Reklama

Fałszywa historia George'a Washingtona

O kantach szarlatanów i niekompetencji wyrwizębów, a także o odwiecznych próbach ulżenia człowiekowi w bólu - o tym w anegdotyczny, często zabawny sposób, opowiada książka Jamesa Wynbradta pt. "Bolesna historia stomatologii albo płacz i zgrzytanie zębów od starożytności po czasy współczesne". W jednym z rozdziałów autor analizuje problemy z uzębieniem pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych - George'a Washingtona.

George Washington do dziś pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych Amerykanów na świecie. Jego wizerunek na banknocie jednodolarowym - te zaciśnięte usta, znad których rzuca nam przenikliwe spojrzenie - walnie przyczynił się do utrwalenia legendy o jego "drewnianych" zębach.

Protezy szczękowe Washingtona wykonywano z typowych dla tamtego okresu materiałów, takich jak kły hipopotama, morsa i słonia oraz zęby krowie. Jednak żadna z nich nie była drewniana. Jeden spośród jego kilku kompletów zrobiono z ołowiu i zębów łosia. Na portrecie pędzla Gilberta Stuarta, który posłużył za wzór dla wizerunku na banknocie, Washington ma sztuczne zęby umocowane na bazie z kłów hipopotama. A jednak w samej podobiźnie prezydenta cierpiącego na nieustające bóle zębów nie ma nic nieprawdziwego.

Reklama

Jak to ujął jeden z pisarzy, "Washington cierpiał na rodzaj próchnicy, która w gwałtownym tempie atakowała jego uzębienie, dlatego potrzebował szybkiej i zdecydowanej interwencji stomatologicznej". W wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat zaczął tracić zęby i od tego czasu, jak dowiadujemy się z jego skrupulatnie prowadzonych zapisków, rokrocznie musiał przeznaczać pewną pulę pieniędzy na ekstrakcje.

Ponadto zaopatrywał się w liczne produkty dentystyczne i "przerabiał" kilogramy szczoteczek do zębów. Jeden ze służących z nim w wojsku żołnierzy, opisując dwudziestoośmioletniego Washingtona, wspominał o jego popsutych zębach i o tym, że rzadko otwierał usta. Po czterdziestce zaczął używać częściowych protez i zatrudnił całą armię specjalistów stomatologii, by pomogli mu stoczyć batalię o spokój w jego jamie ustnej. Zwerbował prawie wszystkich znanych w Ameryce dentystów.

W ich szeregach znalazły się takie osobistości, jak John Greenwood, James Gardette, Charles Whitlock i Jean Pierre Le Mayeur. To była długa, powolna i bolesna wojna na wyczerpanie. Jak donoszą źródła, Washington cierpiał na nawracające bóle zębów podczas wojny o niepodległość. Pomiędzy wynikiem konfliktu a stopniową utratą uzębienia przyszłego prezydenta można dostrzec ciekawe analogie.

Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku problemem był nieustanny brak wyposażenia oraz niekończące się zapotrzebowanie na posiłki i części zamienne. Rozpaczliwą sytuację, w jakiej znalazł się Washington, idealnie odzwierciedla wystosowana przez niego prośba do filadelfijskiego dentysty Johna Bakera: "Nie dalej jak wczoraj, a może przedwczoraj, poleciłem pułk. Harrisonowi, by zgłosił się do Pana po parę szczypiec, abym mógł nimi przykręcić druty w mojej protezie. Mam nadzieję, że wyposażył Pan w nie mego posłańca. Tymczasem mam do Pana kolejną prośbę. Byłbym zobowiązany, gdyby przesłał mi Pan jeden ze swoich drapaków, gdyż moje zęby wymagają czyszczenia, w najbliższym czasie zaś nie zanosi się na to, abym zawitał do Filadelfii. Bezpiecznie dotrą drogą pocztową, ja zaś, gdy tylko poznam ich koszt, prześlę należną zapłatę".

Jednak kanały komunikacji nie były tak godne zaufania, jak przekonywali generała członkowie jego służb wywiadowczych. Wiadomość została przechwycona przez Brytyjczyków i nigdy nie dotarła do Bakera.

Większość protez stosowanych przez Washingtona nie spełniała jego oczekiwań. Jednakże, mimo odczuwanego dyskomfortu, nie wyjmował ich na czas posiłku. Ból, jaki musiał temu towarzyszyć, z pewnością przyczyniał się do jego "melancholijnego usposobienia", "pewnego niepokoju" i "skrajnej wrażliwości", o których wspominali goście zapraszani przez niego na obiady, a być może i do ataków niestrawności oraz wybuchów gniewu, jakie nieraz mu się zdarzały.

Ostatnie dziesięć lat życia Washingtona zwieńczyła prezydentura, którą jako pierwszy piastujący ten urząd Amerykanin rozpoczął w 1789 roku. Był to zarazem czas stomatologicznych dolegliwości, które wpłynęły na pogorszenie się ogólnego stanu jego zdrowia. "Cały dzień w domu. Nie czuję się najlepiej"; "Wciąż niedysponowany z powodu bólu zęba oraz spuchniętego dziąsła, w którym rozwinął się stan zapalny" - pisał prezydent w swoim dzienniku dzień po dniu w 1790 roku.

Ostatecznie jedynym naturalnym zębem, jaki mu pozostał, był dolny przedtrzonowiec. W 1796 roku, gdy ten ostatni ząb został wyrwany, protezy, które nosił, z pewnością nie umożliwiały mu przeżuwania. Ponieważ nie miały oparcia w naturalnym uzębieniu, Washington musiał manewrować wargami, żeby sztuczne zęby nie wysuwały się do przodu.

Pewien przybysz z Anglii pisał w 1790 roku: "Nigdy w życiu nie widziałem takich ust, jak usta Washingtona: miał mocno zaciśnięte wargi, dolna szczęka zaś zdawała się napierać na górną z taką siłą, jakby jego mięśnie pracowały na pełnych obrotach, choć siedział całkiem bez ruchu". Jest wysoce prawdopodobne, że tamtego dnia generał wybrał komplet składający się z ołowianej bazy oraz ludzkich zębów przypuszczalnie poprzetykanych zębami łosia, wyposażony w spiralne sprężyny ze stali, tak mocne, że "nawet dziś potrzeba kilku drutów, by dolny i górny łuk mogły się ze sobą zetknąć".

W przypadku człowieka znanego z próżności i przykładającego dużą wagę do gry pozorów nie można bagatelizować psychicznego cierpienia, jakiego przysparzały mu sztuczne zęby. Z powodu przewrażliwienia na punkcie zmiany kształtu swojej twarzy oraz wymowy ograniczył publiczne wystąpienia.

Pani Washington wcale nie wiodło się lepiej. Gdy w 1797 roku jej sztuczna szczęka popękała, oddała ją do naprawy lub wymiany jej twórcy, doktorowi Benjaminowi Fendallowi. Przedłużające się opóźnienie sprawiło, że do akcji wkroczył mąż i przypuścił atak na dentystę. "Drogi Panie - pisał do Fendalla. - Pani Washington oczekuje, by wreszcie przysłał jej Pan, co Panu oddała, a co miał Pan już dawno skończyć i odesłać, i żywi głęboką nadzieję, iż nie potrwa to długo, gdyż potrzebuje pilnie owych zębów, jeśli zaś nie dostanie ich od Pana w najbliższym czasie, będzie musiała zwrócić się do kogoś innego".

Być może ci, którym niska jakość usług wydaje się problemem wyłącznie współczesnym, dodatkowo potęgowanym przez panującą na rynku konsumenckim anonimowość, uznają za pocieszający fakt, że sam Ojciec Narodu musiał czekać niemal półtora roku na odpowiedź:

"Drogi Panie, w ostatnich dniach, ku mojej ogromnej uldze, uwolniłem się wreszcie od trawiącej mnie od dawna bolesnej choroby i choć nadal z pewnym trudem poruszam lewą ręką, byłem w stanie ukończyć pracę nad zębami dla Pani Washington, które już wkrótce, mam nadzieję, dotrą do Państwa dostarczone przez mojego sługę.

Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, są prawie takie same jak oryginał, choć niemożliwością byłoby po tak długim czasie stworzenie idealnej repliki bez dostępu do pierwowzoru, zwłaszcza że istnieje tak wiele sposobów na uformowanie sztucznej szczęki. Odcisk, który pobrałem, w wyniku niefortunnych okoliczności został przypadkowo uszkodzony. Jest mi niezmiernie przykro, iż Pańska małżonka zmuszona została do tak długiego oczekiwania spowodowanego moją przeciągającą się nieobecnością w domu oraz chorobą, która zmogła mnie po przyjeździe do Cedar-Hill.

Z tego miejsca pragnę również zapewnić Pana i Panią Washington, że w miarę moich możliwości zawsze ochoczo będę służyć Państwu pomocą i niezwłocznie stawię się na każde Państwa wezwanie. Pozwalam sobie bowiem wierzyć, iż moje usprawiedliwienie uznają Państwo za dostatecznie satysfakcjonujące. Na Pana ręce przekazuję najgłębsze wyrazy szacunku dla Pańskiej małżonki.

Z poważaniem, B. Fendall."

James Wynbradt "Bolesna historia stomatologii albo płacz i zgrzytanie zębów od starożytności po czasy współczesne", wydawnictwo Marginesy, premiera: 28 październiak 2020 roku.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy