki, niezbadany grunt. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że do tej pory żyliśmy jako para w świecie wykreowanym. Wchodząc na plan, włączała się świadomość aktorska. Granie rozpadu związku nie było trudne, ale straszliwie męczące. Bywało, że podczas sceny kłótni docierały do mnie prywatne emocje: "Co my tu robimy? Ona siedzi obok mnie i płacze od trzech godzin! Ja tego nie chcę!". Przeżywałem to.

W rezultacie z powodu napięć nie wytrzymał mój kręgosłup i wyskoczył mi dysk. Przez kolejne trzy tygodnie grałem z bolącymi plecami. Jesienią wystąpiliśmy razem (choć mieliśmy sceny osobno) w kręconym w Polsce amerykańskim thrillerze "True Crimes" w reżyserii Alexandrosa Avranasa. W obsadzie m.in. Jim Carrey, Marton Csokas i Agata Kulesza. Data premiery jest na razie objęta tajemnicą. Nasz związek nie blokuje nas w zawodzie, tylko dodaje nam skrzydeł. Kasia jest chyba najbardziej świadomą aktorką, jaką poznałem i z jaką pracowałem. Najpierw buduje postać w głowie, a sekundę później po prostu w nią wchodzi. To się nazywa talent.

Inspiruje mnie, ale każde z nas ma własne doświadczenia i metody pracy. Zresztą nie gadamy o tym zbyt wiele. Czasem wkurza mnie, że Kasia tak szybko i ostro reaguje. Jest uparta, niechętnie odpuszcza. Tyle że najczęściej wychodzi na to, że to są słuszne uwagi. Bywa to irytujące, ale głównie dlatego, że uderza w męską godność (śmiech). Jesteśmy od siebie bardzo różni, a zarazem bardzo dużo nas łączy. To paradoksalne, ale prawdziwe. Zauważyłem, że odkrywamy w sobie nowe przestrzenie, które do tej pory były dla nas niedostępne.

Działamy na siebie bardzo budująco. Łączy nas na przykład dość specyficzne poczucie humoru, podobny gust kulinarny, styl ubierania się. Ważna jest dla nas jakość życia (w szerokim tego słowa znaczeniu). Jeżeli chodzi o różnicę wieku, to osobiście zupełnie jej nie odczuwam. Pochodzimy z różnych światów, wychowaliśmy się w innych środowiskach - ja pochodzę z Warszawy, Kasia z Grudziądza, ale to nie jest dla nas temat ani problem. Gdy byliśmy już parą, dostałem propozycję zagrania w "Pitbullu...".

Kasia trzymała za mnie mocno kciuki. Pamiętam, jak wróciłem z decydujących zdjęć próbnych, ona akurat ćwiczyła jogę - robiła świecę. Usiadłem przerażony i powiedziałem: "Dostałem tę rolę...". I dalej tak siedziałem. Od razu zareagowała dość ostro: "Nie wyglądasz, jakbyś się cieszył...". Posprzeczaliśmy się wtedy o to, że nie potrafię docenić sukcesu. Tłumaczyłem: "Cieszę się, ale i boję". Czułem niesamowitą odpowiedzialność i presję: "Zagram z Bogusławem Lindą, do tego dochodzą wielkie oczekiwania fanów, a film wchodzi dziesięć lat po kultowym serialu! Czy dam radę zmierzyć się z tak dużą rolą?". Kasia uświadomiła mi, żeby skupić się na przygotowaniach, a nie wybiegać myślami zbyt daleko.

Miała rację. Po tych słowach wskoczyłem na właściwy tor i zacząłem przygotowania pełną parą. Stwierdziłem, że podejdę do tego zadania, jak najlepiej potrafię. Od razu wszedłem w intensywną pracę nad rolą. Patryk Vega opowiedział mi o moim bohaterze, Majamim, który został stworzony na wzór prawdziwego policjanta. Mam świadomość, że było mnie wtedy mniej nie tylko w domu, ale i w naszym związku. Zacząłem się obracać w innym towarzystwie i zmieniłem wizerunek. Miałem irokeza, tatuaże, nosiłem obdarte ciuchy i dziurawe adidasy. Spotykałem się z policjantami, chodziłem nocą po mieście i pracowałem jako bramkarz w klubach.

Był to dość prowokujący image. Odkryłem, że ludzie się mnie bali. Zdarzały się nawet momenty, że sam szukałem zaczepki. Chciałem puścić choć część hamulców, jakie mnie trzymały na co dzień. Wiem, że Kaśka się o mnie martwiła, ale starała się o tym nie mówić, nawet kiedy wracałem do domu nad ranem. Niesamowicie podobają mi się i cenię wyrozumiałość i zaufanie, jakimi Kasia mnie obdarza na co dzień. Ona pozwala mi poczuć się facetem, a ja jej prawdziwą kobietą. Dla nas najważniejsze jest to, abyśmy byli szczęśliwi. Zresztą chyba tak chce każdy? (uśmiech)

-----

Piotr Stramowski - ukończył PWST w Krakowie, znany m.in. z seriali "Na dobre i na złe" oraz "2XL". Był związany z Teatrem Polskim w Bydgoszczy, teraz można go oglądać w warszawskiej Polonii w "Kto się boi Virginii Woolf?" (reż. Jacek Poniedziałek). Zagrał główną rolę w filmie "Pitbull. Nowe porządki" (reż. Patryk Vega). Ma 28 lat.

PANI 3/2016

Zobacz także:



Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy