Reklama
Julia Roberts: Nie mogłam powiedzieć "nie"

Julia Roberts

Aktorka, nie celebrytka. Laureatka Oscara i gwiazda, która ma duży dystans do własnej kariery. Julia Roberts kocha swój zawód, ale przyznaje, że największą przyjemność sprawia jej przebywanie z mężem oraz trójką dzieci i praca w ogrodzie. Ostatnio trafiła jednak do toksycznej rodziny. Na szczęście tylko jako bohaterka filmu "Sierpień w hrabstwie Osage" Johna Wellsa.

Zrobiła niesamowitą karierę. Zagrała w około 40 filmach, zarobiła ponad 2,6 miliarda dolarów. Jest jedną z największych gwiazd światowej kinematografii, wyrazistą osobowością, mocnym nazwiskiem każdej produkcji. Legendą, która na pytanie, czego życzyć jej następczyniom, odpowiada: "Dużo szczęścia". Zaczynała w czasach, kiedy nie było ani telefonów komórkowych, ani internetu. Do Nowego Jorku sprowadziła się z Atlanty w 1985 roku i zaczęła chodzić na castingi. Grała małe rólki, czasami nawet nie była wymieniana w obsadzie.

Reklama

W 1988 roku pojawiła się jako czarująca kelnerka w "Mystic Pizza" Donalda Petrie i wreszcie została zauważona. Rola w "Stalowych magnoliach" Herberta Rossa przyniosła jej pierwszą nominację do Oscara. Ostatnia dekada dwudziestego wieku należała do niej. Wystarczy wymienić takie tytuły jak "Pretty Woman" Garry’ego Marshalla, "Sypiając z wrogiem" Josepha Rubena, "Raport Pelikana" Alana J. Pakuli czy "Notting Hill" Rogera Michella, by nie mieć co do tego wątpliwości.

W 2001 roku dostała Oscara za rolę w "Erin Brockovich" Stevena Soderbergha. Między nakręceniem jednego a drugiego filmu wyszła za mąż i się rozwiodła, spotykała się też m.in. z Kieferem Sutherlandem, Benjaminem Brattem. Dwanaście lat temu na planie "Mexican" (reż. Gore Verbinski) poznała operatora Daniela Modera. Od 11 lat jest jego żoną, ma z nim trójkę dzieci: bliźnięta Hazel Patricię i Phinnaeusa Waltera oraz Henry’ego Daniela. Żyje między farmą w Nowym Meksyku, Nowym Jorkiem a planem filmowym. Najnowsza produkcja z udziałem 46-letniej Julii Roberts - czarna komedia "Sierpień w hrabstwie Osage" (premiera 24 stycznia) - opowiada o dysfunkcyjnej rodzinie, która przyjeżdża na pogrzeb męża Violet (w tej roli Meryl Streep).

Julia Roberts wciela się w jej córkę Barbarę pozostającą w separacji z mężem (Ewan McGregor), matkę 14-letniej Jean. Z okazji premiery filmu spotykam się z aktorką w Essex House, hotelu położonym vis-à-vis nowojorskiego Central Parku. Przed pokojem, w którym Roberts udziela wywiadów, siedzi grupka dziennikarzy. Są z różnych stron świata. "Jaka jest?", pyta ktoś. "Kiedyś już z nią rozmawiałam i była niegrzeczna", mówi Angielka. "Podobno krótko i niechętnie odpowiada na pytania", dodaje Japonka. "A ja słyszałam, że wcale nie", ucina dyskusję Rosjanka. Czyli nie wiadomo, co mnie czeka podczas spotkania z gwiazdą. Do pokoju, do którego zostaję zaproszony na rozmowę, wchodzi uśmiechnięta (i to jak!) brunetka. Ma skromny makijaż, okulary, kolorowy naszyjnik - ręczna robota (ktoś potem powiedział, że wykonała go sama). Ubrana w czarną marynarkę i top, włosy rozpuszczone. Ładniejsza i szczuplejsza niż na ekranie. Cały czas się śmieje i co chwila łapie mnie za rękę. Myślę sobie tylko jedno: "Jezu, przecież to Julia Roberts!".

PANI: Słyszałem, że bardzo szybko nakręciłaś ten film.

Julia Roberts: Bo na planie zebrał się świetny zespół. Lubiliśmy z sobą pracować. Kiedy dowiedziałam się, że w tym filmie, obok wielu gwiazd, zagra Dermot Mulroney, z którym spotkałam się w "Mój chłopak się żeni" Hogana, nie mogłam wytrzymać. Zadzwoniłam do niego i piszczałam w słuchawkę jak małe dziecko. Tak się cieszyłam.

Podobała mi się scena, gdy cała rodzina spotyka się na stypie. Przy jednym stole siadają kobiety, które nie potrafią się porozumieć.

- To niezwykła scena. Kręciliśmy ją trzy i pół dnia. Z resztą poszło szybciej . Realizowaliśmy siedem stron scenariusza dziennie. Nikt nie narzekał na tempo, a szczególnie ja, bo chciałam jak najszybciej wracać do domu, do dzieci. Miałam motywację.

Jak wyciszałaś się po tak intensywnym dniu?

- Przyznaję - po zejściu z planu byłam wykończona. Tak jak wszyscy. Ale nie miałam czasu na zastanawianie się, co tu zrobić, żeby uspokoić emocje. Wiedziałam, że nazajutrz czeka mnie równie intensywny dzień. Siadaliśmy więc wszyscy nad scenariuszem i pracowaliśmy nad tekstem. Często trwało to kilka godzin. Dialogi są bardzo szybkie, inteligentne. Każde słowo jest ważne.

Przygotowania do filmu aktorzy zaczęli dosyć wcześnie. Pierwsze próby odbywały się w domu Meryl Streep. Jaką jest gospodynią?

- Muszę przyznać, że Meryl ma niesamowitą energię. Nasze próby miały charakter spotkania towarzyskiego, podczas którego pracowaliśmy. Nie wiem, jak ona to wszystko organizowała, jak tworzyła tę atmosferę. Przychodziliśmy ze scenariuszami, każdy przynosił coś do jedzenia i zaczynaliśmy. To bardzo ciekawe doświadczenie. 

Co gotowałaś na te "przyjęcia"?

Zupę albo jakieś danie z kurczakiem. Meryl brała półmisek i zanosiła go do kuchni. Ona biega szybciej niż wszyscy. Myśli szybciej. W tym musi być jakaś magia. Patrzyłam na nią oczarowana. Przynosi, czyta, rozdaje. Niesamowita kobieta.

W wywiadzie z Oprah Winfrey powiedziałaś kiedyś, że wybierasz scenariusze instynktownie. Co znalazłaś w "Sierpniu..."?

- Najpierw zobaczyłam na Broadwayu sztukę "Sierpień w hrabstwie Osage" Tracy’ego Lettsa, który zdobył za nią Pulitzera. Na scenie wyglądało to niesamowicie. Czegoś takiego w teatrze nigdy wcześniej nie widziałam. Nie nudziłam się, choć przedstawienie trwało trzy i pół godziny. Dostając scenariusz od mojego agenta, wiedziałam już, jaki potencjał tkwi w tej historii.

W dodatku usłyszałaś, że Meryl Streep ma zagrać Violet.

- Nie mogłam powiedzieć "nie". Chciałam jak najszybciej znaleźć się w obsadzie tego filmu. Marzenia czasem się spełniają i tak było właśnie w tym przypadku.

Co znaczyła dla ciebie praca z taką aktorką jak Meryl Streep?

- Ona jest fenomenalna. Bardzo oddana filmowi. Dla mnie nie ma lepszej szkoły zawodu niż obserwowanie jej podczas pracy nad rolą, dochodzenia do efektów, którymi potem zachwyca się publiczność. Grając z nią, czułam się zaszczycona...

Mimo sceny, podczas której bijecie się z sobą?

- To na pewno nie było moim marzeniem (śmiech). Meryl jest naprawdę silna. Kiedy na niej siedziałam, wcale nie było łatwo wyrwać jej z ręki fiolkę z pigułkami. Nic dziwnego - ona podchodzi do wszystkiego z pasją. Również do bijatyki, nawet takiej na niby. I jak tu jej nie kochać? 

Kobiety w tym filmie są bardzo toksyczne i właściwie każda znajduje się na przegranej pozycji.

- Violet, którą gra Streep, nie umie pomóc sama sobie i chce pociągnąć za sobą całą rodzinę. Barbara, moja bohaterka, ucieka przed nią, nie widują się latami. Mają bardzo złą, niszczącą relację. Kiedy wracałam po zdjęciach do domu, byłam szczęśliwa, że z żadnym z bohaterów "Sierpnia..." nie mieszkam pod jednym dachem. Mogłam tylko o nich opowiadać.

Ty zawsze miałaś świetną relację ze swoją matką.

- Bo to wspaniała kobieta. Najlepszym dowodem jest to, że siedzę tu w jednym kawałku (śmiech). Moja mama to doskonały przykład na to, że mimo trudności można sobie w życiu poradzić i nie zwariować. Ciężko na to pracowała, ale wygrała. Jest wzorem dla swoich dzieci, które rozjechały się po świecie i świetnie im się wiedzie.

Chcesz w podobny sposób jak ona wychowywać swoje dzieci?

- Nie. Nie mogę być jakąś wersją mamy. Jesteśmy bytami niezależnymi, z innymi doświadczeniami. Może dlatego jestem taka szczęśliwa.

Kiedy patrzę na ciebie, widzę gwiazdę, świetną aktorkę, kobietę z dystansem. Jaka jest metoda na to, żeby znaleźć balans między pracą a życiem prywatnym?

- Na pewno jakaś jest, ale nie podam ci żadnego przepisu na szczęście, bo nie mam patentu, który mogłabym sprzedać. Żyję i wybieram tak, jak czuję. To instynkt, o którym wcześniej już wspomniałeś. Zabrzmi to jak banał - ale należy zgadzać się z sobą.

Twierdzisz, że tylko na swojej farmie jesteś sobą.

- Bo lubię ciszę. Jestem leniwa, a przebywanie z rodziną to dla mnie wielka przyjemność. Zajmowanie się domem, ogrodem. A praca? Samo aktorstwo to fantastyczna sprawa. Wszystkie inne "obowiązki", które z tego wynikają, wydają mi się zabawne. Za każdym razem traktuję je jak kolejny życiowy egzamin. Nawet teraz, kiedy spotykam się w Nowym Jorku z dziennikarzami z całego świata. Nie wiem, co może się wydarzyć, jakie padnie pytanie, kogo spotkam. To jest zawsze, nie chcę cię urazić, bardzo specyficzne. Czy to zaspokaja twoją ciekawość?

Jak najbardziej. Mam wrażenie, że w twojej hierarchii wartości rodzina jest na pierwszym miejscu.

- Mam udane życie rodzinne i dlatego tak chętnie wracam do domu. Lubię swojego męża, i to chyba dobrze. Danny to partner, który wie, co zrobić, żebym czuła się kochana i bezpieczna. Jesteśmy razem jedenaście lat, a ja czuję, jakby to było jedenaście minut.

Macie trójkę dzieci, one nadają tempo życiu.

Bez wątpienia. Lubię patrzeć, jak ci mali ludzie odkrywają świat...

Przy takich obowiązkach chyba brakuje ci czasu.

Szczególnie, że nie lubię korzystać z pomocy opiekunek.

To straszne!

- Dlaczego? Wcale nie! Nie mów tak!

A więc powiem inaczej: "To trudne".

- To znaczy, że masz dzieci.

Dwoje. Podobno też gotujesz.

- Mój mąż i ja uwielbiamy tadżin. Czyli kuchnię marokańską. W niej, a może raczej w jakiejś jej wersji, się specjalizuję. Kilka lat temu dostałam od znajomych piękny tadżin z Maroka. Nauczyłam się łączyć smaki, bo okazało się to bardzo twórcze i... wyjątkowo proste. Może dlatego mam opinię świetnej kucharki. Czasami też piekę. Trudno to sobie wyobrazić?

Jak Cię słucham, to wcale nie. Co Julii Roberts daje radość w życiu?

- Odpowiedzialność za dzieci. Przebywanie tam, gdzie właśnie jest moja rodzina. I te wszystkie rzeczy, które nazwałeś "strasznymi" (śmiech).

Przecież zamieniłem słowo "straszne" na "trudne".

- W prasie raz wypowiedziane słowo zostaje na wieki wieków. Nie ma zmian!

A przeszkadza ci to, że o kolejnych debiutujących aktorkach piszą: "Nowa Julia Roberts"?

- One wszystkie są nowymi Juliami Roberts! Moja agentka właśnie puszcza oko i każe mi kończyć, czeka następny dziennikarz. To była naprawdę zabawna rozmowa.

Mam dla ciebie prezent, w końcu spotykamy się przed świętami. To koszulka z napisem.

- Jakim? W stylu: "Na co się gapisz?".

Nie, z mottem naszego miesięcznika: "Siła jest kobietą".

- Pasuje nie tylko do mnie, ale i do bohaterek filmu. Dziękuję.

Rozmawiał Maciej Gajewski

PANI 1/2014


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Julia Roberts | Meryl Streep
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy