Reklama

Jeden pomysł może zniszczyć życie tysiącom dzieci

W ostatnim czasie pojawiło się w internecie mnóstwo informacji na temat idei łączenia domów dziecka z domami spokojnej starości. Po portalach społecznościowych krążą memy, przytaczane są kanadyjskie i skandynawskie przykłady takich inicjatyw. W dyskusjach pod nimi podnoszone są głosy, jak wielka to strata, że takich miejsc brakuje w Polsce.

Sama informacja okazuje się być jednak fake newsem, bo najczęściej udostępniany artykuł został źle przetłumaczony. W krajach tych rzeczywiście wdrożone zostały projekty łączenia domów spokojnej starości, ale z przedszkolami. A to zasadniczo zmienia postać rzeczy.

Magdalena Tyrała: Czy ta przedstawiana w polskich mediach idea, która pozornie wydaje się być piękna, jest też słuszna? Czy dobrym pomysłem jest połączenie obu grup - osób przebywających w domach seniorów z dziećmi z domów dziecka?

Anna Krawczak, badaczka Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego: - Różnica polega na tym czy połączymy w projekcie domy spokojnej starości z domami dziecka, czy z przedszkolami. To diametralnie zmienia sytuację. Klucz leży właśnie w modelu, jaki został przyjęty. Informacja, która obiegła internet, jest fake’iem -  mówimy o sentymentalnym obrazku, na którym starszy mężczyzna trzyma  za rękę dziecko, a pod spodem są frazy typu: domy dziecka, sieroty, osoby starsze, dzieci pierwszy raz miały dziadków itd. Jest to absolutna nieprawda. W Kanadzie ten model nazywany jest wymianą międzypokoleniową i funkcjonuje w ramach tak zwanych shared care facilities, czyli placówki dzielonej opieki. Działa od 25 lat, ale nigdy nie dotyczył domów dziecka. Przede wszystkim dlatego, że w Kanadzie nie ma domów dziecka.

Reklama

W Polsce też powinny przestać istnieć, jako instytucje?

- Tak. Podana w taki sposób informacja jest szkodliwa, ponieważ ustawia myślenie polskich odbiorców i, w  jakimś sensie, neutralizuje istnienie domów dziecka w publicznej przestrzeni pokazując, że inne kraje pracują nad rozwijaniem tych modeli. A to jest absolutna nieprawda.

- Nie pracują, bo domy dziecka albo zniknęły w większości krajów rozwiniętych, a ich funkcje zostały przejęte przez rodzinną pieczę zastępczą, albo są, tak jak w Polsce, ale już od wielu lat pracuje się nad ich ustawową likwidacją. Idzie to z oporami, ale w jednym kierunku.

- Przestawiamy się na to, by rozwiązywać domy dziecka i dzieci przenosić do rodzin zastępczych. Popularny post ze zdjęciem seniora i dziecka z domu dziecka zatem tylko utwierdza nas w przekonaniu, że można rozwijać instytucję domu dziecka. A  ta instytucja nie powinna już istnieć. To błąd naszego systemu. 

Wracając do przykładu Kanady, zawsze są to placówki opieki dzielonej?

- Oczywiście. Zakładają one wspólne spędzanie czasu, ale jest on limitowany - nigdy nie wynosi tyle czasu, ile dziecko spędza w przedszkolu. To są tylko aktywności, które obejmują od 30 minut do godziny wspólnej zabawy dziennie. Ten czas jest więc ściśle kontrolowany, koordynowany, monitorowany i animowany. Na każdą parę - senior i dziecko - przypada jedna osoba, która animuje ten kontakt. Nikt nie ukrywa, a badanie to potwierdzają, że sama koncepcja wzięła się stąd, żeby pomagać osobom starszym. Nie dzieciom.

- Badania, o których wspomniałam, pokazują, że taka relacja ma dla osób starszych dużo profitów. Począwszy od tego, że obniża im ciśnienie krwi, spowalnia procesy degeneracyjne mózgu, obniża wskaźnik depresji i zachowań paradepresyjnych, po sam kontakt z dziećmi. Co oznacza, że te projekty mają swoje multiplikacje w trochę innych uwarunkowaniach. Można bowiem łączyć osoby starsze ze studentami. Na przykład model paryski umożliwia studentom wynajem, po bardzo preferencyjnych cenach, mieszkań w dobrych lokalizacjach. Jednak pod warunkiem, że będą dzielili ten apartament z osobami starszymi, które tam mieszkają. W zamian za to są zobowiązani, by spędzać z tymi osobami czas i podejmować z nimi różne aktywności.

W zasadzie upieczone są w tym przypadku dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Dokładnie, dodatkowo mamy tu sytuację bardzo klarowną, bo mówimy o dwóch dorosłych osobach, jednej wprawdzie młodej, a drugiej starszej, ale pod względem praw i podmiotowości są sobie zrównane i jest to dobrowolne. Każda strona może się w dowolnym momencie z tego wycofać. Mogą się zatem łączyć studenci, dzieci, a także młodzież, bo i takie programy istnieją.

A osoby starsze i psy czy koty? Istnieją takie programy? Myślę, że to również świetne połączenie.

- Nie słyszałam o konkretnych, ale zapewne gdzieś istnieją.

Czyli, jeśli chodzi o tego typu programy, korzyści z nich płyną przede wszystkim dla osób starszych?

- Tak, jednak przy takim założeniu, a jest to też model, który funkcjonuje w Kanadzie i Europie,  interesy dzieci i ich bezpieczeństwo są cały czas chronione i monitorowane. To jest odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąganie w to dzieci z domów dziecka, czyli dzieci, które nie posiadają bezpośredniego opiekuna, tak jak w Polsce, jest nie na miejscu.

Czyli dlaczego?

- Powiem z perspektywy badaczki, która zajmuje się badaniami z dziećmi nad dziećmi. Otóż w każdej sytuacji kontaktu z dzieckiem trzeba ustalić zasady tego kontaktu, jego zakres i przebieg z gatekeeper’em, inaczej odźwiernym. Rolą gatekeepera, którą w 99 proc. przypadków pełni rodzic, czyli osoba bezpośrednio odpowiedzialna za dziecko, jest tworzenie bufora między dzieckiem a światem. Jeżeli ja, jako badaczka, chcę porozmawiać z dzieckiem chorym na przewlekłą chorobę o jego zdrowiu, bardzo chętnie wypytałabym to dziecko o różne rzeczy, które niekoniecznie byłyby etyczne. Oczywiście tego nie robię, ale zakładając, że mogłabym chcieć ze względów badawczych, byłaby to dla mnie preferencyjna sytuacja. 

- By jednak tego dziecka w żaden sposób nie nadużyć, istnieje gatekeeper, czyli rodzic, który negocjuje ze mną warunki takiej rozmowy - czy będzie przy niej obecny, czy też się na nią zupełnie nie zgadza. Pamiętajmy, że dziecko postawione w relacji z osobą dorosłą, gdzie uruchamiają się różne wzory socjalizacyjne np. rola autorytetu osoby dorosłej, bardzo często nie umie powiedzieć "nie".  Mimo, że nie chce być pytane, że nie chce robić różnego rodzaju rzeczy. O wiele łatwiej jest więc powiedzieć o tym mamie, bliskiej osobie dorosłej, która zareaguje.

- Dzieci, które przebywają w centrach opieki dzielonej, mają zawsze przy sobie osobę, z którą są w bliskiej relacji, która jest w pobliżu. Dzięki temu te, które nie mają ochoty wchodzić w kontakt z seniorem, nie będą do tego zmuszane. Rodzic może się nie zgodzić na taką formę. Na przykład w Seattle jest to bardzo kosztowny program, rodzice wpisują dzieci i są listy oczekujących do takich programów, gdyż rodzice uważają je za bardzo prestiżowe i korzystne rozwojowo dla dziecka. Zależy im, by dzieci brały w nich udział. Zatem nie są to dzieci z grup marginalizowanych czy wykluczonych, wręcz przeciwnie, są to dzieci rodziców z wysokim kapitałem kulturowym.

>>> Na kolejnej stronie dowiesz się, na jakie ryzyko wystawione byłyby dzieci z domów dziecka, gdyby takie pomysły faktycznie były realizowane<<<

- Weźmy natomiast dzieci z domów dziecka, które nie mają takiego gatekeeper’a. Co by się z nimi nie działo, dorośli mogą za ich pomocą realizować własne plany bez uwzględnienia podmiotowości dziecka. To jest sytuacja niezrównoważona i nigdy nie ulegnie zbalansowaniu, ponieważ mamy do czynienia z dziećmi, które przebywają w jakimś rodzaju społecznej izolacji, którą nazywa się domem dziecka. Choć wszyscy udajemy, że tak nie jest, że one partycypują w życiu społecznym jak dzieci, które mają rodziców biologicznych czy adopcyjnych. Ale tak nie jest. I w takim systemie nigdy nie będzie.

- Domy dziecka, z założenia, stanowią wyizolowane placówki terapeutyczne, socjalizujące, opiekuńcze i pielęgnacyjne. Mimo, że dzieci mają swojego opiekuna prawnego, nie mają swojego gatekeeper’a, który uchroni je przed światem zewnętrznym. Opiekun prawny zwykle ma kilkanaścioro podopiecznych i jego rolą nie jest, niestety, roztaczanie nad każdym dzieckiem parasola i sprawdzanie, czy jego interesy nie są w jakimkolwiek stopniu nadużywane.

- Sama ta sytuacja, już na początku, niesie za sobą duży bagaż ryzyka. Nie uda nam się zrównoważyć interesów obu grup - osób starszych i małych dzieci. Będziemy naprawiać jedną grupę kosztem drugiej. To jest powód dla którego nie tworzy się tak zakrojonych projektów. Kiedyś w przytułkach dzieci umieszczano razem z osobami chorymi psychicznie lub cierpiącymi na choroby zakaźne itd. Nie sądzę jednak by paradygmat średniowieczny był tu cennym punktem odniesienia. Byłam naprawdę bardzo zdziwiona, że tak ogromną karierę robi ten mem.

Przede wszystkim przerażające jest to, że nikt nie poddał go chwili refleksji.

- Tak się na pewno nie powinno dziać, chociaż sam pomysł wymiany pokoleniowej jest wspaniały. Jednak tylko wtedy, gdy te interesy są zrównoważone.

Inną sprawą jest fakt, że jeśliby wdrożone zostały projekty stałej współpracy międzypokoleniowej, to dzieci mogłyby ponieść ogromne straty emocjonalne. Przede wszystkim wynikające z tego, że starsi ludzie mają bliższą perspektywę śmierci. Ich nagłe zniknięcie z życia dziecka mogłoby być wielkim dramatem dla niego. Dzieci z domów dziecka łakną bliskiej więzi i szybko się przywiązują, prawda?

- Odchodzenie jest przykrą częścią życia, jednak stałą i naturalną. To jest nieuniknione ryzyko, z jakim muszą się liczyć osoby zarządzające takimi projektami. Sytuacja emocjonalna dziecka, które przychodzi do przedszkola objętego takim programem, a potem wraca do swoich rodziców, różni się diametralnie od sytuacji dziecka z domu dziecka.

- Dla dzieci, które byłyby w takiej stałej opiece, osoby starsze stają się istotnymi punktami odniesienia, łączy je stała i silna emocjonalna więź. Jeżeli jest to jedna z wielu osób, z którymi dzieci mają kontakt i widzą się z nią sporadycznie, to jest to jeden z elementów pejzażu emocjonalnego dziecka, a nie fundament, na którym ten pejzaż jest budowany. W tym modelu korzyści przewyższają straty.

- Dobrym tematem do dyskusji jest również to, czy obecność dzieci w domach opieki i kontakt z osobami starszymi - szczególnie, że w domach kanadyjskich nie przebywają ludzie 60-letni tylko o wiele starsi, poważnie schorowani - nie jest już wartością samą w sobie i nie służy oswajaniu dzieci z tematem śmierci.

Zarzuca się naszej kulturze, że usuwamy śmierć z naszego świata i udajemy wobec dzieci, że ona się nie zdarza, choroba się nie zdarza, cierpienie się nie zdarza. Być może ten kontakt z seniorami jest o wiele bardziej naturalny, niż udawanie przed dziećmi, że śmierć  i starość nie istnieją.

>>> Na kolejnej stronie dowiesz się, ile takich inicjatyw ma miejsce w Polsce<<<

W jaki sposób można by wdrażać takie projekty międzypokoleniowe w Polsce?

 - Takich pomysłów już jest naprawdę bardzo dużo, w realizacji również, ale one nie mają takiego PR-u. Na przykład mój syn, wraz z całą klasą, przez dwa lata nauki w liceum  realizował projekt animacji w domu opieki dla osób starszych. Uczniowie przychodzili tam raz w tygodniu, robili spektakle, grali w szachy, byli w naturalny sposób włączani we współpracę i kontakt z seniorami. To realizacja projektu wymiany międzypokoleniowej w Polsce, tylko ten projekt nie miał swojej prasy, rozgłosu. Jestem przekonana, że wiele szkół w Polsce robi takie rzeczy w ramach wolontariatu. Takie inicjatywy w Polsce istnieją. Dotyczą nie tylko wymiany międzypokoleniowej, ale na przykład, międzyklasowej. Teraz klasa mojego syna realizuje korepetycje dla podopiecznych ośrodka pomocy społecznej. Doskonale to funkcjonuje. Jestem więc pewna, że bardzo dużo podejmowanych jest takich inicjatyw w ramach wolontariatu.

- Musimy mieć też na uwadze pewien fakt - jeśli popatrzymy na statystyki okaże się, że Polacy w bardzo małym stopniu angażują się w wolontariat. Jednak w rzeczywistości większość z nas ma takie doświadczenia. Tylko my po prostu nie postrzegamy, jako wolontariatu tego, co robimy. Zapewne to dobrze o nas świadczy, jako o ludziach i społeczeństwie, że traktujemy pomoc świadczoną sobie wzajemnie nieodpłatnie, jako zupełnie naturalną, taką, której nie trzeba wyróżniać.

- Ile osób się angażuje w Szlachetną paczkę czy Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy? Przecież to też jest wolontariat, oczywiście akcyjny, jednorazowy, ale jest. Mam w związku z tym wrażenie, że my trochę nie doszacowujemy tego, co sami robimy.

Zamiast pomyśleć, Polacy zaczynają działać

Mem z dzieckiem i dziadkiem niestety już zbiera swoje żniwo. Powierzchownym potraktowaniem idei, brakiem zagłębienia się w temat, jego zupełnym niezrozumieniem i totalną ignorancją wykazał się chociażby radny miasta Krakowa - Łukasz Gibała, który w połowie lutego napisał interpelację do prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego. Proponuje w niej, by stworzyć projekt rodem z mema - połączyć domy spokojnej starości z domami dziecka.

- Dzieci z domów dziecka i samotni seniorzy mogą sobie nawzajem bardzo pomóc - pisze w poście na Facebooku radny miejski Łukasz Gibała, informując tym samym użytkowników portalu społecznościowego, że nie pozostał obojętny na mema i działa, że złożył interpelację.

- Korzyści są obopólne - kontynuuje Łukasz Gibała. - Dzieci przebywające w takich ośrodkach przestają odczuwać strach, niepewność i napięcie. Stają się pewniejsze siebie i bardziej kontaktowe - dodaje lider klubu "Kraków dla Mieszkańców". Jego zdaniem podobne rozwiązanie z powodzeniem można by wprowadzić w Krakowie.

Na szczęście odpowiedź prezydenta była odmowna. Informację otrzymałam z biura prasowego Łukasza Gibały. Głównymi argumentami na "nie" były przytoczone przykłady istniejących już form współpracy międzypokoleniowej w Krakowie. Okazuje się, że jedynie w tym mieście funkcjonuje już 16 domów opieki społecznej zamieszkiwanych przez osoby starsze, które współpracują z 30 przedszkolami, 55 szkołami różnych typów i 7 uczeniami wyższymi.

Miejmy nadzieję, że zgłaszane pomysły na projekty w całej Polsce będą dokładnie analizowane i zawsze przemyślane.

Zobacz również:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy