Reklama

Karolina Gorczyca: Tak, czasem się pokłócę

Inna niż wszystkie gwiazdy. Nie kręci jej moda. Jest bezkompromisowa, odważna, ale też trochę kłótliwa. I jeśli trzeba, potrafi dać... kopniaka.

Zdumiałaś wszystkich wyznaniem, że masz tylko jedną parę szpilek. Dość nietypowo jak na gwiazdę.

Karolina Gorczyca: - Może dwie, może trzy, może jedną? Na pewno nie za dużo. Po prostu ich nie potrzebuję. Mam taką cechę charakteru, że nie gromadzę ubrań i nie przywiązuję do nich dużej wagi. Są ważniejsze rzeczy w życiu niż to, czy mam szafę wielkości pokoju, czy lodówki.

Jesteś więc podobna do swojej bohaterki z polsatowskiego serialu "To nie koniec świata". Anka nawet ślub chciała brać w trampkach.

Reklama

- Dla niej nie są ważne sklepy z drogimi ciuchami, tylko takie wartości jak rodzina i przyjaciele. Anka wykonuje "męski" zawód. Jest trenerką. Nie wyobrażam sobie, by wracała do domu i przebierała się z dresu w superseksowne ciuszki.

A ty? Jak ubierasz się na co dzień?

- Teraz jestem prywatnie. Zobacz sama, po prostu wygodnie! Ale na planie uwielbiam się przebierać, zmieniać ubrania i eksperymentować. Zakładam na przykład strój ludowy i mam frajdę.

Jesteś typem sportowej chłopczycy?

- Lubię jeździć konno i na rowerze. Czasem patrzę na siebie na ekranie i myślę sobie: "Kurczę, jak ja chodzę? Rzeczywiście jak facet. Nie wygląda ta moja Anka zbyt kobieco, nie kipi seksapilem".

Znasz się na piłce nożnej?

- Kiedy gra polska reprezentacja, zawsze trzymam za nią kciuki. Ale też nie spędza mi to snu z powiek. Nie postawię pieniędzy na wynik meczu. Uwielbiam natomiast patrzeć na wszystko, co jest robione z pasją. A futbol często taki właśnie jest.

Za co lubisz Ankę?

- Scenarzyści stworzyli pozytywną postać. Lubię ją, bo jest ambitna i chce iść do przodu. To kobieta z charakterem, która mówi to, co myśli. Kiedy coś jej się nie podoba, nie ukrywa tego. To nas chyba łączy. Staram się jednak nie robić z niej postaci bez skazy, bo nie wierzę, że ludzie są w stu procentach dobrzy.

Słyszałam, że na planie potrafisz pokłócić się z reżyserem. To prawda?

- Jeśli czuję, że mam rację, to czasem się kłócę.

Byłabyś w stanie uciec sprzed ołtarza jak twoja bohaterka?

- Oczywiście, że tak! O niczym innym nie marzę (śmiech). No proszę cię, a ty byś była w stanie?

Sądzisz, że przed ślubem kobieta może mieć stuprocentową pewność?

- W życiu nic nie jest pewne na sto procent, a już na pewno nie w uczuciach. Zawsze są jakieś wątpliwości.

Jak ci się gra z Krystianem Wieczorkiem?

- Nie znaliśmy się na początku pracy, więc potrzebowaliśmy trochę czasu, by się dotrzeć. Musieliśmy lepiej się poznać i obgadać nasze postaci. Teraz porozumiewamy się bez słów. A pracowaliśmy dużo i szybko, nie mogę powiedzieć, że w spokoju. Musieliśmy błyskawicznie wykombinować, co byłoby fajne dla danej sceny. Wymaga to dużej kreatywności i pochłania dużo energii.

Jak sobie radzisz? Jesteś przecież młodą mamą. Twoja córka Mania ma dwa lata.

- Radzę sobie dobrze, dziękuję.

Co będziesz robić po zakończeniu zdjęć do serialu?

- Odpocznę (śmiech).

Czytając wywiady z tobą, cały czas zastanawiałam się, jaka jesteś naprawdę. Czy potrafisz sama się określić?

- Nie lubię mówić o sobie. Ty chyba lepiej możesz to ocenić.

Zgaduję: wyglądasz mi na równą babkę z charakterem, zadziorną, ale też wrażliwą, bo jesteś zodiakalną Rybą. Trafiłam?

- Chyba tak (śmiech). Człowiek ma różne barwy w sobie. Jestem zdecydowaną osobą, wiem czego chcę i w jakim zamierzam iść kierunku. Jednym może się to podobać, innym nie.

Pochodzisz z małego miasteczka. Masz sentyment do prowincji?

- Uwielbiam wracać do miejscowości, w której się wychowałam, czyli do Biłgoraja. Mam ogromny sentyment do Roztocza. Cieszę się, że wychowałam się blisko natury. Tam nie ma betonu. Jest cała masa zieleni, świeże powietrze...

To bardzo piękne tereny, niedoceniane przez turystów. Ale może to się wkrótce zmieni?

- Dziś niektóre seriale powstają dzięki dofinansowaniu gmin. Akcja przenosi się wtedy z Warszawy na prowincję. I fajnie, myślę. Cała Biała Podlaska (tam właśnie kręcone są zdjęcia do "To nie koniec świata"- przyp. red.) jest zachwycona, że ich miasteczko ma promocję. Rozmawiam czasem z miejscowymi. Mówią, że te same miejsca, które mijają codziennie w drodze do pracy, odkrywają na nowo dzięki serialowi. Na ekranie wszystko wygląda trochę inaczej, bardziej czarująco.

Tęsknisz za wolniejszym tempem życia?

- Jestem zadowolona ze swojego życia. Podoba mi się takie, jakie jest. Jeśli spytasz, czy lubię Warszawę, to odpowiem, że tak. Nie niepokoi mnie, że jestem tutaj, a chciałabym być gdzieś indziej. Nie wybiegam myślami naprzód. Jeśli spytasz, czy chciałabym wrócić do Biłgoraja, odpowiem, że na razie nie. Nie na tym etapie, na jakim jestem teraz. Może kiedy będę miała 70 lat i będę już steraną i zblazowaną aktorką, wrócę tam na spokojną emeryturę...

W tym roku grałaś w siedmiu produkcjach. Niezłe przyspieszenie w karierze...

- 90 dni pracuję bez przerwy - to faktycznie dużo. Ale wcześniej miałam przerwę spowodowaną urlopem macierzyńskim. 

Teraz wśród aktorek zapanowała moda, by wracać przed kamery jak najszybciej. Po dwudziestu, a nawet po dziesięciu dniach od porodu. Co ty na to?

- Znalazłam dla siebie złoty środek. I uważam, że każdy ma swój sposób na życie. Nie chcę nikogo oceniać.

Zagrałaś niedawno w niemieckiej produkcji zatytułowanej "Agnieszka". Będziemy mogli zobaczyć ją w Polsce?

- Słyszałam, że producent stara się o to. Teraz jadę do Monachium na postsynchrony, więc będę mogła zobaczyć, co z tego wyszło. Sama jestem ciekawa.

Podobno kiepsko mówisz po niemiecku. Jakim cudem wygrałaś casting?

- Mogę nawet powiedzieć, że w szkole nie miałam ochoty uczyć się tego języka. To nie jest moja wrażliwość. Wolę wschodnią melodykę, raczej rosyjski niż niemiecki. Życie bywa przekorne i stawia przed nami nieoczekiwane wyzwania, z którymi musimy się mierzyć. Ja to lubię. Uczyłam się więc niemieckiego od nowa. Mam też dobre ucho do języków. Sześć lat temu radziłam sobie po persku, bo zagrałam w Iranie w filmie "Die of Love". Dwa miesiące spędziłam w Teheranie.

Przygotowując się do roli Agnieszki, pojechałaś do aresztu na warszawskim Grochowie. Po co?

- Film zaczyna się od momentu, w którym moja bohaterka wychodzi po pięciu latach z więzienia. Zadzwoniłam więc na Grochów, przedstawiłam się i spytałam, czy mogę przyjść. Zadziałało to, że pamiętali mnie z serialu "Czas honoru". I nagle trafiłam do celi z dziewczynami. Wychodząc stamtąd mówiłam sobie: "Oooo, stara, twoje życie, twoje kłopoty, to jest nic". Każdego dnia coraz bardziej doceniałam to, co mam. Te kobiety opowiedziały mi o sobie wiele ciekawych, bardzo prywatnych historii. Przy okazji tego wywiadu chciałam im za to podziękować i obiecać, że na pewno je odwiedzę, żeby opowiedzieć o filmie.

Jak reagowały na ciebie więźniarki?

- Wiesz, to nie są kobiety, które będą podniecać się tym, że przyszła do nich jakaś aktorka. One mówią tak: "No fajnie, że jesteś aktorką. Ale... masz fajki?". Nie mówię o tym pejoratywnie, bo one są bardzo wrażliwe, inteligentne i mają wiele interesujących rzeczy do opowiedzenia. Natomiast nie robiło na nich wrażenia, że gram w filmach. I właśnie to było fajne. Potraktowały mnie normalnie. Jak kumpelkę.

Podobno przed zdjęciami postanowiłaś poćwiczyć izraelską sztukę walki - krav magę?

- To prawda. Te treningi powodują, że zyskujesz większą pewność siebie. W dodatku krav maga jest przyjemniejsza niż siłownia i wyciskanie na przyrządach tzw. masy.

Zdarzyło ci się kiedyś coś niebezpiecznego?

- Przed laty na dworcu podeszło do mnie dwóch dresiarzy i przyparli mnie do muru. Gdybym wtedy ćwiczyła krav magę, wiedziałabym, jak sobie poradzić. Kopnięcie między nogi zwykle wystarczy.

Czy kobiecie łatwo wyzwolić w sobie agresję?

- Przepraszam bardzo, ale gdyby ktoś cię zaatakował, martwiłabyś się, że będzie potem płakał? Zwłaszcza jeśli jesteś matką? Wierzę, że w takich sytuacjach wyzwala się w nas zwierzęcy, pierwotny instynkt.

Niedługo do kin wejdzie film z tobą w roli głównej - "Wybraniec". Szykuje się kolejny, ciekawy temat do dyskusji. Mam na myśli in vitro.

- Nie pytaj mnie, co o tym myślę. Nie jestem wyrocznią, by mówić ludziom, za czym się opowiadam. Ale cieszę się, że ten film może wywołać dyskusję. Cieszę się też z roli, bo była dla mnie interesująca pod względem psychologicznym. Ponieważ moja bohaterka ma inne poglądy niż ja prywatnie, musiałam znaleźć powód, by jej bronić. Ale ja właśnie takie wyzwania lubię.

Podobno jesteś zaangażowana w działalność charytatywną?

- Nie jestem jakąś wielką aktywistką. Po prostu, gdy mogę, to działam i zachęcam do tego innych. Jeżeli mamy niepotrzebne rzeczy, możemy je przecież oddać ludziom, którzy ich potrzebują. Jest cała masa ośrodków pomocy społecznej. Mieszkam niedaleko Otwocka i Falenicy - tam są np. dom samotnej matki i ośrodek dla dzieciaków. Zwykle szukam takich miejsc w Internecie, a potem obdzwaniam kilkoro przyjaciół, wrzucam wiadomość na swojego Facebooka, wysyłam SMS-y. Później jadę do znajomych samochodem i pakujemy bagażnik tak, by był pełny.

Jesteś bezkompromisowa w przyjmowaniu ról. Nie godzisz się na słabe propozycje. To ci się opłaca?

- Zadaj mi to pytanie za dwadzieścia lat (śmiech). Wtedy będę znała odpowiedź. Ale dziś na pewno opłaca się to mojej głowie. Nie muszę zmagać się z materią, która mi nie leży. Lubię mieć wpływ na to, co robię.

Mało popularna postawa.

- Mamy ciężkie czasy. Rozumiem więc to, że dziś ludzie godzą się na inne rzeczy, niż sobie wymarzyli. Nie chcę tego oceniać.

To chyba kwestia wychowania?

- Pracowitość wyniosłam z domu. A także wiarę, że sama mogę dać sobie ze wszystkim radę. Jestem silna i zaradna.

Iwona Zgliczyńska

SHOW 23/35

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy