Reklama

Joanna Horodyńska: Łatwo mnie zranić

Joanna Horodyńska - nie tak ostra, jak się wydaje /Jacek Kurnikowski /AKPA

Bardzo dużo wycierpiałam przez różne osoby. Nie mówię tylko o osobistych, sercowych historiach, ale również o relacjach przyjacielskich i zawodowych. To mnie bardzo boli - wyznaje stylistka i autorka programów telewizyjnych Joanna Horodyńska, znana z ostrego krytykowania ubrań i zachowań celebrytów. - Lubię jednak ten swój kruchy charakter, bo może dzięki temu wkładam więcej innych emocji do swojej pracy - mówi.

Łukasz Piątek, Styl.pl: Zdenerwowało panią coś dzisiaj?

Joanna Horodyńska: - Nie, dlaczego? Z natury nie przejmuję się byle czym.

A te łatki, które się pani doczepia, denerwują?

- Zależy które, bo jest ich sporo.

Na przykład: zimna i niemiła.

- Absolutnie nie. Ludzie, którzy mnie bliżej poznają, z którymi się przyjaźnię, wiedzą, jaka naprawdę jestem. Nie muszę wszystkim pokazywać swojej prawdziwej twarzy. Uważam, że pewne rzeczy należy zachować dla siebie. Nie lubię też, jak nowo poznane osoby uzurpują sobie prawo do tego, aby być od razu naszymi znajomymi. Kwestia wychowania i trochę nowych zasad w nowych czasach. Wszyscy się lubią i przyjaźnią, a za plecami....

Reklama

Dla pani to jakiś problem, że niektórzy źle o pani myślą, mówią i piszą?

- Znowu muszę powiedzieć, że nie. Wiele razy w swoim życiu zraziłam się do ludzi i wiele osób mnie skrzywdziło, dlatego nie jestem taka otwarta. Rzeczywiście jestem trochę schowana, hermetyczna, ale to przez fakt, że kilka niemiłych rzeczy wydarzyło się w przeszłości. Wcale nie uważam, że bycie zdystansowaną to coś złego.

"Nie chcę być postrzegana, jako pustak noszący tylko torebki i ciuchy" - to pani słowa. Może jednak trochę się pani przejmuje tym, jak inni panią widzą?

- Nadal podpisuję się pod tymi słowami. Zresztą z wiekiem to się u mnie potęguje. Kiedy człowiek dojrzewa, inne rzeczy zaczynają mieć dla niego znaczenie. Pewnie nie powiedziałam nic mądrego, bo przecież każdy tak myśli w pewnym wieku, kiedy się starzeje. Torebki, buty, ubrania to jest coś, bez czego mogę żyć, ale też przyznaję się, że bardzo to lubię. Dzięki temu mam więcej pozytywnej energii w ciągu dnia. To po prostu przyjemne uczucie, kiedy dobrze wyglądam, mam coś nowego, a przede wszystkim kiedy podobam się sobie.

Woli być pani postrzegana jako była modelka czy specjalistka od mody?

- Nigdy specjalnie nie byłam modelką. Traktuję to raczej w charakterze przerywnika w moim życiu. Aczkolwiek od tego zaczęła się cała ta przygoda związana ze stylizacją, więc nie mogę powiedzieć, że to było coś mało istotnego. Dzięki modelingowi zafascynowałam się światem mody. Wolę być raczej ekspertem ds. mody. Może osobą, która wyznacza jakieś ścieżki związane z modą w naszym kraju. Ale to są rzeczy, do których muszę chyba jeszcze dorosnąć.

Powiedziała pani kiedyś, że ma pani bardzo kruchy charakter. Co to znaczy?

- Łatwo mnie zranić. Bardzo dużo wycierpiałam przez różne osoby. Nie mówię tylko o osobistych, sercowych historiach, ale również o relacjach przyjacielskich i zawodowych. To mnie bardzo boli. Przez tydzień jestem przybita, ale później wstaję i mam nagłą siłę, żeby działać dalej. Lubię jednak ten swój kruchy charakter, bo może dzięki temu wkładam więcej innych emocji do swojej pracy.

Musi pani zakładać maskę, żeby ukryć ten kruchy charakter?

- Nie. Tak to w sobie wyćwiczyłam, że wiem jak się zachować w różnych miejscach, żeby ludzie mnie nie dotknęli czymkolwiek. A jeśli już mnie dotykają, to też przyszło z wiekiem, to potrafię konkretnie odpowiedzieć. Potrafię być ostra i prosto w oczy powiedzieć, co myślę o takim zachowaniu. Może też za taką właśnie szczerość jestem nie do końca dziś lubiana.

Jak to jest, że piękna kobieta - którą niewątpliwie pani jest - mówi, że ma niskie poczucie własnej wartości?

- Mam poczucie, że zawsze mogłabym robić coś lepiej, inne rzeczy, większe. Mam świadomość, że w pewnych kwestiach nigdy nie będę tak dobra, jakbym tego chciała, bo po prostu nie mam do nich talentu. Zdaję sobie sprawę ze swoich możliwości, dlatego nie jestem specjalistą od wszystkiego. Biorę pod uwagę projekty, które są zgodne z moimi zdolnościami i wiedzą.

A co by pani chciała robić, czego pani nie może?

- Jest tego mnóstwo. Na pewno nie będę superprojektantką mody, bo nie mam do tego odpowiedniego drygu. Może mam jakieś wyczucie, kiedy mowa o trendach, ale nigdy nie będę potrafiła czegoś skonstruować i uszyć, bo to wymaga zdolności, wiedzy i powinno być podstawą w tym zawodzie. Nie będę wspaniale grać na fortepianie, ponieważ nie mam najlepszego słuchu, ale też zaniechałam naukę gry w czasach młodości. Kocham muzykę klasyczną i wiele rzeczy chciałabym zagrać, no ale cóż...

Dlaczego często pani płacze?

- Bo to mnie oczyszcza, płacz jest zdrowy. Bardziej płaczę niż krzyczę. To chyba dobrze, prawda?

 Codziennie?

- Aż tak to nie. To są takie  momenty, kiedy po prostu bardziej chce się płakać. Dzieje się tak najczęściej, tutaj znowu wracamy do punktu wyjścia, kiedy ktoś mnie zrani, ktoś mi coś powie. Ja mu oczywiście odpowiem, ale gdzieś następuje kumulacja. Nie wstydzę się tego, bo i nie widzę w tym nic złego. Pozwala mi to na oczyszczenie głowy i nabrania sił do dalszego działania.

Czego się pani boi?

- Choroby i związanego z nią cierpienia. I pewnie, jak każdy z nas, śmierci.

A co sprawia pani radość?

- Proste rzeczy. Nie lubię się lansować, choć pewnie ktoś teraz powie, że opowiadam bzdury, bo przecież chodzę na te ścianki, ale staram się nie wyjeżdżać w miejsca, gdzie specjalnie miałabym się lansować. Cieszą mnie podróże, gdzie mogę się wyłączyć. Wiadomo, że nie na 100 proc., bo w tym biznesie trzeba być cały czas on-line, ale chociaż w jakiś tam stopniu staram się relaksować. Dla mnie "lanserstwo" jest bardzo męczącym tematem. Żeby jechać gdzieś, bo wszyscy inni tam jadą? Nie akceptuję już tego. Może kilka razy w życiu mi się to zdarzyło, ktoś mnie namówił i uległam, ale na pewno nie chcę więcej tego robić.

Długo rozpamiętuje pani źle podjęte decyzje?

- Za długo. Miesiącami, a nawet latami. Wiem, że to jest złe. Przestrzegam ludzi, żeby tego absolutnie nie robili. Kwestia charakteru.

Obranie drogi modelki, a następnie show-biznesu to była zła decyzja?

- Nie wiedziałam, że show-biznes jest tak brutalny. Wydawało mi się, jak byłam młodsza, że jest w tym dużo zabawy, radości, bo wtedy mnie to tak nie dotykało. Z wiekiem widzę, że to naprawdę jest trudne. Żeby funkcjonować w show-biznesie na własnych zasadach, trzeba mieć mocny charakter. Ja czasami muszę się nagiąć, bo wymaga tego sytuacja, ale nigdy nie zrobię czegoś w 100 proc. wyłącznie dla show-biznesu. Nie ma takiej opcji, bo to jest chore i złe.

"Dziś absolutnie nie wybrałabym drogi show-biznesu, bo on przyniósł mi wiele przykrości i frustracji. Z różnych powodów zabrał mi wielu przyjaciół". To pani słowa...

- Bo to niestety prawda. Chociaż w wielu przypadkach należałoby wziąć w cudzysłów słowo "przyjaciół". Bywało tak, że niektórzy ludzie przyjaźnili się ze mną, ale jak się później okazywało, robili to wyłącznie dla własnych korzyści. Chcieli, żebym im coś załatwiła. Tę "przyjaźń" widzieli przez pryzmat własnego interesu.

- Długo tego nie zauważałam. Nie byłam czujna. Dziś jestem bardziej uważna, a przez to zamknięta. Ale mowa też o sercowych przykrościach. Byłam w związkach z mężczyznami, którzy liczyli na coś więcej. Wydawało im się, że jestem np. niesamowicie bogata, bo pracuję w show-biznesie a rodzice mają pozycję, więc może coś z tego zabiorą. Okazywało się, że nie jest tak, jak oni sobie wymyślili, dlatego mnie porzucali.

Gdyby dziś miała pani 18 lat i stanęła na rozstaju dróg, to w którą stronę by pani poszła?

- Wydaje mi się, że chyba nie poszłabym w show-biznes. Może obrałabym drogę mojej mamy, czyli ekonomia i uczelnia. A show-biznes? Wydaje mi się jednak pusty.

Irytuje panią hipokryzja w show-biznesie?

- Oczywiście, że irytuje. Staram się absolutnie nie być hipokrytką. Codziennie widzę wokół siebie wielu hipokrytów. To jak się wypowiadają, co robią. To jest tak straszne... Moje grono przyjaciół i znajomych jest naprawdę wąskie. Nie potrzebuję zbyt wielu osób. Nie muszę mieć 100 znajomych. Wystarczy mi czterech i jedna przyjaciółka. Wtedy człowiek czuje się bezpiecznie. Poza tym życie jest krótkie, więc dlaczego mam się zadawać z osobami, które mnie drażnią, męczą, których nie lubię?

Powiedziała pani kiedyś, że jeśli człowiek nie dostosuje się do praw rządzących show-biznesem, to automatycznie z niego wypada. Nie myślała pani, żeby dać sobie spokój z tym wszystkim?

- Każdego dnia o tym myślę, ale chyba jeszcze do tego nie dojrzałam. W każdej chwili mogę to zrobić. Przecież to jest łatwe - być w nim i wyjść z niego. Nie jestem od niego uzależniona. Wydaje mi się, że Doda jest mocno uzależniona od show-biznesu, bycia w tym wszystkim, pokazywania siebie. To już jest swego rodzaju choroba. Może jestem uzależniona, ale bardziej pozytywnie - od mody, od kreowania czegoś, siebie. Ale na pewno nie od bycia w show-biznesie.

Wróci pani kiedyś do rodzinnych Tychów?

- Może będzie taka sytuacja, chociażby zdrowotna, związana z moimi rodzicami. Wtedy na pewno wrócę, żeby się nimi opiekować. Zresztą zdarzało się to, kiedy mój ojciec zachorował. A żeby wrócić i zostać tam na stałe? Raczej siebie tam nie widzę. Ewentualnie do Krakowa, gdzie mieszka moja mama. A może kiedyś sprzedam wszystko i wyjadę gdzieś daleko. Fascynuje mnie Sycylia. Życie toczy się powoli, ludzie są przyjemni i mili, nie ma lansu.

Przyznała pani, że nie miała predyspozycji do bycia modelką, ale jednak nią pani została.

- Byłam trochę za niska i zbyt kobieca. Miałam jeszcze jedną przypadłość - na wszystkie castingi szłam bardzo "zrobiona". Byłam umalowana, ubrana, wyczesana. Dziewczyny szły zupełnie naturalnie, bo tak trzeba było. Ja musiałam zrobić "wejście". Pamiętam, że wiele razy zwracano mi na to uwagę, żeby było prościej, delikatniej, bez całej tej otoczki. Ja tak nie umiałam.

Więc jak to się stało, że została pani modelką?

- Wygrałam konkurs organizowany przez magazyn "Dziewczyna". Koleżanki wysłały moje zdjęcie. To była śmieszna fotografia, bo zrobiona w ogródku u mnie w domu, między dwiema sadzonkami pomidorów. Bikini, wielkie kolczyki, loki i pomidory. Zostałam zaproszona na zdjęcia próbne i wygrałam. Dostałam się  na okładkę, a główną nagrodą był wyjazd do agencji modelek do Hamburga i zrobienie profesjonalnych zdjęć. Na tamte czasy było to naprawdę wielkim wyróżnieniem.

- To w zasadzie był jedyny konkurs, nie licząc konkursów miss, w którym wzięłam udział. W konkursie na miss  pomalowałam sobie usta bordowo-czarną szminką, więc panowie z komisji kazali mi to natychmiast zmyć. Powiedziałam, że tego nie zrobię, bo to część mojej osobowości. No i odpadłam.

Jak wspomina pani przyjazd do Warszawy w wieku 18 lat, a niedługo później wyjazd do Paryża? To było dla pani zderzenie się rzeczywistością? Czuła się pani zagubiona?

- Nie, ponieważ dużo wcześniej wyjeżdżałam z moją mamą, która pracowała w Warszawie. Miałam świetną sytuację, bo rodzice wynajęli mi mieszkanie i pomagali finansowo. Nigdy nie miałam poczucia, że sobie nie poradzę, bo wiedziałam, że mogę liczyć na mamę i tatę. Kiedy wyjechałam do Paryża było podobnie, choć miałam taką myśl, że teraz muszę sobie sama poradzić i dlatego o wielu problemach im nie mówiłam. Oni później mieli mi to za złe.

Jak pani rodzice zareagowali na wieść o tym, że wybiera pani modeling? Trzeba zaznaczyć, że pani mama jest profesorem ekonomii, a tata skończył trudny, techniczny kierunek na studiach.

- Mama na początku twierdziła, że to kompletna głupota i że powinnam się z tego jak najszybciej wycofać. Natomiast ja chciałam postawić na moje hobby. Później, kiedy zajęłam się stylizacją, mama uważała, że to tylko noszenie "szmat", że użyję takiego słowa. Dziś już rozumie, że to moja wielka pasja i można w tym biznesie funkcjonować, mieć coś do powiedzenia przekazując swoją wiedzę i zarabiać na tym pieniądze.

Mogła pani zrobić większą karierę w modelingu?

- To był dylemat, ponieważ kiedy wróciłam na jakiś czas z Paryża do Polski, zadzwoniła do mnie koleżanka z Warszawy i powiedziała, że jest casting do telewizji muzycznej. Początkowo odrzucałam tę myśl, bo nie chciałam mieć nic wspólnego z telewizją, ale że było lato i nie miałam nic do roboty, to pojechałam. Dostałam się. W tym samym czasie otrzymałam telefon z Paryża z prośbą o przyjazd na castingi do pokazów. Postanowiłam zostać w Polsce. Nie wiem, gdzie dziś bym była, gdybym wtedy wróciła do Francji.

W tamtych czasach zrobienie kariery za seks to był chleb powszedni?

- Raz dostałam taką propozycję w agencji modelek w Paryżu. Jeden z bookerów zakochał się we mnie i ciągle za mną chodził. Nie mogłam sobie z tym poradzić, bo był bardzo natarczywy. Może nie wkładałabym tego do worka, że seks dla niego był najważniejszy, bo wydawało mi się, że to było bardziej uczucie, ale mimo wszystko musiałam się przenieść do innej agencji.

- Drugi raz przydarzyło mi się to w Warszawie, gdzie na castingi przyjeżdżali zagraniczni producenci filmowi. Na dzień dobry mówili: "No to może się rozbierz". Nigdy nie skorzystałam z takiej propozycji i absolutnie mnie to nie interesowało. Potem widziałam dziewczyny, które dostały się do tych filmów i zastanawiałam się, jak przeszły tę drogę... Czy tak samo?

Jak wygląda składanie takiej propozycji? Mówi się prosto z mostu?

- Dokładnie tak. Tam nie ma czasu na opowiadanie jakichś historii. Proste pytanie: idziesz czy nie? To nie randka. (śmiech)

Dziś takie sytuacje również mają miejsce?

- Nie wiem. Ja już jestem trochę wiekowa, więc mnie nikt na castingi nie zaprasza.

Teraz kilka pytań o mężczyznach.

- O matko...

Powiedziała pani, że jedynym mężczyzną, od którego przyjmie pani pomoc, jest pani ojciec. Dlaczego?

- Ponieważ wiele osób uważało, że będąc z różnymi mężczyznami, mam coś od nich. To przecież nie jest prawdą, bo wiele rzeczy mam od rodziców, ale żeby jeszcze bardziej to spotęgować mówiłam, że jedyną pomoc, jaką przyjmę, to ta od taty. Myślałam bardziej o pomocy finansowej i tyle.

Mówiła pani wcześniej, że wiele osób starało się zaskarbić pani sympatię, bo wyczuwali w tym interes. Z mężczyznami było podobnie?

- Oczywiście. Dziś zdarza mi się to nawet częściej niż kiedyś. Być może dlatego, że jestem starsza. "Przyczepiają" się młodsi mężczyźni, którzy węszą jakiś interes. Ale słyszałam, że nic tak nie postarza kobiety jak sporo młodszy mężczyzna. Nie wiem, ile w tym prawdy, bo nie mam aż takiego doświadczenia. (śmiech)

Jakim trzeba być mężczyzną, żeby Joanna Horodyńska się nim zainteresowała?

- Prawdziwym. Po prostu.  I... Takie proste słowo, które dziś chyba jest już niepopularne - normalnym. W moim przypadku również takim, który zrozumie moją pasję związaną z modą i z tym, że muszę mieć bardzo dużą garderobę, a nawet dwie. Takie banały, ale to trochę tak, jak w Seksie w Wielkim Mieście, prawie każda z nas, mimo upływającego czasu, widzi tam siebie. Pewne rzeczy się nie starzeją i nie wychodzą z mody.

Pani partner nie afiszuje się, bo on tego nie chce, czy pani?

- On. Ja to rozumiem, bo pracuje w biznesie, w którym afiszowanie się nie jest do niczego potrzebne. Nie ukrywamy się. Wychodzimy do restauracji, bo za mną nie jeżdżą paparazzi. Nie jestem Edytą Górniak, Joanną Krupą czy Dodą. Nie ma zainteresowania moim życiem prywatnym i ja się bardzo z tego cieszę. Dziś tak łatwo jest zrobić ustawkę, zadzwonić do prasy i powiedzieć, że tu i tu będę z partnerem.  Nie potrzebuję tego.

A kiedy robili pani zdjęcia, to jak pani reagowała?

- Pozowałam im i starałam się być miła. Paparazzi pojawiają się w modnych miejscach, często odwiedzanych przez gwiazdy. Jeśli chcemy być zauważeni, to po prostu tam idziemy. Ja nie chadzam do takich miejsc.

Woli pani kokietować, czy być kokietowaną?

- Uwielbiam kokietować.

Jak pani to robi?

- Naturalnie. Tego nie da się opisać czy odtworzyć. Lubię to robić, robię to i wiele osób mówi mi, że to wyczuwa. Ale nie tylko mężczyźni, ale i kobiety. To część mnie.

A kiedy to panią ktoś kokietuje, to mówi pani wyraźnie: stop, bo mam partnera, czy pozwala pani na więcej?

- To tylko kokietowanie, więc nie ma mowy o przekraczaniu zakazanych granic. Kokietowanie jest nam potrzebne, bo wtedy czujemy się lepiej, pewniej, kobieco. To nigdy nie jest "coś" więcej.

Jak się pani relaksuje po pracy?

- Dobrą książką i muzyką klasyczną. Uprawiam dużo sportu, wychodzę z przyjaciółmi, którzy nie są ze środowiska show-biznesu. Standardowe, przyziemne sposoby.

Gdzie się pani widzi za 10, 20 lat?

- Nie wybiegam tak daleko myślami. Może będę w zupełnie innym miejscu, może dokładnie w tym samym. A może zwyczajnie mnie już nie będzie.

Rozmawiał: Łukasz Piątek


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy