Reklama

Gramy w tej samej drużynie

Bogdan Wenta rządzi na boisku, jego żona Iwona w domu. To ona wnosi do tego związku nowe pomysły. On na początku zwykle jest na "nie", musi się oswoić. Potem jednak na wszystko się zgadza.

Iwona

Wcześnie na siebie trafiliśmy. Miałam siedemnaście lat, interesowałam się sportem. Myślałam, żeby po maturze pójść na AWF w Gdańsku. Bogdan, o cztery lata starszy, już tam studiował i trenował piłkę ręczną. Znaliśmy się z widzenia, mijaliśmy na starówce, bawiliśmy w tych samych klubach. Pewnej niedzieli oboje pojawiliśmy się na dyskotece za wcześnie, na parkiecie było pusto... I wtedy on zrobił pierwszy krok. Zaczęło się od tańca. Zauważyłam, że fajnie się rusza. Zwracam na to uwagę, bo uwielbiam tańczyć.

Bogdan wydał mi się bardzo sympatyczny, pogodny i na luzie, momentalnie między nami zaiskrzyło. On miał wtedy dziewczynę, ja chłopaka, ale poczuliśmy, że coś nas łączy, jakby to było przeznaczenie. Poznaliśmy się w czerwcu, a trzy miesiące później byliśmy już parą. Bogdan często wyjeżdżał na mecze i zgrupowania, ale zawsze dawał mi jakoś znać, że o mnie myśli. Gdy wracał z zagranicy, najpierw pojawiał się w moim rodzinnym domu, a dopiero potem u swoich rodziców.

Reklama

Ze ślubem czekaliśmy, aż skończę szkołę. W Wielkanoc były oświadczyny i zaręczynowy pierścionek, a 1 września już się pobraliśmy. Dla nas to była tylko formalność. Sukienkę do ślubu cywilnego podarowały mi siostry, a do kościelnego wykombinowałam sobie sama. Niczego wtedy nie było w sklepach, liczył się pomysł. W pasmanterii kupiłam sześć falbaniastych koszul nocnych, pocięłam je na kawałki i dałam krawcowej. Moja suknia ślubna zrobiła furorę. Potem jeszcze trzy dziewczyny wychodziły w niej za mąż.

W dniu ślubu byłam tak roztargniona, że zapomniałam wiązanki. Dostarczano ją później w pośpiechu. Nasze pierwsze wspólne mieszkanie, właściwie jeden pokój, ale za to w samym centrum miasta, traktowaliśmy jako świetną bazę wypadową. Byliśmy młodzi, lubiliśmy się bawić, wychodzić z przyjaciółmi. Nawet nie zauważaliśmy, że czasy były ponure, tyle rzeczy sprawiało nam radość.

Okazało się jednak, że jest coś, czego powinniśmy unikać. Wspólnej gry. Bogdan ma bardzo rozwinięty zmysł rywalizacji, nie potrafi odpuścić, musi wygrać. To doprowadzało do napięć. Zdarzało się, że karty albo kości do gry lądowały za oknem lub szafą. W końcu daliśmy sobie spokój. Odtąd nie gramy ze sobą, to nasza żelazna zasada.

Oboje mamy silne charaktery i zdarza się nam mieć inne zdanie na jakiś temat. Nigdy jednak nie obrażamy się na siebie. Wybuchamy gwałtownie, ale też prędko dochodzimy do porozumienia. Ja wyczuwam, kiedy lepiej nie wchodzić mu w drogę. On z kolei wie, że nie uznaję kwiatów jako formy przeprosin. Zawsze uważałam, że najpierw trzeba pomyśleć, zanim się coś zrobi, a jeśli już zdarzy się błąd, to nie wystarczy przyjść z bukietem.

Jeśli chodzi o nasze początki, to z Bogdanem było łatwo, bo już jako chłopak wyprowadził się z domu i mieszkał w internacie. Był samodzielny, wszystko umiał zrobić: uprać, uprasować, posprzątać. Tylko z gotowaniem jakoś mu nie szło, wyjątkowo tego nie lubi. Raz zaprosił mnie na obiad, który sam przygotował - czekałam trzy godziny na danie z torebki i frytki. Ja zresztą w kuchni też zaczynałam od zera. Jak chciałam zrobić zupę, to wpadałam do mamy po przepis.

Po latach gotowanie stało się moją pasją, tylko czasu brakuje... Żyjemy tak aktywnie, że widzimy się dopiero wieczorem. Wspólny posiłek zdarza się nam jeść o 22. W ciągu dnia zwykle się mijamy. Bogdan ma wiele obowiązków, nie tylko trenerskich. Ja prowadzę zajęcia z fitnessu i też późno wracam. Zawsze żyliśmy na pełnych obrotach.

Parę lat po ślubie Bogdan jako zawodnik dostał kontrakt i wyjechaliśmy na sześć lat do Hiszpanii. Było cudownie - podróżowaliśmy, zwiedzaliśmy, ale mnie brakowało pracy, znajomych. Tęskniłam za Polską. Długo staraliśmy się o dziecko. Syn Tomek urodził się po jedenastu latach, na początku naszego pobytu w Niemczech. W dzieciństwie uprawiałam gimnastykę sportową, musiałam przerwać treningi ze względu na problemy z kręgosłupem. W ciąży dawne kłopoty zdrowotne wróciły. Bogdan niezwykle się o mnie troszczył, wieczorami fachowo masował mi plecy, co bardzo pomagało. W tym czasie dużo haftowałam - ubranka, chusteczki, śliniaczki...

Mąż bardzo chciał mieć syna, ja córeczkę. Gdy Tomek przyszedł na świat, oboje byliśmy tak przejęci, że w ogóle nie koncentrowaliśmy się na zmianie miejsca i trudnościach adaptacyjnych. W Niemczech spędziliśmy 14 lat. Mamy podwójne obywatelstwo. Był moment, kiedy rozważaliśmy, czy nie zostać tam na stałe. Mąż, wtedy 35-letni, bardzo chciał grać jako zawodnik. Dostał propozycję wystąpienia w reprezentacji Niemiec. I podjął wyzwanie. Z niemiecką drużyną pojechał w 2000 roku na igrzyska do Sydney. Za to odmówił udziału w meczu towarzyskim z polską reprezentacją. Niemcy to uszanowali.

Z biegiem lat Bogdan był coraz bardziej pochłonięty pracą. To ja brałam na siebie budowę domu, remonty, planowanie wakacji i codzienne sprawy. Tak jest zresztą do dziś. Jak tylko mogę, staram się Bogdana odciążać, a on w stu procentach zdaje się na mnie. Wie, że wszystko załatwię, jak trzeba. Ze względu na tryb życia męża i jego częste wyjazdy musiałam sobie radzić sama. Ale rozłąka nie była dla nas problemem. Nigdy nie dawaliśmy sobie powodu do zazdrości, nie nadwerężyliśmy naszej relacji, obdarzamy się całkowitym zaufaniem.

Gdybym nie poznała Bogdana, pewnie nie zainteresowałabym się piłką ręczną. A tak ta dyscyplina na stałe zagościła w moim życiu. Staram się być na ważnych meczach, kibicujemy razem z synem. Najgorsze momenty przeżywałam wtedy, gdy Bogdanowi przydarzały się poważne kontuzje - złamanie kości, dwa razy zerwane ścięgno Achillesa. Potem były długa rehabilitacja, jego zmaganie się ze sobą. Bardzo chciał jak najszybciej wrócić do gry. Przeżywał trudny okres. W końcu został trenerem. Dobrze mu szło, osiągał sukcesy i właśnie wtedy podjęliśmy decyzję, że wracamy do kraju.

Od niedawna mieszkamy w Kielcach, Bogdan trenuje reprezentację Polski, a jego klubowa drużyna Vive Targi Kielce osiąga coraz lepsze wyniki. Swoi go kochają, przeciwnicy nienawidzą. Przywykłam do tego, że wzbudza skrajne emocje. Z utęsknieniem czekam na moment, gdy praca zejdzie wreszcie na dalszy plan i będziemy mieli czas tylko dla siebie. Może właśnie dlatego nie boję się starości.

----

Iwona Wenta - w dzieciństwie mistrzyni Polski w gimnastyce sportowej. Absolwentka gdańskiej AWF, trenerka fitnessu, fizjoterapeutka. Obecnie prowadzi zajęcia w klubie Symetris w Kielcach. Mama 15-letniego Tomka.

Bogdan

Czasem patrzę na swoje życie i dociera do mnie, jak ogromną rolę odgrywa w nim Iwona. Ostatnio mieliśmy trudną rozmowę, podczas której zarzuciła mi, że zbyt mało interesuję się tym, co ona robi. Myślę, że tak nie jest. Może tylko nie zawsze umiem to wyrazić. Na szczęście ona wie, jak ze mną postępować.

W zeszłym roku w walentynki dała mi prezent - karnet na pięć wspólnych lekcji tańca z instruktorem. W pierwszej chwili nie miałem ochoty, ale pomyślałem, że zrobię to dla niej. Zaczęliśmy od tanga, był moment spięcia, gdy okazało się, że każde z nas chce prowadzić, ale zapanowaliśmy nad sytuacją i dalej tańczyliśmy, jak należy. Nie przypuszczałem, że sprawi mi to tyle radości. Po tangu były tańce latynoskie i mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi.

Kolejny przykład - moja żona czyta PANIĄ i inne kobiece pisma, więc i ja do nich zaglądam. Chcę wiedzieć, co ją zainteresowało. W tym chyba tkwi sekret naszego długiego bycia razem. Po tylu latach wciąż jesteśmy siebie ciekawi. Może nie zawsze jest różowo, ale między nami wciąż istnieje silna chemia. Reszta to wypośrodkowanie wzajemnej tolerancji, zrozumienia i cierpliwości.

Dwa lata temu obchodziliśmy srebrne wesele. Było kameralnie i uroczyście, biskup kielecki poprowadził prywatną mszę. Rzadko Iwonie to mówię, ale jestem z niej dumny. Podziwiam ją za samodzielność. Jest konsekwentna, jak się w coś zaangażuje, to do końca. Wszędzie gdzie dotąd wyjeżdżaliśmy, potrafiła zorganizować sobie swój świat. W Hiszpanii, Niemczech, Polsce - zawsze pracowała w swoim zawodzie. Jest bardziej otwarta i spontaniczna niż ja. Prędko znajduje przyjaciół.

Ludzie lubią ją prywatnie, doceniają w pracy. Sam też bardzo cenię ją za fachowość. W najtrudniejszych momentach - po kontuzjach, kiedy musiałem szybko dojść do formy - właśnie do niej zgłaszałem się po pomoc. Kiedy kończyłem karierę zawodnika, znalazłem się na rozdrożu. Rozważałem, czy nie zająć się biznesem. Iwona znała mnie lepiej niż ja sam siebie. Powiedziała: "Rób dalej to, co lubisz".

Przyznaję, że to ona wcześniej nakłaniała mnie do nauki języków, podnoszenia kwalifikacji i zdawania najróżniejszych egzaminów. Ma już taką naturę, że nie usiedzi w miejscu. Zresztą oboje jesteśmy bardzo aktywni. Jako młode małżeństwo, jeszcze w Gdańsku, mieliśmy na spółkę jedno auto. Dziennie robiliśmy naszym maluchem po sto kilometrów - przekazywaliśmy sobie tylko kluczyki.

Był czas, na początku mojej kariery jako zawodnika w reprezentacji Polski, że to żona więcej zarabiała. Potem było odwrotnie, ale dla nas to bez znaczenia. Są pieniądze, to dobrze, nie ma ich, to wspólnie myślimy, jak sobie poradzić. Nie zapominamy też o krewnych. Oboje bardzo cenimy więzi rodzinne. Uważamy, że o bliskich trzeba dbać. W moim przypadku to nastawienie przenosi się też na zespół. Drużyna jest jak druga rodzina. Staram się, by panowały w niej zdrowe, przyjazne relacje. Nauczyłem się, że kierować ludźmi to nie znaczy popychać ich do działania, tylko swoim przykładem sprawić, by sami poszli za tobą.

Myślę, że w pierwszych latach naszego małżeństwa dobrze nam zrobiło, że znaleźliśmy się tak daleko od domu. Byliśmy zdani tylko na siebie, to nas wiele nauczyło. Iwona zawsze była moim największym przyjacielem, doradcą i krytykiem. A nie jest łatwo wysłuchiwać nieprzyjemnych rzeczy... Dla mnie jej zdanie liczy się najbardziej, choć nie od razu daję się do czegoś przekonać. Żona ma do mnie cierpliwość. Wyjaśnia, tłumaczy, aż do skutku.

Tak było w przypadku naszego syna Tomka. Na początku wyobrażałem sobie, że pójdzie w moje ślady - zostanie piłkarzem ręcznym. I długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak nie jest. W końcu pod wpływem rozmów z Iwoną zaakceptowałem fakt, że on po prostu jest inny niż ja, ma inne zainteresowania i predyspozycje. A kim będzie w przyszłości? To jego życie, jego wybór. Teraz ma piętnaście lat. Trenuje karate i przygotowuje się do egzaminów gimnazjalnych. Nie jest mu łatwo, bo wcześniej uczył się w niemieckiej szkole.

Przez ostatnie lata stawałem się osobą publiczną, a to miało swoje blaski i cienie. Zdarzało się, że koledzy dokuczali Tomkowi, bo jego tata był w klubie przeciwników. Nieraz słyszał: "Wenta, weg!" (z niem. Wenta, won!). To musiało być nieprzyjemne. Dziś patrzę na niego i cieszę się, że jest sobą. Dostrzegam już i doceniam jego mocne strony. Może bywam tylko trochę zazdrosny o czas, jaki poświęca mu Iwona. Ale to chyba normalne, Tomek dorasta, staje się mężczyzną.

Zwykle bardzo uważam, żeby nie przenosić emocji z pracy do domu, ale nie zawsze się udaje. Przed ważnymi meczami czy mistrzostwami skupiam się tylko na tym, co będzie się działo na boisku. Tworzę w głowie możliwe scenariusze, rozważam warianty. Staję się wtedy nieprzystępny, gromadzę w sobie agresję potrzebną do walki. Na poprzednich mistrzostwach Iwona chciała mi zrobić niespodziankę. Nic nie mówiąc, wsiadła z synem do samochodu i jechała całą noc. Tuż przed finałową rozgrywką stanęła przede mną na boisku, oczekując, że się ucieszę. Cieszyłem się, tylko nie umiałem tego okazać. Byłem tak skupiony na grze. Nikt nie jest ideałem.

Zdaję sobie sprawę z tego, że bywam trudny. Mam taką cechę, że w pierwszej chwili negatywnie reaguję na sytuacje, które mnie zaskakują. Ktoś może wtedy pomyśleć, że jestem niesympatyczny, a ja po prostu potrzebuję więcej czasu, żeby się z czymś oswoić. Żona potrafi tonować moje zachowania, przyzwyczaiła się, że wobec jej pomysłów na początku jestem na "nie", a potem, po przemyśleniu, przeważnie na wszystko się zgadzam. Wiem, że ona często ma rację. W naszym domu to Iwona jest motorem wszelkich działań. Zresztą w ogóle uważam, że to kobiety rządzą światem, a mężczyźni tylko stoją z przodu i dumnie wypinają pierś.

----

Bogdan Wenta - uznawany za najlepszego zawodnika w historii polskiej piłki ręcznej. Zdobywca licznych europejskich pucharów. Jedyny Polak, który wystąpił w barwach FC Barcelona. Od kilku lat trener polskiej reprezentacji szczypiornistów (dwukrotnie poprowadził ich na podium w kolejnych mistrzostwach świata). Również trenowany przez niego klub Vive Targi Kielce odnosi spektakularne sukcesy.

Magda Rozmarynowska

PANI 2/2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy