Reklama

​Joanna Karpowicz: Nikt mi nie da wolnej soboty

Pracownię malarską ma w mieszkaniu na krakowskim Salwatorze. W pokoju do pracy panuje porządek, a kotka Dante podpija wodę ze słoika na pędzle. Joanna Karpowicz pochodzi z rodziny malarskiej, wychowała się w pracowni Olgi Boznańskiej. Ojciec malował farbami olejnymi, podobnie matka i siostra, które aktualnie dzielą pracownię. Joanna jako jedyna maluje akrylowymi. Oprócz obrazów spod jej ręki wychodzą również komiksy. O swoich zwyczajach opowiada Agacie Napiórskiej, autorce książki "Jak oni pracują 2" (premiera 30 października 2019 r.).

Agata Napiórska: Możesz pracować, kiedy po domu kręci ci się ktoś poza kotem?

Joanna Karpowicz: - W pierwszych latach związku ustalaliśmy z moim partnerem granice. On dobrze rozumie potrzebę odcięcia się, bo jest graczem, w grach komputerowych zdarzają się takie momenty, że nie można przerwać. Ja przy malowaniu mam taką samą głęboką inercję jak gracz, jestem w kadrze, który robię, i trudno mi przerwać. Kiedy on coś zaczyna mówić, nie mogę pracować, więc ustaliliśmy, że sobie nie przeszkadzamy. Co innego kot, z którym trzeba się bawić, żeby się zmęczył. Jak się nie zmęczy, to biega, miauczy, domaga się uwagi i wskakuje mi w sam środek papierów.

Reklama

Ta potrzeba izolacji wynika z konieczności skoncentrowania się na pracy? Boisz się, że ktoś wybije cię z rytmu?

- Potrzebuję koncentracji. Czasem jednak, gdy coś cyzeluję, dobrze mi się z kimś rozmawia. Przy malowaniu obrazów nie lubię mieć kontaktu z drugim człowiekiem. Będąc na akademii, przestałam korzystać z pracowni, bo wolałam, żeby nikt do mnie nie mówił, nikt mi nie przeszkadzał. Poprosiłam profesora, żeby pozwolił mi pracować z domu i przynosić prace na zaliczenie. Zgodził się, bo i tak nie malowałam martwych natur. Zawsze chciałam mieć pracownię. Wcześniej malowałam w wynajmowanych pomieszczeniach wielkości paru metrów kwadratowych. Teraz mam największy jak dotąd metraż. Nie przekłada się to na formaty, które wybieram.

To znaczy?

- Zwykle duża pracownia sprzyja malowaniu dużych obrazów, bo ma się większe odejście. Ja nie lubię przekraczać stu centymetrów na dłuższym boku. Sto trzydzieści na sto dziesięć centymetrów to największy format, jaki namalowałam. Większych po prostu nie obejmuję wzrokiem, więc ich malowanie wydaje mi się nieludzkie. Obraz to napięcie, to emocje, potrafię zamknąć je tylko w formacie dla mnie komfortowym: im więcej centymetrów, tym mniej intymności. Uważam, że człowiek powinien obcować z obrazem jeden na jeden.

A jak ważny jest odbiorca?

- Istotne jest dla mnie, żeby mógł w ten obraz wejść, utożsamić się i móc z nim mieszkać. Mam jeden obraz, którego zakup odradzam wszystkim po kolei, bo jest tak intensywny, że się z nim mieszkać nie da. Duszna czerwień, jak u Lyncha - to mój obraz dyplomowy z 2003 roku, potem domalowałam do niego Anubisa. Nie maluję jednak z myślą o odbiorcy, nie zastanawiam się też, czy dany format będzie się dobrze sprzedawał. Podobno ludzie najczęściej kupują format osiemdziesiąt cm na dłuższym boku. Myślę, że jest to związane z polskim budownictwem - nie za mały, nie za duży. Ja uważam, że z małymi obrazami dobrze się mieszka.(...)

Ale jest to fenomen - trzy blisko spokrewnione kobiety (mama Joanny - Anna Karpowicz-Westner i siostra Katarzyna Karpowicz również są uznanymi malarkami - przyp. red.) i każda maluje zawodowo.

- Tak. Zawsze mamy tematy do rozmowy. Moja mama potrafi malować jeden obraz przez kilka lat - oczywiście nie pracuje wtedy tylko nad tym jednym - mówi, że ten obraz prowadzi. Ojciec też malował. Wychowałyśmy się z siostrą w pracowni Olgi Boznańskiej. Wierz mi, robiłam wszystko, żeby sama nie być malarką, pomimo że nikt mnie do tego nie zmuszał. Dla mojej siostry to była naturalna droga, ze mną było inaczej. Jestem też ilustratorką, maluję komiksy. Są rodziny malarskie, gdzie wszyscy malują tak samo, u nas to jakby rzucić trzy kamienie w trzy różne strony.

Dlaczego mieszkaliście w pracowni Boznańskiej?

- Akademia przydzieliła ją rodzicom. Pracownia była strasznie zagracona przez poprzedniego lokatora - rzeźbiarza - i chyba inni lokatorzy się skarżyli, że za głośno stuka. Zakwaterowano więc rodzinę malarzy, czyli naszą. Było to miejsce do podziału dla moich rodziców, na początku pracowali tam oboje, potem już tylko mama, ojciec miał pracownię gdzie indziej. To było niesamowite miejsce. Mama wyraźnie stawiała nam granice, drzwi zamykała na zasuwkę i wołała tylko: proszę bardzo, zupa jest na piecu, można sobie odgrzać. Dziś widzę, ile wyznaczenie tych granic musiało ją kosztować. Była tam też część mieszkalna. Teoretycznie w pracowni nie wolno było mieszkać, ale jakoś tam sobie zorganizowaliśmy naszą przestrzeń życiową. Zazdrościłam dzieciakom, które miały swój pokój - nasza czwórka mieszkała w jednym pomieszczeniu. Sama pracownia była spora, teraz jest w niej Biuro Karier krakowskiej ASP. Nakazano nam opuścić lokal po śmierci taty. Tęsknimy z siostrą za tym miejscem i jego atmosferą. (...)

Pracujesz równolegle nad paroma rzeczami. Jak sobie dzielisz tę pracę?

- Muszę się dyscyplinować. Nie mogę codziennie robić tego, na co mam ochotę. Czasem wolę obrazy, czasem komiksy. Mam tabelkę, w której odkreślam zrobione karty komiksu. Jak zrobię tyle, ile założyłam, w nagrodę mogę sobie pomalować. Albo kiedy dokończę obraz, w nagrodę mogę siąść i porobić komiks. To jest jak z jedzeniem. Budzisz się i wiesz, że masz ochotę na naleśniki. Zjadasz dwa, ale wiesz, że jedzenie ich przez cały dzień nie byłoby dla ciebie dobre, więc robisz też sobie sałatkę. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak natchnienie, ale jest coś takiego jak dobry dzień do pracy. Poza tym liczą się możliwości fizyczne, dyscyplina, koncentracja.

Komiks to w twoim przypadku praca zespołowa.

- Tak, rządzi scenarzysta, nie mogę więc pozwolić sobie na zbyt duży freestyle. W komiksie czuję się początkująca. W malarstwie średnio zaawansowana.

Wprowadzasz malarstwo do komiksu.

- Od kilku lat walczę o to, żeby być jedną osobą - nie komiksiarzem-malarzem czy odwrotnie, tylko twórcą homogenicznym. Wiele osób zarzuca moim komiksom statyczność. Wiem, że to pokłosie malarstwa, więc próbuję dorzucić do komiksów nieco dynamiki, ciekawi mnie, czy pojawi się ona też w moich obrazach.

Co to znaczy, że próbujesz być jedną osobą?

- Kiedy byłam w akademii, na komiks patrzyło się z niechęcią, w ludzkich - zwłaszcza profesorskich - głowach nie istniał jako sztuka. Komiks i sztuka to był oksymoron. Na pierwszym roku miałam kłopoty z zaliczeniem rysunku, bo pokazałam komiksy. Groziło mi usunięcie z grona studentów. Nie chciałam rysować aktów, może ten mój sprzeciw wobec akademizmu to był błąd. Wtedy do pracowni przyjął mnie profesor Orbitowski - powiedział, że mam narysować jakieś akty, żeby pokazać, że potrafię, ale podobały mu się też moje komiksy. On mnie w sumie wtedy uratował przed wywaleniem, zawsze będę mu za to wdzięczna.

- Jednak od tamtej pory komiksy i obrazy to były dla mnie dwie rozbieżne, odrębne ścieżki. Komiksiarzom nie chwaliłam się obrazami, a malarzom komiksami. Dopiero kiedy zaczęłam pracę w reklamie, zrozumiałam, że najbardziej na świecie zależy mi po prostu na zajmowaniu się sztuką. Gdy po dwunastu latach odeszłam z reklamy, komiks mnie uratował. Teraz te dwa światy zjeżdżają się i nakładają na siebie, jak w stereoskopowym obrazku. (...)

Joanna Karpowicz, urodzona w 1976 roku w Krakowie - malarka, twórczyni komiksów, ilustratorka. Autorka serii malarskiej z Anubisem. Ukończyła studia na Wydziale Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki, dyplom zrealizowała z wyróżnieniem w pracowni prof. Leszka Misiaka w 2001 roku. W swoich pracach bazuje wyłącznie na tradycyjnych technikach malarskich, jej ulubiona to akryl na płótnie i na papierze. Jest autorką ilustracji w albumach komiksowych: Szminka (2003), Jutro będzie futro, scenariusz autorski (2005), Pocztówki z Białegostoku, scenariusz autorski (2013), Kwaśne jabłko (2017), Anastazja (2017). Jako ilustratorka pracowała m.in. dla "Wysokich Obcasów", Wydawnictwa Literackiego, "Zwykłego Życia", "Draft Publishing", "Kos Film" i "Studio Rewers". Mieszka w Krakowie.

Rozmowa jest fragmentem książki "Jak oni pracują 2" autorstwa Agaty Napiórskiej. Wydawnictwo WAB. Premiera: 30 października 2019 r.

Skróty oznaczone (...) pochodzą od redakcji.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy