Reklama

Edyta Olszówka: Musi być chemia

Często występuje w serialach, ale ten jest w jej dorobku czymś niezwykłym. Edyta Olszówka gra jedną z głównych ról kobiecych w pierwszej polskiej produkcji Netfliksa – „1983” . W grudniu aktorka kończy 47 lat i przyznaje: „Jestem na ciekawym etapie jako kobieta. Już nie przepraszam za to, że żyję”.

"Nawet zbity pies w końcu ugryzie rękę swojego pana" - takimi słowami i sceną brutalnego przesłuchania zaczyna się serial "1983". Chwilę potem widzimy serię wybuchów w całej Polce - wielkie eksplozje na krakowskim rynku i w gdańskiej stoczni, w okolicach warszawskiego Pałacu Kultury zawala się wielopiętrowy blok.

To atak terrorystyczny z 12 marca 1983 r., który przekreślił nadzieję na upadek systemu komunistycznego. Teraz jest rok 2003, Związek Radziecki wciąż istnieje, a zimna wojna trwa w najlepsze. A jeśli wszystko jest kłamstwem? Jeśli atak terrorystów to element spisku, który miał na celu utrzymanie żelaznej kurtyny oraz represyjnego państwa policyjnego w Polsce? Na jego trop wpadają pełen ideałów student prawa Kajetan (Maciej Musiał), który spotyka się z córką ważnego dygnitarza partyjnego, oraz zbuntowany oficer śledczy Anatol (Robert Więckiewicz).

Reklama

Julia, którą gra Edyta Olszówka, to milicjantka współpracująca z tym drugim. "Są takie kobiety, które kochają mężczyznę, choć wiedzą, że nigdy nie będą mogły z nim być. Myślę, że to przypadek Julii" - mówi aktorka. Serial można oglądać na Netfliksie.

PANI: "1983" to najbardziej wyczekiwana serialowa premiera tego roku. Zagranie w pierwszej polskiej produkcji Netfliksa jest dla wielu aktorów spełnieniem marzeń. Dla ciebie też?

Edyta Olszówka: - Czuję się wyróżniona. I dumna, że ta produkcja w ogóle powstała. Bo to oznacza, że my, Polacy, liczymy się w świecie filmu. Na mapie artystycznej świata widać nas coraz wyraźniej, co pokazuje chociażby tegoroczna nagroda w Cannes dla Pawła Pawlikowskiego za reżyserię "Zimnej wojny". Dla mnie, aktorki, spotkanie z Agnieszką Holland to spełnione marzenie.

Za kamerą stanęły same kobiety, poza Agnieszką Holland - Kasia Adamik, Olga Chajdas oraz Agnieszka Smoczyńska. Praca z nimi wygląda inaczej niż praca z mężczyznami?

- Dla mnie to nie jest kwestia płci, upodobań seksualnych czy koloru skóry, bo ekipy filmowe na całym świecie niewiele się od siebie różnią. Tu chodzi o energię. Albo jest tzw. chemia, albo jej nie ma. To było moje pierwsze spotkanie z Agnieszką Holland, Kasią Adamik i Olgą Chajdas i trochę się go bałam. W końcu każdy z nas wchodzi na plan z pewnym bagażem: ze swoimi marzeniami, pragnieniami, oczekiwaniami i lękami. Z Agnieszką Smoczyńską nie miałam przyjemności się spotkać.

Czego się bałaś?

- Że nie okażę się wystarczająco dobra. Jestem zbudowana z wątpliwości.

"1983" to spektakularna produkcja. Dało się to odczuć na planie?

- Podczas pracy jestem skupiona na swojej roli i wątku, nie "ogarniam" całości. Dopiero kiedy zobaczę gotowy "produkt", będę mogła go ocenić już jako widz. Nie oglądałam jeszcze "1983", więc masz przewagę. (śmiech) Dla mnie najważniejsze jest spotkanie z partnerem, reżyserem, operatorem. To wtedy budowany jest świat, który potem ogląda widz. Lubię doszukiwać się detali: jak moja bohaterka chodzi, w jaki sposób się kurczy, kiedy się boi... To kobieta, która żyje w zimnym męskim świecie, gdzie nie ma miejsca na emocje czy uczucia, więc jak pokazać to wszystko, co gotuje się w niej gdzieś wewnątrz?

Jeśli tak głęboko wchodzisz w rolę, nie jest ci trudno z niej wyjść, kiedy gasną światła i trzeba iść do domu?

- To jest aż praca i tylko praca, wykonywany zawód. A życie biegnie swoim torem. Odreagowuję, spacerując. Czasem wsiadam do samochodu i po prostu jadę przed siebie. Medytuję i chciałabym regularnie chodzić na jogę, jednak to wciąż pozostaje w sferze marzeń. Dystans pozwalają zachować mi podróże i sprawdzeni przyjaciele.

Kim jest Julia, twoja bohaterka?

- To milicjantka. Jest ogromnym wsparciem dla Anatola, który wydaje się typowym macho - ma pewien rodzaj charyzmy i siły. Są takie kobiety, które kochają mężczyznę, choć wiedzą, że nigdy nie będą mogły z nim być. Myślę, że Julia to ten przypadek. Anatol pod jej wpływem też się zmienia, musi okazać uczucia, chociaż to dla niego trudne. Jest w tym wszystkim w pewien sposób nieśmiały i czuły. To dla obojga rodzaj niespełnionej miłości. Moja bohaterka jest ciekawą postacią, bo zazwyczaj kobiety, które pracują w organach władzy sterowanych przez mężczyzn, same też są silne, zdecydowane i zdystansowane. Ona jednak nie boi się swoich uczuć i emocji. To typ osobowości, który jest mi daleki. U mnie wszystko jest na powierzchni, u niej schowane głęboko. Ale ja nie potrafię inaczej, szkoda mi czasu na manipulacje czy grę pozorów. Chociaż nie wiem, czy to dobrze... Związki naszych dziadków i babć były oparte na wzajemnym szacunku, a nie na wykrzykiwaniu sobie nawzajem, co czują. I może dzięki temu były trwałe.

Serial pokazuje rzeczywistość sprzed 15 lat, ale zupełnie odmienną od tej, którą my znamy. Tu historia potoczyła się inaczej i przez atak terrorystyczny z 1983 roku Polska wciąż jest autorytarnym krajem.

- Rzeczywistość jest inna, ale ludzie tacy sami. Uwikłani w pęd za pieniędzmi i władzą, a jednocześnie zagubieni, szukający ciepła drugiego człowieka. A gdy już dostaną tę upragnioną władzę, nie mają pojęcia, jak sobie z nią poradzić. Natura ludzka pozostaje w każdych  okolicznościach taka sama. Dobrze pamiętam 1989 rok. Miałam wtedy 17 lat i spełniły się moje największe marzenia: dostałam paszport
 i wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, zdałam do szkoły teatralnej i zmieniła się rzeczywistość polityczna wokół mnie.

Wyjazd do USA z kraju, w którym właśnie upadała komuna, musiał być wielką przygodą.

- Mocno mnie ukształtował. Uświadomił, że każda z nas to tzw. self-made woman, że dużo zależy od nas. Kupując bilet do Stanów, brałam pod uwagę to, że mogę się nie dostać do szkoły teatralnej, bo do egzaminów przystępuje zazwyczaj ponad dwa tysiące ludzi, a jest około 20 miejsc. Wiedziałam, że jeśli mi się nie uda, to zostanę w Ameryce. Zdałam, więc po kilku miesiącach wróciłam do Polski. Nigdy tego nie żałowałam.

W Stanach próbowałaś zaczepić się na jakimś planie?

- Nie, pracowałam od czwartej rano w tzw. cleaning service, czyli usługach sprzątających.

To uczy pokory?

- Myślę, że lekcję pokory dała mi szermierka, którą trenowałam w szkole podstawowej. Sport w młodym wieku jest ważny - uczy nie tylko wygrywać, ale też przegrywać. Kształtuje się hierarchia wartości.

W 1983 roku miałaś 12 lat, chodziłaś do VI klasy podstawówki. Pamiętasz, jaka wtedy byłaś?

- Od dziecka chciałam robić to, co teraz robię. Oprócz tego, że trenowałam szermierkę, występowałam w konkursach recytatorskich, czytałam dużo książek i poezji. Rzeczywistość, która mnie otaczała, była bardzo nieciekawa. Skończył się stan wojenny, wszędzie było szaro, smutno, kolejki, kartki, kryzys. Kolorowe były tylko moje marzenia.

Spełniły się?

- Tak i wciąż pojawiają się kolejne. Jestem ciekawa nowych ludzi, miejsc, zapachów, smaków, muzyki, książek, filmów. Ale też pracy i zawodowych spotkań. Jestem otwarta na to, co będzie.

Aktorka o twojej pozycji musi jeszcze walczyć o role?

- To nie jest stabilny zawód, a ja nie mam poczucia bezpieczeństwa. Dlatego cieszę się, kiedy pojawia się szansa, żeby wziąć udział w castingu. Jedynym stałym punktem mojego życia zawodowego jest scena. 

Teatr Narodowy, gdzie pracujesz na etacie, to aktorski olimp?

- Przede wszystkim szansa na spotkanie z niesamowitymi artystami nie tylko polskimi, ale i światowymi. Lubię teatr za to, że pozwala aktorowi kształtować się, dojrzewać i cały czas uczyć, to jak przedłużenie szkoły. Jest czas na pracę nad rolą, którego często w serialu czy fabule brakuje. Tam pozostaje wykorzystanie umiejętności już wcześniej zdobytych.

Grasz główną rolę w jednym z najpopularniejszych spektakli tej sceny, "Kotce na gorącym blaszanym dachu" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza. Niedawno przedstawienie było wystawiane po raz 150., a wciąż bilety są wyprzedane. Masz poczucie, że publiczność cię kocha?

- Kiedy przed "Kotką..." widzę przed kasą długą kolejkę widzów, którzy chcą kupić wejściówki, czuję, że moja praca ma sens. Ten spektakl jest przesiąknięty emocjami i kiedy widz rezonuje z tym, co widzi na scenie, zaciera się granica między fikcją a rzeczywistością.

W "Kotce..." wyglądasz bardzo atrakcyjnie, czas obchodzi się z tobą łagodnie.

- Nigdy nie byłam typem piękności czy femme fatale, zostałam zaklasyfikowana jako ta dość interesująca o ciekawym głosie. To nie uroda była moim znakiem rozpoznawczym. Dlatego nie mam za czym tęsknić wraz z upływem czasu. 15 grudnia kończę 47 lat i jest mi z tym dobrze. Jestem na ciekawym etapie jako kobieta. Już nie przepraszam za to, że żyję.

Czego byś życzyła sobie na urodziny?

- Miłości do siebie i świata. I życia tu i teraz.

Rozmawiała Iga Nyc

PANI 12/2018


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy