Reklama

Drugie życie Weroniki

Gra w filmach zagranicznych, ale w kraju bardziej kojarzona jest ze skandalami towarzyskimi. Czy Weronice Rosati uda się wreszcie zerwać z kontrowersyjnym wizerunkiem i wkroczyć do aktorskiej pierwszej ligi?

Warszawski hotel Hilton. Weronika przyjeżdża z ojcem Dariuszem Rosatim, który ma tu wygłosić wykład na konferencji gospodarczej. Aktorka wyróżnia się w tłumie kobiet ubranych w garsonki i szpilki. Ma na sobie T-shirt, dżinsy, skórzaną ramoneskę i kowbojki - zestaw z popularnej sieciówki. Często się śmieje, pali papierosy. Nie przypomina powściągliwej gwiazdy, którą znamy z mediów. -

Jednego dnia lubię czuć się kobieco i kroczyć niczym pantera, innego stawiam na luz. Zresztą w dzieciństwie byłam chłopczycą. Do tej pory często odzywa się we mnie, jak to określa moja 15-letnia bratanica, menel. Wiem, że zapewne nikt mnie o to nie podejrzewa, ale czasami zdarza mi się zakląć. Uwielbiam przeklinać. To jedna z większych przyjemności w życiu. Ale dawkuję ją, bo inaczej stałaby się nudna - przyznaje. Z Rosati wiele osób ma problem. Dziewczyna z dobrego domu, ładna, świetnie zna angielski, mieszka w LA, pojawia się na czerwonym dywanie obok takich osobowości jak Sharon Stone. To budzi zazdrość. Dlatego zamiast dostrzec jej zagraniczne sukcesy filmowe, nawet jeśli są to tylko epizody, wytyka się jej kolejne potknięcia. I to nie na polu zawodowym, lecz towarzyskim. I przykleja łatki.

Reklama

- Wydaje mi się, że ani prasa, ani ludzie tak naprawdę nigdy nie chcieli mnie poznać. Obsadzili mnie w pewnej roli: pustej, zepsutej i próżnej córeczki znanych rodziców. A taka nie może mieć przecież talentu - mówi o sobie aktorka. I dodaje, że są dwie Weroniki: - Jedna, ta mieszkająca w Stanach, to dziewczyna, która może wyjść w dresie na ulicę i nie czuje się oceniana. Jest wolna. Druga, w Polsce, ma za sobą złe doświadczenia i na każdym kroku uważa na to, co robi. Wie, że wszystko może być wykorzystane przeciwko niej. Żyje pod lupą. Ale takie życie męczy.

Łatka 1: Snobka

O tym, że chce zostać aktorką, wiedziała od dziecka. Świat kina to świat fantazji, a ona pragnęła uciec od rzeczywistości. Ze względu na pracę ojca, dyplomaty, cała rodzina dużo podróżowała, nigdzie nie mogła zapuścić korzeni. Do trzeciego roku życia Weronika mieszkała w Stanach Zjednoczonych, potem, gdy miała sześć lat, wyjechała z rodzicami do Genewy. To był ciężki okres. - Szwajcarzy nie lubią obcych, są zamknięci. A ja nie znałam francuskiego i nic nie rozumiałam na lekcjach. Nauka była mordęgą, bo nauczycielki nie chciały mi pomagać - wspomina. - Nasz blok znajdował się naprzeciwko szkolnego boiska. Obserwowałam z okna, jak podczas przerw Weronika podchodzi do rówieśników, a oni traktują ją jak powietrze. Nigdy nie dostała zaproszenia na kinderbale organizowane przez inne dzieci z klasy. Gdy sama zrobiła przyjęcie, przyszły dwie osoby - też emigrantki. Dla mojej córki, która wcześniej była bardzo wesoła i kontaktowa, to była ogromna trauma - dodaje Teresa Rosati. 

To wtedy narodziła się miłość Weroniki do kina. Godzinami potrafiła oglądać stare filmy i czytać biografie aktorek. Do dzisiaj od spotkań towarzyskich woli spokojny wieczór przed ekranem telewizora. Gdy była nastolatką, rodzice próbowali temu zaradzić i dali córce zakaz powrotu z prywatek przed godziną 22. Na nic się to jednak zdało, bo Weronika już po dwóch godzinach dzwoniła i prosiła, żeby zabrać ją do domu. - Myślę, że to właśnie szwajcarskie doświadczenia sprawiły, że córka stała się typem samotnika i trzyma dystans - twierdzi Teresa Rosati. To zdystansowanie spowodowało, że aktorka została uznana za zadzierającą nosa snobkę. - Zawsze budziłam skrajne emocje. Zapewne dlatego, że nigdy nie próbowałam komukolwiek się przypodobać. Nie potrafię mizdrzyć się i mówić w wywiadach przymilnych rzeczy, dzięki którym ludzie mogliby mnie polubić. Znam osoby, które zmieniają się nie do poznania, gdy tylko kamery zostają wyłączone. Ale dla mnie autentyczność to priorytet. Nawet jeśli przez to trudniej mi funkcjonować w polskim show-biznesie - mówi Weronika. I dodaje: - George Cukor powiedział kiedyś, że wszystkie kobiety, które angażował do swoich filmów, były irytujące. Dobra aktorka powinna być irytująca, bo wtedy nikt nie pozostaje wobec niej obojętny.

Łatka 2: Skandalistka

To w Szwajcarii postanowiła, że będzie aktorką. Międzynarodową. Żeby udowodnić wszystkim nieżyczliwym, ile jest warta. O swoich marzeniach nikomu nie mówiła. Miała 11 lat, kiedy Dariusz Rosati został ministrem spraw zagranicznych i już wtedy wiedziała, że będzie oceniana jako córka swojego ojca. Ale konsekwentnie dążyła do celu i wieku 16 lat zadebiutowała w serialu "Klasa na obcasach". Do szkoły aktorskiej Machulskich przyjęto ją jeszcze przed maturą, w ramach wyjątku, a do łódzkiej Filmówki dostała się za pierwszym razem. Studia zawiesiła po pierwszym roku, żeby móc grać w bijącym rekordy popularności serialu "M jak miłość". Jednak większe emocje niż kolejne role budziło życie prywatne Weroniki. Dwudziestolatka związała się ze starszym o 21 lat Mariuszem Maksem Kolonko. Dziennikarz namówił ją do udzielenia wspólnego wywiadu, w którym opowiadał, że Weronika jest dla niego niczym słońce, które wstaje nad rzeką Hudson. Dzisiaj aktorka przyznaje, że to był błąd młodości.

Nauczona doświadczeniem nie wypowiada się na temat kolejnych związków. Dlatego pozbawione źródła informacji bulwarówki oraz portale plotkarskie zaczęły same kreować rzeczywistość. W ten sposób Rosati była już łączona m.in. z aktorami - 54-letnim Valem Kilmerem i 47-letnim Jasonem Gedrickiem. Wystarczyło, że pojawiła się z kimś publicznie i już wietrzono romans. Długo milczała. Tego samego nie można jednak powiedzieć o jej partnerach. Raper Tede po rozstaniu z aktorką nagrał piosenkę "Mamma mia", w której w niewybredny sposób określał swoją byłą dziewczynę. Co prawda ośmieszył w ten sposób przede wszystkim sam siebie, ale niesmak pozostał. Rosati nie dała się sprowokować, choć przyznaje, że oszczerstwa bolą.

- Jeśli ktoś decyduje się na taki ruch, to mogą być trzy powody: chce zarobić na mnie pieniądze, zwrócić na siebie uwagę kosztem mojego nazwiska lub zemścić się, niszcząc mój wizerunek - mówi. Największa burza wokół Weroniki rozpętała się, gdy jeden z tabloidów opublikował zdjęcia 24-letniej wówczas aktorki z 68-letnim reżyserem Andrzejem Żuławskim. Rosati błyskawicznie wydała oświadczenie: "Zakończyłam znajomość z Andrzejem Żuławskim, który zdecydowanie nadużył mojego zaufania. Sfotografowane i opisane w prasie spotkanie w centrum handlowym było przypadkowym i ostatnim". Ale historia miała swój ciąg dalszy. Reżyser napisał bowiem książkę "Nocnik", a Weronika w jednej z bohaterek rozpoznała siebie. Sprawa skończyła się w sądzie, a powieść, która na czas procesu została wycofana z obiegu, w internetowych portalach aukcyjnych osiągnęła zawrotną cenę.

W "Nocniku", nawiązującym do "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta i dobrze przyjętym przez część krytyków, Żuławski rozlicza się z całym warszawskim salonem. Samego siebie również nie oszczędza. Dlaczego Rosati odebrała książkę tak osobiście i postanowiła zareagować? - Nie chciałam tego robić, ale w pewnym momencie brak wypowiedzi był potwierdzeniem - stwierdza aktorka, która zaczęła walczyć również z tabloidami. Skutecznie, bo plotki na jej temat ustały. - Kiedy to, co piszą media, krzywdzi moich najbliższych, mam ochotę zabijać. Moi rodzice są znani, więc to wszystko wpływa również na ich wizerunek i pracę - mówi. I dodaje: - Jako artystka odczuwam potrzebę kompletnej wolności, której nie mogę mieć, bo czuję odpowiedzialność za rodzinę. To, że nie założyłam własnej, w pewnym stopniu wynika właśnie z tego, że się tej odpowiedzialności boję.

Łatka 3: Córeczka mamusi

Afery nauczyły Weronikę ostrożności. - Wielokrotnie próbowano mnie wykorzystać. Mnie jako kobietę, moje nazwisko. Ale nie jestem naiwną dziewczynką, która da się omamić. Stworzyłam tarczę ochronną, bywam ostra i surowa. Dlatego ludziom czasem wydaje się, że jestem wredną suką - tłumaczy. - Jedna z moich ulubionych aktorek powiedziała, że czasem trudno jest powiedzieć "fuck you", nie będąc wulgarnym. A ja muszę to mówić cały czas, zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Takiej hardości nauczyło mnie życie - wyznaje. I twierdzi, że już nie potrzebuje, aby ktokolwiek ją chronił. Jednak jest ktoś, kto i tak to robi: rodzice.

Teresa Rosati chowa przed córką złośliwe artykuły, robi wszystko, żeby nie dotarły do niej złe informacje. - Weronika jest niesamowicie wrażliwa i bardzo przeżywa atak mediów, wszystkie oszczerstwa. Bywało, że dzwoniła do mnie i mówiła: "Mamo, nie daję już rady, nie mam siły na to wszystko". Tłumaczyłam jej, że kłamstwami nie należy się przejmować, ale nic więcej nie mogłam zrobić - wspomina Teresa Rosati. - Zawsze staram się być przy córce, gdy mnie potrzebuje. Ona wie, że może do mnie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. I że gdy poprosi, żebym przyjechała, rzucę wszystko i to zrobię. Często odwiedza Weronikę na planach, lubi też jeździć do Los Angeles. Spacerują wtedy po plaży w Santa Monica, rozmawiają godzinami, a wieczorami oglądają filmy. Bliska relacja matki i córki stała się przedmiotem drwin. Wyrok: toksyczny związek.

Projektantkę nazwano zaborczą matką, która kontroluje życie Weroniki. Za radą specjalisty od wizerunku zaczęły na oficjalne imprezy chodzić oddzielnie. Ale szybko uznały, że źle się z tym czują. - Żyjemy w katolickim kraju, gdzie rodzina uznawana jest za największą wartość. A mnie za bliską więź z mamą się krytykuje. To chore - stwierdza aktorka. I dodaje: - Mama jest moją najbliższą przyjaciółką, osobą, która nigdy w życiu mnie nie oceniała. Uwielbiam z nią przebywać i rozmawiać. Tak samo z moim tatą, bratem i jego dziećmi. Ale o tym nikt już nie napisze, bo to byłoby nudne. 

Łatka 4 : Kariera dzięki nazwisku

"Jej wielka rola trwa dwie minuty", "Dokleili ją do polskiego plakatu" - takie komentarze można przeczytać za każdym razem, gdy Weronika pojawia się w zagranicznym filmie. Nawet gdy zagrała obok Dustina Hoffmana w serialu HBO "Luck", komentowano wyłącznie rozbieraną scenę z jej udziałem. Rosati nie traktowano poważnie, nie pomogła jej nawet świetna kreacja w "Pitbullu" (2005).

- Żyjemy w kraju, gdzie ludzie są pełni jadu i nie podoba im się, gdy ktoś inny odnosi sukces. Weronice wielokrotnie zarzucano, że to rodzice załatwili jej wejście do zawodu. A prawda jest taka, że jej nazwisko bardziej przeszkadza, niż pomaga - ocenia Patryk Vega, reżyser filmu. Dlatego rok później, gdy miała dwadzieścia lat, wyjechała do Stanów. Najpierw do Nowego Jorku, potem do Los Angeles. Uczyła się w prestiżowej szkole Lee Strasberga, chodziła na castingi. Dzisiaj mówi, że lubi pracować w Stanach, bo tam nikt nie ocenia jej przez pryzmat nazwiska. Nie jest córką projektantki i polityka, tylko zwykłą Weroniką. Mimo to coraz częściej przyjeżdża do kraju i pojawia się w rodzimych projektach. Ostatnio zagrała m.in. w "Obławie", która była nominowana do Złotych Lwów.

Reżyser Marcin Krzyształowicz jest zachwycony aktorką. - Ona ma amerykańskie nawyki pracy. Jest niesamowicie skupiona na tym, co robi. Gdy jest na planie, nie prowadzi rozmów, nie odbiera telefonów, nie spoufala się z ekipą. Podczas przerw siedzi z boku ze słuchawkami iPoda w uszach i pali papierosa. Nie pozwala, żeby cokolwiek ją zdekoncentrowało. To outsiderka, tak jak ja - ocenia. Czy sukces filmu ma szansę zmienić wizerunek aktorki? Krzyształowicz ma wątpliwości. - Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. Być może zostanie dostrzeżony jej talent, ale pewnych łatek trudno się pozbyć. Środowisko filmowe postrzega Weronikę poprzez jej osobiste doświadczenia, co jest skandaliczne. Jest skreślana już na samym starcie. Na dodatek nie bywa na salonach, nie spoufala się z ludźmi z branży, a w tym świecie rządzą koterie - mówi. Wiele wskazuje na to, że reżyser może mieć rację.

Choć aktorka pojawi się niebawem w popularnym serialu "Ojciec Mateusz", została usunięta z obsady produkcji "Na krawędzi". Odebrano jej też epizod w "Wałęsie". Na dzień przed planowanymi zdjęciami Weronikę wykreślił Andrzej Wajda. Przyczyn nie podał. - Niesprawiedliwe oceny wciąż bolą, ale udział w "Luck" sprawił, że mniej się tym wszystkim przejmuję, mam większy luz. To właśnie praca jest moją odpowiedzią na zarzuty o brak talentu. Lubię ten moment, gdy już wiem, że dostałam rolę, a polskie media jeszcze tego nie wiedzą. Mam wtedy dziką satysfakcję. Każdy mój sukces to odwet na tych, którzy próbują mnie zniszczyć - mówi Rosati. - Gdyby krytyka mnie tak nie biła, być może nie byłabym dzisiaj tu, gdzie jestem. Bo im mocniejszy cios, tym bardziej chcesz wszystkim udowodnić, że się mylą - dodaje. Dlatego nie ma zamiaru się poddawać. Wierzy, że uda jej się zerwać z dotychczasowym wizerunkiem i dostać do aktorskiej czołówki.

Iga Nyc

PANI 7/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Weronika Rosati | aktorka | Teresa Rosati | sukces
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy